„Patologia to słowo, które najlepiej opisuje moich sąsiadów. Zza ściany słyszę krzyki, ale boję się zareagować”

Kobieta w oknie fot. iStock by GettyImages, Javi Sanz
„Kiedy zwróciłam im uwagę, że nie mogą tak traktować dzieci, sąsiad zaczął mi grozić. Jak mogę pomóc, skoro boję się sama o siebie?”.
/ 14.12.2023 10:30
Kobieta w oknie fot. iStock by GettyImages, Javi Sanz

Krzyki i przekleństwa dochodzące od sąsiadów, a nawet płacz ich można zagłuszyć. Niemożliwe jest jednak uciszenie własnego sumienia! Rok temu zamieszkali nade mną nowi sąsiedzi. Na pierwszy rzut oka wydawali się być przeciętną rodziną...

Mężczyzna, kobieta i dwójka dzieci. Chłopiec miał jakieś trzy lata, a dziewczynka była na oko o dwa lata starsza. Byli do siebie zaskakująco podobni — wyglądali jak dwie krople. Byli przy tym niezwykle uroczy. Jasne włosy, dołeczki w policzkach, ogromne błękitne oczy...

Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy wprowadzili się do naszego bloku. Stojąc przy lekko otwartym oknie i paląc papierosa, obserwowałam, jak z trudem wyjmują swoje rzeczy z samochodu dostawczego. Pogoda naprawdę im nie sprzyjała. Deszcz mieszał się ze śniegiem, a wiatr był tak lodowaty, że niemal przeszywał ciało. Dzieci, które wyglądały na bezradne, błąkały się wśród ogromnej ilości pudeł. Nie miały na sobie ani czapek, ani rękawiczek, przez co były mokre i zmarznięte.

– Mamo, zimno! – powiedziała w końcu jedna z dziewczynek.

– Przestań narzekać, nie widzisz, że jesteśmy zajęci? – odgryzła się kobieta.

– Ale takie zimno... Piotruś też marznie... – dziewczynka była bliska płaczu.

Mężczyzna porzucił pudełko i chwycił ją za ubranie.

– Cicho, bo dostaniesz. Nie rozumiesz, co Ci powiedziała mama?! – wrzasnął, energicznie nią potrząsając.

Dziecko zwinęło się w kłębek i zamarło w bezruchu. Bało się nawet ruszyć. Gdy tylko ojciec oddalił się, podbiegła do brata i mocno go objęła. Nie odezwała się już ani jednym słowem. Żadne z nich nic nie powiedziało. Przyglądałam się temu całkowicie przerażona.

Ta rodzina nie jest typowa...

Kilka dni później usłyszałam pierwszą kłótnię. W budynku z wielkiej płyty prywatność to fikcja. Słyszy się, co sąsiedzi mają na ekranie telewizora. A co dopiero mówić, kiedy zaczynają krzyczeć i przeklinać. Oni właśnie tak robili – kłócili się, obrzucając najgorszymi wyzwiskami. Wzajemne zarzuty dotyczyły dosłownie wszystkiego. Niezapłacone rachunki, nieporządek w domu, braki w lodówce. Swoje frustracje przerzucali na swoje dzieci.

Trudno było nie słyszeć krzyków i płaczu zza ściany. Miało to miejsce dwa, może trzy razy w ciągu tygodnia. Było i tak, że kłótnie były codziennie. Próbowałam to znosić. Uderzałam w sufit kijem od szczotki, stukałam w rury. Liczyłam na to, że to przyniesie efekt, że zdadzą sobie sprawę z sytuacji i się uspokoją. Niestety, było inaczej. Pewnego wieczoru nie dałam rady i udałam się na piętro wyżej. Zanim zareagowali, dzwoniłam dzwonkiem chyba z dziesięć razy.

