„Syn swój wybryk przypłacił życiem. Zostawił żonę, kochankę i nienarodzone dziecko, którymi musiałam się zająć”

Kobieta, która pochowała syna fot. Adobe Stock, Rawpixel.com
„Ciężko wyrazić słowami, co przeżyłam, jadąc tam i potem, w kostnicy. Mój ukochany syn nie żył. Jakby tego było mało, to przecież Anita, jego kochanica jest w ciąży! Nie ja naważyłam tego piwa. Jednak to ja musiałam je wypić. No cóż, przecież nie mogłam porzucić mojego jedynego wnuka”.
/ 07.10.2021 12:56
Kobieta, która pochowała syna fot. Adobe Stock, Rawpixel.com

Urodziłam się na wsi, wychowałam, znalazłam tu dobrego męża i wydałam na świat troje dzieci. Mogłam być z siebie dumna, bo najstarszy syn poszedł do zakonu, średni ożenił się z mądrą, dobrze ustawioną dziewczyną, a córka jest na medycynie i planuje robić doktorat. Dobrze wiem, że krewni i sąsiedzi stawiają mnie za wzór tej, co jej się udało i po cichu pewnie mi nawet zazdroszczą.
Zwłaszcza Kazikowa, której córka zaszła w ciążę, jak miała siedemnaście lat, i do ołtarza szła z brzuchem, a i tak ślub mogła wziąć tylko za zgodą rodziców. „Dzieci rodzą dzieci”– mówili wtedy wszyscy, kiwając ze współczuciem głowami nad zgryzotą Kazików.

Ale ta przynajmniej wyszła za mąż, a inna, od tych z końca wsi, została samotną matką trójki dzieci. Jak? No normalnie! Wyjechała do miasta i się zaczęło. Najpierw miała jedno z jednym chłopem, co ją zostawił, potem bliźniaki z kolejnym. Mówili, że ślub będzie, że przyszły zięć dobry chłopak, ale widać nie do końca, bo dziewczyna nigdy nie stanęła przed ołtarzem.

Od kuzynki, co z jej rodzicami sklep prowadzi, wiem, że została w mieście, sama dzieciaki wychowuje, a matka w tajemnicy przez ojcem wysyła jej pieniądze, żeby miała się z czego utrzymać. O swojej Kindze nigdy już nie mówi, a jak ją o wnuki zapytać, to jej się twarz spina, jakby pozowała do zdjęcia. Sztuczny uśmiech naciąga na wargi i mówi, że dzieci zdrowe, dobrze się chowają. I tyle. Nic o tym, że przyjadą na lato, albo że ona u nich była. Jeśli nawet była, to nie pochwaliła się sąsiadkom. Bo o takich życiowych porażkach jak trójka nieślubnych wnuków u nas się głośno nie mówi.

– A co tam u Krystiana? – zagadnęła mnie któregoś dnia Kazikowa, teraz babcia pełną gębą, bo ta córka, co wpadła jako nastolatka, urodziła jeszcze troje zdrowych, dorodnych dzieciaków. – Pewnie mieszkanie w mieście kupuje, co? Bo z taką żoną to chyba na wieś nie wróci.

– Już kupił – pochwaliłam się. – Osiemdziesiąt dwa metry, z garażem podziemnym i widokiem na park. A synowa, rzeczywiście, raczej przeprowadzki nie planuje. To pani mecenas jest, myśli, żeby swoją kancelarię otworzyć.

Kazikowa pokiwała głową z podziwem. Synowa prawniczka, to było coś!

Puchłam z dumy, ale brakowało mi wnuków

Zanim Krystian przedstawił nam Mariannę, prawników widywałam tylko w serialach i filmach. A potem zjawiła się u nas ta wysoka, wyprostowana jak struna kobieta w szpilkach i koku, i nie mogłam oczu od niej oderwać. Imponowała mi, nie powiem. Tym, że ma taką rozległą wiedzę, że tyle osiągnęła i nawet tym, że potrafiła na tych swoich obcasach z wdziękiem dojść do naszego kościoła, a to prawie kilometr po wiejskiej drodze.

