„Syn urodził się chory, nie spełnił oczekiwań męża. Żeby ratować małżeństwo oddałam małego pod opiekę obcym ludziom”

matka, która oddała swoje dziecko fot. Adobe Stock, lenets_tan
„Bardzo oddaliliśmy się od siebie. Michał coraz później wracał z pracy, nie pomagał przy synku. W wolnych chwilach zabierał Sandrę na spacery. Uważałam, że jest bez serca, nienawidziłam go. Ale na myśl, że miałby odejść i zostawić mnie samą z Jackiem, robiło mi się słabo”.
/ 30.05.2022 07:30
matka, która oddała swoje dziecko fot. Adobe Stock, lenets_tan

Jacek był naszym upragnionym dzieckiem. W czasie ciąży bardzo o siebie dbałam. Byliśmy przekonani, że to będzie zdrowe i silne dziecko. Dlaczego miałoby być inaczej? Oboje z mężem jesteśmy młodzi i zdrowi. Nasza starsza córeczka, Sandra, to bardzo mądra, nad wiek rozwinięta dziewczynka, śliczna i zdrowa. Jacuś też miał taki być. 

– Wyślemy go na architekturę, będzie ze mną pracował w naszej pracowni – rozmarzał się mąż. – Będę zabierał go na żagle i inne męskie wyprawy. 

To była prawdziwa gehenna

Poród był długi i męczący.

– Połóżcie mi go na brzuch – szepnęłam, gdy wreszcie było po wszystkim. Lekarz milczał, położna też. Uświadomiłam sobie, że nie słyszę płaczu dziecka.

– Co z nim? – zapytałam.

– Jest troszkę niedotleniony i owinięty pępowiną, dostał cztery punkty, ale na pewno to nadrobi – uspokajała mnie położna.

Mój mąż pierwszy usłyszał tę straszną diagnozę: nasz synek ma porażenie mózgowe i będzie niepełnosprawny.

– Czytałem o tym trochę i nie wiadomo, co będzie. Może będzie tylko utykał, a może... będzie całkiem zdany na nas... – powiedział przerażony, trzymając mnie za rękę.

– Znajdziemy specjalistów, spróbujemy go rehabilitować – przekonywałam go.

Kilka tygodni później Jacuś został wypisany do domu razem ze stertą skierowań i zaleceń lekarskich. No i zaczęła się gehenna. Jadł często, niewielkie porcje, a potem wymiotował. Płakał bez przerwy przez wiele godzin. Zatrudniliśmy opiekunkę, bo Michał musiał wrócić do pracy, a ja nie dawałam rady. Niestety, po tygodniu zrezygnowała, tak samo kilka kolejnych.

Marzyłam o chwili spokoju, ciszy, o kilku godzinach nieprzerwanego snu. Jacuś potrafił tylko niespokojnie drzemać i trzeba go było przy tym kołysać. I tak mijały lata. Niestety, mimo rehabilitacji, niewiele się zmieniało... Jacek praktycznie zatrzymał się w rozwoju.

Nie zauważyłam nawet, że tracę kontakt z córeczką i dobre relacje z mężem. Kiedyś byliśmy kochającą się rodziną, teraz całe nasze życie kręciło się wokół krzyczącego dziecka. Nie wyjeżdżaliśmy nigdzie razem, nie jedliśmy wspólnie posiłków, bo ktoś musiał być przy synku. Na normalną rozmowę też nie było czasu, zresztą już nie potrafiliśmy rozmawiać na inne tematy niż zdrowie syna. Krzyczeliśmy cały czas na siebie, a nawet na córkę.

Bałam się, że ode mnie odejdzie

– Mamusiu, poukładasz ze mną puzzle? – pytała mnie Sandra.

– Wiesz, że nie mam czasu, muszę zajmować się Jackiem, pobaw się sama – delikatnie odsunęłam ją od siebie.

– Mam tego dość, ciągle tylko Jacek i Jacek – krzyknęła, tupiąc ze złości nóżką. – Nie chcę brata, co ciągle wrzeszczy, to przez niego się ze mną nie bawisz!

– Chyba rzeczywiście powinniśmy więcej czasu poświęcać Sandrze – stwierdził mąż.

– Ale musimy walczyć o zdrowie Jacka – mówiłam z naciskiem. – Znajdziemy specjalistów, którzy mu pomogą...

– Chyba zakład opieki – odparł. – Przestańmy się wreszcie oszukiwać. On ma już cztery lata. Nie chodzi, nie mówi, nie potrafi nawet sam trzymać głowy. Nie wiadomo, czy cokolwiek do niego dociera.  Przecież już 5-miesięczne niemowlęta rozpoznają głos, uśmiechają się i gaworzą, a on nadal nic. Cały sztywnieje, gdy bierzemy go na ręce. On nigdy nie odezwie się do nas, nie uśmiechnie, zawsze będzie leżał w łóżku – mówił roztrzęsiony.

– To jest nasze dziecko, nie możemy go nigdzie oddać – powiedziałam cicho.

– Rób jak chcesz, ale nie miej pretensji, jak przez twój upór rodzina się rozpadnie – rzucił.

Od tamtego dnia jeszcze bardziej oddaliliśmy się od siebie. Michał coraz później wracał z pracy, nie pomagał mi przy synku. W wolnych chwilach zabierał Sandrę na spacery. Pomyślałam, że jest bez serca, że go nienawidzę. I siebie, bo coraz częściej miałam myśli, których się bardzo wstydziłam i wstydzę do dzisiaj. W najtrudniejszych chwilach, gdy nie spałam kolejną dobę, a wrzask małego rozsadzał mi uszy, myślałam, że nie wytrzymam ani chwili dłużej. Chciałam, żeby nie żył... Skończyłoby się cierpienie jego i nasze też.

Załamałam się. Zrozumiałam, że nie dam rady zajmować się Jackiem. Czułam, że jeśli zostanę sama z chorym dzieckiem, bez wsparcia męża, to zwariuję. Kiedy mały kolejny raz dostał zapalenia płuc i zawiozłam go do szpitala, poczułam ulgę.  Przypomniałam sobie, jak fajnie jest śmiać się z paplaniny Sandry, przytulić się do męża. Chwilami miałam jednak wyrzuty sumienia, że źle postępuję, bo bawię się i odpoczywam, zamiast siedzieć w szpitalu. 

– Wiesz, że nie poradzimy sobie z opieką nad Jackiem i trzeba się z tym pogodzić – Michał próbował mnie pocieszyć. – Są specjalne zakłady, w których pracują specjaliści, tam jest jego miejsce, a my będziemy go odwiedzać.

– Co ze mnie za matka, co z nas za rodzice, że nie potrafimy go zaakceptować? – szlochałam.

Znaleźliśmy dla Jacusia prywatny zakład opieki nad niepełnosprawnymi. Zawieźliśmy tam wszystkie jego rzeczy. Odwiedzamy go co tydzień. Ale wciąż nie jestem pewna, czy dobrze postąpiłam...

Czytaj także:
„Przyjaciółka na starość oszalała. Usłyszała >>habibi<< od przystojnego Egipcjanina i straciła głowę jak małolata”
„Po 30 latach małżeństwa zdradziłem żonę z 20-letnią kochanką. Ta przygoda prawie doprowadziła mnie do grobu”
„Była dziewczyna mojego męża przez 3 lata ukrywała, że ma z nim dziecko. Wyjawiła prawdę dopiero po śmierci Adama”

Redakcja poleca

REKLAMA