„Syn wymusił, żebyśmy zameldowali w domu jego dziewczynę. Spraszała gości i kochanków, a my nie mogliśmy się jej pozbyć”

smutna kobieta w domu fot. Adobe Stock, JENOCHE
„Najpierw zaprosiła, bez uzgodnienia z nami, jedną koleżankę, potem kolegę. A potem to już praktycznie drzwi do mieszkania się nie zamykały. W końcu powiedziałam jej, że jak jeszcze raz będzie imprezować pod moim dachem, to wezwę policję. – To jest mój dom i mogę mieć gościa – odpowiadała bezczelnie”.
/ 01.09.2022 11:15
smutna kobieta w domu fot. Adobe Stock, JENOCHE

Ta dziewczyna od początku mi się nie podobała, ale mąż mówił, że mam syndrom teściowej. Każda uważa, że nie ma dobrej dziewczyny dla jej jedynaka. Bezgraniczna miłość do dziecka może sprowadzić na rodziców kłopoty. Trzeba wiedzieć, kiedy powiedzieć „nie”. My nie potrafiliśmy i wpadliśmy w tarapaty.

Piotruś to nasze jedyne dziecko

Zawsze marzyłam o tym, że będzie miał w życiu to, co najlepsze. Nie jesteśmy krezusami, ale na edukację naszego jedynaka nigdy nie żałowaliśmy pieniędzy. Posyłaliśmy go do prywatnych szkół, na dodatkowe lekcje języka angielskiego, organizowaliśmy zagraniczne wyjazdy. Podróże to przecież też forma edukacji. Po drugim roku anglistyki Piotruś zapragnął wyjechać na wakacje na obóz językowy do Anglii. Koszt był wysoki, ale jakoś się sprężyliśmy. Pojechał. Tęskniłam za nim, bo rzadko dzwonił. Czasami przesłał jakieś zdjęcie.

– Daj spokój, Marysiu – mitygował mnie mąż. – Chłopak chce jak najwięcej zobaczyć, poznać nowych ludzi.

Przed jego powrotem przygotowałam obiad z jego ulubionych dań: rosół z makaronem, mielone kotlety i mizerię. Kiedy mój Piotruś stanął w drzwiach, rzuciłam mu się na szyję. Dopiero potem zobaczyłam, że nie jest sam.

– Mamo – położył rękę na ramieniu drobnej blondynki – to jest Jenny.

Jeszcze zanim usiedliśmy do obiadu, dowiedziałam się, że dziewczyna przyjechała na jakieś kursy. Obiad był kompletnym niewypałem. Panienka okazała się być weganką i z całego obiadu do jej diety pasowały tylko kartofle. Rosół nie, bo na mięsie, mizeria nie, bo ze śmietaną. Siłą rzeczy, kotlety też nie wchodziły w rachubę. To nie był koniec niespodzianek.

Będzie mogła u nas zamieszkać, prawda? – Piotruś przymilnie pocałował mnie w policzek. – Nie macie nic przeciwko temu – raczej stwierdził niż zapytał.

Spojrzałam na męża, on na mnie i nie bardzo wiedzieliśmy, co mamy na takie dictum odpowiedzieć. Mamy trzypokojowe mieszkanie. W jednym śpimy my, drugi to pokój Piotrka. To co, mam ją zainstalować w salonie z otwartą kuchnią?

– Jenny będzie mieszkać w moim pokoju – rozwiał moje wątpliwości synuś – kochamy się i od miesiąca jesteśmy razem.

– On jest moja love – powiedziała Jenny, przytulając się do Piotrka.

To chyba wszystko, co umiała powiedzieć po polsku. My angielskim władamy słabo, więc rozmowa raczej się nie kleiła.

– Jak długo ma potrwać ten kurs? – spytałam zrezygnowana.

– Dwa miesiące – odpowiedzieli jednocześnie – on po polsku, ona po angielsku.

Zdziwiłam się, że zrozumiała, o co pytałam. Piotruś wyjaśnił, że Jenny sporo rozumie, bo jej babcia była Polką. Jak Jenny była mała, to ją uczyła polskiego, ale potem umarła. Jenny więc nie mówi po polsku, ale sporo rozumie. Wyszłam pod pretekstem przygotowania pokoju.

Pierwszy tydzień był nawet znośny

Ja gotowałam dla nas, ona robiła te swoje dziwaczne dania. Nawet dbała o porządek i pomagała mi sprzątać całe mieszkanie. Po dwóch tygodniach Piotrek poprosił nas o rozmowę.

– Mamuś – zaczął przymilnie – mam do was ogromną prośbę.

Czy moglibyście Jenny u nas zameldować?

– Zameldować?! – oboje obruszyliśmy się. – Ale po co?

– Jenny ma szanse na świetną pracę – ucieszył się. – Ale musi mieć PESEL.

No to załatw jej ten PESEL i po sprawie – skwitował Henryk.

– Tak się nie da – tłumaczył. – Trzeba najpierw złożyć wniosek o zameldowanie, wtedy PESEL dostanie automatycznie.

– Oczywiście mówimy o zameldowaniu czasowym – upewniłam się.

– No nie – speszył się Piotruś. – Musi być stały meldunek.

– A co, jak się nie zgodzimy? – zapytaliśmy niemal jednocześnie.

– Za miesiąc ona będzie musiała wyjechać – popatrzył na nas twardo – a ja pojadę z nią – rozwiał wszelkie wątpliwości.

Długo rozmawialiśmy z mężem. Nie byliśmy przekonani do takiego rozwiązania, ale z drugiej strony, nie chcieliśmy stracić naszego jedynego dziecka. Jak on spełni swoją groźbę i pojedzie do tej Anglii na poniewierkę? Niechętnie, ale zameldowaliśmy Jenny.

