Był wczesny niedzielny poranek i wszyscy spaliśmy jeszcze, gdy ktoś zastukał do drzwi. Najpierw myślałam, że mi się przyśniło, bo kto by się wybrał z wizytą o takiej porze? W niedzielę? Ale stukanie powtórzyło się. Narzuciłam szlafrok i ziewając, cała rozespana, poczłapałam do drzwi. Spojrzałam przez wizjer, lecz nie widziałam nikogo. Coraz mocniej zaintrygowana i pełna złych przeczuć otworzyłam jednak.
Stała oparta o ścianę, słaniając się
Była sinoblada, wręcz niebieska. Potargane włosy, rozmazany makijaż, wzrok półprzytomny.
– Mamo, ja umarłam.
– Co ty pleciesz, córeczko – przeraziłam się. – Wejdź do domu…
– Już nie żyję.
Chwyciłam ją mocno pod ramię i wciągnęłam do mieszkania, do jej dawnego pokoju, który teraz służy za gościnny. Była ciężka, choć od dawna już bardzo mało waży, tyle że zawisła na mnie zupełnie bezwładnie. Powinnam była obudzić Antka, ale pomyślałam, że lepiej nie. Po co ma ją widzieć w takim stanie? Po co jeszcze jego denerwować w ten niedzielny poranek? Wsadzę ją do łóżka, wyśpi się i dojdzie do siebie. Choćby znowu na jakiś czas. Moja starsza córka, Julia. Przez tyle lat największa duma i radość naszego życia. Inteligentna i piękna. Ideał. W szkole same piątki, przynajmniej w podstawówce, nauczyciele zachwyceni, że taka zdolna, ambitna, nigdy żadnych problemów.
Potem było już gorzej, chociaż wciąż jeszcze nie najgorzej. Jakieś imprezy, alkohol i pewnie coś jeszcze, ale któż nie ma problemów z nastolatkami. Taki wiek. Byłam przekonana, że z tego wyrośnie jak każdy, pójdzie na studia, zdobędzie solidny zawód. Wspaniale zapowiadało się moje dziecko.
– Juleczko, teraz się połóż i pośpij trochę, dobrze?
– Mamuś, czy ty naprawdę nie rozumiesz? Ja już śpię snem wiecznym – bełkotała, błądząc mętnym spojrzeniem po suficie.
– Przestań mówić głupoty, Julia. Opanuj się. Śpij.
Skąd się tutaj wzięła, o tej porze?
Ostatnimi czasy mieszka z moją siostrą, sporo ode mnie młodszą. Zawsze miały ze sobą dobry kontakt i przynajmniej ciotka ma trochę na nią oko. Bo przecież zmarnuje się dziewczyna do reszty. Nie pomogły kuracje, leczenie... Nawet rok w więzieniu nie dał żadnego rezultatu. Od razu w dniu wyjścia poszła w tango. Nie dało się jej zatrzymać. Rok w więzieniu – moja córka! Gdyby mi ktoś powiedział paręnaście lat temu, zabiłabym go śmiechem.
Nie jesteśmy patologiczną rodziną. Nikt z nas nigdy nie był o nic oskarżony, sądzony. Skąd! A ją wsadzili za jazdę po pijaku. Była wtedy po kolejnej imprezie. Spowodowała wypadek, najechała na drugi samochód, szczęście, że nikogo nie zabiła. W tamtym wozie jechały trzy osoby. Dzięki Bogu, skończyło się na obrażeniach. No i szczęście, że nie zabiła własnego syna, bo pewnie jego też woziła nietrzeźwa. Już wszystkiego się po niej można spodziewać. Teraz Maciusia wychowuje ojciec, który jest wściekły na nas wszystkich i nie pozwala nam spotkać się z wnukiem, porozmawiać, nawet zabrać go na jakieś lody. Przecież wie, że w naszym domu nic się dziecku nie stanie, ale co z tego? Czasami jeżdżę pod szkołę i z ukrycia patrzę na małego. Tak bardzo go kocham… Ale co mogę zrobić? Sądzić się? Z prawnikiem?
