Tomek i ja zawsze byliśmy dobrymi kumplami, mimo że diametralnie się różniliśmy. On – spokojny, wyważony i poukładany, ja – postrzelony wariat, dla którego żaden pomysł nie wydawał się zbyt szalony, by go zrealizować. Jak łatwo się domyślić, to Tomek wyciągał mnie z kłopotów, nie na odwrót. Przy tym był jedyną osobą, której „kazań” mogłem wysłuchać. Co tam ojciec, co tam matka, kumple zawsze są najważniejsi.
Nigdy nie mogłem pojąć, co właściwie mnie do niego przyciągnęło. Ileż to razy, gdy w najlepsze kopaliśmy piłkę, spoglądał na zegarek i punkt czternasta mówił:
– Kamil, muszę lecieć.
– No co ty? Pędzisz na obiadek jak jakiś maminsynek? – szydziłem.
– Czekają na mnie. Obiecałem, że będę, więc muszę być. Nie lubię się spóźniać ani ich martwić – odpowiadał i dodawał, że wróci za dwie godziny.
Obiady nie były jedynymi jego rodzinnymi rytuałami. Ja wychowywałem się w takiej typowej rodzinie – ojciec ciągle w pracy, matka łapała się dorywczo wszystkiego, nigdy nie mając na nic czasu.
Skusiła mnie perspektywa ciepłego obiadu
– Rozmawiałem o tobie z moją mamą – powiedział Tomek pewnego dnia.
Wmurowało mnie. Już samo stwierdzenie, że z matką można pogadać, wydawało mi się niedorzeczne. Na dokładkę rozmawiał o mnie!
– No i?
– No i prosiła, abym cię zaprosił dzisiaj na obiad. Wie, że jesteś moim najlepszym kumplem i chce cię poznać.
Co?! Miło mi się zrobiło, że Tomek uważa mnie za najlepszego kumpla, ale zabrzmiało to tak, jakby zamierzał przedstawiać rodzince dziewczynę.
– Wiesz… chyba nie skorzystam.
– Kamil, zależy mi, abyś przyszedł, naprawdę.
– No dobra, niech ci będzie – burknąłem. Być może przeważyła kusząca perspektywa gorącego obiadu.
Nigdy wcześniej nie byłem u Tomka, do tej pory zawsze widywaliśmy się w szkole albo na boisku. Tym samym nie miałem okazji poznać jego rodziców. Gdy weszliśmy, od progu powitał nas zapach pomidorowej.
– Dzień dobry, już jestem! – zawołał Tomek.
Do przedpokoju weszła jego mama i uśmiechnęła się do nas, wycierając ręce w kuchenny fartuch.
– Bry… – mruknąłem pod nosem.
– Ty jesteś Kamil? Tomek dużo nam o tobie opowiadał, wchodź, wchodź, i siadaj, proszę, ale najpierw chłopcy szorujcie do łazienki umyć ręce – zaświergotała na jednym oddechu i ani się obejrzałem, a już płukałem dłonie pod kranem.
Potem Tomek zaprowadził mnie do przestronnej kuchni, gdzie siedzieli jego ojciec i młodsza siostra, poprawiająca w nieskończoność sztućce.
– Bry… – powtórzyłem swoje niezbyt elokwentne powitanie.
– Cześć! – krzyknęła dziewczynka. – Tomek mówił, że jesteś dobry z matematyki, ja też! – pochwaliła się.
Mogła chodzić najwyżej do pierwszej klasy podstawówki, więc zachwyt szkołą był jeszcze wybaczalny.
– Radzę sobie jakoś.
– Słyszałem, że dostałeś się do drugiego etapu konkursu matematycznego, ale nie chcesz jechać – odezwał się jego ojciec. – To wielka szkoda.
– E tam, będą następne.
– Tym bardziej szkoda, że akurat wtedy będę w Krakowie, i pomyślałem, że mógłbyś się tam ze mną i Tomkiem spotkać. Byłoby ci raźniej. Poszlibyśmy później na pizzę, co ty na to?
Zatkało mnie.
– Kamil, no powiedz coś! W Krakowie jest świetna pizzeria, nie daj się prosić – nalegał Tomek.
Rozpoznałem dawnego przyjaciela
Rozejrzałem się po kuchni, jakbym w wiszących na ścianach obrazkach szukał odpowiedzi; trochę się zdziwiłem, że były to albo ich zdjęcia, albo jakieś obrazki religijne.
– W sumie… byłoby fajnie.
Obiad u Tomka różnił się od tych, do jakich przywykłem. Dostałem prawdziwe domowe jedzenie i nie jadłem go sam, oglądając telewizję, tylko rozmawiając z kumplem i jego rodzicami. Okazali się naprawdę sympatyczni.
