„Syn to domowy tyran. Traktuje żonę jak popychadło, a dziecko go naśladuje. Co zrobiłam źle, że wyrósł na takiego bydlaka?”

matka, która źle wychowała syna fot. iStock by Getty Images, shironosov
„Zawsze to ja pierwsza wyciągałam rękę, kupowałam prezenty, mówiłam: „No dobrze, dobrze, nie gniewam się, nic się nie stało”. Przyzwyczaiłam go do takich zachowań. Wszystko mu uchodziło na sucho, zawsze go broniłam i tłumaczyłam, nawet wtedy, kiedy pobił w szkole kolegę i miał być na tydzień zawieszony w obowiązkach szkolnych”.
/ 11.05.2023 08:30
matka, która źle wychowała syna fot. iStock by Getty Images, shironosov

Arka wychowałam sama. Jego ojciec nas zostawił; powiedział, że nie nadaje się do rodzinnego życia. Całą miłość przelałam na syna. Kochałam go bezgranicznie i pewnie tej miłości było za dużo. Jak się słucha tylko serca, można ogłuchnąć na to, co mówi rozum!

– Synku – mówię. – Twoja Kasia znowu jakaś smutna. Co ty tak na nią pokrzykujesz? To dobra dziewczyna!

– Mamuś, nie marudź – odpowiada. – Ona ma naturę kotleta, nie zaszkodzi, jak się nią czasem szturchnie!

Co za głupie porównanie – zaczynam się złościć. – Nie rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć?

– Ale to proste! – śmieje się. – Sama wiesz, że mięcho trzeba pougniatać, wyrobić, czasami zbić tłuczkiem, żeby kotlecik był soczysty, mięciutki i pyszny. Z babami jest podobnie; niektóre aż się proszą o taką obróbkę. Inaczej, źle się je i kiepsko trawi!

Robię się czerwona ze złości.

– Ja cię tak nie wychowałam, żebyś takie farmazony opowiadał! – krzyczę.

– Gdybym był taki, jak chciałaś żebym był, wszyscy wleźliby mi na głowę. Facet musi być twardy! – prycha.

– Czyli, że powinien mieć charakter młotka, tak? – pytam złośliwie. – Skoro ona jest jak kotlet, to ty, jak tępy, grubo ciosany kafar. Inaczej byś nie gadał takich głupot, dzieciaku!

Wychodzę od nich obrażona i wściekła. Przysięgam sobie, że się nie odezwę, póki mnie nie przeprosi. Nie będę tolerowała jego chamstwa i brutalności, tym bardziej że czuję się za nie odpowiedzialna. Poza tym, w ich domu rośnie mały Franio, mój ukochany wnusio, największa miłość mojego życia. Nie powinien patrzeć na zachowanie taty i brać przykładu.

Przypominam sobie, że Franio niedawno powiedział do swojej mamy: „Cicho, głupia krowo!”. Był bardzo niegrzeczny, pluł, wyrywał się, kiedy chciałam go przytulić i uspokoić, wreszcie kopnął mnie w nogę… Zabolało. Wtedy rozpłakał się na cały głos. Uciekł do kąta za szafą, i za nic w świecie nie chciał wyjść. Zaczynałam rozumieć, skąd agresja u takiego malca. Musiał być świadkiem niejednej domowej awantury!

„Nie dopuszczę, żeby ten chłopiec wyrastał w takiej atmosferze – postanawiam. – Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale coś zrobię na pewno!”

Koniec. Lepiej późno niż wcale!

Biję się z myślami następne dwa dni. Syn nie dzwoni, nie wpada do mnie… Najwyraźniej nie ma zamiaru przyznać się do winy. Cóż, wcale mnie to nie dziwi. Zawsze tak było; to ja pierwsza wyciągałam rękę, kupowałam prezenty, mówiłam: „No dobrze, dobrze, nie gniewam się, nic się nie stało”. Przyzwyczaiłam go do takich zachowań. Wszystko mu uchodziło na sucho, zawsze go broniłam i tłumaczyłam, nawet wtedy, kiedy pobił w szkole kolegę i miał być na tydzień zawieszony w obowiązkach szkolnych.

Ubłagałam rodziców tamtego dziecka, żeby wycofali skargę. Nie mogłam znieść myśli, ze mój syn będzie miał obniżoną ocenę z zachowania, jak najgorszy łobuz. Udało się. Sprawa przyschła, po wakacjach tamten chłopczyk poszedł do innej szkoły, a mój Aruś nie czuł najmniejszej skruchy. Ba! On nawet był z siebie dumny!

Później jeszcze wiele razy zasypywałam brudy Arka. Żeby tylko nikt się nie dowiedział, żeby ludzie nie gadali, żeby po wierzchu było czysto!

Przed weekendem nie wytrzymuję i dzwonię do synowej. Mówię, że musimy się spotkać i pogadać w bardzo ważnej sprawie. W jej głosie słyszę wahanie, wyraźnie nie bardzo ma ochotę na jakąkolwiek rozmowę ze mną.

– Mamo, jestem trochę zajęta… – kręci. – Może w przyszłym tygodniu albo ja do mamy zadzwonię, kiedy będę miała czas.

– Mowy nie ma! – odpowiadam.Ty mi się nie migaj. Nie zawracałabym ci głowy, gdybym nie musiała.

– Ale o co właściwie chodzi?

– O ciebie. Między innymi o ciebie, ale przede wszystkim o Frania!

– O Frania? Czy coś się stało?

– Na razie chyba jeszcze nie, ale stanie się, jeżeli czegoś obie nie postanowimy – odpowiadam tajemniczo.

Wreszcie obiecuje, że przyjedzie. Dotrzymuje słowa i punktualnie dzwoni do moich drzwi. Jest cała mokra, bo na dworze leje, pogoda pod psem. Załamuję nad nią ręce.

– Czemu nie wzięłaś auta? – pytam.

– Arek nie lubi, kiedy jeżdżę sama. Mówi, że jestem beznadziejna za kółkiem – odpowiada wzruszając ramionami, jakby to było normalne.

– Przecież to wasz wspólny samochód! – oburzam się. – Dlaczego się przejmujesz tym, co on gada?

Wzdycha tylko ciężko i patrzy na mnie, jakbym się urwała z choinki.

– Po co mam wysłuchiwać, że nadaję się tylko do prawa jazdy na wózek dziecięcy? Przecież on będzie truł cały wieczór. Nie daj Boże, żebym zrobiła ryskę na lakierze, chybaby mnie zabił! – odpowiada w końcu.

Zastanawiam się, czy ona istotnie tak się boi męża? Może tylko żartuje?

Miałam nadzieję, że szczerze pogadamy

– Ja uważam, że świetnie jeździsz, spokojnie, pewnie, bezpiecznie – odpowiadam. – Wolę z tobą jechać niż z własnym synem. On szarpie, gwałtownie przyspiesza, klnie, denerwuje się. Czemu mu ulegasz?

Macha ręką.

– Mamo, najważniejszy jest spokój w domu. Po co mam prowokować awantury? Arek jest wystarczająco nerwowy, nie chcę mu dokładać.

– A czymże on się tak denerwuje? – pytam. – Ma dobrą pracę, fajną rodzinę, mieszkanie, biedy nie klepie…

– Niech go mama sama zapyta. Ja się wolę nie narażać – słyszę.

Patrzę na nią, jakbym ją widziała po raz pierwszy w życiu. Jest ładną kobietą, ma zgrabną figurę, piękne włosy, bardzo miły i szczery uśmiech. Czemu więc wygląda jak przysypana kurzem? Szaro, nijako, mało kobieco. Jeszcze przed ślubem z Arkiem bardzo o siebie dbała; zawsze miała zrobione paznokcie, staranny makijaż, kolorowe, podkreślające linię ciuszki. Teraz zgasła, zestarzała się, zbrzydła… Przestała się oglądać w lustrze, czy stało się coś, o czym nie wiem?

Podaję kawę i koniaczek.

– Nie, nie, żadnego alkoholu – gwałtownie protestuje. – Ani jednej kropli!

– Bierzesz jakieś leki? – pytam.

– Nie o to chodzi. Arek nie znosi, kiedy piję. Byłaby straszna awantura, gdyby poczuł zapach.

– Dziecko, ty mówisz poważnie? – po prostu nie wierzę w to, co słyszę.

– Jak najpoważniej. Mama nie wie, jaki on potrafi być! – wzdycha.

Zaczynam pojmować, że mój syn to domowy tyran. Że ona się go boi, dlatego jest taka schowana, uciekająca, wystraszona. Kto wie, co naprawdę się dzieje w ich czterech ścianach. Zaczynam wypytywać, dociskam, przekonuję, że jeśli między nimi coś jest nie tak, to ja pierwsza, jako jego matka, powinnam o tym wiedzieć.

