„Syn zgarnął ode mnie kasę na szkolną wycieczkę i uciekł ze swoją dziewczyną na wagary. Przez 3 dni wychodziłam z siebie”

Matka, która martwi się o syna fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Przytaknęłam, ale złe przeczucia mnie nie opuszczały. Matki chyba tak prostu mają, martwią się o swoje dzieci w każdej sytuacji. A matki jedynaków martwią się na całego, bo nie dzielą swojej uwagi i troski na inne dzieci”.
/ 03.09.2022 17:15
Matka, która martwi się o syna fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Nasz syn, jak co roku w okresie wiosennym, wybrał się na wycieczkę klasową. Nie życzył sobie, bym go odprowadziła do autobusu, więc pożegnanie odbyło się w domu.

– Pa, synku. Uważaj na siebie i wracaj bezpiecznie. Oczywiście wyślij esemesa z autobusu, drugiego jak dojedziecie, przed snem również, żebyśmy byli spokojni. No i odbieraj telefon. A może jednak cię odprowadzimy? – moim pouczeniom nie było końca.

– Absolutnie, mamo. Żadnego odprowadzania i całowania przed autokarem. Spaliłbym się ze wstydu – oponował Romek, widząc, że wszelkie ustalenia zaczynają się chwiać w obliczu matczynej troski o syna. – Idę sam – zakończył kategorycznie.

Westchnęłam ciężko. Mój mąż otoczył mnie ramieniem.

– Nie traktuj go jak przedszkolaka, skarbie. Jest już duży –powiedział.

Oczywiście miał rację. Druga klasa liceum to już osiemnastolatkowie, jednak nie mogłam pozbyć się obaw związanych z wyjazdem.

– Tak, wiem. Pa, Romuś – wtuliłam twarz w ramię Jarka.

Potem patrzyłam na syna przez okno, jak lekkim krokiem idzie chodnikiem, ciągnąc za sobą walizkę spakowaną na trzydniową wycieczkę w góry.

– Boże, nie pamiętam, czy zabrał klapki pod prysznic! – jęknęłam.

Jarek również jęknął:

– Wyluzuj, najwyżej będzie chodził boso. To prawie dorosły facet.

Syn tak jak obiecał, wysyłał mi SMS-y

Po kilkudziesięciu minutach na mój telefon przyszła wiadomość: „Siedzę w autobusie. Jest w porzo”.

– No i widzisz, trzyma się ustaleń. U mnie też jest „w porzo”, bo przez trzy długie dni będę miał żonę tylko dla siebie – cieszył się Jarek.

Przytaknęłam, ale złe przeczucia mnie nie opuszczały. Matki chyba tak prostu mają, martwią się o swoje dzieci w każdej sytuacji. A matki jedynaków martwią się na całego, bo nie dzielą swojej uwagi i troski na inne dzieci.

– Dojechali wreszcie! – krzyknęłam na widok kolejnej wiadomości kilka godzin później.
Boże, naprawdę mi odbija, pomyślałam. Nic złego się nie dzieje, a cały czas siedzę jak na szpilkach.

– Dzień dobry, sąsiadko – powitała mnie następnego ranka M. z drugiego piętra. – Romek gdzieś wyjechał? Bo wczoraj jechałam z nim autobusem i miał ze sobą taką dużą walizkę.

– Dzień dobry, pani Malinowska. Tak, jest na szkolnej wycieczce – odpowiedziałam.

Dopiero po kilkudziesięciu minutach dotarł do mnie sens usłyszanych słów. Jak to jechała z nim? Co wspólnego ma stara M. z wycieczką licealistów? Jakim autobusem mogli razem jechać?

Złe przeczucia rozgorzały z całą mocą, zwłaszcza że Romek nie odbierał telefonu i cała komunikacja odbywała się przez esemesy. Na szczęście jak na zawołanie przyszła kolejna wiadomość: „Pozdrowienia ze szczytu”. Do niej synek załączył zdjęcie pasma górskiego pokrytego lasem.