Sielanka szybko się skończyła…

Od tej pory wszystko się zmieniło. Sielanka się skończyła. O ile dotąd Jenny starała się nawiązać z nami jakiś kontakt, to teraz zupełnie się odcięła. Najchętniej zamykała się w pokoju Piotrka albo wychodziła z domu. Zauważyłam też spore napięcie między młodymi. Kiedy spytałam o to Piotrusia, odburknął, że mi się wydaje. No może, ale serce matki czuje, że coś jest nie tak. Któregoś dnia Piotrek oznajmił, że wyjeżdża na miesiąc na praktyki do Londynu. To była dziwna i niespodziewana decyzja. Wcześniej nic na ten temat nie wspominał. Byłam pewna, że zabierze ze sobą tę swoją Jenny.

Niestety, okazało się, że ona nie ma urlopu i musi zostać w pracy. Wydawało mi się, że powiedział to z ulgą w głosie. No i zostaliśmy sami z naszą lokatorką. Kilka dni po wyjeździe Piotrka, Jenny pokazała pazurki. Najpierw zaprosiła, bez uzgodnienia z nami, jedną koleżankę, potem kolegę. A potem to już praktycznie drzwi do naszego mieszkania się nie zamykały. Próby rozmówienia się z Jenny zawsze kończyły się tak samo. Udawała, że nie ma pojęcia, co do niej mówimy. W końcu powiedziałam jej, że jak jeszcze raz sprowadzi tu swoich podejrzanych znajomych i będą głośno słuchać tej dzikiej muzyki, to wezwę policję.

To jest moja doma – wzruszyła ramionami – i mogę mieć moja gościa – kaleczyła niemiłosiernie polski.

Próbowałam porozmawiać na ten temat z Piotrkiem, ale on bagatelizował sprawę.

– Jak przyjadę – uspokajał – to wszystko wróci do normy.

Nie byłam tego taka pewna, bo już kilka razy zauważyłam, że Jenny i taki rudobrody chłopak są w dużej zażyłości. Przeczucie mnie nie myliło.

Powrót Piotrka nic nie zmienił

Gorzej, rozpętało się prawdziwe piekło. Na początku kryli się ze swoimi kłótniami, ale kiedy rano zobaczyłam Piotrusia śpiącego w salonie, nie miałam wątpliwości. Oni już nie są razem. No i dobrze. Teraz wreszcie pozbędziemy się z naszego życia tego małego potwora.

– Powiedz jej, że ma się jak najszybciej wyprowadzić – powiedziałam do syna.

– Ona mówi, że jest tu zameldowana – zaczął Piotr – i nie możecie jej stąd wyrzucić. Podobno sprawdziła to w urzędzie gminy.

Następnego dnia poszliśmy z Henrykiem do urzędu spytać, jak można wymeldować uciążliwego lokatora. Ku naszej rozpaczy dowiedzieliśmy się, że nie można. Trzeba najpierw założyć sprawę o eksmisję i dopiero na podstawie wyroku sądu można eksmitowaną osobę wymeldować.

– No niedoczekanie – wkurzyłam się. – Henryk, idziemy do Hanki!

Wizyta u szwagierki, która jest prawniczką, dobiła nas. Hanka potwierdziła to, co powiedziano nam w urzędzie gminy.

– To co my mamy zrobić? – byliśmy zrozpaczeni. – Znosić ją i jej znajomych i spokojnie patrzeć, jak Piotruś śpi w salonie, bo ona zaanektowała jego pokój?!

– Mogę wam pomóc napisać pozew – zaproponowała Hanka. – Jednak lepiej by było, żebyście się z nią dogadali. Jeśli ona wyrazi zgodę na wymeldowanie, to będzie tylko formalność, którą załatwicie w gminie w parę minut.

Akurat ta pirania się zgodzi – powątpiewałam.

– Można ją postraszyć, że skontaktujecie się z jej pracodawcą – głośno myślała Hanka. – Tak naprawdę to niewiele da, ale może nie będzie chciała mieć zabagnionej sytuacji w pracy.

Do tej rozmowy przygotowywałam się dwa dni. Dowiedziałam się, gdzie Jenny pracuje i jak nazywa się jej szef.

Byłam gotowa do wojny z domowym najeźdźcą

Żeby Jenny nie mogła udawać, że czegoś nie rozumie, Piotrek miał tłumaczyć. Na początku była butna i pewna siebie, ale kiedy padło nazwisko jej szefa, trochę spokorniała.

– Jesteśmy z nim umówieni na pojutrze – zablefowałam. – Jak do tego czasu nie załatwimy sprawy, to załatwimy ciebie – postraszyłam.

Henryk tylko skulił się zdziwiony, że jego potulna żona potrafi być wredną szantażystką.

– Dobrze – zgodziła się. – Ja będę się wyprowadzić.

– Masz czas do wieczora na spakowanie się – byłam stanowcza – jutro pójdziemy do gminy cię wymeldować.

Następnego dnia byliśmy w urzędzie pierwszymi interesantami. Chcieliśmy mieć to jak najszybciej z głowy. Jenny była naburmuszona i nie odzywała się do nas.

Najważniejsze, żeby podpisała stosowne papiery. Wymeldowanie rzeczywiście przebiegło gładko. Jenny wyprowadziła się jeszcze tego samego dnia. Nie wiem i nie interesuje mnie, dokąd… Czy nasz syn nadal będzie tak łatwowierny? Mam nadzieję, że teraz dwa razy się zastanowi, zanim wprowadzi kogoś do swojego, i siłą rzeczy naszego, życia. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA