Kiedy Kuba skończył studia, zdecydował się na wyjazd do Irlandii. Próbowałam go od tego odwieść i przekonać, żeby poszukał zatrudnienia tutaj, na miejscu. On jednak stanowczo się nie zgodził, a ja nie potrafiłam tego zaakceptować. Najgorsze było to, że mój mąż, Adam, popierał decyzję naszego syna, która według mnie była zupełnie nietrafiona. Czułam do niego złość. Nawet podczas obiadu, na który przygotowałam jego ulubione pierożki, nie mogłam przestać narzekać i wyrażać swoich matczynych rozterek.
Jak mam sprawić, by został?
– Nie mogę uwierzyć, że popierasz ten absurdalny plan! Kubusia miejsce jest tutaj, z nami.
– Mamo, proszę cię, nie mów na mnie Kubuś… – stęknął mój syn.
– Twoje zachowanie jasno pokazuje, że lepiej by dla niego było wyjechać na koniec świata – skomentował kąśliwie Adam. – Potraktuj go jak dorosłego człowieka.
– Mamuśka, obudź się wreszcie. Nie jestem już dzieckiem. Mam na imię Jakub, a nie Kubuś – mruknął przemądrzale synek, sięgając po sztućce.
– Niby taki dorosły… – powtórzyłam z kpiną, stawiając przy jego talerzu szklankę kompotu. – A kto ci pierze i prasuje ubrania?
– Mamo, no weź! Zajmujesz się praniem i prasowaniem, bo myślisz, że nikt tego lepiej od ciebie nie zrobi. A ja, jak przystało na faceta, lubię wygodę. Jeśli czegoś nie muszę robić, to tego nie robię.
Zignorowałam jego filozoficzne uwagi. Zajęłam miejsce naprzeciw i obserwowałam go podczas posiłku. Pierogi znikały z talerza w zawrotnym tempie. Znałam jego upodobania smakowe, wiedziałam, co mu pasuje. Kto zadba o moje dziecko w tej odległej Irlandii?
Na pewno nie wróci
– Po co ci ten wyjazd? Coś ci tu nie odpowiada? – zapytałam po raz kolejny.
– Wszystko w porządku, ale ja i Kaśka chcemy odłożyć na własne mieszkanie.
– Przecież i tak dostajecie od nas z tatą kieszonkowe…
– Mamo… – Kuba chwycił się za czoło. – Myślisz, że z tych groszy uda mi się uzbierać na mieszkanie? Chyba że na domek dla Barbie… Zrozum…
– Ależ ja to rozumiem, naprawdę – mruknęłam pod nosem, podnosząc się z krzesła.
Pozbierałam talerze, na których nic już nie było i wstawiłam je do zlewozmywaka. Bez pośpiechu zabrałam się za ich mycie.
– To ja spadam! – krzyknął Kuba, wychodząc z pomieszczenia. – Idę do Kaśki! – doszło do mnie zza drzwi.
Chwilę potem rozległ się odgłos zamykanych drzwi.
– I tyle go widzieli… – mruknęłam z niezadowoleniem.
– Jak pojedzie, tak i wróci – Adam starał się mnie podnieść na duchu.
– A co jeśli nie? Jak tam zamieszka na dobre?
– Nic się nie martw, wszystko będzie okej. Niech zostanie na Zielonej Wyspie, to i tak lepsze wyjście, niż gdyby wrócił na stałe do domu. Pisklaki muszą w końcu opuścić rodzinne gniazdo.
– Niech sobie leci w świat, ale dlaczego od razu tak daleko? W kraju na pewno też by coś znalazł.
– Krysiu, powiedz szczerze, ty naprawdę nie wiesz, jak to wygląda? Ile on tutaj zarobi, nawet jeśli uda mu się dostać jakąś robotę? Przestań już panikować. Zostaw syna w spokoju. Chłopak chce trochę popracować, zarobić z Kaśką na ich wspólną przyszłość, więc daj mu wolną rękę. I nie spinaj się tak. Przecież jadą do Chrisa.
Myślałam, że mój plan się uda
Adam i Chris poznali się lata temu, kiedy razem brali udział w jednym przedsięwzięciu na Wyspach Brytyjskich. Po zakończeniu wspólnej pracy każdy poszedł w swoją stronę jeśli chodzi o karierę, ale ciągle się ze sobą kontaktowali. Chris był w porządku, ja go całkiem lubiłam… ale chyba do momentu, gdy przystał na prośbę Kubusia i zaczął mu pomagać w znalezieniu pracy i lokum w Irlandii.
