Żyłem beztrosko, cały czas imprezowałem. Pasowało mi to, nie zamierzałem zakładać rodziny. Mogłem mieć każdą kobietę i skrupulatnie z tego korzystałem. A Iwona, trzeba przyznać, była całkiem niczego sobie. Na szczęście to nie ja ponosiłem konsekwencje naszego romansu.
Ktoś mnie zaatakował
Było ich trzech. Trójka gówniarzy w wieku od piętnastu do siedemnastu lat. Jeszcze pięć lat temu takie szczawiki nie miałyby ze mną szans, kopnąłbym jednego i drugiego i byłoby po sprawie. Tyle tylko że te hieny nie zaatakowałyby, gdybym był w lepszej formie – w takim wypadku obeszłyby mnie szerokim łukiem, popiskując ze strachu. Jak przystało na padlinożerców, zawsze wybierają ze stada tylko najsłabsze osobniki. Tym razem padło na mnie, bo wóda zrobiła ze mnie już ludzki odpad.
– Wyskakuj z kasy – powiedział ten najwyższy.
– Spadaj na drzewo – powiedziałem, zapinając bluzę.
Gnojek wymierzył mi cios prosto w zęby tak błyskawicznie, że nawet się nie zorientowałem, kiedy upadłem na glebę. W ustach poczułem smak krwi. Splunąłem, odruchowo wypluwając przy okazji coś twardego. Bez wątpienia ząb, bo językiem wymacałem pustkę tam, gdzie przed momentem była górna dwójka.
– Wyskakuj, łachu, z kasy, zanim zrobię z ciebie kotlet – powtórzył gówniarz.
Byłem pijany, ale wóda nie mogła mi odebrać resztek godności. Usta puchły w zastraszającym tempie, do tego zbierała się w nich krew, więc nie mogłem szczyla nawet zbluzgać. Splunąłem więc tylko i pokręciłem głową. Ręka z kastetem zawisła nade mną i przygotowałem się na kolejny cios, gdy zza pleców napastnika wysunął się mój syn.
W tym roku skończył szesnaście lat, ale wyglądał na starszego. Dobrze zbudowany i wysoki. Zupełnie jak ja w jego wieku, ale oczy miał po matce, ciemne i błyszczące. Przytrzymał opadającą już do ciosu rękę wysokiego i powiedział:
– Nie, zaczekaj!
Spojrzał na mnie i zobaczyłem, że nie tylko oczy ma po matce. Odziedziczył po niej także delikatność rysów, kształtny nos i kolor włosów. Udał mi się syn i to było chyba wszystko, co mi jakoś wyszło w tym popapranym życiu. Z jego matką chodziłem do jednego liceum, ale wtedy jeszcze jej nie zauważałem. W szkole o profilu humanistycznym chłopaki stanowiły zdecydowaną mniejszość, mogłem więc przebierać jak lis w kurniku, a że podobno byłem przystojny, nie miałem kłopotów z panienkami.
Zawsze lubiłem się bawić
Studia były przedłużeniem moich erotycznych przygód, które w połączeniu ze sporymi dawkami alkoholu sprawiały, że życie wydawało mi się jedną wielką balangą. Nie wystarczyło już niestety czasu na zaliczenia, więc musiałem porzucić uniwersytet i beztroski stan, wrócić do domu i zająć się czymś, co przynosi dochody, bo matki nie było stać na dalsze dofinansowywanie mnie. Nie miałem problemów ze znalezieniem pracy, ale nie kwapiłem się do małżeństwa. Po co się wiązać z jedną kobietą, skoro mogłem mieć praktycznie każdą?
– A dzieci, Adaś? – marudziła mama. – Czy ja doczekam wnuków?
– Masz mnie, mamuś – żartowałem, całując ją w czoło. – Po co nam jakieś wrzeszczące bachory? Zresztą mieszkanie jest za małe, żebym sprowadził tu jeszcze żonę.
– A masz już chociaż jakąś na oku? – dopytywała.
– Jasne, mamuś. Zawsze mam jakąś na oku.
Wzdychała ciężko i zajmowała się gotowaniem albo siadała przed telewizorem, a ja wychodziłem na miasto poimprezować. Nie musiałem oszczędzać, bo i na co, więc większość pieniędzy przepuszczałem w knajpach, o co też mama czepiała się coraz częściej.
Matka nie doczekała wnuków. Umarła którejś nocy, kiedy mnie nie było w domu, i odtąd zostałem na świecie całkiem sam. Czasami odczuwałem samotność, nie powiem, ale za to nie musiałem się już zastanawiać, gdzie mam zaciągnąć na noc świeżo poznaną pannę. No, nie wszystkie kobiety były pannami, zdarzały się też mężatki, tak jak Iwona, dawna koleżanka z liceum i matka mojego syna.
