„Żona nie może się pozbierać po śmierci naszej córki. Żyje tak, jakby Ola miała zaraz wrócić”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, PixelsEffect
„Z Anią nie było dobrze. Zebrała wszystkie rzeczy Oli, jakie były w mieszkaniu. Sprzątnęła w pokoju córki tak, jakby miała zaraz wrócić ze szkoły. Wszystkie jej ubrania wyprała, wyprasowała, pięknie poskładała. Dla mnie to było jak grzebanie w ranach, które jeszcze się nie zagoiły”.
/ 16.03.2024 11:15
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, PixelsEffect

Chciałbym o tym wszystkim po prostu zapomnieć. Ale z drugiej strony, gdyby mi się to udało, czułbym się jak przestępca. Bo jak można zapomnieć o własnym dziecku?

Oli już z nami nie ma. Żyła tylko 8 lat

Tym, co pociesza nas w tym bólu, jest jedynie to, że nie cierpiała. Bezobjawowy tętniak. To, co wydarzyło się wtedy, ciągle wraca, jak najgorszy koszmar mimo tego, że minęło już dwa lata. Czułem ogromny ból, którego nie pozbyłem się do dzisiaj. Byłem załamany. Tak samo jak Ania.

Może gdyby wtedy był ktoś obok nas, zauważyłby, co działo się z nią. Ale zostaliśmy sami. Obwinialiśmy się od samego początku i robimy to nadal mimo tego, że doskonale wiemy, że nie mogliśmy zrobić nic. Bo co? Rezonans magnetyczny, jakieś badania? Ola była zdrową dziewczynką, nic nie wskazywało, że w jej ciele dzieje się coś złego.

Z tamtych koszmarnych dni pamiętam jedno: pytanie lekarza o możliwość pobrania organów od naszej córki. Kompletnie nie wiedziałem wtedy, o co mu chodzi. Nie potrafiłem zrozumieć, jak mógł coś takiego zaproponować! W pierwszym momencie od razu powiedziałem "nie", nawet się nie zastanowiłem. Rozmowa z psychologiem sprawiła jednak, że zmieniłem zdanie.

– Rozumiem, że to jest trudne, ale wasze dziecko może pomóc uratować życie innych – usłyszeliśmy. – Dla Oli nie możemy zrobić już nic.

– Ale to... ja nie mogę, nie potrafię – moja żona płakała. – Ja po prostu nie wiem.

– Przykro mi, ale czas ma znaczenie – mówił psycholog, patrząc na nas z łagodnością. Był dość młodym mężczyzną, ale pamiętam spokój, który bił od niego. – Nikt was do niczego nie zmusza i nie będzie miał do was żalu. Pytamy o to każdą rodzinę, której przydarzy się taka tragedia.

– I ktoś na to przystaje? – zapytałem. Zaczęło do mnie docierać, że to, o co nas proszą, ma naprawdę duży sens.

– Tak, niektórzy – odpowiedział. – Ale to jest absolutnie wyłącznie wasza decyzja.

Kilka metrów dalej leżała nasza córeczka. Podłączona do maszyny podtrzymującej życie...

Nie, nie żyła – mówiłem do siebie – jedynie oddychała. A tak naprawdę to oddychały za nią te wszystkie maszyny. Aż do momentu, w którym podejmiemy decyzję.

– Myślisz, że jest jeszcze jakaś szansa na to, żeby Ola żyła? – spytała Ania, patrząc na mnie czerwonymi, wysuszonymi oczami.

Chyba już nie miała więcej łez...

– Nie ma – potrząsnąłem głową, powtarzając bezmyślnie słowa lekarza. – To jest koniec, to nie jest śpiączka. Oli już nie ma. Nasza mała dziewczynka odeszła... Jej już nie ma.

Przez moją głowę przewijały się obrazy chorych dzieci, dziesiątek apeli o pomoc, na które można było się natknąć w telewizji czy Internecie. Podjęliśmy decyzję. Nie mogliśmy inaczej. Potem odbył się pogrzeb.

