„Syn uciekł z domu przez ojca-tyrana, a ja straciłam sens życia. Mąż pozbawił mnie dziecka na wiele lat”

Mój syn uciekł z domu przez ojca tyrana fot. Adobe Stock, auremar
„– Nie masz pojęcia, na czym polega dorosłe życie, szczeniaku! – krzyczał Staszek. – Bo nie chcę żyć tak jak ty! Do roboty, z roboty, obiad, telewizor, kolacja, spać i od początku, jak koń w kieracie. Jak jakiś idiota! – wrzeszczał Witek. Ledwo wybrzmiało ostatnie słowo, Staszek doskoczył do syna, zamachnął się i uderzył go w twarz”.
/ 10.09.2022 18:30
Mój syn uciekł z domu przez ojca tyrana fot. Adobe Stock, auremar

Lubię zatrzymywać się przy kuchennym oknie i patrzeć z góry na osiedlowy plac zabaw. Dużo czasu spędzam w kuchni. Ciągle jest coś do zrobienia – a to mąż ma ochotę na coś smacznego, a to wpadną znajomi, a to przyleci sąsiadka na kawkę i ploty, a to urodziny, imieniny, święta… Lubię domową atmosferę, ale wiadomo: nic samo się nie robi. A mój mąż nawet talerzyka po sobie nie umyje, szklanki nie opłucze. Mam do siebie trochę żalu, że go od początku nie wdrażałam do pomocy w domu. Młodego jeszcze nauczysz, a starego już nie, zwłaszcza jak przez całe życie miał wszystko pod nos podawane.

Staszek to tradycjonalista

Po ślubie jeszcze pracowałam, ale jak zaszłam w ciążę, to mi zabronił.

– Jestem mężczyzną i utrzymam naszą rodzinę – powiedział. – A ty dbaj o siebie i dziecko.

Posłuchałam i tak już zostało, choć straciłam tę pierwszą ciążę, a potem drugą i trzecią. Tak marzyłam o dziecku, tak płakałam po każdej stracie. Staszek też cierpiał, choć po swojemu, w skrytości, bo był raczej oszczędny w okazywaniu uczuć. Ale on przecież również czekał, marzył o synu. Kiedy więc zaszłam w czwartą ciążę, tośmy się oboje nad tym brzuchem trzęśli. To był jedyny czas, kiedy Staszek nie pozwalał mi nic robić w domu. Leżałam jak hrabina, a on biegał wokół mnie, podawał, odnosił, po głowie głaskał, stopy masował i włosy czesał. O pomoc w sprzątaniu, gotowaniu i praniu poprosił swoją siostrę i matkę. A że nie wolno mi się było denerwować, one też obchodziły się ze mną jak z jajkiem. Żyłam wtedy jak pączek w maśle, ale też nudziłam się jak mops, bo nie nawykłam do leżenia. Ale udało się!

Donosiłam ciążę i urodziłam zdrowego synka. Nabiegałam się przy małym za wszystkie czasy, odrobiłam każdą chwilę lenistwa. I wciąż o niego drżałam. Mieliśmy tylko jego jednego, więc przelaliśmy na niego całą miłość. Może za bardzo dbaliśmy, za mocno rozpieszczaliśmy. Może jemu ta nasza troska bokiem wychodziła… Rósł nam synek, mężniał, aż nadszedł czas buntu.

Konflikt pokoleń istnieje od zarania dziejów

Niby wszyscy o nim wiedzą, ale nikt nie jest przygotowany. My też nie byliśmy, Staszek w szczególności. Nawykły do posłuchu nie radził sobie z rebelią jedynaka, który chciał robić wszystko po swojemu, lekceważył jego rady, ignorował polecenia i zakazy. Którego ciągnęło do spraw i rzeczy dla Staszka nieakceptowalnych. A przecież świat się zmienia, otwiera, daje miliony możliwości, jakich za naszych czasów nie było. Nic dziwnego, że chłopak chciał skorzystać, pchał się do tego świata. Oni się między sobą szarpali, przepychali, każdy chciał postawić na swoim, a ja starałam się łagodzić spory między nimi. Ale im Witek robił się starszy, im bliżej było do podejmowania ważnych życiowych decyzji, tym było trudniej.

Ojciec ciągnął w jedną stronę, a syn w drugą. Ich rozmowy, a właściwie kłótnie, stawały się coraz głośniejsze. Staszek walił pięścią w stół, Witek zaciskał szczęki i widziałam, jak mu żyłka na skroni pulsuje. Starał się ze wszystkich sił nie wybuchnąć, nie odpyskować ojcu, nie okazać braku szacunku, ale w końcu nie wytrzymał. Tego dnia Staszek wrócił z pracy wyraźnie podminowany. Nie wiem, o co tym razem poszło. Usłyszałam z kuchni, że się znowu kłócą, a kiedy skończyłam zmywanie i przyszłam do nich, było już naprawdę źle. Stali naprzeciw siebie napięci jak struny. Tacy różni i tacy podobni, jakby Staszek w lustro patrzył i widział w nim młodego siebie. Niby ten sam, a jednak zupełnie inny. Obaj wściekli, nastroszeni, zarumienieni od emocji, z pięściami zaciśniętymi w identyczny sposób.

