„Ciężko pracuję, aby spełniać jej kaprysy, a ona tak mi się odpłaca? Nawet kiedy nas odwiedza, przyjeżdża tylko do tatusia"

Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Irena Maurer
„Pragnę dla moich dzieci wszystkiego, co najlepsze i przez całe moje życie starałam się, aby miały szczęśliwe dzieciństwo. Dlaczego zatem jedna córka utrzymuje, że byłam niedobrą matką? Naprawdę chciałabym z nią porozmawiać, dowiedzieć się, co zrobiłam nie tak. Żywię nadzieję, że zdążę to zrobić".
/ 17.03.2024 08:30
Smutna dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, Irena Maurer

W końcu przyjechała! Nie mogłam się doczekać! Odsunęłam się od okna i szybko przeszłam do przedpokoju, ignorując ból w kręgosłupie. Otworzyłam drzwi, nie czekając na pukanie córki...

– Przyjechałaś sama? – zapytałam ze zdziwieniem.

– Tak – odparła chłodnym głosem.

– A gdzie Dawid?

– Został w domu. Ja też przyjechałam tylko do tatusia – wyjaśniła, zdejmując buty.

Zawiesiła swoją kurtkę, a następnie z niezbyt miłym podziękowaniem za podaną herbatę, skierowała się do pokoju mojego męża.

Usłyszałam, jak chwali go za ładny wygląd, zacisnęłam usta. Ani słowem nie zaznaczyła, że to dzięki mnie jej ojciec nie wygląda jak osoba cierpiąca na poważną chorobę.

– Jesteś obrażona? – zapytałam, kiedy Marta odmówiła również jedzenia.

– Tak – odpowiedziała, spoglądając gdzieś w dal, ponad moją siwą głową.

– Za co?

– Za wszystko, za całe moje zrujnowane życie – dopiero po tym zdaniu zdecydowała się na mnie spojrzeć.

Ciekawe historie z życia, znajdziecie i tutaj:

Brat wybuchnął serdecznym śmiechem

Byłam zszokowana. Powinna mnie już dawno nie dziwić ciągła krytyka, ale to nieoczekiwane oświadczenie przyprawiło mnie o zawrót głowy. Przecież nie tak dawno jak wczoraj rozmawiałam z Martą przez telefon... Może nie była to szczególnie wylewna rozmowa, ale nic nie wskazywało na to, że dzisiaj będzie się tak dziwnie zachowywać!

Wyszła po zwykłym "Do zobaczenia" i zniknęła. Nie spędziła u nas nawet dziesięciu minut. Czy po to pokonała aż dwieście pięćdziesiąt kilometrów? Zrozpaczona jej postawą, zaczęłam płakać.

– Zawsze ci mówiłem, że twoja najstarsza córka ma coś nie tak z głową – brat, do którego zadzwoniłam, żeby się wypłakać, próbował przekształcić sytuację w żart. – Przypomnij mi, na co ona się leczy?

– Nie leczy, tylko korzysta z terapii. Po prostu rozmawia z psychologiem – po raz któryś z kolei wyjaśniłam, bo moja córka już dawno poinformowała całą rodzinę o nowym modnym trendzie wśród jej przyjaciół, czyli terapii.

– A jak długo już prowadzi te rozmowy? Trzy lata? I ciągle twierdzi, że ty jesteś winna wszystkiemu, co się dzieje w jej życiu?

– Tak, jestem matką–tyranem, która zgotowała jej traumatyczne dzieciństwo. Przynajmniej tak mówiła pół roku temu – westchnęłam.

Mój brat rozbawił się do łez, jak zawsze radząc mi, żeby nie zadręczać się błahostkami. Dla niego to była prosta sprawa... Przecież to nie jego dziecko traktowało go jak śmiecia. Zakończyłam rozmowę i poszłam do męża. Zasnął. Przyszło mi na myśl, że jest naprawdę szczęśliwy. Po udarze żył w swoim bezpiecznym świecie. Przynajmniej nie musiał przeżywać tego, co działo się między mną a Martą. Gdyby Henryk to widział, na pewno by cierpiał, bo zawsze stawiał dobro rodziny na piedestale.