„Chciał mi sprzątnąć syna sprzed nosa? Nie dorobił się własnego dzieciaka, to kradnie mojego?” – kłębiło mi się w głowie od najróżniejszych, absurdalnych pomysłów.
– Może byśmy skoczyli na naszą działeczkę? – rzucił propozycją mój małżonek.
Tylko wzruszyłam ramionami. Teraz nie myślałam wcale o działce. Głowiłam się nad tym, w jaki sposób powstrzymać Kubę przed tą jego wyprawą.
– Tak duszno, że aż ciężko złapać oddech – wymamrotałam, przykładając sobie dłoń do piersi. – Kiepsko się czuję.
Adam łypnął na mnie z powątpiewaniem.
– Ni z tego, ni z owego ci się duszno zrobiło?
– Już parę dni tak mam.
– Parę dni... – małżonek uśmiechnął się znacząco. – Czyli od momentu, gdy Kuba zaczął się pakować na wyjazd?
– Myślisz, że zmyślam?
Nawet mąż mnie nie popiera
– Skąd, skarbie – podniósł się z miejsca i cmoknął mnie w głowę. – Dlatego albo od razu zadzwonię po karetkę, bo to mogą być symptomy zawału, albo jutro umówię cię do doktora. Zrobią ci badania, może wezmą na oddział, bo to zawsze pewniej i bezpieczniej – kpił w najlepsze.
Prychnęłam z irytacją. Nawet mąż nie stanie po mojej stronie!
– Daj mi spokój – burknęłam.
– Proszę, proszę, humor ci się poprawił? – wyszczerzył zęby, umykając przed ręcznikiem.
Kpiny męża nie zniechęciły mnie do odgrywania choroby. Podczas gdy Adam podchodził do tego z dystansem, nasz synek po powrocie do domu wyraźnie się zamartwił.
– Matka obawia się twojego wyjazdu, to oczywiste – Adam wytłumaczył całą sytuację. – Ciężko jej pojąć, że dawno wyrosłaś z pieluch. Gdyby tylko mogła, trzymałaby cię pod kloszem do śmierci.
Ja nie mogę… Miałam ochotę powiedzieć parę soczystych słów, słysząc rozmowę moich facetów. Dlaczego mój ślubny stanął po drugiej stronie barykady?
Mój pomysł z symulowaniem choroby niestety spalił na panewce. Dodatkowo padło na mnie pranie i prasowanie ciuchów Kubusia. Musiałam też zapakować jego bagaż, pilnując, by nie przekroczył limitu kilogramów.
Kasia i on postanowili, że pojadą busem. Może to faktycznie rozsądniejsze rozwiązanie od latania samolotem? Zabiera więcej czasu, ale jest bezpieczniej. Chociaż wypadki też się przytrafiają. I to nawet częściej niż w przestworzach. Podzieliłam się swoimi obawami z moim mężczyzną.
Nie doceniał mnie
– Bez względu na środek transportu, jakim się wybiorą, ty i tak będziesz przepowiadać najgorsze – skwitował. – Daj spokój, bo jeszcze coś złego się stanie.
– Odpukaj w niemalowane, ale to już! – zażądałam stanowczo. – Nie masz za grosz empatii!
Rany, czyżby go naprawdę w ogóle nie obchodziło, że nasza pociecha dokądś się wybiera?
– Potrafię sam zapakować swoje rzeczy, mamo – zakwestionował moją decyzję syn, gdy zaczęłam układać jego ubrania w bagażu. – Poza tym nasz wyjazd jest zaplanowany dopiero na jutrzejsze popołudnie.
– Lepiej mieć spakowaną walizkę odpowiednio wcześniej. Trzeba ją jeszcze zważyć. Tylko nie mam pojęcia, gdzie to zrobić – zamyśliłam się przez chwilę. – W pobliskiej masarni widziałam sporą wagę.
– O rany… Nie zamierzam niczego ważyć. W środku są jedynie ciuchy, a sama walizka ma pojemność dwudziestu kilogramów. Chyba nie sądzisz, że mam ubrania z kamienia, które ważą więcej?
– A prowiant na podróż? Przygotuję ci jakieś smakołyki.
Kuba nie zgodził się na tę propozycję. Razem z Kasią wcześniej zadecydowali, co zabiorą ze sobą. Dobrze się złożyło, że po obiedzie poszli na małe zakupy. Gdy wyszli z domu, ja w tym czasie spakowałam mu całą walizkę. Jestem pewna, że zapomniałby spakować grube skarpetki albo piżamę. Ja pamiętałam o wszystkich potrzebnych rzeczach. Spakowałam kosmetyki, buty, kapcie i bieliznę. Mimo to Kuba nie docenił moich starań. Nie powiedział nawet słowa podziękowania. To był jednak dopiero początek naszych problemów.
Nie odzywał się
Podjechaliśmy z nimi na dworzec. Według rozkładu bus powinien być na miejscu o 11, jednak zjawił się parę minut później. A więc kierowca nie dojechał na czas. Czy to przypadkiem nie jest jakiś kiepski przewoźnik? Może lepiej, żeby skorzystali z usług konkurencji? A w sumie to najrozsądniej byłoby, gdyby jednak zostali… Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi i pojazd ruszył, mój wzrok jeszcze długo odprowadzał znikający w oddali bus.
– Hurra, wolność! – Adam wykrzyknął radośnie. – W końcu udało nam się wypchnąć Kubę z chaty. Myślałem, że ten dzień nigdy nie nadejdzie
– Jak ty możesz…
Adam chyba faktycznie był pozbawiony empatii. Nasz potomek, owoc naszej miłości, wyruszył do kraju Leprikonów i zielonej koniczyny. Nie mam pojęcia, kiedy znów go ujrzę, o ile w ogóle kiedykolwiek, bo może mu tam będzie dobrze i postanowi zostać na stałe. A mojemu ślubnemu to pasuje?
Miałam ochotę ryknąć w niebogłosy pośrodku ulicy. Jasne, rozumiem, dzieci rosną, idą w swoją stronę, ale dziwne to uczucie. Kuba jeszcze nawet nie przekroczył granic naszego kraju, a ja już odczuwałam pustkę po jego stracie. I po prostu zwyczajnie się o niego martwiłam.
– Chryste Panie, Krystynko! – Adaś chwycił moją dłoń i pociągnął mnie w kierunku samochodu. – Nie skupiaj się tylko na wadach, spójrz też na zalety. Po raz pierwszy od ponad ćwierć wieku mamy całe mieszkanie tylko dla siebie. Wiesz, jak to młodzież określa? Chata wolna! – był w doskonałym nastroju. – Możemy zorganizować balangę, poszaleć, a później oddawać się miłosnym uniesieniom aż do upadłego – mówił rechocząc.
Umierałam z nerwów
– Zawsze musisz mieć jakiś głupi komentarz…
– Cóż, te twoje niedawne duszności mogą być w tym istotnym problemem.
Ale ubaw! Poczułam chęć grzmotnięcia go w łeb. Dotarliśmy do mieszkania. Adaś po raz kolejny namawiał mnie na wycieczkę na działkę, jednak nie byłam w stanie przystać na tę propozycję. Czekałam na sygnał od Jakuba. Obiecał zadzwonić i opowiedzieć, jak przebiega jego wyprawa.
– Kochanie, ta podróż busem zajmie im wieki! – powiedział Adam.
– Przecież wziął ze sobą smartfona. Jak będzie chciał, to zadzwoni – odparłam.
– Ty również masz swoją komórkę, możesz ją zabrać na działkę.
– A co, jeśli spróbuje dodzwonić się na stacjonarny? – zapytałam z niepokojem.
– Ale po co miałby wydzwaniać?
– No nie wiem… żeby dać znać, jak im leci, gdzie aktualnie są, czy w busie wszystko gra… – zaczęłam wymieniać.
– Daj spokój, Krysiu – ton głosu Adama stał się poważny. Chyba powoli kończyła mu się cierpliwość.
Mąż sam udał się na działkę, podczas gdy ja zostałam w mieszkaniu. Krążyłam po całym domu, nie potrafiąc odnaleźć spokoju. Zajrzałam do sypialni naszego dziecka. Zupełnie jakbym liczyła na to, że go tam spotkam. W końcu uruchomiłam laptopa i otworzyłam komunikator Skype. Zalogowałam się i czekałam na jakikolwiek sygnał od Kuby. Przez Skype’a, telefon komórkowy albo chociaż domowy.
Uważał, że jestem jak kwoka
Gdy upłynął zaplanowany czas podróży, a on nadal się nie odzywał, poczułam niepokój. A co, jeśli coś mu się przytrafiło? Postanowiłam skontaktować się z firmą przewozową, żeby dowiedzieć się, czy bus bez problemów dojechał do celu. Dotarł cały. Ale czy na pewno mówili prawdę? Poczułam, jak kamień spada mi z serca dopiero kolejnego dnia, gdy syn zostawił mi wiadomość na Skypie. „Jesteśmy na miejscu, nic się nie dzieje. Odezwę się później”.
