„Syn zaginął 20 lat temu, a ja nie traciłam nadziei, że się znajdzie. Pękło mi serce, gdy znów go zobaczyłam”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa
„Oddaliłam się od rodziny i przyjaciół, a mój mąż po latach walki o nasze małżeństwo odpuścił i również dał mi odejść. Wtedy znaleźli Antka. Właściwie to był cud, że w ogóle nas powiadomili. Sprawa była dawno zamknięta, nikt już na nic nie liczył, chyba nawet ja”.
/ 19.12.2023 20:42
smutna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa

Tamtego roku wybraliśmy się na Mazury. Planowaliśmy ten wypad przez całą zimę i kiedy nadeszło lato, zapakowaliśmy się do naszego żółtego malucha i wyruszyliśmy na wyprawę. Ja, Tomek i Antek, nasz siedmioletni jedynak. Choć trudno to sobie wyobrazić, z tyłu zmieściła się jeszcze córka znajomych Monika, i całkiem pokaźnych rozmiarów torba. Reszta bagaży, przymocowana grubym sznurkiem, spoczywała na dachu auta.

To były wyczekane wakacje

Karol i Małgosia, nasi przyjaciele, wraz ze swoimi pociechami jechali drugim samochodem, a niezmotoryzowani rodzice Moniki, Ela i Janek, PKS-em. Mieliśmy dotrzeć na miejsce pierwsi, a potem odebrać ich ze stacji maluszkiem, żeby nie musieli dźwigać ciężkich plecaków.
Pole namiotowe znajdowało się niemal nad samym jeziorem. Tuż obok był las, a w odległości kilku kilometrów wieś z całkiem nieźle zaopatrzonym sklepem. Pamiętam to miejsce bardzo dokładnie, pewnie dlatego, że później osobiście przeczesałam każdy skrawek tamtejszej ziemi.

Chyba na początku nawet mi się tam podobało. Rozbiliśmy namioty obok siebie, co zajęło nam trochę czasu. Dawniej namioty uszyte były z grubego materiału i miały skomplikowaną konstrukcję. Choć nie ruszała ich nawet największa wichura, to żeby je rozstawić, potrzeba było pewnych umiejętności. Rozpaliliśmy ognisko i śpiewaliśmy stare piosenki przy akompaniamencie gitary. Dzieciaki śmiały się i dokazywały. Było miło, rodzinnie. Tak wyglądał każdy nasz wieczór. 

Po całym dniu kąpieli w jeziorze i włóczenia się po lesie wszyscy byli zmęczeni, postanowiliśmy jednak uczcić ostatni dzień na wyjeździe ogniskiem z kiełbaskami. Powoli zapadał zmierzch, niebo przybrało odcień fioletu i pomarańczy. Humory nam dopisywały.

Zaczęłam się niepokoić

Mamo, idę z Moniką po karty – powiedział mój syn i oboje skierowali się w stronę budki strażniczej usytuowanej przy wjeździe na pole namiotowe.

Pan Heniek, który pełnił funkcję dozorcy, zajmował się również wypożyczaniem za drobną opłatą piłek, dmuchanych materaców, gier planszowych, rakietek do gry w badmintona i innych akcesoriów. Nasze dzieciaki niemal przez cały wyjazd coś od niego brały, więc ledwo zwróciliśmy uwagę, że się oddalili.

Kwadrans później wróciła Monika. Ale bez Antka. Sama.

– A gdzie Antek? – spytał Tomek.

– Jeszcze go nie ma? – zdziwiła się.

– Poszłam do ubikacji, powiedziałam, żeby nie czekał

– Zaraz przyjdzie – machnął ręką Janek. – Pewnie jest przy budce z lodami.

Jednak po kolejnych piętnastu minutach, kiedy Antka dalej nie było, zaczęliśmy się niepokoić. Mąż poszedł go szukać, ale szybko wrócił, bo choć sprawdził każdy kąt niezbyt rozległego kampingu, pytał wszędzie, nikt nie widział naszego syna.

– Byłem u pana Heńka, bo z jego budki widać toalety – powiedział Tomek. – Twierdzi, że, owszem, zauważył, jak Monika wchodzi do środka, ale Antek zaraz zniknął mu z oczu za budynkiem, więc nie wie, w którą dokładnie stronę poszedł.

– Jak to za budynkiem? – byłam już mocno zdenerwowana. – Dlaczego miałby tam iść? Przecież tam nic nie ma. Poza tym nasz obóz jest w przeciwnym kierunku!