– Arek się ze mną liczy – tłumaczę. – Dam mu do wiwatu, jeśli cię w jakiś sposób krzywdzi, zobaczysz!

Ale ona tylko się uśmiecha.

– Przepraszam mamę, ale mnie się wydaje, że on się nie liczy z nikim, z mamą także – kręci głową. – Poza tym, to nasze sprawy, Arek mi dawno zapowiedział, że co w domu, to w domu! Byłoby piekło, gdyby się dowiedział, że mamie coś donoszę!

Rozmowa, na którą tak liczyłam, całkiem się nie klei. Synowa się spieszy, nerwowo patrzy na zegar, wreszcie odbiera komórkę i obiecuje: „Tak, już jadę, za parę minut. No, nie złość się, jestem u twojej mamy, tak, nic się nie stało, rozumiem, tak, tak”.

Wymuszam na niej obietnicę, że, gdyby coś złego się działo, natychmiast da mi znać. Prawie ucieka.

Może naprawdę ma naturę kotleta?

Po paru dniach dzwoni Arek.

– No, co tam słychać? – pyta. – Czemu się do nas nie odzywasz?

– Udajesz, czy naprawdę nie pamiętasz? – mówię chłodnym tonem.

– Oj tam, oj tam, nie bądź dzieckiem. Wpadnij do nas, Franio się stęsknił za swoją babcią.

Kupuję owoce, słodycze, jakąś zabawkę dla Frania i jadę do nich. Już od drzwi czuję, że coś się stało; synowa jest jeszcze smutniejsza niż zwykle, Franio biega po mieszkaniu, ściskając w ręce dużego misia. Nagle zatrzymuje się koło mnie i woła:

– A tatuś tak mamusią trząsł mocno, aż się prawie przewróciła!

Wyciąga ramionka i pokazuje na misiu, jak to było. Trzepie tym misiem na wszystkie strony, a później rzuca nim o ścianę. Potem tuli się do mnie tak mocno, jakby się chciał schować.

Przyglądam się synowej – na jej rękach powyżej łokci widzę fioletowe ślady grubych palców. Wszystko się we mnie aż trzęsie ze złości.

– Pakuj się – mówię. – Zabieram was do siebie. Tam pomyślimy, co dalej.

Franio podskakuje z radości:

– Do babci! – woła. – Jedziemy do babci! – i już jest przy drzwiach.

Za to synowa milczy. Nie patrzy na mnie. Wreszcie powoli zaczyna:

– Niech mama da spokój. Nic się nie stało. To ja wkurzyłam Arka, zawsze coś chlapnę, a on daje się prowokować.

– Ty siebie słyszysz? – pytam.

– A mama widzi, jakie piękne meble mamy w salonie? Nowe. Arek kupił. Tak się cieszył, a ja głupia zaczęłam marudzić, że za ciemne, i że komoda nie pasuje do reszty. A przecież pasuje, teraz to widzę. Więc go poniosło. Nic dziwnego, ja też bym się wściekła, gdybym tyrała na niespodziankę dla kogoś, a ten ktoś by wybrzydzał. Arek mnie przeprosił, obiecał, że na wakacje jedziemy do Hiszpanii. I pierścionek mi kupił. Niech mu mama nie ciosa kołków na głowie, w końcu nas utrzymuje, ja zarabiam grosze.

Nie wierzę własnym uszom!

– Ty głupot nie gadaj – proszę. Nie powtarzaj moich błędów. Myśl o dziecku, bo ono patrzy na to, co się dzieje! Obudź się. Ja ci pomogę, to mój syn, ale musi dostać nauczkę!

– Przepraszam cię mamo, ale nie wtrącaj się! Damy sobie sami radę!

I co mam zrobić? Jak ją przekonać, że brnie w sytuację bez wyjścia? A może ona naprawdę ma naturę kotleta?

Czytaj także:
„Teść bił żonę, a Olek patrzył na krzywdę własnej matki. Zrozumiałam, że jeśli z nim nie zerwę, podzielę jej los”
„Biłem żonę i córkę każdego dnia. Po kilku latach zrozumiałem swój błąd i chciałem wszystko naprawić. Było za późno...”
„Mój związek z żoną przypominał bokserski ring. Nie wiedziałem, że kłótnie doprowadzą do dramatu”

Redakcja poleca

REKLAMA