Bez większego wysiłku sklecił parę słów. Natychmiast odpisałam. Niestety, na kolejną wiadomość przyszło mi trochę poczekać. Z niecierpliwością zerkałam na telefon. Byłam tak zaaferowana, że nawet nie przygotowałam mężowi obiadu. Gdy pod wieczór syn w końcu zadzwonił, zalałam go potokiem pytań.
Interesowało mnie dosłownie wszystko: jaka jest tam pogoda, jak mu się mieszka i pracuje, czy dobrze się czuje po podróży, czy Kasia o niego dba i gotuje mu pyszności. Kuba chichotał w słuchawkę, ale zapewniał, że wszystko gra. Adam tylko pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Pozwól mu się od ciebie uwolnić. Nie trzymaj go tak kurczowo, bo go zgnieciesz na amen!
– No ale co jeśli kłamie, żeby nas nie denerwować?
– Krystyna! – mąż stracił cierpliwość do mojego ciągłego narzekania i obaw.
Być może przesadzałam
Adam jednak podchodził do wszystkiego zbyt lekko. Gdyby to ode mnie zależało, to bym nie odstępowała komputera na krok, czekając, aż syn da znać, co u niego.
– Krysiu, oni przecież są w pracy. Nie przesiadują non stop w mieszkaniu – przekonywał mnie małżonek.
– No to może wystuka coś zza biurka?
– Kochanie, oprzytomniej. To przestaje być zabawne, a zaczyna zakrawać na manię. Martwię się o ciebie, a nie o Jakuba. Rozmawiasz z nim co drugi dzień. Relacjonujesz mu swoje poczynania, wypytujesz go o jego. Takich indagacji nie przeprowadzałaś, jak tu mieszkał. Odbiło ci, kobieto.
– Nie życzę sobie takich uwag – zaprotestowałam oburzona.
– Tracisz kontakt z rzeczywistością – nie ustępował. – Musisz w końcu zaakceptować fakt, że twój maleńki synek już jest dorosły i obrał własną ścieżkę. Nie podąża nią w pojedynkę, lecz razem z Kasią. Nam również przydałoby się w końcu wykorzystać odzyskaną niezależność.
Posłałam mu kose spojrzenie. Niech radzi sobie sam. Minął ponad miesiąc, odkąd zaczęłam oswajać się z myślą, że Kuby nie ma w domu. Szło mi to opornie. Ciągle liczyłam na to, że wydarzy się coś, co skłoni go do powrotu. Nawet wzięłam się za porządki w jego pokoju – odkurzyłam i posprzątałam. Tak na wszelki wypadek, jakby nagle zjawił się w progu.
Tęsknota daje o sobie znać
Wieść o tym, że Kasia i Kuba przedłużają swój pobyt za granicą uderzyła mnie niczym piorun. Szef zaproponował im nowe kontrakty i lepsze wynagrodzenie. W dodatku Chris wyszukał im inne mieszkanie. Powoli urzeczywistniały się moje najczarniejsze przewidywania. Postanowili nie wracać do kraju!
– Wpadnijcie z ojcem do nas w odwiedziny – rzucił syn podczas jednej z naszych pogawędek. Zupełnie od niechcenia. – Przekonacie się na własne oczy, jak tutaj mieszkamy.
– Oczywiście, z pewnością was odwiedzimy, Kubusiu.
– Maaamoo… – zajęczał.
– Panie Jakubie – odparowałam z przekąsem.
– No, od razu czuję się lepiej – parsknął śmiechem.
Musiałam w końcu zaakceptować fakt, że moje dziecko to nie maluch, tylko dorosły facet, który sam o sobie decyduje. Nie jest mi z tym łatwo, oj nie. Dobrze, że mąż rozumie moje frustracje i podchodzi do nich z dystansem. No chyba że za mocno marudzę, to wtedy się wkurza. Pozajmowałam się różnymi sprawami, ale… Od czasu do czasu wchodzę do sypialni syna i wracam myślami do czasów, gdy był mały. Matczyne serce tak ma. Wciąż za nim tęskni.
Krystyna, 56 lat
Czytaj także:
„Eks odszedł do innej, więc puściłam go z torbami. Dorabia na śmieciówkach, żeby moi synowie mieli najnowsze smartfony”
„Nastoletnia córka zachowuje się w domu jak na plaży nudystów. Paraduje jak dzika naguska nawet przy moim partnerze”
„Rozwiodłam się miesiąc po ślubie. Mój eks zapewniał, że nie chce mieć dzieci, a potem wywinął mi numer”