Miałam rację! Moje przeczucia się sprawdziły

Czyli wszystko w porządku. Starej M. coś się pomyliło, a ja naprawdę przesadzam z tymi obawami. Trzeciego dnia obudziłam się z uczuciem ulgi. Właśnie minęła ostatnia noc Romka poza domem. Jeszcze tylko kilkaset kilometrów autobusem i znowu będzie z nami. Jarek, świadek moich obaw, jak na dobrego męża przystało, nie kpił, nie beształ mnie, tylko podtrzymywał na duchu.

– Kilka godzin i będzie po rozłące – powiedział z pobłażliwym uśmiechem. – Pomyśl jednak o poluzowaniu pępowiny, bo przy takiej więzi nasz syn nigdy nie odejdzie z domu.

W tym momencie zadzwonił telefon. Numer nie był mi znany.

– Halo, halo, państwo Z. – kobiecy głos po drugiej stronie był wyraźnie zdenerwowany, na granicy paniki. Gdy potwierdziłam, kobieta kontynuowała: – Mówi G., matka Marka. Nasi synowie chodzą razem do klasy. Czy Romek też pojechał na tę wycieczkę?

– Taaak… – wyjąkałam. – Boże, coś się stało?!

– Wypadek za Krakowem, ponoć groźny, z pogotowiem i strażą pożarną. Dzwonię do wychowawczyni cały czas, ale nie odbiera.

Od początku wiedziałam, że coś jest nie tak z tą wycieczką.

– Jedziemy tam – zdecydowałam. – Chce się pani z nami zabrać?

Stałam jak sparaliżowana

Wyjazd został zorganizowany w ekspresowym tempie. Jarek mógłby pracować w straży pożarnej albo pogotowiu ratunkowym. Ruszyliśmy w trzy minuty po rozmowie. Pani Guzowska wsiadła kilka ulic dalej. Cały czas dzwoniła, ja również, Jarek z zaciętą miną mknął ulicami, wyprzedzając wszystkie samochody. W końcu Guzowska ustaliła miejsce kolizji i szpital, w którym opatrywano rannych.

– Mówią, że ofiar nie ma, tylko złamania i stłuczenia – pocieszyła nas po rozmowie z ordynatorem.

– Ładne mi „tylko” – mruknęłam, ale w rzeczywistości poczułam ulgę. Romek żyje.
SOR jednego z krakowskich szpitali wyglądał jak wojskowy szpital polowy. Poszkodowani ze szkolnej wycieczki mieszali się z miejscowymi, pielęgniarki próbowały ogarnąć ludzki i komunikacyjny chaos, który narastał wraz z przybywaniem kolejnych przerażonych rodziców.

– Pani G.? Syn Marek G. Tak, przyjęliśmy. O, to chyba ten – wskazała chłopaka z ręką na temblaku.

– Marek, co się stało? – matka rzuciła się na syna. Powstrzymywane łzy strachu i napięcia popłynęły stróżkami. Chłopak przytulał ją i uspokajał, tłumacząc, że to tylko złamanie.
Przyszła kolej na nas.

– Roman Z.? Nie, nie przyjęliśmy. Nikt o takim nazwisku nie przyjechał do nas z tej kolizji. Może pogotowie zabrało go do innego szpitala, sprawdzę – pielęgniarka zaczęła dzwonić do pozostałych szpitali.

Nie wzięli mojego Romka! Wyobraźnia podpowiadała mi przerażające obrazy ciała mojego dziecka, które leży przygniecione wrakiem autobusu, podczas gdy wszyscy inni są ratowani i cuceni.

– Proszę pani, proszę pani. Co z Romkiem? – Jarek podbiegł do wychowawczyni, która akurat wróciła z sali zabiegowej. Również miała nałożony opatrunek. Po wzroku poznałam, że jest w szoku.

Wszystkie kary zniósł z godnością

– Nie, ja nie, nic nie zrobiłam. To był moment, nic nie mogłam zrobić – mamrotała.

Być może dostała jakiś środek przeciwbólowy, który ją otumanił. Niczego nie mogliśmy się od niej dowiedzieć.

– Romka z nami nie było – wyznał w końcu Marek.

– Jak to, nie było? – warknął Jarek doprowadzony do ostateczności.

