Chcieliśmy dobrze, a wyszło na to, że straciliśmy syna. Gdybym wiedziała, że tak się to skończy, słowem bym się nie odezwała i nie zaproponowała tego spotkania...
Kiedyś było dobrze
Zawsze wydawało mi się, że mam szczęśliwą, kochającą się rodzinę. Ja i mój mąż, Mateusz, rozumieliśmy się bez słów, a to, ile lat spędziliśmy u swojego boku, nie miało znaczenia. To fakt – z początku może trochę za bardzo skupiliśmy się na karierze. Każdemu z nas zależało na tym, by zdobyć jak najlepsze stanowisko, a tym samym zapewnić sobie dobre zaplecze finansowe. Dopiero potem pomyśleliśmy o powiększaniu rodziny.
Tym sposobem doczekaliśmy się tylko jednego dziecka – synka Adasia. Chyba byliśmy za bardzo zmęczeni i zagonieni, by myśleć o sprawieniu mu rodzeństwa. A Adaś był wyjątkowym dzieckiem. Jako że wychowywał się wśród dorosłych (z początku miał kontakt tylko z nami i z naszymi znajomymi, którzy odwiedzali nas w weekendy), stał się bardzo dojrzały jak na swój wiek. Interesowały go książki i filmy. Dorosły Adam poszedł na studia dziennikarskie, a potem zaczepił się gdzieś w redakcji jakiegoś czasopisma.
Sęk w tym, że nie wiedziałam, co robił teraz. Może zmienił pracę. Może wyjechał. W każdym razie od pewnego czasu nic nie było takie, jak kiedyś. Po tym, jak próbowałam go poznać z uroczą córką mojej sąsiadki, a Mateusz chciał mu załatwić lepiej płatną pracę w firmie konsultingowej, po prostu nas porzucił. Stwierdził, że nie będziemy mu już nigdy układać życia i tyle go widzieliśmy.
Nie wiedziałam, gdzie popełniliśmy błąd
Wielokrotnie zadawałam sobie pytanie, dlaczego Adam właśnie tak zareagował. Przecież… to było takie gwałtowne i brutalne, właściwie to nawet trochę okrutne z jego strony. Nigdy niczego mu tak naprawdę nie narzucaliśmy! A jeśli ta dziewczyna tak mu się nie podobała, mógł przecież grzecznie odmówić – posiedzieć z nią dla towarzystwa, jak już ją zaprosiłam, a potem jakoś zgrabnie z tego wybrnąć. No i ta praca… przecież Mateusz chciał dobrze! Adam zarabiałby tam przecież znacznie więcej niż w tej swojej redakcji!
Poza tym, o wszystkim można porozmawiać. A on obraził się i trzasnął drzwiami. Nie szło się już potem do niego dodzwonić, zmienił też adres. No zdecydowanie nie tak go z mężem wychowywaliśmy! Najpierw rzeczywiście byłam na niego zła, z czasem jednak gniew ustąpił miejsca smutkowi. Najzwyczajniej w świecie tęskniłam za moim synkiem. Marzyłam tylko o tym, by jeszcze kiedyś go zobaczyć.
Święta już mnie tak nie cieszyły
Przed świętami Bożego Narodzenia zawsze miałam bardzo dużo do zrobienia. Chociaż byliśmy do jedzenia z mężem tylko we dwoje, musiałam przecież przygotować dom na ten szczególny czas. Problem w tym, że coraz mniej mi się to świętowanie podobało. Bo i czym tu się było cieszyć? Zawsze byliśmy sami. Czasem tylko zadzwonił ktoś z dalszej rodziny, niekiedy w drugi dzień świąt wpadli jacyś znajomi. A ja popadałam w coraz większą melancholię. I tylko przed Mateuszem udawałam, że jest inaczej, żeby go niepotrzebnie nie martwić.
Jak co roku, myślałam też o Adamie. Minęło już pięć lat, od kiedy się od nas odciął. Nie miałam nawet pojęcia, gdzie teraz jest ani co robi. Czy kogoś ma? Czy znalazł wreszcie miłość? Choć znów miałam spędzić święta tylko z mężem, gdzieś tam, w głębi serca, tliła się nadzieja, że może właśnie w tym roku zobaczę swojego syna.
W naszym domu raczej się go nie wspominało. Mój mąż bardzo się wtedy złościł, bo, jak twierdził, to syn wpędzał mnie w podły nastrój. Zresztą, co było wspominać, skoro oboje z Mateuszem zgadzaliśmy się co do tego, że tamte czasy już raczej nie wrócą.
Przyjęłam niespodziewanego gościa
W wigilijne popołudnie jak zwykle krzątałam się po kuchni. Mateusz trochę pomagał, ale powiedzmy sobie szczerze, mistrzem kuchni i tego rodzaju przygotowań to on nigdy nie był. Nie spodziewaliśmy się nikogo. Oczywiście, pozostawiliśmy dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa, ale nie podejrzewałam, żeby miało się przydać. Moja siostra Paulina, która mieszkała po drugiej stronie Polski, dzwoniła już do mnie i złożyłyśmy sobie życzenia. I, jak się spodziewałam, to by było na tyle.
