– Co ty tu robisz?! – moja była żona spojrzała na mnie z przerażeniem. – Przecież nie wolno ci się do nas zbliżać! – chciała zamknąć mi drzwi przed nosem, ale wsadziłem swój but w szparę.
– Wiem... Ale tęskniłem za wami. Chciałem zobaczyć Julkę...
– Po co?! Żeby się jej przypomniało, jak ją biłeś?! Dzieciak ledwo zaczął wychodzić z traumy, którą mu zafundowałeś, a ty chcesz to powtórzyć?!
– Kasiu, ja się zmieniłem w więzieniu. Jestem po odwyku. Nie piję już 2 lata 3 miesiące i 5 dni.
– Nie pijesz, bo ci nie miał kto wódy dostarczyć do pierdla. A od nas, Stefan, trzymaj się jak najdalej, bo zawołam policję i w trymiga wrócisz z tego swojego warunkowego zwolnienia za kratki.
Odwróciłem się na pięcie i odszedłem. Nie miałem pretensji do Kasi, że tak zareagowała na mój widok. Rozumiałem ją. Po tym wszystkim, co obie przeszły przeze mnie, trudno się było jej dziwić. Ale miałem nadzieję, że z czasem przekonam ją do tego, że warto mi zaufać.
Postanowiłem zacząć od alimentów. Wprawdzie po wyjściu z więzienia nie jest łatwo o pracę, ale ja byłem bardzo dobrym mechanikiem samochodowym. Dlatego dość szybko dostałem robotę. Zacząłem harować jak szalony. Do tysiąca zasądzonego na Julkę po rozwodzie dołożyłem dwa dodatkowe, które przesyłałem na konto żony. Sam nie potrzebowałem wiele. Mieszkałem w kanciapie obok warsztatu. Było i tanio, i nie traciłem czasu i pieniędzy na dojazdy. Żywiłem się byle czym, nie miałem wielkich potrzeb. Trochę wydawałem tylko na papierosy, bo tego nałogu nie potrafiłem się pozbyć.
Po kilku miesiącach postanowiłem znów odwiedzić byłą żonę. Poczekałem, aż Julka pójdzie się bawić na podwórko i zapukałem do ich drzwi. Kasia otworzyła mi właściwie od razu, ale powiedziała:
– Poczekaj.
Wróciła po dwóch minutach z kopertą w ręku. Wręczyła mi ją. W środku było mnóstwo banknotów stuzłotowych.
– Przelicz. Jest równo sześć tysięcy...
– Ale... co to jest?
– Nie domyślasz się, Stefan? – odparła. – Twoje ekstra alimenty z trzech miesięcy. Zwracam ci je...
– Ale ja je przysyłałem dla Julki.
– Ona ich nie potrzebuje. Dajemy sobie radę.
– Chciałem tylko pomóc...
– Najlepiej pomożesz, jak się tu nie będziesz pokazywał. I nie myśl sobie, że za jakiekolwiek pieniądze kupisz sobie prawo widywania jej.
– Ja nie chcę jej tylko widywać... Ja chciałbym, żeby wszystko było jak dawniej, to znaczy...
– Jak dawniej?! Kiedy chlałeś dzień w dzień i ciągle nas biłeś?!
– Mówię o tym, co wcześniej... Zanim zacząłem pić.
– Ja już tego nawet nie pamiętam. A ty sobie wbij do głowy, Stefan, że nie ma żadnej możliwości powrotu do przeszłości. Rozumiesz?! Żadnej.
Zamknęła mi drzwi przed nosem. Zapukałem ponownie, ale już nie otworzyła. Rzuciła tylko przez drzwi, żebym się wynosił, bo zaraz Julka wróci z podwórka. A jeśli moja córka mnie zobaczy, to ona nie zawaha się zadzwonić na policję i powiedzieć, że je nachodzę. A to równało się powrotowi do więzienia.
Wróciłem do swojej kanciapy. Była sobota. Warsztat był już zamknięty, a w niedziele w ogóle nie był czynny. Pomyślałem, że wypiję jeden kieliszek. Czułem, że muszę to zrobić. Cały świat, wszystko, co nakręcało mnie do działania przez ostatnich kilka miesięcy, legło w gruzach. Wiedziałem, że mój powrót do rodziny nie będzie łatwy i potrwa trochę czasu. Ale nie przypuszczałem, że moja żona nawet mi nie pozwoli widywać Julki. Że wciąż, co najwyżej, będę mógł ją obserwować z oddali. I to tak, żeby ona mnie nie zobaczyła, bo to groziło powrotem do więzienia...