– Zaraz zacznę chodzić po wszystkich salach. Będę sprawdzał każdego chorego. Przecież ja oszaleję! Zgubili nasze dziecko!

W tym momencie mój telefon wydał charakterystyczny dźwięk. Nowa wiadomość. Wyszarpnęłam komórkę z kieszeni i odczytałam. Potem odczytałam jeszcze raz, nie rozumiejąc, co się dzieje. „Wróciłem, ale was nie ma w domu. Żarcia również, więc idę na pizzę. Romek” – przeczytałam tekst na głos, a następnie spojrzałam ze zdumieniem na Jarka.

– Zabiję gówniarza – wycedził przez zęby po kilku sekundach milczenia.

– Oszukał nas!

Wsiedliśmy do samochodu. Zabraliśmy też G. z synem, który został już wypisany ze szpitala. Podczas jazdy ustalaliśmy fakty, a właściwie jeden fakt – Romek nie pojechał na wycieczkę. Nie pojechała również jego dziewczyna, Julia. Łatwo było dodać dwa do dwóch.
Po tej informacji zapadła głucha cisza. Nikt nie miał ochoty na rozmowę. Jarek pędził, łamiąc przepisy.

Wielogodzinna podróż ma tę zaletę, że można uspokoić nerwy i utemperować mordercze instynkty. Romek uniknął kary śmierci lub jakiejkolwiek innej, w wyniku której zostalibyśmy z mężem pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Katalog win był długi: kłamstwo o wycieczce, kłamliwe esemesy, zagarnięcie pieniędzy przekazanych na wyjazd, trzy dni poza domem z dziewczyną bez zgody naszej oraz jej rodziców…

Obcięliśmy mu z Jarkiem kieszonkowe, wzmocniliśmy kontrolę wyjść, zwiększyliśmy nacisk na naukę, dostał również do wykonania kilka męczących prac, które na pewno zapamięta. Wszystko przyjął z pokorą. Po kilkunastu dniach emocje opadły, atmosfera powróciła do poprzedniego stanu i zaczęliśmy rozmawiać jak przed wyjazdem. Znowu uaktywniły się moje pokłady troski.

Moje dziecko naprawdę zaczyna dorastać

– Co się dzieje, Romek? – zagadałam. – Nadal przejmujesz się tymi karami?

Romek machnął ręką.

– E tam, kary. Chodzi o te nasze wagary z Julką…

Powoli opowiedział mi o trzech dniach z Julią. Akurat jej rodziców nie było, więc nie mieli problemów lokalowych.

– Mamo, miało być super, ale… Julce coś odbiło. Miała istną huśtawkę nastrojów. Pierwszy dzień sielanka. Drugi już jakieś fochy, że brak porozumienia dusz, że za mało ją kocham, że nie posprzątałem tam czegoś w łazience. Wieczorem znów słodka jak miód. A na trzeci dzień… szkoda gadać – westchnął. – Generalnie teraz jest między nami znacznie gorzej niż przed wycieczką.

Zachęcona otwartością syna, postanowiłam zapytać o sprawę, która najbardziej mnie nurtowała.

– Spaliście ze sobą? – zapytałam wprost.

Romek uśmiechnął się blado.

– Tylko spaliśmy. Julia miała okres, więc… Zresztą co ja się będę matce spowiadać z takich rzeczy. Powiem ci tylko tyle, że dużo bardziej wolałbym być z chłopakami na wycieczce niż sam na sam z marudną Julką!

Zerwał się i wyszedł, ucinając dalsze wynurzenia. Zapatrzyłam się w okno. Pomyślałam, że moje dziecko naprawdę zaczyna dorastać, a ja muszę się z tym pogodzić. 

Czytaj także:
„Bałam się bezczynności na emeryturze, więc zajęłam się… łapaniem przestępców! Adrenalina rekompensowała mi samotność”
„Moja córka to zakała rodziny. Miała kochającego męża i dziecko, a rzuciła to wszystko dla ciągłych imprez”
„Żona sąsiada cierpiała w szpitalu, a ten łajdak sprowadził sobie do domu kochankę. Nie mogłam bezczynnie patrzeć na tę zdradę”

Redakcja poleca

REKLAMA