„Mój związek z żoną przypominał bokserski ring. Nie wiedziałem, że kłótnie doprowadzą do dramatu”

Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock
My, faceci, walkę mamy we krwi. Kobiety są chyba bardziej uległe, Potrafią się podporządkować. Ale nie moja żona…
/ 02.09.2013 15:37
Kłótnia małżeńska fot. Adobe Stock

Moje małżeństwo z Izą przypominało bokserski ring. Nie dlatego, żebym bił żonę. Chodzi o to, że codziennie ścieraliśmy się słownie, robiąc sobie na złość. Nieważne, o co chodziło – o nowe kafelki do łazienki czy o to, co zjemy na kolację. Zawsze walczyliśmy zażarcie.

Przenosiliśmy nawyki z pracy do domu

Myślę, że wszystko wzięło się z tego, że oboje mieliśmy odpowiedzialną pracę i kierownicze stanowiska. Jako dyrektor handlowy codziennie musiałem udowadniać swoje racje, musztrując zespół i mobilizując załogę. Iza z kolei stała się równie władcza, odkąd została szefową prywatnej kliniki. W pracy – podobnie jak ja – głównie wydawała polecenia.

Niestety, takie zachowania przenieśliśmy do domu. Co dzień wracając z pracy, obiecywałem sobie, że dzisiaj będzie inaczej. Miło, sympatycznie, spokojnie. Jednak nigdy to się nie udało. Choć starałem się, jak mogłem, żona skutecznie utrudniała naszą komunikację. W jej głosie nigdy nie było kobiecej miękkości, nie padały takie słowa jak „proszę” lub choć „Czy mógłbyś?”. Iza po prostu nakazywała, wręcz żądała. Nie dawała mi żadnej taryfy ulgowej, nawet kiedy zwyczajnie padałem ze zmęczenia po jakimś szczególnie uciążliwym zebraniu czy morderczych negocjacjach.

W głowie jej się nie mieściło, że mógłbym zrobić coś później, kiedy już odpocznę. Zachowywała się tak, jakby od tego, czy mi na to pozwoli, zależał domowy układ sił. Prawie namacalnie czułem, jak sobie myśli: „Jeśli teraz się ugnę i okażę słabość, potem rzucisz mi się do gardła”. Musztrowała mnie więc jak psychopatyczny sierżant szeregowego. Początkowo dla dobra naszego związku tuliłem uszy po sobie, ale na dłuższą metę tak się nie dało. Ja przecież także miałem wyrobione dyktatorskie zachowania i mogłem je demonstrować w domu. Tak też się stało.

Zaczęliśmy więc godzinami siłować się słownie, sprawdzając, czyje tym razem będzie na wierzchu. Godziliśmy się dopiero wieczorem w łóżku, ale… zamiast się kochać, coraz częściej padaliśmy na nie nieprzytomni z wyczerpania. Najgorsze było to, że w pewnej chwili nawet dawny zwyczaj robienia sobie wzajemnie małych niespodzianek i przyjemności przybrał między nami formę walki. Stał się kolejnym pokazem siły…

Zamiast miłości - kolejne kłótnie

Pamiętam, jak kiedyś Iza kupiła w tajemnicy przede mną bilety na lot do Paryża. Przed ślubem uwielbialiśmy to miasto, tam się jej zresztą oświadczyłem. Wiem, że żona chciała zrobić mi niespodziankę na naszą trzecią rocznicę. Jednak gdy na jej mailu znalazłem ślady transakcji, którą zawarła, tylko się tym rozsierdziłem! „Jak ona śmie decydować beze mnie, jak mam spędzić weekend?!” – pomyślałem i… złośliwie dokładnie na te dni zarządziłem w pracy wyjazdowe szkolenie.

Naprawdę nie mam pojęcia, czy Iza poczuła się tym faktem rozczarowana. Jeśli tak, to wcale tego nie okazała. Wzruszyła tylko ramionami i stwierdziła, że w takim razie poleci tam sama.
– Będę miała łóżko tylko dla siebie i wreszcie się wyśpię – wbiła mi szpilę.
– Masz rację, dobrze że od siebie odpoczniemy – nie pozostałem jej dłużny.
Spodziewałem się, że będzie jej przykro, i prawie odczuwałem z tego powodu satysfakcję. Tymczasem Izabela wydawała się niewzruszona. Nie miałem więc pojęcia, jak zakwalifikować tę naszą potyczkę. Jako moje – czy jej zwycięstwo?

Z reguły nasze starcia były prostsze. Ona prosiła, abym pojechał na myjnię i umył jej samochód, a ja obiecywałem, że to zrobię, ale jutro. Jeden – zero. Ona na to, że kolację także zrobi jutro. Jeden – jeden. No to jadłem sobie kanapkę z serem i spokojnie szedłem spać. Dwa – jeden. Czasami nachodziła mnie refleksja. Dlaczego to robię? Dlaczego ona to robi?

Sądzę, że my, faceci, walkę mamy we krwi. Kobiety są chyba nieco bardziej uległe i łatwiej potrafią się podporządkować. Jednak moja żona pochodziła z rodziny, w której panował tak zwany „zimny wychów”. Jej rodzice byli surowi, dorastała w świecie pełnym nakazów i zakazów.

Tam nie okazywano sobie miłości i może dlatego Iza nie umiała jej okazywać. Początkowo imponowało mi, że ją zdobyłem, mimo że traktowała mnie ozięble. Uważałem ją chyba za jakieś trofeum, które w końcu miałem dla siebie, a nasz związek zamiast na czułości zbudowaliśmy na naprawdę świetnym seksie. Ale małżeństwo to przecież nie tylko seks, lecz i partnerstwo, którego u nas zabrakło.

Sądzę, że moja żona po prostu bała się okazać uczucie, bo je uważała za słabość. Ja także, zamiast stać się jej podwładnym, wolałem grać generała. W końcu urodziłem się człowiekiem sukcesu i mimo bardzo młodego wieku byłem już dyrektorem! Szczerze kochałem to poczucie władzy.

Szybko okazało się, że nie umiemy być razem

Tak czy owak, po ślubie bardzo szybko zaczęliśmy żyć osobno. Przestaliśmy być związkiem, zanim tak naprawdę się nim staliśmy… Patrzyliśmy na życie wyłącznie z perspektywy własnych korzyści. Osiąganie ich w małżeństwie sprawiało każdemu z nas taką samą przyjemność jak w pracy. Rywalizacja to znak naszych czasów. 

We współczesnej dobie materializmu każdy chce mieć więcej niż inni, lepiej zarabiać, wyżej awansować. Jesteśmy już od przedszkola zaprogramowani na wyścig szczurów i taką postawę przenosimy na nasze związki. Kiedyś sobie tego nie uświadamiałem, choć gdzieś w głębi duszy to czułem…

Moja rywalizacja z żoną rodziła tylko negatywne emocje. Zamiast uspokoić się w domu, wyciszyć, przychodziłem z pracy nakręcony i nakręcałem się jeszcze mocnej. Iza także aż buzowała, a wszystko to psuło atmosferę. Nie było w naszym małżeństwie miejsca na jakiekolwiek ciepłe relacje, budowanie bliskości. Myśmy się ani trochę wzajemnie nie wspierali! Zamiast tego żyliśmy w ciągłym napięciu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek dopadnie mnie depresja.

To był stan dla mięczaków. Urojona choroba mająca na celu usprawiedliwienie przed całym światem ich żałosnej nieudolności. A ja byłem przecież profesjonalistą. Z drugiej strony, jak długo można walczyć, ścierać się i kłócić? Przecież każdy człowiek potrzebuje odrobiny spokoju, szczypty życzliwości…

Przyszedł taki moment, kiedy sprawy w firmie zaczęły iść źle. Sprzedaż spadała, moi szefowie robili się coraz bardziej nerwowi i czułem, że na mojej szyi zaciska się jakaś niewidzialna pętla. Dusiłem się. Od stycznia zaczęły się zwolnienia. Wyrzucając ludzi z pracy, wiedziałem, że ja mogę być następny. W końcu nadeszła ta chwila. Wszystko, co pamiętam po tym, jak opuściłem swój gabinet, to otaczająca mnie pustka. Znalazłem się w próżni. Przyznaję – wtedy liczyłem na to, że Iza okaże mi choć odrobinę zrozumienia.

A ona stwierdziła tylko, że… muszę być twardy! Nie byłem. Nie potrafiłem. Zacząłem szukać pracy, lecz rynek zrobił się nieprzyjazny. Wszystkie przedsiębiorstwa dotknął kryzys. Znalazłem robotę, ale za połowę tego, co zarabiałem wcześniej. Wziąłem tę posadę i… usłyszałem od Izy, że jestem kompletnym idiotą.

W naszym małżeństwie kłótnie przerodziły się w prawdziwe piekło. Nie miałem siły się bronić, poddałem się, czułem się przegrany. A ona kwitła, triumfowała. Jej złośliwościom wprost nie było końca. Im bardziej starałem się usunąć jej z drogi, tym mocniej na mnie napierała.

Teraz naśmiewała się ze mnie nie tylko w czterech ścianach naszego domu. Robiła to też publicznie. Z lubością podkreślała, na co mnie już nie stać, bo swoje sprawy paskudnie zawaliłem. Podczas kiedy ona nadal była na zawodowym topie.
– Ja idę na służbową kolację na sushi, a ty sobie zrób jajecznicę – kpiła.

Nie mam pojęcia, jak długo by mnie tak poniżała. Podejrzewam, że chyba do końca życia – taką jej to sprawiało przyjemność. Nareszcie nie miała żadnych słabych punktów, frajerem byłem ja. Chyba się zdziwiła, gdy wiosną ten frajer poprosił ją o rozwód. Pewnie sądziła, że będę się jej kurczowo trzymał, aby żyć na poziomie dzięki jej pieniądzom. Tylko że ja tego wcale nie potrzebowałem.

Zacząłem nowe życie i chyba idzie mi nie najgorzej. Wreszcie mam trochę spokoju. Nadal nie odważyłem się związać z inną kobietą. Uznałem, że najpierw muszę popracować nad sobą, nad swoim charakterem. Przysiągłem sobie bowiem, że drugiego małżeństwa już nie zawalę i będę w nim dla żony prawdziwym, kochającym i wspierającym ją mężem.

Więcej listów do redakcji: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”

Redakcja poleca

REKLAMA