„Syn wywiózł mnie do lasu, żebym pogodziła się z synową. Najbardziej wkurza mnie w niej, że jest taka podobna do mnie”

Starsza pani w lesie fot. iStock by GettyImages, Nicolas McComber
„Uważała mnie za jakąś czarownicę, za straszną teściową prosto z dowcipów, która niszczy związek swojego jedynego dziecka!”.
/ 19.03.2024 19:14
Starsza pani w lesie fot. iStock by GettyImages, Nicolas McComber

Z radością oczekiwałam na czas spędzony z synem. Po jego ślubie, gdy się wyprowadził pięćdziesiąt kilometrów od domu, nasze spotkania stały się rzadsze. A na pewno nie tak częste, jakbym sobie życzyła. Wiedziałam, kogo za to obwiniać...

Piotrek był jedynakiem, więc bardzo odczuwałam jego dążenie do samodzielności i niezależności. Gdy się ożenił i opuścił mnie na zawsze, poczułam się samotna, prawie porzucona, jakby postawiona na uboczu.

Mój mąż był zachwycony naszą synową, często opowiadał, jak urocza, pełna energii i werwy jest Monika. Ale co z tego, że ładna? Patrycja też była piękna. Byli razem przez prawie dziesięć lat. Przyzwyczaiłam się do niej, polubiłam ją i zaakceptowałam. Poza tym mieszkała zaledwie dwa domy dalej. Monika nie była z naszych okolic, miała temperament, co więcej, pobrali się po zaledwie roku znajomości. Jakby się spieszyli!

– Może Piotrek w końcu przemówi ci do rozumu – mruknął mąż, spoglądając zza gazety, gdy zakładałam kalosze. Gniewnie na niego spojrzałam

– O co ci chodzi?

– Masz już przestać mieszać się w życie tej dziewczyny. Szanuj decyzje Piotra – odpowiedział, nie odrywając wzroku od gazety. Zapinając kurtkę, podniosłam wiaderko z podłogi.

– Sugerujesz, że to przez mnie rzadziej tu bywają? – zapytałam.

Mąż tylko wzruszył ramionami i ponownie zatopił się w gazecie. Wtedy rozległ się dźwięk silnika na podjeździe. Spojrzałam przez okno.

– Wychodzę! – powiedziałam, opuszczając dom.

Historie, które zapierają dech w piersiach:

Nie miałam ochoty na spotkanie z nią

– Mam dla ciebie niespodziankę – powiedział Piotrek, gdy wsiadłam do samochodu.

Szybko opuściliśmy naszą miejscowość. Przejechaliśmy przez jeden las, potem drugi, a następnie kolejny. Poczułam niepokój.

– Zawsze chodziliśmy tam na grzyby – wskazałam głową w stronę mijanych brzezin.

– Pamiętam, mamo. Ale czasem trzeba coś zmienić. Nie wszystko musi być zawsze takie samo, bo inaczej świat by się zawalił – powiedział enigmatycznie.

Ścisnął delikatnie moją dłoń i spojrzał na mnie w sposób, którego... zaczęłam się bać. Miałam wrażenie, że ta wycieczka to coś więcej niż tylko zbieranie grzybów. W końcu dotarliśmy do celu. Piotrek skręcił w leśną ścieżkę i jechał powoli. Nie byłam zaznajomiona z okolicą. W oddali, między drzewami, dostrzegłam łąkę. Gdy zbliżyliśmy się, zobaczyłam znajomą postać kobiecą. Piotr zatrzymał się.

– To... Monika? – natychmiast się zdenerwowałam i spojrzałam na syna z oburzeniem.

– Mówiłeś, obiecywałeś, że... że będziemy sami!

– Tak będzie. Wysiądź, ja zaparkuję.

Z trudem wyszłam z samochodu, ściskając wiadro w spoconej dłoni. Poczucie dyskomfortu narastało, gdy auto Piotra zamiast parkować, zaczęło zawracać. Zrozumiałam, że to był jego plan. Chciał mnie pozostawić w lesie ze swoją żoną! We dwie, a nie we dwoje! I tak też zrobił, odjechał.

– A jemu co odbiło? – burknęłam bardziej do siebie niż do niej. Monika stała z założonymi rękami, kopiąc czubkiem buta w wilgotnej ziemi.

– Gdzie właściwie jesteśmy? – spytałam w próżni.

– W lesie – Monika spojrzała w górę.

– Bardzo dowcipne – odparłam z nutą ironii.

– Niech pani... czyli, niech mnie mama wysłucha uważnie, proszę. Ja też nie wiedziałam o tym i nie jestem szczególnie zachwycona – tłumaczyła mi synowa.

– Jak ja nie byłam zachwycony waszym ślubem, który wyskoczył ni z tego, ni z owego. Myślałem, że chodzi tylko o dziecko! – wyrwało mi się.

– Jesteśmy dorośli – wycedziła Monika, czerwieniąc się nagle. – I to od jakiegoś czasu. Nie musimy uzasadniać swoich decyzji rodzicom.

– Ale wasze decyzje nie muszą mi się podobać – zripostowałam.