Często później bywałem u Tomka na obiedzie, czasem chodziłem z jego rodziną na wycieczki. Polubiłem ich, dlatego smutno mi było, gdy pan Marek dostał pracę w innym rejonie Polski i musieli się wyprowadzić. Najpierw dzwoniliśmy do siebie z Tomkiem, potem kontakt jakoś tak się urwał. Nie ukrywam, że to ja się wycofałem, sam właściwie nie wiem czemu. Może mu zazdrościłem czegoś, czego sam nie mogłem mieć?
Wiedziałem, że po liceum dostał się na medycynę, ja za to coraz więcej czasu spędzałem z lokalnymi zawadiakami. Ambicje, jeśli jakieś miałem, diabli wzięli. Aż w końcu się doigrałem. W pijackim amoku okradliśmy jakiegoś człowieka, była policja, przesłuchania i wyrok w zawiasach. Czy to mnie otrzeźwiło? Na krótko. Ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Imprezy, alkohol, bijatyki. Dorywcze roboty, byle starczyło na balowanie.
Aż pewnego dnia obudziłem się w szpitalnej sali. Nade mną stał młody lekarz, w którym dopiero po jakimś czasie rozpoznałem Tomka.
Zdziwiłem się, widząc go tutaj. Wrócił na stare śmieci? Najwyraźniej. I nie dał znaku życia? A komu? Bandziorowi, pijusowi? Kto by się chciał zadawać z kimś takim? Ja sam czasem nie mogłem patrzeć na siebie w lustrze. Alkohol pomagał zapomnieć…
– Tomek?
– Tak. Już od jakiegoś czasu zbieram się, by do ciebie wpaść. Ożeniłem się, dostałem tu pracę… A ty coś znowu nawyprawiał? Pogubiłeś się kompletnie – wytknął mi bez złości, raczej z troską i współczuciem.
Zrobiło mi się dużo bardziej wstyd, niż gdyby na mnie nawrzeszczał.
– Co się stało? – wymamrotałem.
– Po pijaku wpakowałeś się pod samochód, masz złamaną nogę, ogólne potłuczenia. Będziesz żył. Jak wyjdziesz ze szpitala, masz od razu przyjść pod ten adres. – Dał mi wizytówkę. – Obiecaj, że to zrobisz!
Poczułem, że chcę zmienić swoje życie
W zasadzie nie wiem, dlaczego dotrzymałem słowa. Dotarłem na spokojne osiedle, położone na uboczu, i zapukałem do drzwi. Otworzyła mi niewysoka, jasnowłosa kobieta.
– Dzień dobry… – zacząłem nieśmiało. – Ja do Tomka – wybąkałem.
Zmierzyła mnie spojrzeniem i wpuściła bez słowa do środka. Zaufała komuś takiemu jak ja? Dziwne.
Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, to identyczny obrazek Świętej Rodziny, jaki wisiał w domu rodziców Tomka.
– Musi pan poczekać, Tomek jeszcze jest w pracy. Napije się pan czegoś przed obiadem? – zagadnęła mnie.
– Herbaty, jeśli można.
Niespełna pół godziny później zjawił się Tomek, jego żona akurat kończyła rozkładać sztućce. Obiad był wyśmienity. Przez cały czas Ania rozmawiała ze mną, jakbym był starym przyjacielem rodziny, a nie kimś, kogo widziała po raz pierwszy.
Gdy skończyliśmy jeść, Tomek odezwał się poważniejszym tonem:
– Kamil, chciałbym, żebyś gdzieś jutro ze mną rano poszedł, dobrze?
– Dokąd?
– Obawiam się, że jak ci powiem, to się wykręcisz. Zostań na noc, rano pojedziemy razem.
Fakt, gdybym wiedział, dokąd Tomek chce mnie zabrać, to w życiu bym się nie zgodził. A tak siedziałem w kościelnej ławce razem z nim i jego żoną, i słuchałem gościa, który opowiadał o swoim nawróceniu. I w słowach tego obcego człowieka znalazłem wiele o sobie samym. Nawet nie wiem, kiedy czas minął, a ja poczułem, że naprawdę chcę zmienić swoje życie, chcę żyć tak jak Tomasz: w spokoju i miłości.
Od trzech miesięcy jestem na odwyku. Lata picia to nie betka i niełatwo sobie z tym poradzić. Pomieszkuję u Tomka, pomagając, w czym tylko mogę. Ostatnio dostałem nawet stałą pracę. Ania cały czas namawia mnie, żebym poszedł na studia zaoczne, na moją kochaną matematykę. Nie wiem, może… Nie wiedzieć kiedy, wróciły do mnie nadzieja i dawno zapomniane ambicje. Już nie byłem sam. Czyżby o to chodziło?
Czytaj także:
„Przed laty wyrwałam się z piekła, bo znalazł się ktoś, kto wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Dziś to ja pomagam potrzebującym”
„Samotna sąsiadka jako jedyna wyciągnęła do mnie pomocną dłoń. Nie sądziłam, że ta babcia zostanie moją przyjaciółką”
„Kumpel to obibok, moczymorda i zdradzieckie nasienie. Wyciągnąłem do niego pomocną dłoń, a on obrobił mi tyłek na wiosce”