Wyglądało na to, że Wigilię przyjdzie mi spędzić samotnie. Czy może być coś smutniejszego? Ten wieczór należy do najbliższych, osób, które ci dobrze życzą, a ja nie miałam nikogo takiego.
Uważali mnie za winną
Rodzice opuścili mnie bardzo wcześnie. Najpierw nie wytrzymało serce taty, potem umarła mama. Bardzo się kochali, mówiono, że tata zabrał ją ze sobą, ale ja w to nie wierzyłam. Mamę pokonał rak, nie zmowa zaświatów. Gdyby nie rodzina Leszka, byłabym sama na świecie, na szczęście miałam oparcie w bliskich męża, którzy bez wahania przyjęli mnie do swego grona. Zżyłam się z nimi jak z rodzonymi, myślałam, że mnie kochają. Aż do rozwodu. Wtedy okazało się, że bliższa koszula ciału. Rodzina, którą uważałam za swoją, stanęła murem za Leszkiem.
– Po co się od razu rozwodzić? Po tylu latach? Bądź mądrzejsza, przeczekaj – tłumaczyła mi siostra Leszka. – Każdy chłop ma rozum w spodniach, opamięta się i wróci do ciebie.
Nie chciałam przeczekiwać kochanki męża, okazałam się niedobrą żoną. Ostatecznie zawiodłam zaufanie rodziny, pakując Leszkowi walizki i wystawiając je za próg. Mieszkanie było moje, po rodzicach, nie mieliśmy dzieci. Lesio wrócił do mamy, ja odzyskałam wolność, która nie była mi do niczego potrzebna.
– Jeszcze tego pożałujesz – ostrzegła mnie na koniec kochana szwagierka.
Zerwała ze mną relacje, choć wcześniej się przyjaźniłyśmy. W ślad za nią poszła reszta rodziny, wykreślając mnie ze swojego grona. Bardzo mnie to zabolało, ale ostatecznie – na co liczyłam? Familia orzekła, że skrzywdziłam Leszka, pozbawiając go mieszkania, nie ukrywali, że mają o to pretensje. A poza tym byłam tylko powinowatą, która z własnej woli wypadła na aut w tej grze.
Było mi trudno. Nie byłam przyzwyczajona do samotnego życia, a tu wielkimi krokami nadchodziły święta, poprzedzone kolędami, mrugającymi gwiazdkami oraz Mikołajami ze sztucznym zarostem. Świąteczny marketing atakował ze wszystkich stron. Nie mogłam spokojnie kupić chleba ani obejrzeć programu w telewizji, żeby nie myśleć o nadchodzącej Wigilii.
Zostałam sama
Nie były to wesołe rozważania – sama jak palec, bez rodziny i przyjaciół, wydawałam się sobie godna pożałowania. Dlatego nikomu się z tego nie zwierzyłam. Koleżankom coś tam nakłamałam, nie drążyły specjalnie tematu. Nie były zainteresowane. Większość z nich pielgrzymowała w Wigilię po domach, starając się obdzielić swoim towarzystwem rodziców i teściów. Aneta opowiedziała mi kiedyś o tym ze szczegółami…
– Mama i teściowa się nie znoszą. Może wytrzymałyby pod jednym dachem, ale jeszcze nie udało mi się ich do tego namówić. Myślisz, że nie próbowałam? Jakbym grochem tłukła o ścianę. Nie i nie. Żadna nie powie dlaczego, kręcą, popłakują po kątach, bo niby są niekochane i samotne. Ale przyjść do nas nie chcą, musimy ciągnąć po nocy dzieciaki najpierw do jednej, potem do drugiej babci. Mróz, śnieg, dzieci usmarkane, ale iść trzeba. Powiem ci, że ja dziękuję za takie święta. Chętnie posiedziałabym w domu, przy choince – biadoliła.
Chyba powinnam czuć się szczęściarą. I kupić choinkę, żeby było przy czym siedzieć… Dzień przed Wigilią wybrałam się po drzewko. Małe i symboliczne. Do domu wróciłam z dużym i okazałym.