Monika podeszła do mnie i spojrzała mi w oczy. Wcześniej dochodziło między nami do spięć, ale to były raczej drobne sprzeczki. Nigdy nie doszło do otwartej konfrontacji. Teraz byłyśmy same, bez świadków.

Myślałam, że nigdy nie skończy

– No właśnie, co tak bardzo przeszkadza mamie? Czego mi brakuje? W czym jestem gorsza od Patrycji? Bo w czym jestem lepsza, już wiem. Piotr wybrał mnie, a nie ją. Pati nawet jako pierwsza nam pogratulowała. Nawet żartowała, mówiąc że jej związek z Piotrem byłby jak ślub z bratem, tyle lat się znają. Przyzwyczaiła się do myśli, że się pobiorą, bo wszyscy do tego przyzwyczaili, ale... chyba myliła przyjaźń z miłością.

Na chwilę się uciszyła, a ja czułam, że zalewa mnie gniew.

– Dlaczego mama jako jedyna nie może się z tym pogodzić? Patrycja i Piotr to już przeszłość, nie wróciliby do siebie, nawet gdyby mnie nie było. Ale jestem i nie zniknę. Kocham Piotra, a on mnie. Kiedyś będziemy mieli dzieci... Jak długo mama zamierza ciągnąć ten... problem?

Problem?! Trzymałam język za zębami, chociaż się we mnie gotowało. Bałam się, że jeśli spróbuję coś odpowiedzieć, skończy się pyskówką jak na targu. Albo że... coś jej powiem!

– Jeśli wywiózł nas tu i zostawił w samym środku lasu – kontynuowała – to znaczy, że męczy go ta sytuacja między nami. Chce, abyśmy się pogodziły i zakopały topór wojenny. Chcę pokoju między nami. Dla dobra Piotra.

Patrzyła na mnie wyzywająco tymi swoimi wielkimi oczami, którymi uwiodła mojego syna. Chciałam być wściekła, obrażona, chciałam bronić swoich praw i świętych racji, ale gdy w tych oczach pojawiły się łzy, nagle poczułam się... głupio, i zawstydzona.

Zaczynałam wszystko pojmować, byłam starsza, bardziej doświadczona, więc powinnam być również mądrzejsza, a jednak – miała rację – zachowywałam się jak dzieciak. Przecież ta dziewczyna nie była winna! A jednocześnie była winna największej zbrodni. Mój jedyny syn kochał ją tak bardzo, że gdyby musiał dokonać wyboru między nami – wybrałby ją. Nie miałam wątpliwości co do tego, niestety.

Lecz raczej "stety", bo kiedy mężczyzna się żeni i zakłada własną rodzinę, jego perspektywa się zmienia. Podobnie jak priorytety. Od tego momentu żona jest mu bliższa niż matka, a przynajmniej tak być powinno, gdyż w przeciwnym wypadku sytuacja staje się nienormalna. Teoretycznie wiedziałam to, przeszłam również swoje starcia z teściową, nim wszystko się uspokoiło, a mój mąż jako zięć też nie miał łatwego życia; dlatego obiecywałam sobie, że będę inna, bardziej wyrozumiała, otwarta na zmiany. Lecz gdy nagle sama zostałam teściową, emocje wzięły nade mną górę, a ja zapomniałam o tym, co sobie kiedyś obiecywałam.

Patrycja nie stanowiła dla mnie konkurencji. Znałam ją od dziecka, traktowałam ją niemal jak swoją własną córkę, podporządkowując sobie, jak złośliwie twierdził mój mąż. Jednak kiedy Piotr zakochał się w Monice, cała sytuacja się odmieniła. Nagle pojawiła się ona, jakby znikąd, i zabrała mi syna, stając się najważniejszą kobietą w jego życiu. To sprawiało mi wiele bólu i było niezwykle trudne.

Chciałabym, żeby spróbowała mnie zrozumieć 

Podeszłam do niej i delikatnie dotknęłam ją po ramieniu.

– Nie chcę dla was źle – zacząłem się tłumaczyć. – Po prostu...

Jednak ona się cofnęła.

– Nie mogę w to uwierzyć! Co masz na myśli mówiąc "po prostu"? Co mama chce osiągnąć? Czy chce nas skłócić, zmusić do rozwodu? Czy po prostu chce zatruć nasze życie, bo tak?! Żebyśmy nie myśleli, że możemy być szczęśliwi, skoro mama nie potrafi?!

Zastygłam z uniesioną dłonią. Nie zdawałam sobie sprawy, że Monika tak bardzo czuje się zagrożona moją postawą, tak dramatycznie interpretuje moje zachowanie. Widziała we mnie jakąś wiedźmę, okropną teściową prosto z dowcipów. Za toksyczną, zaborczą osobę, która niszczy związek swojego jedynego dziecka! Dla obserwatora z boku, wyglądało to dokładnie tak.