Zwróciłem na nią uwagę, kiedy była już mężatką i miała dziecko. Po ślubie przeprowadziła się do męża, do bloku naprzeciwko, więc nasze spotkanie było nieuniknione. Trzeba przyznać, że była dużo atrakcyjniejsza, niż kiedy chodziliśmy razem do szkoły. Zaliczyłem ją na drugiej randce, a cały nasz romans trwał raptem miesiąc i był naprawdę namiętny.
Zaszła ze mną w ciążę
Nawet żałowałem, że jej mąż wrócił z zagranicznych wojaży i Iwona postanowiła być znowu przykładną żoną… Parokrotnie próbowałem ją jeszcze zaciągnąć do łóżka, ale stanowczo odmówiła, a gdy naciskałem, wyszeptała z przerażeniem:
– Jestem w ciąży.
– Mnie to nie przeszkadza – powiedziałem.
– A mnie owszem, bo to ty się do tego przyczyniłeś.
Ostudziła mnie trochę. Cholera, myślałem, że jakoś się zabezpieczała, przecież nie była niedoświadczoną nastolatką.
– Co chcesz z tym zrobić? – spytałem nerwowo.
– Urodzę to dziecko – powiedziała. – Mąż się nie zorientuje, że coś jest nie tak, ale z nami koniec. Żadnych spotkań, rozumiesz? Co najwyżej możesz mi powiedzieć „dzień dobry”, kiedy będziemy się mijali na ulicy. Jasne?
W to mi graj, kochanie. Nie planowałem powiększenia rodziny i bardzo byłem wdzięczny temu frajerowi, jej mężowi, że weźmie na siebie przywilej utrzymywania mego potomka. Romans z Iwoną należał do przeszłości i starałem się raczej unikać spotkań z nią, co nie było trudne, bo też się pilnowała w tym względzie. Czasami, rzecz jasna, los stykał nas ze sobą twarzą w twarz, więc mówiliśmy sobie „cześć”, uśmiechaliśmy się zdawkowo i rozchodziliśmy każde w swoją stronę.
Iwona nie kłamała, brzuch jej się powiększał z miesiąca na miesiąc. Kiedy urodziła, mogłem ją zobaczyć, jak spaceruje z wózkiem między blokami. Po tej ciąży stała się jakaś mało atrakcyjna i cieszyłem się, że zdążyłem ją zaliczyć, kiedy była z niej jeszcze babka do rzeczy.
Całe szczęście były jeszcze inne kobiety do zdobywania, choć trzeba przyznać, że nie szło mi już tak dobrze jak kiedyś. Poza tym zrobiłem się trochę trunkowy, a to nie pomagało w miłosnych igraszkach. Z czasem zacząłem nawet bardziej cenić wódę niż kolejny romans – wymagały tyle zachodu!
Stałem się leniwy, co odbijało się też na moim wyglądzie. Goliłem się rzadziej i coraz częściej zdarzały mi się kilkudniowe sesje alkoholowe, po których wyglądałem nieciekawie. Nie było więc w tym nic dziwnego, że nadal mieszkałem sam. Przez okno w kuchni obserwowałem czasami Iwonę spacerującą z coraz większym dzieciakiem i łapałem się na tym, że ogarniała mnie ckliwość na ich widok. Kiedyś nie wytrzymałem i podszedłem do Iwony, gdy siedziała na ławce obok piaskownicy, obserwując bawiącego się chłopca.
– Cześć – przywitałem się. – Ładny dzieciak.
– Całe szczęście, że jest podobny do mnie, a nie do ojca – powiedziała po chwili, patrząc na mnie wymownie. – Nic z niego nie ma. Nic a nic.
Nie byłem aż tak pijany, by nie zrozumieć aluzji. Kiwnąłem głową na pożegnanie i zabrałem się stamtąd.
– Jak ma na imię? – spytałem jeszcze, odchodząc.
– Igor – powiedziała, spuszczając głowę.
Ładnie, pomyślałem, odchodząc. Sam bym nie wymyślił lepszego imienia. Byłem bardzo zadowolony z tego spotkania. Poznałem w końcu mojego syna i byłem pewien, że wyrośnie z niego przystojniak podobny do ojca.
– Hej – usłyszałem za sobą głos Iwony.
Odwróciłem się w jej stronę.
– Nie zbliżaj się do niego – ostrzegła mnie. – Ani się waż, zrozumiałeś?