Przyznam, że w duchu nawet trochę się bałam, czy na pewno dojdzie do tego ślubu, bo dziewczyna była „prima sort” jak to określił mój mąż. Mogła mieć każdego, a wybrała naszego syna. Czaił się więc we mnie lęk, że może zmienić zdanie i ostatecznie zerwać zaręczyny, żeby związać się z jakimś adwokatem czy biznesmenem. Bo przy jej urodzie, klasie i inteligencji na pewno niejeden chętnie zająłby miejsce mojego synka.

Na szczęście Marianna powiedziała „tak” przed ołtarzem w katedrze w mieście wojewódzkim, a potem razem z nami i ponad setką gości świętowała ten fakt w renesansowym pałacyku, gdzie jej rodzice wydali elegancki weselny bankiet.

– Miasto jest dobre, żeby pracę znaleźć i karierę robić, ale dzieci to jednak najlepiej wychowywać u nas, na wsi, przynajmniej póki małe – skomentowała Kazikowa i westchnęłam w duchu. – Ja sobie moich wnuków nie mogę wyobrazić zamkniętych w betonowych blokach, przy ulicach, bez żadnej zieleni… No, muszę lecieć. Pani wpadnie kiedyś do mnie, najmłodszą wnuczkę pokażę, już prawie sama chodzi!

Nie mam pojęcia, czy wiedziała, jak mnie dotknęły jej ostatnie słowa. Nie, chyba nie. Przecież od czterech lat robiłam dobrą minę do złej gry. Nikomu nie powiedziałam, że synowa oznajmiła, że nie zamierza mieć dzieci. Podobno powiedziała to Krystianowi jeszcze przed ślubem, ale on myślał, że kiedyś na pewno zmieni zdanie. Wtedy liczyła się tylko ich miłość. A dzieci? Przecież każda kobieta w końcu chce je mieć, prawda?

Myślał więc, że Marianna zrobi aplikację, potem odbędzie staż w dobrej kancelarii, awansuje, wyrobi sobie nazwisko i poczuje instynkt macierzyński, jak to się mówi. Ale nie. Marianna nie zmieniła zdania. Nie chciała, nie chce i nie zechce rodzić dzieci – oznajmiła po raz kolejny tak twardo, że syn wreszcie zrozumiał, że to prawda. I że ożenił się z kobietą, która nigdy nie uczyni go tatą.

– A mnie babcią… – dodałam z rozpaczą, kiedy mi o tym opowiedział.

Przyjechał sam, bez żony. Byli świeżo po kolejnej kłótni z tego powodu. Tym razem Marianna się wściekła i powiedziała, że jeśli tak mu na tych dzieciach zależy, to powinni się rozwieść. Bo ona zdania nie zmieni, a nie zniesie ciągłego wałkowania tematu.

– Ale nie myślisz chyba o rozwodzie, co? – zapytałam Krystiana, chociaż sama nie wiedziałam, co gorsze. – Macie przecież ślub kościelny, przed Panem Bogiem przysięgałeś…

– Ślub można unieważnić z takiego powodu – żachnął się. – I rozwód dostać bez problemu. Ale sam nie wiem… Nie chcę się rozwodzić, kocham ją… Tyle że… zawsze chciałem mieć syna. Córkę też. Chciałem po prostu być tatą…

Nic nie było takie, jak sobie wyobrażałam

Tamtego wieczoru płakałam. Mój Krystian byłby cudownym tatusiem… Jeszcze nim wziął ślub, wyobrażałam sobie, że będzie mi przywoził wnuki na lato. Widziałam siebie, jak chodzę do kościoła, najpierw z wózkiem, potem za rączkę z jednym maluchem czy dwoma. Wyobrażałam sobie, że piekę z wnukami ciastka. Wydawało mi się oczywiste, że będę babcią. Ale teraz zaczynało to być coraz mniej pewne.

Mimo to we wsi trzymałam fason. Nikt nie musiał wiedzieć, dlaczego jeszcze nie mam wnuków. O synowej nigdy złego słowa nie powiedziałam, takich rzeczy nie wynosi się poza swoje cztery ściany. Kiedy ktoś pytał, mówiłam o nowym mieszkaniu syna i że zimą był z żoną na Kubie. Kartka od nich wisiała zatknięta za ramę lustra w przedpokoju, żeby każdy, kto nas odwiedzał, od razu zauważył palmy na tle szmaragdowego oceanu.

