Całe życie pomagałam synowi. Mam go jednego, chciałam, aby było mu łatwiej niż mnie. Sama zresztą nie wiem. Po śmierci męża robiłam wszystko, żeby nie odczuł, że ma tylko jednego rodzica. Później, kiedy dorósł, wyprowadził się z domu i ożenił, nadal każdy grosz, który udało mi się odłożyć, oddawałam synowi.
Komu miałam pomagać, jak nie jemu?
Po przejściu na emeryturę, żeby nie siedzieć w domu i nie patrzeć w ścianę, założyłam mały sklepik z artykułami gospodarstwa domowego. Nawet dość dobrze mi szło. Na siebie wydawałam niewiele, cóż mi było potrzebne?
Jedyne, co robiłam dla siebie, to raz w roku wyjeżdżałam na dwa tygodnie nad polskie morze. Resztą zarobionych pieniędzy, zamiast sobie odkładać, ciągle wspomagałam Roberta i synową, oraz podrastające już wnuki.
Mój syn wiecznie zakładał coraz to nowe firmy, które po pewnym czasie kończyły się klapą i kolejnymi długami.
– Ty za dużo im pomagasz – dogadywała mi przyjaciółka, kiedy żaliłam się na kolejny, nieudany interes syna.
– A komu mam pomagać? – pytałam.
Tak wtedy myślałam. Dziś już nie wiem, może Agata miała wtedy rację, może lepiej byłoby, gdyby oni martwili się o mnie, a nie ciągle ja o nich.
Dziś, mój syn z synową raptem podjęli decyzję o wyjeździe do Londynu. Dwa lata temu wyjechała tam ich córka. Nawet przez moment nie pomyślałam, że rodzice podążą jej śladem.
Mówił to tak naturalnie i swobodnie
– Czy wyście oboje oszaleli? – patrzyłam na syna i synową zaskoczona.
– Niby dlaczego? – Robert przed chwilą zakomunikował mi, że całą rodziną wyjeżdżają do Joasi.
Zrobił to tak spokojnie, jakby zamierzali wyjechać najwyżej do Poznania. Narzeczony Joasi załatwił już podobno pracę dla nich obojga. Witek, ich syn pójdzie tam do szkoły. Początkowo zatrzymają się u Asi, a z czasem wynajmą sobie jakieś mieszkanie. Wszystko to Robert mówił tak, jakby to było najnaturalniejsze na świecie. I pewnie było. Dla nich.
– A ja? – zapytałam cicho, a oni oboje popatrzyli na mnie ze zdumieniem. – Mam zostać tu sama na starość? – dodałam, kiedy nikt się nie odzywał.
– Na jaką starość? – oburzył się syn. – Jak się trochę urządzimy, to możemy zabrać mamę do siebie – odezwała się niepewnie Zosia.
– Babciu, przecież możesz razem z nami wyjechać – Witek wetknął głowę przez przymknięte drzwi.
– Nie podsłuchuj – fuknął Robert.
– Nie podsłuchuję – oburzył się mały. – Byłoby bardzo fajnie, gdyby babcia z nami pojechała.
– No tak, ale najpierw musimy się jakoś sami zagospodarować – stwierdził niezbyt zachęcającym głosem mój ukochany synek.
– Dzieci drogie – zebrałam się w końcu w sobie, bo od dłuższego czasu nie miałam sił wydusić ani jednego słowa – o czym wy tu opowiadacie? Gdzie mnie na starość do Anglii wyjeżdżać? Nawet nie miałabym tam z kim pogadać? Wszystkie moje koleżanki, znajomi mieszkają tutaj…
– Przecież nikt mamy na siłę nie wywozi – stwierdził Robert.
Bardzo chciałam się mylić, ale miałam nieodparte wrażenie, że w jego głosie usłyszałam ulgę.
Wolał zostawić matkę na starych śmieciach
– Robert, ale jak ja tu tak sama zostanę? – zapytałam znowu, bo naprawdę nie wyobrażałam sobie tego.
– To może by się mama zdecydowała, co mama woli – mruknął.
– Mamo, przecież nie zostaje mama sama, przecież ma mamusia przyjaciółki. I jest ciotka Jadwiga – odezwała się Zosia z lekkim zniecierpliwieniem.
Przenosiłam wzrok z Roberta na Zosię i czułam, że mam dość całej tej rozmowy. Każde z nas myślało inaczej. Oni widzieli lepszą przyszłość dla siebie i syna, a ja bałam się samotności. Nie chciałam zostać bez rodziny, samotnie spędzać świąt albo iść do znajomych, zaproszona z litości. Nie miałam również ochoty wyjeżdżać.
Przecież nawet nie znałam języka. Miałam wątpliwości, czy dałabym radę jeszcze się go nauczyć. Zresztą widziałam wyraźnie, że dzieci nie pałają chęcią zabrania mnie ze sobą. Ta propozycja to tylko takie sobie gadanie, żeby mamusia nie marudziła.
– Zastanówcie się jeszcze nad tym, kochani – powiedziałam cicho.
– Tu już nie ma… – zaczął Robert, ale Zosia ścisnęła go za rękę.
– Tak, mamo – nie pozwoliła mu dokończyć. – Tak, zastanowimy się i porozmawiamy jeszcze o tym.