Żałowałem, że jestem sam
Skinąłem głową. Nie miałem zamiaru wkraczać w ich życie, mało miałem problemów ze swoim? Od tego czasu zacząłem jednak zwracać większą uwagę na Igora. Obserwowałem, jak się bawi przed blokiem w piaskownicy, jak jeździ na swoim pierwszym rowerze. Potem widziałem go uginającego się pod ciężarem tornistra, a jeszcze później wystającego wieczorami z podejrzanymi gówniarzami przy śmietniku. Chłopak rósł w oczach i przyjemnie było na niego patrzeć, bo zrobił się z niego przystojniak. Trochę taki miękki i może zbyt delikatny jak na mężczyznę, ale dziewczynom się chyba podobał, bo co rusz widziałem go z inną małolatą.
– Moja krew – mruczałem zadowolony, chowając się za kuchenną firanką.
Czasami było mi nawet szkoda, że nie zdołałem założyć rodziny. Całkiem miło byłoby mieć takiego chłopaka w domu… Zabierać go na ryby, na wyprawę w góry czy coś w tym guście. Potem sobie przypominałem, że nigdy nie łowiłem żadnych ryb, a łażenie po górach zawsze wydawało mi się niepotrzebnym marnowaniem energii, i cały zapał do bycia ojcem przechodził mi jak ręką odjął. Strzelałem sobie piwko albo setkę i też było zabawnie.
Nie powiem, żebym nie próbował związać się na stałe z jakąś kobietą. Zdarzyło mi się w chwili słabości, ale po miesiącu miałem dość. Nikt nie będzie mi dyktował, co mam robić. Spakowałem jej ciuchy do torby, torbę wystawiłem na klatkę schodową, zamknąłem drzwi i poszedłem do knajpy. Dawno niewidziani kumple tak się ucieszyli z mojego powrotu, że balowaliśmy przez dwa dni. Kiedy udało mi się w końcu wrócić do siebie, nie zastałem ani torby, ani kobiety, do której należała.
Nie płakałem za nią. Samemu nie było tak źle, a kiedy ogarniała mnie melancholia, wystarczyło wyskoczyć na jednego głębszego. Tak było i tym razem, ale wychyliłem chyba ciut więcej niż jednego, dlatego gówniarzom tak łatwo poszło. Leżałem za obskurnymi garażami, pośród plastikowych butelek, starych puszek i potrzaskanego szkła niczym kolejny śmieć. Z ust sączyła mi się krew, wargi spuchły jak poduchy. Nade mną stała trójka niewyżytych szczyli z żądzą mordu w oczach. Nieciekawa perspektywa. No i nagle pojawił się mój chłopak. Powstrzymał rękę tego wysokiego.
– Nie – zaprotestował. – Zaczekaj.
– Igor – wyszeptałem z wdzięcznością. – Syneczku.
Spojrzałem w jego ciemne oczy, ale nie dostrzegłem w nich niczego dobrego. Igor zrobił krok w moją stronę i znienacka kopnął mnie z całej siły w brzuch ciężkim buciorem. Siła kopniaka opróżniła moje płuca z powietrza. Zwinąłem się w kłębek i próbowałem złapać oddech, ale nie byłem w stanie. Rzęziłem jak zarzynane zwierzę, walcząc o łyk tlenu, a Igor pochylał się nade mną i z niezdrową fascynacją w oczach śledził moje wysiłki. Kiedy w końcu udało mi się zrobić płytki wdech, jego zainteresowanie przygasło.
Wyprostował się, spojrzał jak malarz na swoje dzieło i poczęstował mnie jeszcze jednym kopniakiem, tym razem prosto w twarz. Widok ciężkiego buciora był ostatnim, co zapamiętałem. Obudziłem się już w szpitalu. Stwierdzono pęknięcie paru żeber, wstrząs mózgu, złamanie kości żuchwy oraz mnóstwo ran i siniaków. No i nie widziałem na jedno oko, a lekarze twierdzili, że powinienem się z tym pogodzić, bo to już raczej tak zostanie. Pogodziłem się. Miałem inne wyjście?
Potem odwiedzili mnie gliniarze.
– Mamy tych gnojków – powiedzieli. – Tych, co pana tak urządzili. Będzie pan składał pozew?
Pokręciłem przecząco głową. Chyba zwariowali, na własnego syna miałem donosić?
Czytaj także:
„Byłam pewna, że pod naszym domem kręci się jakiś bandzior. Kiedy zobaczyłam, co ma w ręce, zamarłam”
„Po śmierci ojca, mama sięgnęła dna. Z miłej starszej pani, matki, babci i teściowej zmieniła się w... kochanicę bandziora”
„Kumpel z dzieciństwa został szychą, ja zszedłem na złą drogę. Gdy byłem na dnie, to on wyciągnął do mnie pomocną dłoń”