– Co to tu robi? – warknął Krystian, wyszarpując pocztówkę zza ramy, ledwie wszedł do domu.

Znów przyjechał sam. Tym razem jednak nie było wymówek, że Marianna ma dużo pracy, trudny proces czy źle się czuje.

– Rozstajemy się – oznajmił syn prosto z mostu. – Właściwie to nie mieszkamy razem już od sześciu tygodni…

Oboje z mężem staliśmy jak wmurowani. Ale w jeszcze większy szok wpadliśmy, kiedy Krystian wyznał, że… ma kochankę. No, nie tak to ujął, ale fakt pozostawał faktem. Zdradzał żonę, a ona się o tym dowiedziała i wyrzuciła go z pięknego apartamentu z widokiem na park. Sama nie wiedziałam, co powiedzieć. Namawiać go, żeby wrócił do żony, przeprosił za zdradę? Cieszyć się, że może się rozwiedzie i ta druga kobieta urodzi mu dzieci? Potępić czy przygarnąć do piersi? Okazać zrozumienie, czy martwić, że źle wychowałam syna?

Najgorsze jednak było nie to, że nie wiedziałam, jak się zachować względem Krystiana, ale to, że sąsiedzi zaczęli coś podejrzewać i mnie wypytywać. A to, dlaczego Krystian znowu przyjechał bez żony, a to czemu nic nie mówię ostatnio o synowej, a to czemu kartka z Kuby zniknęła z sieni…

Usiłowałam robić dobrą minę do złej gry, ale wiedziałam, że sprawa i tak się wyda. Niby rozwody są dzisiaj na porządku dziennym, tyle że Krystian byłby pierwszym rozwodnikiem w naszej rodzinie. I jednym z niewielu z otoczenia. Co prawda to już nie są czasy, kiedy sąsiadki coś mi powiedzą w oczy na ten temat, ale wiedziałam, że będą plotkować. Zwłaszcza te, które zazdrościły mi takiej udanej synowej, czyli… prawie wszystkie.

Nie to jednak okazało się najgorsze. Nie minęło kilka tygodni od wyznania Krystiana, że żona przyłapała go na zdradzie, a rzucił nową bombę.

– Mamo, tato, będziecie dziadkami! – oznajmił przez telefon. – Anita jest w ciąży.

Chciałam zapytać, co za Anita, ale domyśliłam się, że to ta dziewczyna, z którą przyłapała mojego syna Marianna. I znowu kompletnie nie wiedziałam, jak zareagować. Cieszyć się, że zostanę babcią? Czy martwić, że to będzie nieślubne dziecko? Gratulować czy potępić, bo przecież formalnie Krystian wciąż był żonaty. W końcu jednak wygrała radość. Dziecko to dziecko, nieważne, co zrobili jego rodzice!

Pogratulowałam więc Krystianowi i zapewniłam, że jak tylko dzidziuś pojawi się na świecie, będę gotowa do wszelkiej pomocy.

– Ale to chyba ty pojedziesz do nich, co? – Waldek, mój mąż, spojrzał na mnie niezadowolony. – Bo ja sobie nie wyobrażam, żeby mi tu syn z kochanicą i bękartem przyjeżdżał. Ja się tam w ich sprawy nie wtrącam, ale póki nie ma rozwodu, to on ma jedną żonę i jest nią Marianna. Żadnej innej jego baby widzieć tu nie chcę. Mężczyzna musi być odpowiedzialny, a przysięgę małżeńską łamią tylko świnie i tchórze, co to inaczej problemów nie umieją rozwiązać.

Było źle, ale okazało się, że może być jeszcze gorzej

Nawet nie broniłam Krystiana. Co miałam powiedzieć? Przecież zgadzałam się z mężem. Można mieć problemy w małżeństwie, bo kto ich nie ma? My sami niejeden kryzys przeszliśmy. Ale ja nigdy Waldka nie zdradziłam i jestem pewna, że on mnie też. Też mi się to wydawało pójściem na łatwiznę: z żoną się nie dogaduję, to znajdę sobie inną kobietę i zrobię jej dziecko. Tak się zwyczajnie nie robi. Marianna, jaka by nie była, nie zasłużyła na takie traktowanie.

