„Byłam pewna, że pod naszym domem kręci się jakiś bandzior. Kiedy zobaczyłam, co ma w ręce, zamarłam”

przerażona kobieta w oknie fot. Adobe Stock, artpodporin
„Niechętnie wygrzebałam się spod kołdry. Skoro nie mogłam spać, postanowiłam obejrzeć wraz z mężem to dziejowe widowisko. Istniało duże prawdopodobieństwo, że pogoda nie pokrzyżuje nam planów, bo niebo odrobinę pojaśniało, a między wędrującymi po nim chmurami zaczęły nieśmiało migotać gwiazdy".
/ 08.05.2023 22:30
przerażona kobieta w oknie fot. Adobe Stock, artpodporin

Pewnej nocy na Roztoczu, kilka minut po dwudziestej trzeciej, mój mąż zaczął osobliwie się zachowywać. Najpierw wyniósł na ganek leżak i stolik, potem zaparzył w termosie kawę, a na koniec ubrał się ciepło i spytał, czy mamy dodatkowy koc.

Wyglądało na to, że zamierza spędzić wieczór poza murami domu, który wynajęliśmy do końca września. Niby nic niezwykłego, zawsze lubił siedzieć w nocy na ganku, popijać piwo i gapić się w gwiazdy.

Sęk w tym, że termometr pokazywał dziesięć stopni powyżej zera Do tego przez zachmurzone niebo nie przebijał się nawet księżyc.

– Nie wiem, czy to taki dobry pomysł – mruknęłam, patrząc jak usadawia się wygodnie w swoim leżaku.

– Jaki pomysł? – nie zrozumiał Olek.

– Żeby dzisiaj rozkoszować się naturą i świeżym powietrzem – wyjaśniłam.

Nie planuję się niczym rozkoszować. Chcę zobaczyć Wenus na tle słońca – odparł, jakby to było całkiem oczywiste.

Chociaż... coś chyba w mediach na ten temat mówili – że to unikatowe zjawisko, które powtórzy się dopiero w 2117 roku. Ale astronomia nie jest moim konikiem, więc niezbyt mnie to interesowało.

– Chcesz oglądać słońce w nocy? – spytałam, udając, że mnie to obchodzi.

Małżonek przewrócił oczami, dając mi do zrozumienia, że pytanie jest z gatunku tych, które zadają przysłowiowe blondynki, i wyjął z szafki paczkę krakersów.

– Nie, kobieto – burknął. – Nie w nocy, tylko za kilka godzin, o świcie.

– I tak nic nie zobaczysz przez te chmury – wzruszyłam ramionami.

– Nad ranem ma się przejaśnić. Poza tym zabrałem z domu lornetkę i okulary. Te same, przez które obserwowaliśmy kiedyś zaćmienie słońca – poinformował mnie Olek z satysfakcją.

I będziesz tu tkwił całą noc? A nie możesz nastawić budzika? – spytałam.

– Nie, bo chmury rozproszą się tylko na chwilę i nie chcę tej chwili przegapić.

I to był koniec dyskusji

Cóż, skoro woli kosmos od igraszek z żoną, jego sprawa. Położyłam się do łóżka. Sądziłam, że zasnę od razu. Dochodziła północ, a ja miałam za sobą męczący dzień spędzony na porządkowaniu ogródka. Tymczasem upłynął kwadrans, potem następny i jeszcze jeden, a ja ciągle przewracałam się z boku na bok, nie mogąc zmrużyć oka.

Dwie godziny później byłam już mocno zirytowana, bo jak długo można oglądać spacerujące po ścianach cienie, liczyć barany i myśleć o niebieskich migdałach?

Niechętnie wygrzebałam się spod kołdry. Skoro nie mogłam spać, postanowiłam obejrzeć wraz z mężem to dziejowe widowisko. Istniało duże prawdopodobieństwo, że pogoda nie pokrzyżuje nam planów, bo niebo odrobinę pojaśniało, a między wędrującymi po nim chmurami zaczęły nieśmiało migotać gwiazdy. Nałożyłam na piżamę dres, wcisnęłam stopy w ukochane pepegi i opuściłam sypialnię.

W salonie panował mrok

Wskazówki zegara pokazywały 3.47. Do wschodu słońca zostało jeszcze sporo czasu.
Narzuciłam na ramiona kurtkę, otworzyłam po cichu frontowe drzwi i wyszłam na pogrążony w ciemnościach ganek.