Co robiłam nie tak?

„Co ja jej takiego zrobiłam" – zamyślałam się. Znajomy, dręczący ból pod mostkiem niebezpiecznie narastał. Połknęłam tabletkę na serce. „Za trzydzieści minut zacznie działać, ale co z tym autentycznym bólem? Jak uzdrowić tę ranę? Nie potrafię lekceważyć własnej córki i śmiać się z jej zachowań!". Poczułam łzy napływające do oczu i znowu się rozpłakałam. Szlochałam bardzo cicho, starając się nie obudzić męża. Mój Boże, mój Boże, gdzie popełniłam ten błąd?!

Nigdy nie podniosłam głosu na swoją córkę... Tylko raz dałam jej klapsa, kiedy krzycząc na całe gardło, zaczęła bić swoją młodszą siostrę. Wydaje mi się, że bawiły się w jakąś bitwę czy coś podobnego. Pamiętam, jak Marta spojrzała na mnie pełna wyrzutów, a potem pobiegła poskarżyć się ojcu. Dopiero wtedy zaczęła płakać, jakby w mojej obecności chciała udawać, że jest silna. Dziecko w wieku pięciu lat!

Marta zawsze utrzymywała w stosunku do mnie pewien dystans. Wydawało się, że wykonywała moje polecenia, odpowiadała na pytania, była chętna do pomocy, kiedy ją o to poprosiłam, ale nigdy sama nie podejmowała inicjatywy, nawet tak prostej jak wspólne spędzanie czasu.

Kiedy moja mama jeszcze żyła, to właśnie ona była osobą, której Marta ufała. To babci zwierzała się ze swoich radości i smutków. Widziałam, jak bardzo jej było ciężko, kiedy mama odeszła. Wydawało mi się, że pomimo licznej rodziny, Marta czuła się bardzo samotna. Starałam się poświęcać jej tyle uwagi, ile mogłam, ale praca, obowiązki domowe i wychowanie czwórki pociech nie sprzyjały budowaniu dobrych relacji.

W tamtych czasach nie było przewodników dla mam, nie było internetu z forami i grupami wsparcia. Moja mama, kobieta, która przetrwała okropieństwa wojny, prawdopodobnie nie zrozumiałaby, o czym mówię, próbując zrozumieć nasze emocjonalne trudności. Przyjaciółki i kobiety z mojej rodziny? Kto wówczas przejmował się dzieciakami?! Były, to były – karmiono je, podawano leki, gdy były chore, ubierano, sprawdzano ich zadania domowe, wysyłano na obozy, i to wszystko. Robiłam, co mogłam, aby moja córka czuła się dobrze.

Przyrządzałam jej ulubione skrzydełka kurczaka, smażone na złoty kolor. Specjalnie dla niej piekłam sernik, mimo iż cała rodzina wolała drożdżówki ze śliwkami. Suszyłam kiełbasę na grzejniku, odstraszając jej wielbicieli. Wiedziałam, że Marta jest fanką żółtego i zielonego, więc starałam się wybierać dla niej przedmioty w tych kolorach.

Robiłam dla niej przetwory, by miała co jeść na uczelni, dorabiałam szyciem, aby mogła kupić podręczniki, wzięłam olbrzymią pożyczkę na jej wymarzone wesele, załatwiłam w spółdzielni wcześniejszy przydział na jej pierwsze mieszkanie... Potem pomagałam z wnukami, spędzałam z nimi wszystkie wakacje. Dorzucałam się do budżetu Marty, gdy zięć stracił pracę, nie oczekując żadnego zwrotu i nie przypominając jej o tym, bo uważałam, że tak powinna postępować matka.

Czy nie jesteś szczęśliwa?

Byłam dla niej wsparciem, tak jak dla moich pozostałych trojga pociech, jednak Marta zaczęła wykazywać pewne niepokojące cechy. Jej dystans wobec mnie zwiększał się w miarę upływu lat. Zamiast rozmawiać, burczała, inicjowała konflikty, przywłaszczała sobie przedmioty, które należały do mojej mamy, uznając, że powinny należeć jedynie do niej, ze względu na bliskie relacje z babcią. Nigdy nie byłam pewna, czy spotkam się z jej dobrym nastrojem, czy może zepsuję go przez przypadek jakimś niezręcznym komentarzem. Ale od kiedy zaczęła chodzić na terapię, stała się naprawdę arogancka.