Kobieta otworzyła drzwi. Myślałam, że będzie po prostu pijana. Zawsze przypuszczałam, że rodzice atakują własne dzieci tylko pod wpływem alkoholu. Że to alkohol pozbawia ich zdrowego rozsądku. W końcu jak można przy pełnej świadomości znęcać się nad maluchami? Okazało się jednak, że sąsiadka jest absolutnie trzeźwa. Tym, co zwróciło moją uwagę, była jednak jej twarz, która od nadmiaru emocji była cała czerwona.

– O co ci chodzi? – rzuciła gniewnie.

– Czemu twoje dzieci tak głośno płaczą? Wszystko w porządku? – spytałam.

– Z dziećmi bywa różnie... Czasami płaczą. Gdy pani będzie miała swoje, zrozumie – powiedziała, wzruszając ramionami i zamykając mi drzwi przed nosem.

Kiedy wróciłam do swojego mieszkania, usłyszałam, jak ona i jej mąż krzyczą na maluchy. Grozili im, że dostaną karę, którą długo będą pamiętać. Zdecydowałam, że nie będę już wchodzić na górę. Obawiałam się, że to tylko zaszkodzi dzieciom. Wiedziałam jednak, że muszę coś zrobić. Powinnam zadzwonić na policję lub do opieki społecznej. Po prostu powinnam to gdzieś zgłosić.

Bałam się

Następnego dnia po rozmowie z sąsiadką natknęłam się na jej męża na klatce schodowej. To nie była przypadkowa sytuacja, on na mnie czekał. Zablokował mi drogę.

– Nie wtykaj, s***, nosa w nie swoje sprawy. Ciekawość może ci zaszkodzić. Zrozumiałaś? – syczał.

– Słucham?! – starałam się go ominąć.

Przyparł mnie jednak do muru. Chwycił mnie jedną dłonią za gardło.

– Zrozumiałaś, co do ciebie mówię? – cedził kolejne słowa.

Nie mogłam złapać powietrza. Przed oczami stanęło mi całe moje życie. Na szczęście pani K. akurat wychodziła na zakupy... Kiedy usłyszał, jak drzwi się otwierają, puścił mnie. Nie, nie uciekał. Jakby nic się nie stało, powoli zaczął wchodzić po schodach na piętro. Po drodze nawet powiedział sąsiadce „dobry wieczór”.

– Czy widziała pani, co on próbował mi zrobić? – z trudem zapytałam, kiedy przechodziła obok mnie.

– Pani Malwino, dziś nie warto się wtrącać. Każdy tutaj powtórzy pani to samo. Nie warto niepotrzebnie zadawać sobie kłopotu – odrzekła sąsiadka.

– Posłuchaj, dziewczyno, starszych! Są to ludzie mądrzy! – usłyszałam z góry.

Uświadomiłam sobie, że nikt w bloku nic nie zrobi.

Próbowałam to wszystko ignorować

Zdecydowałam więc, że nie będę interweniować. Kiedy u sąsiadów działo się coś niepokojącego, słuchałam głośniej muzyki. Tłumiłam wewnętrzne wyrzuty sumienia. Uspokajałam się, że dzieci czasem po prostu płaczą i jest to całkiem normalne.

Trzy miesiące wcześniej odwiedził mnie mój kolega z biura, Olek. Chciał pożyczyć ode mnie pewne materiały z kursu. Powiedziałam mu, że przyniosę je do biura, jednak upierał się, żeby do mnie przyjść. Dziewczyny żartowały, że jest to jedynie wymówka, że chce mnie odwiedzić, porozmawiać. Twierdziły, że jest we mnie szaleńczo zakochany. Rzeczywiście, kilkakrotnie starał się umówić ze mną na kolację, ale zawsze odmówiłam.

Nie przypadł mi do gustu. Okej, wyglądał świetnie, ale... to tyle. Miałam poczucie, że jest zarozumiałym durniem, który myśli tylko o sobie. A ja nie cierpię takich mężczyzn. Zaparzyłam kawę, zaczęliśmy rozmawiać.

U sąsiadów – jak zawsze – zaczęła się awantura. Obrzucali się obelgami, a ich pociechy płakały.