– Na co pani małe? Mam tylko takie. Nie podobają się? Grymaśna z pani klientka. Ale nic. Znajdę coś dla pani. Ta będzie w sam raz!
Sprzedawca stuknął fachowo pniem drzewka o ziemię. Choina rozłożyła wdzięcznie gałęzie, wzbudzając mój popłoch.
– Spokojnie! To się zwiąże, będzie węższe.
Ukryłam zakup na balkonie, myśląc o tym, że będę musiała poprosić sąsiada o pomoc. Nigdy w życiu nie obsadzałam sama drzewka.
Idąc za ciosem, kupiłam faszerowaną rybę, zrobiłam sałatkę i upiekłam makowiec. Postanowiłam spędzić wigilijny wieczór przy pięknie nakrytym stole, słuchając kolęd, za jedyne towarzystwo mając Kevina, równie samego w domu, jak ja.
W Wigilię nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Choinka nadal dekorowała balkon, bo wczoraj sąsiada nie zastałam. Żona powiedziała, że pracuje do późna. Nadgania, żeby potem wziąć urlop na czas połogu. Rzeczywiście, sąsiadka była w zaawansowanej ciąży, co zauważyłam z niejakim zdumieniem. Jakoś wcześniej to do mnie nie dotarło. Mało ich znałam, mijaliśmy się na schodach i tyle. Widocznie szeroki płaszcz dobrze zamaskował figurę przyszłej mamy.
Wróciłam do domu i nakryłam białym obrusem stół. Postawiłam dwa nakrycia – dla siebie i zbłąkanego wędrowca, dodałam świece. Opłatek położyłam na talerzyku z serwisu po babci, tu i ówdzie rozrzuciłam pachnące gałązki uszczknięte ze stojącej na balkonie choinki. Nagle nie było już niczego więcej do zrobienia. Usiadłam, wpatrując się w opłatek.
Z kim się przełamię opłatkiem?
Fala samotności uderzyła tak mocno, że niemal zbiła mnie z nóg. Boże, nie mam nikogo bliskiego! Taka jest prawda. Gdybym mogła zapłakać, byłoby mi lżej, łzy rozpuściłyby utrudniający oddychanie ciężar zalegający na piersi. Wpatrywałam się suchymi oczami w świątecznie nakryty stół, nie rozumiejąc, po co to zrobiłam. Dla kogo? Dla siebie samej?!
Szum rozmowy na klatce schodowej jeszcze bardziej mnie przygnębił, bo zwiastował nadciągających do sąsiadów gości. Wokół wrzało życie, tylko ja byłam sama.
– Musisz zostać z dziećmi, dam sobie radę – usłyszałam podniesiony kobiecy głos.
Ktoś odpowiedział, jakieś dziecko wybuchnęło płaczem. Co tam się działo?
Wyjrzałam przez judasza, zapominając na chwilę o własnych problemach. Zobaczyłam sąsiadkę, jej męża i dwoje dzieci. Wszyscy kotłowali się na progu, niezdecydowani, wchodzą czy wychodzą. Dziwnie to wyglądało i wzbudziło we mnie nieufność. Nie jestem wścibska, ale tym razem otworzyłam drzwi.
– Mogę w czymś pomóc? – spytałam.
– Żona zaczęła rodzić! Trzy tygodnie przed terminem – przyszły ojciec wyglądał na zdesperowanego.
– Muszę jechać do szpitala, odeszły mi wody. Taksówka czeka, a on kłóci się ze mną! – fuknęła kobieta.
Wyglądała na bardziej ogarniętą, wiedziała, co ma zrobić, i próbowała przekonać męża.
– Nie puszczę cię samej! Ubiorę dzieciaki i jedziemy razem.
Dwie chłopięce czupryny wyjrzały ciekawie zza rodziców. Jeden mógł mieć dwa, drugi ze cztery lata.
– Zostań z dziećmi, nie ma sensu ich wlec do szpitala. Będziesz ich trzymał w nocy na porodówce? No co ty!