Mój zięć to wzięty prawnik
Bo zamiast studiów i solidnego zawodu, w życiu Julki bardzo wcześnie pojawił się mąż i synek. Też dobrze. W końcu nie każda kobieta musi mieć wykształcenie, zawód, samodzielność finansową (choć tak naprawdę uważam, że każda; ja mam i bardzo sobie to cenię). Julka dobrze wyszła za mąż, bogato. Edek miał intratną pracę w kancelarii notarialnej i dzianych, dobrze ustawionych rodziców. Młodzi zamieszkali w chałupie, o jakiej ja mogłabym tylko pomarzyć. Eleganckie meble, najdroższe sprzęty, luksusowe auta… Ale najważniejsze, że mąż naprawdę Julkę kochał. Mogli być tacy szczęśliwi! I chyba byli, tak się wydawało, w każdym razie do czasu, gdy się okazało, że Julka kochać się nie pozwala, a na rodzinnym szczęściu jej nie zależy.
Miała inne priorytety, rodzina przytrafiła jej się mniej więcej tak jak ten wypadek samochodowy… Co siedzi w tej dziewczynie? Po kim to ma, te autodestrukcyjne skłonności? Z czego się wzięły? Przecież nie z genów i nie z wychowania. Nie miała wokół siebie żadnych złych wzorów! My z Antkiem nie pijemy prawie wcale, zawsze zdrowo żyliśmy, sport uprawialiśmy, Antek po dziś dzień w siatkówkę gra z kumplami, ja na jogę już od lat chodzę. Oboje ciężko pracujemy i sami wszystkiego się dorobiliśmy: mieszkania, samochodu, teraz nawet drugiego, co kiedyś wydawało się nierealne, działki za miastem, zagranicznych wycieczek. Zawsze dbaliśmy o bliskich, oboje, rodzina była dla nas najważniejsza. Wszystko dla dzieci, po to harowaliśmy tak ciężko.
Nie dla siebie przecież – dla nich
I młodsza córka, Marysia, to wykorzystała, jest nauczycielką angielskiego, ma dobrą pracę, nieźle zarabia w prywatnej szkole. Andrzejek został inżynierem jak ojciec, ożenił się, szczęśliwie żyje. A tymczasem Julka wykańcza się na raty. Od tylu lat. Zakała rodziny!
Czasem to taka wściekłość mnie na nią ogarnia, że po prostu jej nienawidzę. Potem się wstydzę tych uczuć, choć wiem, że nie powinnam. Dlaczego ona to robi? Kiedy to się zaczęło? Czy wtedy, gdy jako szesnastolatka tak się zalała na kolonii, że musieliśmy po nią jechać i do domu zabrać, bo inne dzieciaki rozpijała? Dla mnie to była młodzieńcza brawura, głupota czy jakkolwiek to nazwać. Wybryk. Bez sensu, do zapomnienia. Czy była chora także tamtego dnia, gdy podczas osiemnastki swojego ówczesnego chłopaka wydzwaniała do psychologa, grożąc, że zjedzie na rowerze z trzeciego piętra? Cóż to się wtedy działo! Pół miasta na nogi stanęło, a Juleczka dobrze się bawiła. Doprawdy, rozśmieszył ją ten dowcip. Co mogliśmy zrobić my, rodzice, skoro psycholog czuł się bezsilny?
– Wiesz, mamuś, szłam do was na piechotę tyle kilometrów… Prawie całą noc szłam. Taką czułam potrzebę. Nie miałam na taksówkę, kiedy uciekłam z tej balangi. Jakieś nocne autobusy jeżdżą, ale nie wiedziałam, którym do was dojadę, więc szłam, szłam. I chyba umarłam po drodze. Gdzieś po drodze… Mamooo… Ja umarłam…
Głos jej się rozjeżdżał, to słabł, to znów wznosił się w jakieś piskliwe rejestry. Nie mogłam tego znieść.
– Julia, uspokój się, śpij, proszę. Przyniosę ci coś do picia, chcesz wody, soku? Chcesz coś pić?
– Nie, nie odchodź, nie zostawiaj mnie samej, błagam. Boję się.
I co ja znowu miałam zrobić? Dzwonić na pogotowie, żeby ją przebadali, sprawdzili wszystko? Wyglądała naprawdę jak trup. Ale skoro piła, a potem szła tyle godzin…
– Śpij, proszę.