Boże... Na domiar złego uświadomienie sobie tej sytuacji nie sprawiło, że moje rozczarowanie i rozżalenie zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nadal pragnęłam, żeby to Patrycja była żoną mojego syna…

Byłam przerażona do tego stopnia, że usiadłam tam, gdzie stałam – na ziemi, na mchu, i na grzybie przypadkowo. Zastygłam w bezruchu. Płakałam ze śmiechu, aż brzuch mnie bolał. Monika także, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami, które nadal się świeciły, ale już nie z powodu łez. Jej usta także wyginały się w podejrzliwy uśmiech.

– Tu się coś dymi spod mamy... zauważyła. Nie mogłam się powstrzymać. Spojrzałyśmy na siebie.

Emocje buzowały, napięcie wzrastało, sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.

– Cieszysz się z tego, prawda? Będziesz miała powód, aby się ze mnie nabijać przez lata. Stara purchawa siada na starej purchawce, a spod jej tyłka idzie dym. Naprawdę...

Nie skończyłam zdania, ponieważ Monika wybuchnęła śmiechem. Też zaczęłam się śmiać. Obydwie dostałyśmy głupawki; ja leżałam na ziemi, a Monika, skulona w połowie, opierała się o drzewo. Nasze wybuchy śmiechu trwały solidne pięć minut.

– Co powiesz na wędrówkę po grzyby? – zapytałam, gdy się już nieco uspokoiłyśmy, wyciągając dłoń w kierunku Moniki. Pomogła mi wstać i ruszyłyśmy w drogę.

Przemierzałyśmy las w poszukiwaniu grzybów. Skoncentrowałyśmy się na tym, by być razem tu i teraz, na wspólnym celu, którym było zebranie dwóch wiader pełnych grzybów. Nic więcej nie było ważne. To był dobry początek.

Nasze zainteresowanie grzybobraniem nas połączyło. Na początku byłyśmy cicho, ale gdy natknęłam się na polankę w lesie pełną maślaków, zaczęłyśmy rozmawiać o marynowaniu grzybów. Opowiedziałam o moich sprawdzonych przepisach, które odziedziczyłam po babci – na ostro, na słodko, z dodatkiem cebuli czy marchwi. Monika zaś skarżyła się, że odziedziczyła od matki antytalent do marynowania.

– Nie wychodzą mi, choćbym się starała. Ale za to mam zdolności w suszeniu warzyw, owoców i grzybów.

W sumie, Monika bardzo przypomina... mnie

– No to się wymienimy. Ja dam ci kilka słoiczków marynowanych grzybków, bo Piotrek je uwielbia, a ty zajmiesz się suszeniem. Będą idealne na święta, bo te ze sklepu często bywają zainfekowane robakami.

– O matko... 

Przed tym, zanim zadzwoniłyśmy do Piotra, aby przyjechał po nas, spędziłyśmy niespodziewanie miło i bezkonfliktowo czas razem. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek nasze relacje staną się naprawdę bliskie, ale przecież nie musiałyśmy być przyjaciółkami. Nie musiałyśmy się nawet kochać. Wystarczyło, że nie byłyśmy wrogami. Jeśli ja odpuszczę, to i ona odpuści. I wszyscy na tym skorzystają. Podsumowując, to było bardzo owocne grzybobranie.

Wszystko zakończyło się wspólną kolacją. Odbyła się u nas, ale przygotowywałyśmy ją razem z Moniką. I nie musiałyśmy się o nic kłócić. Moja synowa uznawała moje zwierzchnictwo w kuchni za oczywiste.

– Jesteś bardziej doświadczona, mamusiu. Bardzo mi tego brakuje. Przecież jestem dzieckiem wychowanym na jedzeniu stołówkowym – powiedziała mi.

– Mam nadzieję, że gdy będę miała wnuki, pozwolisz mi je od czasu do czasu rozpieszczać domowymi obiadkami – odpowiedziałam z uśmiechem. 

– Mówisz, trzymam cię za słowo.

Od tamtego niezapomnianego grzybobrania miałyśmy kolejne, już z naszymi partnerami, a później z dziećmi. Od dziewięciu lat obchodzimy razem święta, raz u nas, raz u nich. Jednak za każdym razem na stole pojawia się kapusta z grzybami suszonymi przez Monikę i miseczki z grzybkami marynowanymi przeze mnie. To stało się naszą rodzinną tradycją, utrzymującą nasz pakt o nieagresji.

Bo jak to w życiu między teściową a synową, czasem się sprzeciwiamy sobie, zwłaszcza że obie jesteśmy silnymi kobietami, które lubią postawić na swoim. Z upływem lat zrozumiałam, że to właśnie to podobieństwo do mnie najbardziej mnie irytowało w Monice.

Czytaj także:
„Żona nie może się pozbierać po śmierci naszej córki. Żyje tak, jakby Ola miała zaraz wrócić”
„Ciężko pracuję, aby spełniać jej kaprysy, a ona tak mi się odpłaca? Nawet kiedy nas odwiedza, przyjeżdża tylko do tatusia"
„Blondyneczka sprawiła, że niemal przegapiłem prawdziwe uczucie. Uwodziła mnie dekoltem i długimi nogami"

Redakcja poleca

REKLAMA