– Wituś, a ty chcesz wyjeżdżać? – zapytałam jeszcze wnuka.
– Sam nie wiem… – odpowiedział.
– Niech go mama nie buntuje – zdenerwował się Robert.
Zamilkłam. Nie chciałam nikogo buntować, było mi po prostu przykro i smutno. Następnego dnia wypłakałam się i wyżaliłam przed Agatą. Wiedziałam, że przyjaciółka mi nie pomoże, ale przynajmniej wysłucha.
– Nie płacz – pocieszała mnie. – Może jeszcze się rozmyślą, może zmienią zdanie i zostaną.
Sama w duchu miałam taką nadzieję. Zosia powiedziała, że jeszcze się zastanowią, więc może…
To wszystko, to czcze gadanie
Okazało się jednak, że to, co mówiła synowa, to było właśnie tylko takie gadanie, żeby uspokoić babcię. Ten wyjazd był już nie tylko zaplanowany, on był już zaklepany. Oboje mieli załatwioną pracę w Londynie, nawet zakupione bilety. Zośka przyszła do mnie kilka dni później, żeby mi o tym wszystkim spokojnie powiedzieć.
– Mamo, my musimy pojechać – dodała, kiedy siedziałam smutna i milcząca. – Musi nas mama zrozumieć. Ja już wszystko powiem, chociaż Robert będzie na mnie zły.
– Stało się coś? – patrzyłam na nią przestraszona; po głowie chodziły mi choroby i inne nieszczęścia.
– I tak, i nie – Zośka jakoś ciężko zbierała się do udzielenia mi obiecanych informacji. – Mamy ogromne długi – wykrztusiła w końcu.
– Długi? Przecież ja ciągle dawałam wam pieniądze.
– Oj, mamo – skrzywiła się synowa – takie tam pieniądze! – rzuciła lekceważąco. – Firma Roberta to znowu klapa. Na dodatek mieliśmy kredyt. Musimy wyjechać, musimy go spłacać.
Pokiwałam głową. No cóż, skoro tak, nie mam co liczyć na zmianę decyzji.
– Boże, ale niech się mama tak nie martwi – próbowała mnie pocieszać Zosia. – My tam popracujemy, zarobimy pieniądze i wrócimy.
Słuchałam jej w milczeniu i nie wierzyłam w ani jedno słowo. Nie znaczy to, żebym ją posądzała o kłamstwa, nie. Pewnie myślała tak, jak mówiła. W danej chwili. A jak będzie, Bóg jeden wie. Wrócą albo i nie. Tam będą ich dzieci, być może i wnuki od Asi, tam będą mieli pracę. Jak się zagospodarują, nie zechcą już wracać.
– A gdyby coś, zabierzemy mamę do siebie – dokończyła Zosia.
Nie chciałam wyjeżdżać...
Jeszcze na razie nie wymagam opieki, daję sobie radę sama, jestem zdrowa, wolę zostać w Polsce. Choćby i sama. Następny miesiąc moja rodzinka spędziła na przygotowaniach do wyjazdu, a ja na zamartwianiu się i popłakiwaniu po kątach.
Niby pogodziłam się z nieodwołalną decyzją syna i synowej, ale męczyło mnie poczucie przegranej i obawy o przyszłość. Dobrze przynajmniej, że miałam jeszcze swój sklepik, bo gdybym tylko siedziała w domu i czekała na listonosza z emeryturą, chyba bym oszalała.
Miesiąc później żegnałam swoją jedyną rodzinę na lotnisku.
– Będę do ciebie dzwonił, babciu – obiecywał Wituś.
– My też, my też będziemy dzwonić – dołączyli się syn z synową. – Niech się mama o nas nie martwi.
Nie wiem dlaczego ani przez chwilę nie przyszło im do głowy, że ja się martwię też o siebie i o swoje życie w samotności, bez rodziny. Nie przyznałam się, że dwa dni temu zadzwoniła do mnie Joasia.
– Nie martw się, babciu – powiedziała. – Tata tutaj długo nie wytrzyma – zachichotała. – Tu trzeba ciężko pracować. Za darmo nikt nic nie daje, jak niektórzy myślą.
Wyglądało na to, że według Asi jej rodzice są leniwi. A może tylko chciała mnie w ten sposób pocieszyć. Na razie jednak zostałam sama. Minęło kilka miesięcy i o powrocie się nie mówi. Raczej wręcz przeciwnie, wszyscy bardzo sobie chwalą nowe życie.
Witek rzeczywiście do mnie dzwoni, często dzwoni, ale jego rodzice o wiele rzadziej. Czasami tylko przesyłają pozdrowienia przez syna, czasami zamieniają ze mną kilka zdawkowych słów. Widocznie nie tęsknią za starą matką. W przeciwieństwie do mnie, bo ja tęsknię bardzo, coraz bardziej.
Czytaj także:
„Mój brat wpadł w szpony sekty. Żeby go stamtąd wyciągnąć, zamierzam udawać wierną i również wejść w ich szeregi”
„Szef uważał się za altruistę, bo z łaską raczył nas zatrudnić. Ten wielki dobroczyńca traktował nas gorzej niż psy”
„Kumpel dla paru upojnych chwil z młodą nimfą chciał ryzykować swoje małżeństwo. Widok jej ciała odebrał mu rozum”