„I to by było na tyle w temacie unikatowych zjawisk astronomicznych” – pomyślałam z rozbawieniem, bo małżonek spoczywał na leżaku opatulony po szyję kocem i smacznie pochrapywał.

Chciałam go obudzić, ale po namyśle uznałam, że zrobię to dopiero w ostatniej chwili, zanim zacznie świtać. Żeby zająć czymś czas, wypiłam pół kubka przygotowanej wcześniej kawy, chwyciłam w dłonie leżącą na stoliku lornetkę, oparłam łokcie o balustradę i zaczęłam oglądać nocne krajobrazy.

Prawdę mówiąc, sprzętem dużo do tego odpowiedniejszym byłby noktowizor, ale na bezrybiu i rak ryba. Zaraz za płotem „naszej” działki znajduje się wąska ubita droga, tuż za nią łąka, a na tej łące mnóstwo zarośli i żałosne resztki rosnącego tam niegdyś sadu – dwie, może trzy jabłonki, śliwa i całkiem dorodna grusza.

To właśnie niedaleko tej gruszy dostrzegłam coś, czego tam być nie powinno. Jakiś obcy podłużny kształt, który najpierw wzięłam za głęboki cień.

Chciałam już skierować lornetkę w inne miejsce

Poprawiłam ostrość obrazu i… struchlałam. Nagle oślepiło mnie jaskrawe światło, po czym jego snop skręcił w bok, a ja na tle światła dostrzegłam twarz jakiegoś mężczyzny! Czy raczej paskudną, pooraną bruzdami gębę z dwudniowym zarostem. Jego oczy zdawały się patrzeć prosto na mnie…

Przez chwilę miałam wrażenie, że facet jest tuż obok, co było oczywiście złudzeniem optycznym, bo tak naprawdę dzieliło nas koło dwustu metrów. A ponieważ ganek i dom tonęły w mroku, także mężczyzna nie miał prawa mnie widzieć.

To, co wzięłam za cień, okazało się starym granatowym mercedesem. Facet siedział w środku, na fotelu kierowcy, i gapił się drewnianym wzrokiem w przednią szybę. Po jego nienaturalnie bladych policzkach ściekały wielkie krople wody, a mokre włosy przylegały do czaszki, sprawiając wrażenie jednolitej, plastikowej masy. Wyglądał trochę jak manekin.

Siedział tak minutę, może dwie, a potem włączył długie światła, wysiadł z auta, zbliżył do otwartego bagażnika i zaczął coś z niego wyciągać. Nie mogłam dostrzec co, bo klapa zasłaniała mi cały widok.

Skupiłam więc uwagę na wnętrzu samochodu. Było w miarę czyste i ładne. Na tylnym siedzisku poniewierał się fotelik dla dziecka. Nie wiedzieć czemu poczułam na ten widok dziwny chłód w okolicy serca, a moje dłonie zadrżały.

W momencie gdy klapa bagażnika opadła, mój mąż chrząknął, sapnął i poprawił się na leżaku, co sprawiło, że mebel upiornie zaskrzypiał. To znaczy zaskrzypiał całkiem zwyczajnie, ale w ciszy nocy dźwięki rozchodzą się inaczej i budzą w ludziach irracjonalny niepokój. Spojrzałam na Olka. Spał dalej.

Kiedy ponownie skierowałam wzrok na mercedesa, nogi się pode mną ugięły, a na gardle zacisnęła niewidzialna pętla. Mężczyzna stał trzy, cztery metry od gruszy, opierał się o rękojeść szpadla i wpatrywał w ciemność.

Tuż obok niego w trawie...

Albo ktoś – jakby skurczone ciało dorosłego człowieka lub małego... O, nie. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz, bo tkwiący w aucie fotelik kazał mi wysnuć makabryczny wniosek, że facet – może pedofil?! – zabił jakieś dziecko i próbuje pod osłoną nocy pozbyć się jego ciałka…

– O matko przenajświętsza! – wymamrotałam głosem zdławionym emocjami. W pośpiechu odlepiłam się od barierki i szarpnęłam za ramię śpiącego męża.

– Olek, Olek, obudź się!

Mąż drgnął i z trudem otworzył oczy.

– Co? Gdzie? – spytał nieprzytomnie.