Kiedy wybrzmiał dzwonek do drzwi, pomyślałam, że to może sąsiadka z naprzeciwka, która chce nam zostawić klucze do swojego mieszkania, jak co roku przed wyjazdem na święta. Kiedy jednak otworzyłam, stanęłam jak wryta. Za progiem stał Adam, w grubej puchatej czapie i ciepłym ubraniu pokrytym śniegiem.
– Hej, mamo – odezwał się trochę niepewnie. – Załapię się jeszcze na rybę po grecku?
Wciąż jeszcze oszołomiona, uśmiechnęłam się szeroko.
– A pewnie, synku, pewnie – powiedziałam mocno wzruszona. – No już, wchodź. Pewnie jesteś zmarznięty i głodny.
Wigilia taka jak dawniej
Po raz pierwszy od pięciu lat zasiedliśmy do wieczerzy wigilijnej w komplecie. Mateusz z początku wydawał się trochę niezadowolony, gdy praktycznie bez zawahania wpuściłam Adama do domu. Szybko jednak udzieliła mu się atmosfera świąt i już po chwili sam zagadywał naszego syna o obecne życie.
– Nie jest wcale tak, jak to sobie wyobrażałem – przyznał. – Wyprowadziłem się na to nowe osiedle na obrzeżach. Zmieniłem redakcję na agencję marketingową. I wcale nie jest łatwiej. To, jak się okazuje, takie typowe korpo. Myślę właściwie, żeby złożyć wypowiedzenie…
– No, jeśli cię to nie uszczęśliwia, to pewnie – rzuciłam pośpiesznie. Nie chciałam, żeby myślał, że tylko przyszedł i już go krytykujemy. – Mądry z ciebie chłopak. Na pewno coś sobie znajdziesz.
– W ogóle źle to wszystko rozegrałem – mówił dalej z wyraźnym zażenowaniem. – Zerwałem kontakty no… niemal ze wszystkimi znajomymi, a ci z nowej pracy… no, nadajemy na zupełnie innych falach. Ostatecznie zostałem sam.
– Samemu czasem lepiej niż w grupie – próbował go pocieszyć Mateusz. – Przynajmniej jesteś niezależny. No i mieszkanie w takiej dzielnicy… Pewnie niezłe jakieś.
– Co z tego, że niezłe, jak siedzę w nim sam? – żachnął się. – Nawet w miłości mi się nie układa. Co ze mną jest nie tak?
– Nic, synku – stwierdziłam uspokajająco. – Po prostu… pewnie jeszcze nie nadszedł twój czas.
Dłuższą chwilę milczał, zajęty jedzeniem. Kiedy znowu się odezwał, w oczach miał łzy.
– Przepraszam, że tak uciekłem – odezwał się cicho. – Po prostu zwiałem. Myślałem, że poradzę sobie sam. Że mam lepszą wizję, a wy się nie znacie. Czasami żałuję, że was wtedy nie posłuchałem.
Nie pozwolę mu znów zniknąć
Od Wigilii minął już prawie miesiąc. Adam jest teraz naszym częstym gościem, a i my odwiedzamy go co najmniej raz w tygodniu. Rzeczywiście, ma w tym swoim mieszkaniu prawdziwe luksusy. I odkąd tam wpadam, zauważyłam, że zaczął częściej sprzątać. Pewnie nie chce, żebym się czepiała, ale na swój sposób, to i tak urocze.
Teraz pracuje w dużym portalu internetowym. Mówi, że to świetna praca i pozwala mu się rozwijać. Ma też więcej czasu, by wychodzić do miasta. Podobno spotkał ostatnio tę dziewczynę, z którą go swatałam. Okazało się, że znaleźli wiele wspólnych tematów, a że ona właśnie leczy się z nieudanego związku, mój synek zaproponował jej niezobowiązujący wypad do kina. W żadnym wypadku nie będę się już w to mieszać, ale może coś z tego będzie?
W każdym razie, za nic nie dam mu już przepaść tak, jak pięć lat temu. Uważam, że rodzina jest najważniejsza i wszyscy musimy dbać o siebie nawzajem. Tylko tak znajdziemy prawdziwe szczęście.
Czytaj także:
„Rozwiodłam się z mężem, bo nie utrzymywał porządku w domu. Dosyć miałam bycia jego praczką, sprzątaczką i pomywaczką”
„Sąsiadka zaczęła rodzić na klatce schodowej. Pomogłam jej, bo wszystko jest ciekawsze od samotnej Wigilii”
„Kochałem Renatę, ale ona wybrała mojego brata. Z rozpaczy wstąpiłem do seminarium i tam leczyłem złamane serce”