Przeszukaliśmy każdy skrawek ziemi

Nie znaleźliśmy odpowiedzi na to pytanie. Ani wtedy, ani nigdy później. Za toaletami znajdowało się ogrodzenie, a za ogrodzeniem las. Gdyby Antek miał do niego wejść, musiałby najpierw wdrapać się po siatce, a potem zeskoczyć po drugiej stronie. Choć policja szukała w tym miejscu śladów butów, nitek z ubrania, czegokolwiek, co mogłoby sugerować, że tak właśnie było, niczego takiego nie znalazła.

Antek miał jeszcze jedną możliwość – iść w lewo przy ogrodzeniu, aż do jeziora. Po tej stronie znajdowały się gęste krzaki, więc teoretycznie, gdyby się za nimi schował, pan Heniek mógłby go nie zauważyć. Gdyby zaś Antek poszedł w prawo, wyszedłby na otwartą przestrzeń i z budki byłby doskonale widoczny. Oczywiście pod warunkiem, że strażnik mówił prawdę.

Po co jednak miałby kłamać? Facet miał żonę, dwójkę dzieci i nieposzlakowaną opinię, a i tak został prześwietlony niczym rasowy przestępca. Prawdziwości jego słów nie można było sprawdzić, przeglądając nagrania z kamer. W dzisiejszych czasach monitoring to standard, ale wtedy o takich rzeczach, w dodatku na zabitej dechami wsi, mogliśmy co najwyżej pomarzyć.

Nikt go nie widział

Funkcjonariusze przepytali mieszkańców pobliskiej miejscowości, a także tych, którzy, tak jak my, przyjechali na urlop. Obozowicze jednak nic nie widzieli ani nie słyszeli, albo zwyczajnie nie zwrócili uwagi. Sezon dopiero się rozpoczynał, więc namiotów nie było jeszcze zbyt wiele.

W zasadzie po kilku dniach spędzonych na kempingu znaliśmy przynajmniej z widzenia prawie wszystkich. W czasie gdy nasz syn zniknął, na plaży przy wejściu do jeziora przebywała parka nastolatków, dzieciaków z sąsiedniego obozu. Oni również twierdzili, że nie dostrzegli nic niepokojącego, a z miejsca, w którym siedzieli, mieli podobno doskonały widok na cały brzeg.

– Na pewno byśmy go zobaczyli – zapewniała dziewczyna. – Księżyc świecił bardzo jasno. Wszystko było widać.

To jedno zdanie zapadło mi w pamięć, bo dopiero po czasie uświadomiłam sobie, że przecież mieliśmy wtedy nów, a noc była czarna jak smoła. Czy dziewczyna kłamała, czy rzuciła to zdanie ot tak sobie, nie myśląc o tym, co mówi? I czy w ogóle ma to jakiekolwiek znaczenie?

Szalałam z rozpaczy

Policja oczywiście przeszukała dno jeziora i całe wybrzeże. Z jednej strony poczułam ulgę, że nic nie znaleźli, z drugiej jednak to było kolejne działanie, które w żaden sposób nie pomogło w znalezieniu odpowiedzi na pytanie, co się stało z Antkiem.

Szukaliśmy go też sami, na własną rękę. Najpierw wraz z przyjaciółmi i panem Heńkiem, potem już we dwoje. Wszystko na nic. Nasz syn przepadł bez śladu, zupełnie jakby zapadł się pod ziemię.

Trudno opisać, co czułam, kiedy po wielu dniach bezowocnych poszukiwań trzeba było w końcu spróbować wrócić do normalnego życia. Nasz urlop dawno się skończył, a w Warszawie czekała na mnie i Tomka praca. To były jedne z najcięższych chwil.

Policja oczywiście nadal prowadziła śledztwo i poszukiwania, ale ja, wyjeżdżając stamtąd, miałam wrażenie, jakbym się poddała, jakbym opuściła własne dziecko

Jego pokój zamknęłam na klucz i zabroniłam sobie i mężowi do niego wchodzić. W chwilach kryzysowych łamałam ten zakaz. Tomek nieraz znajdował mnie w środku nocy zapłakaną przy łóżku Antka, przyciskającą do piersi jego sweter albo koszulkę.

Wciąż miałam nadzieję

Długo miałam nadzieję, że go znajdą. Przecież sposób, w jaki zniknął z naszego życia był całkowicie absurdalny! Nie było żadnego powodu, by uciekł, żadnego śladu, by został porwany, żadnego wytłumaczenia na to, co się stało. Nie mogłam pojąć, jak to możliwe, że coś takiego przytrafiło się właśnie nam. Historia skrajnie nieprawdopodobna. Czasem można o takich usłyszeć, ale żeby faktycznie miały miejsce?