– W sadzie jest morderca. Chce zakopać zwłoki dziecka! – wyszeptałam z nutką histerii w głosie, przekonana, że pod gruszą rozgrywa się właśnie jakiś dramat.

Mój rozgorączkowany wzrok, trzęsące się ręce i popielata twarz naznaczona paniką musiały przekonać Olka, że mówię serio, bo natychmiast oprzytomniał, zerwał się z leżaka i spojrzał na sad.

– Widzisz światła samochodu?

Zamiast odpowiedzieć, skinął głową, wyjął mi z rąk lornetkę i osobiście zweryfikował sensacyjną informację.

– Cholera, facet faktycznie kopie grób. Jesteś pewna, że w tym prześcieradle jest... No, że w środku... – zaczął się plątać.

– Nie jestem, zgaduję, ale na tuszę wieprzową mi to raczej nie wygląda – odparłam. – Chyba powinniśmy coś zrobić. Może wezwać policję. Albo...

– Ciekawe, że nie wyłączył świateł – przerwał mi Olek. – Tkwi tam jak na patelni, a przecież to nie jest odludzie. I nasz dom rzuca się w oczy.

– Może myśli, że śpimy. A już na pewno nie przyszło mu do głowy, że obserwujemy okolicę przez lornetkę. Robimy coś czy nie? Bo facet ucieknie, a potem szukaj wiatru w polu! – niecierpliwiłam się.

Mąż odłożył lornetkę na stolik

– Nie ucieknie – uspokoił mnie. – Kopie za blisko drzewa i bez przerwy natyka się na korzenie, więc trochę to potrwa. Poza tym zapamiętałem jego twarz i numery rejestracyjne auta. Gość nie wygląda mi na mordercę, ale sprawdzić nie zawadzi.

– Jak to sprawdzić ? – przeraziłam się.

Olek zniknął we wnętrzu domu, a kiedy z niego wyszedł, w jednej ręce trzymał pałę jak do bejsbola. Nie mam pojęcia, skąd to wziął.

– Zostań na ganku z lornetką, a gdyby coś, dzwoń po gliny! – zwrócił się do mnie rozkazującym tonem.

– Jeśli sądzisz, że puszczę cię samego, to grubo się mylisz – wypaliłam, bo nie istniała na świecie siła, która w tej chwili zatrzymałaby mnie na miejscu.

Mój ślubny doskonale wiedział, że jestem uparta, i że żadne prośby ani groźny nie zrobią na mnie wrażenia.

– No, dobra – zgodził się niechętnie. – Tylko trzymaj się dwa metry za mną.

Dotarcie w pobliże gruszy zajęło nam kilka minut. Nie musieliśmy się przesadnie skradać, bo niebo ponownie zasnuło się chmurami i okolica utonęła w mroku. Sprzyjała nam również bujna roślinność oraz fakt, że domniemany zabójca strasznie przy tym kopaniu grobu hałasował.

Dokładnie dziesięć po czwartej, kucnęliśmy za mercedesem i wlepiliśmy wzrok w poplamione krwią prześcieradło, ale mimo najszczerszych chęci nie udało nam się stwierdzić, co znajduje się w środku.
W końcu Olek się podniósł.

– Ani drgnij! – krzyknął.

Choć bałam się jak diabli, też wstałam i chwyciłam oburącz pałę do bejsbola, którą wcześniej trzymałam po pachą.

Mężczyzna znieruchomiał

Rzucił łopatę na ziemię, a potem odwrócił się powoli w naszą stronę. Z bliska jego twarz wydała mi się całkiem sympatyczna.

– Mam przy sobie dwieście złotych i komórkę. Możecie też zabrać samochód, ale nie róbcie mi krzywdy! – zawołał błagalnym tonem i podniósł ręce do góry.

Doszczętnie zbaranieliśmy na te słowa, bo facet najwyraźniej wziął nas za parę uzbrojonych bandziorów, co – zważywszy na okoliczności – było dość paradoksalne.

– Gadaj, co jest w tym prześcieradle? – spytał ostro Olek, który pierwszy otrząsnął się z zaskoczenia.

– Mój pies, Gucio. Prawdopodobnie potrącił go samochód – wyjaśnił facet bez najmniejszych oporów i twarz nagle mu posmutniała. – Nie chciałem, żeby syn go zobaczył.