– Nie masz pojęcia, na czym polega dorosłe, odpowiedzialne życie, szczeniaku! – krzyczał Staszek.

Bo nie chcę żyć tak jak ty! – wrzeszczał Witek. – Do roboty, z roboty, obiad, telewizor, kolacja, spać i od początku, jak koń w kieracie. Jak jakiś idiota!

Niby już wiedziałam, co się zaraz wydarzy, ale nie udało mi się w porę zareagować. Ledwo wybrzmiało ostatnie słowo, Staszek doskoczył do syna, zamachnął się i uderzył go w twarz. Aż Witkowi głowa odskoczyła. Chłopak zawył z wściekłości, obrócił się na pięcie i wybiegł z pokoju. Pognał do siebie i trzasnął drzwiami.

Stałam w drzwiach jak słup soli

Staszek nigdy dotąd nie podniósł ręki na naszego syna! Nigdy. Do tego dnia. Nie wiem, ile czasu minęło, bo wmurowało mnie w podłogę. Mąż dyszał, jakby przebiegł maraton, powietrze wydawało się gęste i lepkie. Wtem drzwi pokoju syna otworzyły się ponownie, a on sam stanął w progu. W kurtce i butach, z narzuconym na ramię plecakiem.

– Synku! – zawołałam.

– Nie martw się, mamo – wychrypiał.

– Nie wychodź tak! – doskoczyłam do niego i złapałam za rękaw.

Witek odczepił moją dłoń delikatnie, ale stanowczo.

Dam sobie radę.

I już go nie było. Zdążył jeszcze spojrzeć nienawistnie na ojca, a potem zniknął. Najpierw byłam w szoku. Potem szukałam, rozpytywałam, zgłosiłam zaginięcie na policję. Witek chyba przeczuwał, że to zrobię. Kiedy poszukiwania okazały się bezowocne, nadeszła pierwsza kartka pocztowa z pięknym zdjęciem z dalekich stron i adnotacją: „Nie martw się, mamo. Żyję”. Był dorosły, więc policja umorzyła postępowanie. Kartki przychodziły w miarę regularnie, choć rzadko. Z całego świata. Na początku płakałam. Ile łez wylałam, to jeden Pan Bóg wie. Potem popadłam w apatię. Tęskniłam i martwiłam się o niego, ale że nic nie mogłam zrobić, w końcu pogodziłam się z nieobecnością mojego dziecka. Starałam się żyć normalnie, pocieszając się świadomością, że żyje i daje sobie radę. Czasami tylko robiło mi się strasznie smutno. I jakoś tak nabrałam nawyku zatrzymywania się przy kuchennym oknie i spoglądania na plac zabaw na dole.

Patrzyłam na bawiące się dzieci i myślałam o dniach, gdy mój synek był mały i też lubił bawić się w tej piaskownicy. W tej małej buzi jest coś tak znajomego, że aż mi słabo… Stoję więc w tym oknie i myślę, że mała Kasia z parteru ostatnio wyrosła. Już nie jest maleńką kluseczką biegnącą do mamy ze skargą. Gdzieś w głębi czuję ukłucie tęsknoty, ale wyuczonym przez lata sposobem wyrównuję oddech.

Dzwonek do drzwi

Patrzę na zegar. Dziwne, to nie pora na listonosza. Odrywam się od widoku dzieci i wycierając ręce w ściereczkę, idę otworzyć. Za drzwiami stoi on, mój synek. Jak on wydoroślał! Jak się zmienił! W kącikach oczu pojawiły się zmarszczki. Patrzę na niego oniemiała, bo nie potrafię wydobyć z siebie dźwięku, i on też patrzy na mnie bez słowa. Nagle zza jego nogi wysuwa się pucołowata, śniada twarzyczka okolona ciemnymi włoskami upiętymi w zabawne kitki. I w tej buzi jest coś tak znajomego, że robi mi się słabo. Czuję, jak miękną mi kolana. Zaciskając kurczowo palce na trzymanej wciąż ściereczce, osuwam się na klęczki i patrząc prosto w ogromne, czarne oczy, pytam drżącym głosem:

– A kto ty jesteś, kochanie?

– Zosia – odpowiada i chowa się wstydliwie za nogę mojego syna.

– Zosia… – szepczę i nagle czuję, jak ogarniają mnie silne ramiona i podnoszą z podłogi.

– Zosia – mówi cicho mój syn i przytula do siebie. – Po babci.

Nie wiem, czemu wrócił, co się stało, ale to nieważne. Grunt, że wrócił. Będzie czas na opowieści i wyjaśnienia. Wiem jedno: już nie pozwolę mu odejść, nie pozwolę go przegnać. Mój synek wrócił…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA