„Syn traktuje mnie tak, jakbym wraz ze śmiercią męża sama umarła. To nieprawda, dopiero teraz zaczynam kochać życie”

szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Jacob Lund
„Przyznać, że ostatnie lata były pasmem udręk, a nie sielankowym obrazkiem, który serwowaliśmy zgodnie potomkowi, gdy wracał na święta. Trzeba było nie robić dobrej miny do złej gry, teraz już wiem”.
/ 16.12.2022 15:15
szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Jacob Lund

Wiedziałam niby, że przez pół dnia na dworze sypał śnieg, ale nie byłam przygotowana na tak dziewiczy widok. Przy wyjściu z biurowca aż się zachwiałam i złapałam za barierkę. Coś niesamowitego, czy to naprawdę te same paskudne ulice, którymi szłam rano do pracy?

– Bajka, co nie? – Baśka z księgowości stanęła tuż obok. – Szkoda, że za kilka godzin wszystko będzie bure. Podwieźć cię, Olu?

O nie, to znowu on!

Miałam się właśnie zgodzić, gdy komórka zabrzęczała mi w kieszeni. Zobaczyłam na wyświetlaczu imię syna, odruchowo się skrzywiłam i machnęłam ręką Basi, żeby nie czekała. Z Wiesiem szybko nie pójdzie, co to, to nie.

Ledwo minął miesiąc, jak go przekonałam, że może już wracać do swojego mieszkania w Warszawie, a chłopak wciąż wydzwania, pytając, czy na pewno poradzę sobie sama. Może jednak powinnam wyjaśnić, że śmierć jego ojca wcale nie wtrąciła mnie w taką rozpacz, jak sądzi. Przyznać, że ostatnie lata były pasmem udręk, a nie sielankowym obrazkiem, który serwowaliśmy zgodnie potomkowi, gdy wracał na święta. Trzeba było nie robić dobrej miny do złej gry, teraz już wiem. Powiedzieć, że ojciec pije, albo przynajmniej nie sprzątać i nie wynosić butelek przed każdą wizytą. Wtedy chłopak sam miałby szansę się domyślić…

– Co tam, kochanie? – rzuciłam do słuchawki, mając nadzieję, że młody złapie się na beztroski ton. – Ciocia Ewa na mnie czeka, jeśli to nic ważnego, to może zadzwonisz później?

– A, ciocia… – najwyraźniej obecność kogokolwiek z rodziny w moim życiu trochę go uspokoiła.

– To dobrze. Chciałem tylko zapytać, mamuś, czy zrobiłaś już to badanie krwi, które ci zaleciłem?

I zaczęło się: czy mierzę regularnie ciśnienie, czy pamiętam, żeby jeść suplementy, szczególnie witaminę D; w sezonie zimowym wręcz nie można jej przedawkować. Na Boga, czasami naprawdę żałuję, że Wiesiek skończył medycynę, zamiast zostać wykwalifikowanym murarzem!

– Skarbie – przerwałam mu wreszcie.

– Pięćdziesiąt cztery lata to dziś nie jest wiek, gdy kobieta stoi nad grobem. Czuję się dobrze i nie zamierzam reszty życia spędzić w przychodni. Dbam o siebie, to musi ci wystarczyć.

– Ojciec też tak mówił i co? – prychnął Wiesiek. – Zostałem półsierotą!

Mąż zmarł w wyniku powikłań po wypadku samochodowym, który sam spowodował, bo nie był trzeźwy. Szczęście w nieszczęściu, że nie skrzywdził nikogo oprócz siebie. Wiesiek jakoś nigdy o okolicznościach tej śmierci nie wspomina, ja też nie, bo po co? Co nie znaczy, że dam się musztrować na okoliczność półsieroctwa, co to, to nie. Akurat gdy wysiadałam z autobusu, zadzwonił jeszcze raz.

– Jesteś pewna, mamo, że nie chcesz, żebym wrócił? Przecież mógłbym dojeżdżać do pracy, to tylko czterdzieści kilometrów.

– Ani mi się waż – zapowiedziałam. – Twoje miejsce jest w stolicy, blisko kliniki. Obiecuję, że zadzwonię zaraz, gdybyś był potrzebny, dobrze?

Zastanawiam się, za kogo on mnie uważa?

Istotę bez płci, mutanta z kosmosu? Czy nie przyjdzie mu do głowy, że stała obecność młodego mężczyzny w domu może mnie po prostu krępować? Kocham Wieśka, to mój syn, ale wspólnie przemieszkane ostatnie pół roku było takie męczące!

Czułam dosłownie, jakby ktoś próbował mnie wtłoczyć z powrotem w formę, z której dawno wyrosłam: te obiadki na czas, poranne wciskanie się w kąt za szafą, by się ubrać, bo a nuż wejdzie… Odetchnęłam, odkąd jestem sama. Rano mogę biegać w koszulce po domu, wieczorem oglądam film w negliżu, wieszam bieliznę na kaloryferze w salonie, jeśli mi zależy, by szybko wyschła.

W ostatnią sobotę zaprosiłam koleżankę z pracy na pogaduchy przy winie – spróbowałabym coś takiego zrobić, gdy Wiesiek nadal tu mieszkał! Zobaczyłby Aśkę z papierosem i byłoby po imprezie!

Najchętniej powiedziałabym synowi wprost, żeby korzystał z życia i przestał się o mnie martwić, ba, nawet próbowałam, ale jakoś nie dotarło. Jest przekonany, że powinien tkwić przy mnie niczym rycerz, podawać mi chusteczkę, gdy opłakuję jego ojca, zabierać w niedzielę na cmentarz na spacer…

To nie jest tak, że nie porusza mnie wdowieństwo, ale ta rola przestała już rzutować na moje życie. Kochałam męża, był moją pierwszą i ostatnią miłością, tyle że naprawdę odszedł już dawno temu – wtedy, gdy wybrał butelkę zamiast mnie. Tak właśnie było, wódka była jak ta druga, kusiła go, zwodziła, odciągała ode mnie. Kryli się przede mną, oszukiwali, w końcu ja przestałam się liczyć.

Moje pragnienia i cierpienie nie znaczyły dla niego nic i nie przesadzę, twierdząc, że to wtedy opłakiwałam Jurka, siebie, przyszłość, która zamiast bajką, stawała się koszmarem. Kiedy faktycznie zmarł, nie miałam już łez, poza tym w tym wraku to nie był mój mąż, tylko ktoś zupełnie obcy.

Ale nie opowiada się takich rzeczy młodemu mężczyźnie, który właśnie stracił ojca. Znosiłam zatem to, że Wiesiek nosił za mną zakupy, chwalił obiady i przymilał się o ciasta, choć po tylu latach kuchnia nie kręciła mnie nic a nic.

Prawdę mówiąc, do niedawna myślałam, że już nic nie jest w stanie sprawić mi radości i do końca swoich dni zostanę wciąż skrzywioną osobą, którą wszystko mierzi i przerasta. Ale powoli, krok za kroczkiem, odzyskuję radość życia, odgruzowuję ze zgliszczy samą siebie. Uwielbiam ciszę w domu, to, że nikt mi nie brudzi, że mogę wyjść na maraton filmowy z koleżankami, wrócić nad ranem, a nawet nieprawomyślnie uwalić się do łóżka w ubraniu.

Ostatnio czułam się równie wolna chyba jeszcze w liceum! Cóż, prawda jest tak nieprzystająca do wyobrażeń Wieśka, że mógłby ją potraktować jako objaw depresji i dopiero by mnie zaczął ciągać po specjalistach! Szwagierka czekała w galerii na pierwszym piętrze, machając w moim kierunku kolorowym folderem.

– Słuchaj, Olu, może byśmy się zapisały na angielski? – cmoknęła mnie w policzek. – Patrz! Darmowe kursy dla 50+. Za free, Unia stawia!

Angielski? No, chciałabym, pewnie, przyznałam

Aż głupio w tych czasach rozumieć tylko kilka zwrotów, i to jedynie dlatego, że często się powtarzają w piosenkach. Można by też pomyśleć o jakichś podróżach, jakby człowiek był ciut bardziej kumaty… Nie, żeby tam zaraz Dominikana i inne Bora-Bora, ale może taki Paryż albo Barcelona?

– Jasne, że tak – zdecydowałam.

– Mam nadzieję, że nie będzie kolidować z godzinami pracy.

– Damy radę, kochana – Ewa klasnęła w dłonie. – We dwie zawsze raźniej! Gdy jedna nie będzie mogła iść, odpisze lekcje od drugiej. Marzy mi się oglądanie filmów w oryginale, wiesz? Strasznie dużo klimatu jednak ucieka przy lektorze.

Pochodziłyśmy po sklepach, znalazłyśmy dla Ewy świetną kieckę na trzydziestolecie małżeństwa, dla mnie kaszmirowy szal bez okazji, tyle że w pięknym kolorze wina, a potem usiadłyśmy w bistro. Nic wielkiego, latte i wuzetka, a przecież od lat nie przeżywałam podobnych chwil. Zawsze z domu do pracy, z pracy do domu, ugotować, dopilnować, w strachu, że może mąż znów sprowadził kolegów albo sam się zawieruszył gdzieś na mieście, i trzeba będzie wydzwaniać i szukać.

Czy powinnam czuć się winna, że dopiero jako wdowa poznaję znów smak życia i w zasadzie jestem szczęśliwa? Nawet nie dlatego, by coś nadzwyczajnego się działo, bo przecież nasiadówka ze szwagierką w sieciowej kawiarence to nie jest żaden szał, nie. Raczej chodzi o to uczucie, kiedy wstaję rano.

Jestem ciekawa, co przyniesie dzień, i nawet jeśli nic specjalnego, to oczekiwanie przenosi się na następny… Jakby zamknięte dotąd drzwi uchylały się coraz szerzej, pokazując mi coraz większy fragment świata, o którego istnieniu zapomniałam. W tym wszystkim gorąco pragnę tylko jednego: żeby syn przestał odgrywać rolę mojego anioła stróża i zajął się własnym życiem. Niech Wiesio podróżuje, niech się zakocha, pielęgnuje swoje szczęście – życie jest takie krótkie!

Czytaj także:
„Od zawsze kochałam dwóch mężczyzn - męża i przyjaciela. Gdy mąż zmarł, pobiegłam w ramiona tego drugiego”
„Mój mąż zmarł w dniu narodzin naszego synka. Żyję dziś tylko dla dziecka, ale i to zdaje się być za mało”
„Mąż zmarł, a dzieci z wnukiem wyjechały za granicę. Zostałam sama w wielkim pustym domu, który kiedyś tętnił życiem...”

Redakcja poleca

REKLAMA