– Akurat! – prychnął z powątpiewaniem małżonek. – Bujać to my, a nie nas.

– Nie kłamię. To napra...

– Odwiń prześcieradło, tylko ostrożnie – wpadł mu w słowo Olek.

Facet opuścił ręce i zbliżył się niechętnie do leżącego na trawie prześcieradła. Wstrzymałam oddech i odwróciłam wzrok. Nie miałam ochoty tego oglądać. Kiedy mężczyzna odchylił rąbek prześcieradła, w oczach męża błysnął żal.

– O Jezu, biedny zwierzak – wyszeptał i spojrzał na mnie z takim wyrzutem, jakbym osobiście czworonoga przejechała.

– Zabił dziecko? Ładne mi dziecko! – szepnął do mnie ze złością. – Ty to zawsze wpuścisz mnie w jakiś kanał. Teraz idź i ładnie tego pana przeproś.

Właściciel psa coś tam chyba usłyszał, ale niedokładnie, bo szczęka opadła mu aż do samej ziemi, a na twarzy pojawił się wyraz totalnego osłupienia.

Słowo honoru, że to nie ja go zabiłem! – uderzył się w pierś, aż zadudniło. – Bryknął wieczorem z domu, przez uchyloną furtkę. Mój synek strasznie go kocha i na wieść, że uciekł, dostał histerii. No to wsiadłem w samochód i zacząłem go szukać. Bo ja tu niedaleko mieszkam, w Borkach. Pół nocy mi zeszło. No i znalazłem, kilometr stąd, na drodze do Łap, a konkretnie w rowie. Do domu wrócić nie mogłem, bo jak znam Karola, to nie śpi, tylko siedzi w oknie i czeka. No to pomyślałem, że pochowam Gucia tutaj, a synowi zełgam, że się nie znalazł, bo po co ma się zadręczać?

Po tym obszernym wyjaśnieniu zapadła cisza

Trwała na tyle długo, że mężczyzna zdążył wyjąć z kieszeni kurtki portfel, komórkę oraz kluczyki do samochodu.

– Proszę, zabierajcie – rzekł zgnębionym tonem. – Nic innego nie mam.

– No co pan, nie jesteśmy złodziejami – obruszył się Olek. – Resztę wytłumaczy panu moja żona – dodał i dźgnął mnie łokciem w żebra.

„No trudno. Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę” – pomyślałam, zrobiłam dwa kroki do przodu i zawstydzona o wszystkim nieznajomemu opowiedziałam.

Kwadrans później pomogliśmy mu pochować psa, a potem, w ramach zadośćuczynienia za szkody moralne, zaprosiliśmy go do domu na kawę i wczesne śniadanie. Był brudny, zmęczony i przemoczony, więc chętnie z zaproszenia skorzystał. I wcale się na mnie nie obraził. Przeciwnie – stwierdził nawet, że na moim miejscu zachowałby się tak samo.

Mężczyzna miał na imię Marek i okazał się naprawdę bardzo sympatyczny. Przy pożegnaniu wymieniliśmy się numerami telefonów i tak sobie myślę, że to chyba początek bardzo fajnej przyjaźni. Jeśli zaś chodzi o unikatowe zjawisko astronomiczne, to zupełnie wyleciało nam ono z głów. Obejrzeliśmy je dopiero koło południa, w internecie.

– Wielkie mi co! Mała czarna kropka na tle pomarańczowej kuli! – mruknęłam rozczarowanym tonem, wpatrując się bez entuzjazmu w monitor komputera.

– No pewnie. Co znaczy nieskończoność wszechświata wobec pedofila zabójcy kopiącego grób w ciemnościach nocy? – zadrwił ze mnie Olek.

Pominęłam jego słowa wyniosłym milczeniem i wzięłam się do szykowania obiadu. No co? Każdy może się pomylić!

Czytaj także:
„Bogata siostra chce mnie przekupić, żebym urodziła jej dziecko. Kuszące, to nie byłby pierwszy raz w łóżku ze szwagrem”
„Wiedziałem, że teść ma trudny charakter i lepiej z nim nie dyskutować. Miałem dość tego, że gbur rozstawia mnie po kątach”
„Skorzystałam z okazji i wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle. Człowiek zwietrzy okazję i dostaje małpiego rozumu”

Redakcja poleca

REKLAMA