– Co u nich się wyprawia? – zaciekawił się Olek.

– O, nic specjalnego, spierają się, jak to zwykle bywa – odpowiedziałam, jednocześnie podkręcając dźwięk muzyki.

– Co ty wyprawiasz? – zaskoczył się.

– Tłumię hałas! Zawsze tak robię. Od dochodzących od nich wulgaryzmów aż uszy więdną – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.

– To wszystko, co potrafisz? Nie masz sumienia? Przecież tam dzieci płaczą! – w jego tonie wyczułam oburzenie i złość.

– A co ja mogę zrobić? Próbowałam interweniować, ale niemal zapłaciłam za to życiem. W tym budynku nikt nawet nie ruszy palcem. Połowa boi się, tak jak ja, a druga połowa to ignoruje! Jeśli jesteś taki bystry, to sam zadzwoń na policję – zirytowałam się.

– Właśnie to zrobię – odpowiedział i zaczął wybierać numer.

Nie myślał nad ewentualnymi konsekwencjami. Po prostu stwierdził, że tak musi zrobić. Pomyślałam, że może nie jest takim egocentrycznym samolubem, za jakiego go miałam... Funkcjonariusze pojawili się po dziesięciu minutach. W środku całego zamieszania. O mój Boże, co tam się później wydarzyło!

Zaimponował mi

Sąsiadka była w rozpaczy i prosiła, aby nie zatrzymywali jej męża, a ten klął. Zabrali go w kajdanach. Na klatce schodowej krzyczał, że osoba, która go zdradziła, skończy na dnie Wisły z kamieniem na szyi. Mimo to Olek nie zamierzał się kryć z tym, co zrobił. Pokazał się na klatce schodowej i wykrzyknął, że będzie na niego czekał. Wówczas okaże się, kogo dopadnie koniec.

– Nie boisz się? – zapytałam, kiedy radiowóz już odjechał.

– Oczywiście, że się boję. Ale nigdy bym sobie tego nie wybaczył, gdyby coś przytrafiło się tym dzieciom – odpowiedział.

Nagle poczułam ogromny wstyd. Olek oczywiście nie skończył życia w Wiśle. Jest całkowicie zdrowy i ma się dobrze. Często wpada do mnie w odwiedziny. Po tamtym incydencie zmieniłam swoje podejście do niego. Im bardziej go poznaję, tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że jest to niezwykle mądry i wartościowy mężczyzna...

Hałas i łzy maluchów ucichły, a uciążliwi sąsiedzi są pod stałym nadzorem.

Monitorują ich służby porządkowe, a przed nimi rozprawa w sądzie rodzinnym Zostanę wezwana jako świadek. Tak samo kilkoro innych lokatorów. Tylko pani K. konsekwentnie nie się nie odzywa. Choć... Ostatnio zauważyłam, jak awanturująca się sąsiadka zaczepiała ją przed budynkiem.

Narzekała na Olka i na mnie, twierdząc, że to przez nas mają teraz same problemy. Mówiła, że musieli skorzystać z pomocy psychologa, są kierowani na terapię, pracownicy opieki społecznej przeprowadzają z nimi rozmowy kontrolne, a jej mąż ma zrujnowaną reputację w miejscu pracy. Mówiła, że przez nas mogą stracić dzieci. Pani K. tego nie zniosła.

– Jakie głupoty wygadujesz, kobieto? Przez nich? Sami jesteście odpowiedzialni za swoje problemy! Myślisz, nie słyszałam tego, co się u Was działo? – odpowiedziała głośno.

Czytaj także:
„Mój brat odebrał mi wszystko — uczucie rodziców, majątek, żonę i dzieci. Nienawidzę go z całego serca”
„Zostawię miejsce dla zbłąkanego wędrowca. To mój genialny plan, by zasiąść do wigilijnego stołu z kochankiem”
„Poprosiłam siostrę bliźniaczkę, żeby poszła za mnie na randkę. Kawaler się zorientował i najadłam się wstydu”

Redakcja poleca

REKLAMA