Kiedy zaczęła wracać mi pamięć, pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, był śmietnik. Leżałem obok niego, nie miałem na sobie kurtki, chociaż temperatura była w okolicach zera. Głowa mi pękała. Zacząłem rozglądać się wokoło, starając się poznać miejsce, w którym się znalazłem. Nic jednak nie wydało mi się znajome. Dopiero kiedy wyszedłem na ulicę, zobaczyłem w oddali najwyższy budynek w mieście i zrozumiałem, jak daleko od warsztatu się znalazłem. Wtedy też z przerażeniem odkryłem jaki jest dzień. Środa. Trzy dni nie było mnie w pracy.
Wsiadłem do autobusu, ale potwornie śmierdziałem. Kierowca próbował mi sprawdzić bilet, a kiedy się okazało, że go nie mam, chciał mnie wyrzucić na zewnątrz. Nie rozumiał, kiedy mu tłumaczyłem, że okradziono mnie z kurtki i portfela. Jakiś współczujący pasażer skasował za mnie bilet.
Szef na mój widok tylko kiwnął głową i kazał iść za sobą. Poszliśmy do mojego pokoiku. Na ścianach i półkach nie było moich rzeczy. Za to pośrodku stała nieduża walizka.
– Zabieraj się...
– Ale szefie, ja...
– Co ty?! Chcesz mi wmówić, że to się więcej nie powtórzy?! Powiedziałeś, że ta praca to po to, żeby odzyskać żonę i dzieciaka. I co?! Wytrzymujesz parę miesięcy i idziesz w tango. Już ci na nich nie zależy?
– Zależy... Ale widziałem żonę. Oddała mi te wszystkie ekstra alimenty, które jej dawałem...
– A ty to wszystko przechlałeś?
– Nie wiem... W każdym razie nie mam nawet grosza przy duszy.
– I bardzo ci tak dobrze – powiedział szef, ale widać było, że coś się w nim łamie. – Dam ci ostatnią szansę. Jak mi jeszcze raz tak zachlejesz, wywalę z roboty. Pięciu lepszych od ciebie mam na twoje miejsce.
W ten sposób ocaliłem swój pokoik i pracę. Ale już mnie tak nie cieszyły jak dawniej. Kiedyś to wszystko to miał być środek, który pozwoliłby mi osiągnąć mój cel. Teraz nie miałem już celu i nawet nie chciało mi się harować tak jak dawniej. Bo i po co?
Kiedy zbliżało się Boże Narodzenie, oddałem szefowi na przechowanie pieniądze. Powiedziałem, że jadę odwiedzić daleką rodzinę, nie chcę mieć przy sobie kasy, ani zostawiać w pokoiku przy warsztacie, który będzie stał pusty. Ale to nie była prawda. Po prostu nie chciałem wszystkiego przepić. Zostawiłem sobie kilkaset złotych, które miałem zamiar wydać na alkohol, pity w samotności.
W Wigilię udałem, że wyjeżdżam. Poszedłem do sklepu, zrobiłem zakupy. I wróciłem do pustego już warsztatu. Otworzyłem właśnie butelkę, kiedy drzwi mojego pokoiku niespodziewanie otworzyły się i stanął w nich mój szef.
– Wiedziałem, że tak będzie – pokiwał zniesmaczony głową.
– Ale szefie, to nie tak...
– Wywal to wszystko.
– Nie. Szef mnie nie zrozumie. Szef zaraz wróci do swojej rodziny, a potem będzie z nimi świętował... A ja nie mam nikogo poza tymi butelkami...
– Uważaj, bo się wzruszę. Siłować się z tobą nie będę. Ale jak wypijesz, to wylatujesz. I nie myśl, że to ukryjesz. Z tą ilością wódy to do Nowego Roku nie zmartwychwstaniesz.
Chciałem. Naprawdę chciałem go posłuchać. Ale nie dałem rady. Dlatego zaraz po świętach byłem już bezrobotny. I bezdomny.
Są wyroki, które znikają z kartoteki człowieka, są wymazywane i nikt o nich nie pamięta. Ale są i takie, które skazują człowieka na dożywocie. Bez możliwości ułaskawienia, warunkowego zwolnienia czy w ogóle jakiejkolwiek nadziei na coś. I takim wyrokiem jest alkoholizm. Jeśli człowiek zostanie alkoholikiem, to już będzie nim do końca życia. I nic tego nie zmieni.
Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”