Mówią, że to moment, kiedy człowiek w pełni zdaje sobie sprawę z ostateczności – to prawda. Ale nieprawdą jest, że pomaga to poradzić sobie z pustką czy bólem. Czas po pogrzebie to długie tygodnie smutku. To wtedy chyba z Anią zaczęło się coś dziać. Zebrała wszystkie rzeczy Oli, jakie były w naszym domu. Posprzątała w jej pokoju tak, jakby córka miała zaraz wrócić ze szkoły. Wyprała wszystkie jej ubrania, wyprasowała, starannie złożyła. Dla mnie to było jak grzebanie w ranach, które jeszcze się nie zagoiły.

Nie byłem w stanie wejść do pokoju naszej córki, nie chciałem ciągle przypominać sobie, że jej już nie ma. A Ania jakby ciągle wierzyła, że Ola wróci. Chodziłem do pracy, robiłem zakupy. Oglądałem jakiś mecz. Ania żyła obok mnie, na swój sposób. Któregoś dnia powiedziała, że chciałaby wiedzieć, czy dzięki Oli żyje jakieś inne dziecko.

– Mam taką nadzieję – odpowiedziałem, czując, że zaczynają piec mnie powieki. – Tak naprawdę mam taką nadzieję, bo inaczej to wszystko nie miałoby żadnego sensu. Co ja mówię... To nie miało sensu.

– Chciałabym poznać te dzieci – oznajmiła żona. – Albo przynajmniej jedno z nich.

– Ale po co? To nie sprawi, że Ola wróci.

– Jeśli Ola uratowała jakieś dziecko, to znaczy, że jej cząstka w nim żyje. A to tak, jakby nadal była z nami.

– Nie mów tak – nie byłem w stanie dłużej znieść tej rozmowy. – Oli już z nami nie ma i nic tego nie zmieni.

Z każdym jej słowem czułem się coraz gorzej

To, że Ania nieustannie sprzątała pokój naszej córki, starannie ustawiała różne przedmioty, naprawdę mocno mnie denerwowało. Do tego próbowała ze mną rozmawiać o dzieciach, które mogły przeżyć dzięki organom od naszej córki. Kompletnie nie miałem na to siły. Pewnie dlatego nie powiedziała mi o tym, jakie ma plany. Dowiedziałem się o nich przypadkiem, gdy zalogowałem się na konto.

– Co zrobiłaś z tak dużą sumą pieniędzy? – zapytałem, widząc naprawdę duży przelew.

– Przekazałam to pielęgniarce – odpowiedziała, patrząc na mnie z obojętnością.

– Której pielęgniarce? I za co?

Za informacje o dzieciach.

– Jakich dzieciach? – ciągle nie mogłem zrozumieć.

– No tych, które dostały narządy od naszej Oli.

– Oszalałaś?! – byłem przestraszony. – Przecież nie zamierzasz... Po co ci te informacje?

– Ola żyje dzięki nim, chcę to wiedzieć.

Wiedziałem, że muszę coś zrobić. Ale strach i przygnębienie kompletnie mnie paraliżowały. To powinno mnie zaniepokoić. Podobnie jak fakt, że Ania nie spędzała weekendów w domu, czy naprawdę późno wracała z pracy. To, że kupiła aparat fotograficzny, chociaż nigdy nie interesowała się fotografią, też powinno zwrócić moją uwagę. Ostatnio, gdy korzystałem z komputera, zobaczyłem folder podpisany jako "Ola2". Wcześniej go tam nie zauważyłem. Byłem naprawdę zdezorientowany.

W pierwszej chwili pomyślałem, że Ania wrzuciła tam zdjęcia naszej córki i wiedziałem, że nie mam w sobie dość siły, aby je zobaczyć. Okazało się jednak, że nie były to zdjęcia Oli.

Kobieto, ocknij się! 