Może szkoda, że nie wezwałam policji
Drugi raz wylądowałaby w więzieniu przeze mnie. Antek do tego nie dopuścił, ale może źle się stało? To było podczas świąt wielkanocnych, ze dwa, może i trzy lata temu. Upiła się znowu, chociaż w domu łyka alkoholu nie było, musiała przywieźć ze sobą, w torebce. Wściekłam się, a ona zaczęła się ze mną kłócić. Wrzeszczała, krzyczała, aż w końcu uderzyła mnie w twarz, z całej siły. Przewróciłam się, walnęłam głową o stolik, na chwilę straciłam przytomność. Jak mnie ocucili, chciałam na policję dzwonić, na obdukcję jechać, zaskarżyć ją o pobicie.
– Niech już lepiej w pudle wyląduje, niż ma robić to, co robi – przekonywałam.
– Była już raz – stwierdził na to Antek. – Nic nie pomogło. Po co ją tam wsadzać drugi raz? I jak to tak – skarżyć własną córkę?
No, nie wiem. Może po to, by nie uderzyła nikogo innego. Albo jeszcze mocniej nie waliła w siebie.
– Ja ciebie bardzo kocham, mamuś, wiesz? I tatę, i Andrzeja, i Marysię, i ciocię Beatę. Maćka oczywiście najbardziej. Gdzie on jest? Gdzie mój syneeek?!
Dobre pytanie. Pewnie w objęciach pani, która jest drugą żoną mojego byłego zięcia. Czy są to czułe objęcia, tego nikt z nas nie wie. Wątpię, by pan prawnik miał czas na wychowywanie syna. A co będzie, kiedy żona urodzi mu drugie dziecko? Jaki los spotka naszego wnuka? Julka zasnęła wreszcie. Wpatrywałam się w jej wciąż piękną twarz, choć tak zmasakrowaną przygodami tej i innych nocy. Czy to nie uroda właśnie stała się jej przekleństwem? Zawsze taka śliczna była, od dziecka, istny aniołek.
Wszyscy ją psuli – przedszkolanki, koleżanki, każdy, kto spojrzał. Chłopcy za nią szaleli. A potem faceci. Pamiętam, gdy poskarżyła mi się kiedyś: „Nikt dzisiaj nie powiedział – jaka śliczna dziewczynka!”. Miała może z pięć lat. Bardzo mnie to wówczas rozśmieszyło, ale dziś już nie wydaje mi się śmieszne. Niech się wyśpi, dojdzie do siebie… Albo taka scena, była już wtedy nastolatką. Ugryzł ją pies i pojechaliśmy na pogotowie. Julka wystawiła swą długachną, wielce zgrabną nogę, by pokazać ranę, a lekarz aż oniemiał. Nie z powodu rany – wpatrywał się w tę kobiecą już kończynę i widać było po nim, że piękniejszej chyba nie widział.
Śmialiśmy się z tego jeszcze przez lata
Zakochany doktor! Ale Julka nie miała odpowiedniego dystansu do wrażenia, jakie czyniła na ludziach. Pławiła się w swoim blasku jak w różanej wodzie. Wyszła za mąż i dalej najważniejsze było dla niej, by się podobać. Nie tylko mężowi, całemu światu. Tak jakby nie istniała poza swoim wyglądem, jakby nic innego w sobie nie miała. A przecież to nieprawda. Jest inteligentna. Ma silną osobowość. Tylko dlaczego z całą tą siłą niszczy siebie i wszystkich dookoła?
– Możesz wciąż jeszcze podjąć studia, mieć jakiś ciekawy zawód, pracę – powtarzam jej w kółko, ale ona patrzy na mnie jak na wariatkę.
Kosmitkę. No tak, jestem z innego świata. Usłyszałam Antka krzątającego się w kuchni. Julka spała mocno, więc dołączyłam do męża.
– Jak zwykle, Basiu? – znajomy grymas totalnej bezsilności na twarzy. – Wolałem nawet nie zaglądać. Nie miałem siły. Skąd się wzięła tak rano?
– Prosto z nocy. Przyszła prosto z nocy ciemnej i strasznej.
Mieszałam kawę, którą Antek nalał mi do kubka. Była smoliście czarna. Dobry napój na początek tego dnia.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”