– To co mam zrobić?! – krzyknął sąsiad.
– Ja się nimi zaopiekuję – zaoferowałam pomoc. Czułam, że nie wypada inaczej.
– Ale…
– Świetnie, to my jedziemy – w przeciwieństwie do żony sąsiad nie miał wątpliwości co do moich kwalifikacji na nianię.
Zostawił mi synów, klucze do mieszkania i tyle ich widziałam.
To było najlepsze towarzystwo
Obaj chłopcy wpatrywali się we mnie okrągłymi oczami, w których wyczytałam pytanie: „Co teraz będzie?”. Ba! Żebym to ja wiedziała. Nie miałam doświadczenia w opiekowaniu się dziećmi. Żadnego!
– Będziemy mieli braciszka – poinformował mnie starszy z chłopców.
– Mamaaa! – rozmazał się młodszy, przypominając sobie, że najważniejsza osoba w jego życiu zniknęła w windzie.
Wpadłam w lekki popłoch.
– Pokażecie mi choinkę? – zawołałam dziarsko, żeby przekrzyczeć młodszego.
– Tam stoi – machnął ręką jego brat, nie spuszczając ze mnie taksującego spojrzenia.
Coś robiłam nie tak, jak trzeba.
– A ty masz choinkę… ciociu? – zapytał.
– No… nie mam choinki.
– Dlaczego? – surowe pytanie zawisło w powietrzu jak oskarżenie.
– Pokażę wam, chodźcie! – zdecydowałam i poszliśmy do mnie. Byłam gotowa na wszystko, żeby ich czymś zająć.
– Ładnie tu – kiwnął głową starszy z braci.
– Ubierzemy ci choinkę. Chcesz? – zaproponował, gdy pokazałam mu marznące na balkonie drzewko.
Kiedy zdjęłam siatkę, jodła z szumem rozpostarła gałęzie na pół pokoju.
– Lepsza niż nasza! – ocenili chłopcy.
Oparłam drzewko o ścianę i przystąpiliśmy do zawieszania zabawek. Rozkręciłam się. Opowiadałam historię każdej ozdoby, potem gładko przeszłam do wigilijnej opowieści o małym Jezusku. Chłopcy słuchali mnie oczarowani. Usiedliśmy na dywanie pod choinką. Zjedliśmy rybę i makowiec, popijając colą. Trzymałam kciuki, żeby moi mali goście wytrzymali tę dietę. Późnym wieczorem chciałam zaprowadzić ich do domu i zapakować do łóżek, ale głośno zaprotestowali.
Poddałam się. Upchnęłam chłopców na jednym tapczanie, przykryłam kocem i wyciągnęłam „Mikołajka”, swoją ukochaną książkę z dzieciństwa.
– Poczytam wam – zaproponowałam.
Mały już zasypiał, ale jego brat wciąż miał dużo do powiedzenia. Pokonałam go dopiero czwartą przygodą francuskiego chłopca.
Obudziło mnie dyskretne pukanie do drzwi. Spojrzałam na budzik. Czwarta.
Zerwałam się ostrożnie, żeby nie zbudzić chłopców. Czułam każdą kość i każdy mięsień.
– Już po wszystkim? – ucieszyłam się, widząc na progu zmęczonego, ale wyraźnie uszczęśliwionego sąsiada.
– Mamy synka. A jak dzieciaki? O rany, tyle pani dla nas, obcej rodziny, zrobiła… Nie wiem, jak mam dziękować, naprawdę…
– Nie musi pan. Przecież jest Wigilia – odparłam od serca.
Na pewno zrozumiał.
Czytaj także:
„Żona z dnia na dzień oznajmiła, że wyjeżdża do Niemiec, a mnie zostawia z kredytem i pustym kontem”
„Nie sądziłam, że ta nowa jest aż tak niebezpieczna. Pod wszystkimi kopała dołki, by przymilić się szefowi”
„W pracy załatwiałam prywatne sprawy, robiłam zakupy i czytałam ploteczki. Ktoś na mnie doniósł i mam przechlapane”