Na wielu zdjęciach był mały chłopiec, chyba w wieku zbliżonym do naszej córki. Szedł na jakieś zdjęcia z plecakiem, jechał na rowerze. Na innym zdjęciu była mała dziewczyna – mogła mieć jakieś pięć lat. Bawiła się na podwórku. Na kolejnym zdjęciu dziewczynka spacerowała z psem... Trójka dzieci, każde z nich zupełnie inne. Zdjęcia wyglądały, jakby były zrobione z ukrycia – nie były bardzo dobrej jakości, czasami obraz zasłaniały jakieś krzaki. Nic z tego nie rozumiałem.

– Co to za folder? – zapytałem żonę, kiedy wróciła z pracy.

– To są zdjęcia Oli – odpowiedziała.

– O której Oli mówisz? – spytałem, czując, jak zasycha mi w gardle. – Tutaj jest jakiś chłopczyk i dwie małe dziewczynki!

– Ola – naprawdę poważnie odpowiedziała moja żona. Kiedy to usłyszałem, poczułem, jak ciarki przechodzą mi po plecach. – To są te dzieci, w których teraz żyje Ola.

Wtedy zrozumiałem, co widzę! Moja żona odnalazła dzieci, które otrzymały przeszczepione organy od Oli!

– Jak? Skąd masz takie informacje? – popatrzyłem na nią przerażony.

– Byłam w tych miejscach, które podała mi pielęgniarka – wyjaśniła moja żona. – Przejechałam wiele kilometrów, aż w końcu udało mi się je znaleźć. Te dzieci. Musiałam je spotkać, poznać, rozumiesz?

– Nie, nie rozumiem – odpowiedziałem. – Po co ci te zdjęcia?

– Bo to jest Ola – Ania wzruszyła ramionami z irytacją. – Nie rozumiesz? Nasza Ola żyje w tych dzieciach. Tam pulsuje jej serce, tam działają jej nerki... To Ola, nasza mała córeczka. Te dzieci są jakby naszymi.

– Ania, co ty wygadujesz, Boże! – byłem coraz bardziej przerażony. – To nie są nasze dzieci... To nie jest Ola... Kobieto, Ola dała im drugie życie, ale to nie są nasze dzieci! Mają swoich rodziców!

– I nas – dodała Ania spokojnie. – Jak na nie patrzę, to widzę Olę.

W tym momencie zrozumiałem, że mamy poważny problem.

– Proszę cię, obiecaj mi, że nie będziesz więcej za nimi chodzić – powiedziałem. – Masz zdjęcia, widzisz, że Ola uratowała te maluchy. Ale one mają swoje życie, a my swoje.

– Nie, nie mogę. – machnęła ręką. – Muszę znać ich sytuację. Czy są szczęśliwe, zdrowe, jak rosną... Muszę! Muszę! – krzyczała.

Naprawdę się o nią bałem. Tak jest do tej pory, ponieważ Anka, mimo moich próśb, nie zrezygnowała z obserwowania tych dzieciaków. Staram się jej pilnować, ale potrafi być naprawdę przebiegła. Zawsze znajdzie sposób, aby wyjść z domu i zrobić im kolejne zdjęcia. Nazywa je swoimi dziećmi.

Naprawdę się o nią martwię. To musi być jakiś rodzaj choroby! Co więcej, ona zaczęła do nich podchodzić tak, jakby to były jej dzieci. Opowiada o nich, przeżywa, gdy jedno z nich się potknie...

Co będzie, jeśli któregoś dnia uzna, że to ona jest ich matką? Niedawno dowiedziałem się, że pewna pani porwała dziecko, ponieważ nie była w stanie poradzić sobie z bólem po stracie własnego. Może moja żona cierpi na psychozę? Co powinienem zrobić? Myślę, że powinienem to zgłosić, ale nie wiem gdzie. Na policję? Przecież nie zamknę własnej żony w szpitalu dla psychicznie chorych. Ale czy powinienem to tak zostawić? A jak w końcu coś się stanie?

Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”

Redakcja poleca

REKLAMA