Już nie rozpoznawałam mojej własnej córki. Nie potrafiłam z nią rozmawiać. Po trzech miesiącach spotkań z obcą osobą przestała wracać na święta. Zjawiała się dwa razy do roku, zawsze sama i zawsze spięta.

– Dlaczego nas tak traktujesz? Porozmawiajmy o tym, co się z tobą dzieje – próbowałam rozmowy, na którą przygotowały mnie telewizyjne programy.

– Ze mną? – parsknęła. – Nie mamy o czym rozmawiać! Czuję się dobrze i mam się dobrze, rozumiesz? – mówiła przez zaciśnięte zęby.

– Dlaczego tak bardzo nas nienawidzisz? – próbowałam, mając nadzieję, że dotrę do niej.

– Nie was, a ciebie! – fuknęła. – Za wszystko, wiesz? Za całe moje życie.

– Czyli nie jesteś szczęśliwa?!

Tym razem nie doczekałam się odpowiedzi, ponieważ Marta wybiegła, jak to ostatnio miała w zwyczaju, trzaskając drzwiami.

– Mama, nie przejmuj się, Marta przechodzi przez opóźnioną buntowniczą fazę, to minie... Na nas też się obraża i ciągle nam zarzuca, że mieliśmy lepiej, łatwiej czy coś w tym rodzaju – pocieszały mnie młodsze dzieci.

Nie na taką osobę ją wychowałam

Pomimo trzech lat terapii, sytuacja z moją najstarszą córką znacznie się pogorszyła. Nie jestem pewna, co zrobiłam mojemu dziecku, i boję się, że odejdę z tego świata, nie wiedząc, jakie błędy popełniłam, ponieważ córka nie chce ze mną rozmawiać. To znaczy, gdy jest w dobrym humorze, dzwoni do mnie i opowiada mi o swoim fantastycznym życiu, a potem się rozłącza, nie zapytawszy nawet, co u mnie.

Nie jestem głupia; jak każda matka, wyczuwam, że coś się dzieje, ale nie mam już sił, aby ciągle walczyć z jej problemami – rzeczywistymi czy wyimaginowanymi. Obawiam się tylko, że moje serce może nie wytrzymać następnej wizyty.

Jestem zwykłą kobietą, ukończyłam jedynie szkołę zawodową, ponieważ w młodym wieku założyłam rodzinę. Przez całe życie pracowałam fizycznie, ale wydaje mi się, że na terapii człowiek uczy się nie tylko zrozumienia siebie. Możliwe, że uczy się również szacunku, ale moja córka stała się straszną egoistką. Samolubną kobietą, która rzekomo kocha ojca, a odwiedza go na siedem minut dwa razy w roku. Mówi o tym, jak cudowną miała babcię, ale odwiedza jej grób raz na parę lat.

Nie rozumiem swojego dziecka. Przecież wychowywałam ją na zupełnie innego człowieka. Nie jestem pewna, czy to był cel jej terapeuty – nie znam go i nie wiem, czy jest kompetentnym specjalistą, ale czy to jest normalne, że po trzech latach terapii kobieta w średnim wieku nagle przylatuje do rodziców jak na skrzydłach, a potem ucieka, gdy zapyta się ją, o co chodzi?

Bardzo bym chciała, żeby w końcu normalnie ze mną porozmawiała.

Czytaj także:
„Nie kochałem narzeczonej, a ślub wziąłem, bo jestem praktyczny. Liczył się dla mnie tylko cel, czyli luksusowe życie”
„Dziadkowie mnie wydziedziczyli przez plotkę mojej siostry. Intrygi tej łajdaczki nie powstydziłby się twórca fantasy”
„Nie miałam prawa głosu w sprawie swojego wesela. Wszystko zaplanowała teściowa, łącznie z bielizną na noc poślubną”
 

Redakcja poleca

REKLAMA