Chyba dopiero po roku zaczęło docierać do mnie, że to się stało naprawdę. I że nie ma odwrotu. Nie to, że straciłam nadzieję, matki nigdy jej nie tracą. Po prostu zdałam sobie sprawę, że powinnam zaakceptować nową rzeczywistość, a nie potrafiłam i nie chciałam tego zrobić.

Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku stawałam się wredną jędzą. Dla Tomka, który w mojej opinii przeżywał to wszystko nie tak mocno jak ja. Dla przyjaciół, którzy wciąż żyli w szczęśliwych rodzinach. I dla zwykłych ludzi, którzy w ogóle nie mieli o niczym pojęcia. Warczałam na wszystkich dookoła, obwiniałam męża i siebie na przemian. Bo gdybyśmy bardziej pilnowali Antka, gdybyśmy nie pojechali pod namioty, gdybyśmy zrobili to, a nie tamto…
Tomek protestował przeciwko takiemu rozumowaniu, a to tylko jeszcze bardziej doprowadzało mnie do wściekłości. Moje cierpienie nie miało końca i czułam się w nim całkowicie osamotniona.

Znaleźli go

I rzeczywiście przyszedł dzień, że zostałam sama. Oddaliłam się od rodziny i przyjaciół, a mój mąż po latach walki o nasze małżeństwo odpuścił i również dał mi odejść. Wtedy znaleźli Antka. Właściwie to był cud, że w ogóle nas powiadomili. Minęło prawie dwadzieścia lat, sprawa była dawno zamknięta, nikt już na nic nie liczył, chyba nawet ja. 

Funkcjonariusz, który do mnie zadzwonił, był młody, dopiero niedawno skończył szkołę policyjną i rozpoczął zawodową służbę. Być może dlatego nie zauważył, którego roku dotyczą dokumenty, które trzymał w ręku. Powiedział tylko, że znaleziono kości chłopca, który mógł być moim synem. W lesie, niedaleko jeziora, na terenie dawnego kempingu, gdzie spędzaliśmy wtedy urlop.

Jeszcze tego samego dnia wsiadłam do autobusu i pojechałam do miejscowości, gdzie wtedy wypoczywaliśmy. Przejechałam obok dawnego kempingu – miejsca, które od lat próbowałam wymazać je z pamięci. Pamiętam, że kiedy wysiadałam przystanku, zmierzchało już, a nad lasem wisiał wielki okrągły księżyc. Wkrótce oświetlił całą okolicę bladym, upiornym światłem.

Na miejscu był już Tomek, którego nie widziałam od kilku miesięcy. Gdyby nie on, pewnie pomyślałabym, że zwariowałam. Zalałam się łzami i padłam w ramiona byłego męża. On też płakał jak dziecko i powtarzał: „to on”. Wiedzieliśmy, że to Antek, mimo że to były tylko małe kości. Moje serce wtedy pękło już nieodwracalnie. Ekspertyza zrobiona przez biegłych tylko to potwierdziła. 

Nigdy nie ustalono przyczyny śmierci. Biegli przypuszczali, że było to utonięcie, bo szkielet naszego syna był w jamie, która kiedyś była długi czas zalana wodą. Dlaczego nikt wtedy go tam nie szukał? Nikt nie potrafi teraz wyjaśnić tego, co się stało.

Jest więc nadal tak, jak było wcześniej, z tą różnicą, że teraz mam pewność – moje dziecko nie żyje, a skoro nie żyje, to nie cierpi i jest bezpieczne. Paradoksalnie, odnalezienie go pomogło mi. Nie ma nic gorszego niż stan niepewności, zawieszenia. Gdy nie wiesz, co się dzieje, wyobraźnia podsuwa ci straszne obrazy. Ale gdy już najgorsze się stanie, możesz opłakać stratę i spróbować się z nią pogodzić.
Tak właśnie zrobiłam. I czasem tylko zadaję sobie pytanie: jak wiele jest jeszcze na tym świecie rzeczy, których człowiek nie potrafi wyjaśnić? 

Czytaj także: „W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Patologia to słowo, które najlepiej opisuje moich sąsiadów. Zza ściany słyszę krzyki, ale boję się zareagować” „Chłopak z liceum porzucił mnie w ciąży i zapadł się pod ziemię. Byłam naiwna, bo cały czas wierzyłam, że do mnie wróci”

 

 

Redakcja poleca

REKLAMA