Nie zaprosiliśmy więc Krystiana i Anity na Wielkanoc. Powiedziałam, że jedziemy do mojej siostry, ale tak naprawdę baliśmy się wstydu. No bo jak to? Dopiero co wszystkim opowiadałam, jaka to dumna jestem z synowej, a tu nagle syn z inną kobietą, w dodatku ciężarną, przyjeżdża do domu? Przecież nie rozwiódł się z żoną  i wszyscy o tym wiedzieli. Ludzie za coś takiego roznieśliby nas na językach! I, co gorsze, mieliby rację!

Anita miała rodzić w lipcu, więc było jeszcze trochę czasu na przygotowanie gruntu pod nową sytuację. Przede wszystkim musiałam powiedzieć siostrze, bratu i reszcie krewnych, a potem też i znajomym, że nie zobaczą już u nas Marianny. Nie zamierzałam wdawać się w tłumaczenie. Młodzi dzisiaj się rozwodzą, zdarza się, proszę bez komentarzy, bo to tylko ich sprawa. Potem planowałam jakoś stopniowo poruszać temat nowego związku syna, żeby w końcu dojść do wspaniałej wieści, że będę babcią. Wiedziałam, że kiedy pojawi się dziecko, będzie już po rozwodzie i wszyscy łatwiej zaakceptują takie nowiny.

Tyle że w maju Krystian pojechał z kolegami zainaugurować sezon na żagle. Nie, z niego był żaden żeglarz, to kumple wynajęli łódkę, załadowali na nią kilka skrzynek alkoholu i zabrali go z sobą na długi, majowy weekend. Którejś nocy rozpętała się burza, kiepsko przycumowana łódź zerwała się z liny i fale wypchnęły ją na środek jeziora. Wszyscy na pokładzie byli nietrzeźwi. Przynajmniej tak mi później powiedziano.

Później musiałam pojechać zidentyfikować zwłoki syna.

Ciężko wyrazić słowami, co przeżyłam, jadąc tam i potem, w kostnicy. Mój ukochany syn nie żył. Pojechał świętować długi weekend i nigdy z niego nie wrócił. Jeszcze w kostnicy złapał mnie pracownik domu pogrzebowego. Obiecał, że wszystko załatwi, od przewiezienia zwłok, przez rozwieszenie klepsydr, po załatwienie płyty nagrobnej. Przypomniał mi tylko, że ja muszę zawiadomić resztę krewnych o dacie pogrzebu.

Krewnych… Byłam zbyt zrozpaczona i oszołomiona, by zebrać myśli. Waldek sprawiał wrażenie, jakby ciężko pobito go po głowie. Żadne z nas nie było w stanie składnie odpowiadać na pytania tego człowieka.

I wtedy zjawiła się Marianna.

– Jestem żoną zmarłego. Proszę o przedstawienie mi umowy o świadczenie usług pogrzebowych. I jeszcze państwa pozwolenie na… – słyszałam jej oddalający się korytarzem głos i byłam zadowolona, że tam jest. Że wzięła odpowiedzialność za cały ten koszmar, a ja będę mogła tylko opłakiwać mojego syna…

Mamy grobowiec na naszym cmentarzu, więc tam pochowaliśmy Krystiana. Ceremonię prowadził nasz ksiądz, który znał go od dziecka. Mówił o nim ciepło, jako o dobrym synu i wiernym mężu. Nie wiedział przecież, że dziewczyna z ogromnym brzuchem, siedząca w bocznej nawie to kochanka zmarłego.

Nie wiedział, że wyprostowana jak struna kobieta w czarnej garsonce i szpilkach to zdradzana żona, której pozew rozwodowy jeszcze nawet nie wypadł z kolejki w sądzie. Ludzie też nic nie wiedzieli. Przez chwilę miałam myśl, żeby nigdy nikomu o niczym nie mówić. Przecież Marianna nie musi się już rozwodzić, jest wdową. A ta Anita… Gdyby zniknęła, wyjechała, nie przyznawała się, kim jest…

Musiałam zachować się odpowiedzialnie

Nic z tego. Podeszła do mnie, kiedy wracaliśmy z cmentarza. Przyjrzałam się jej i zobaczyłam młodą, przeciętnej urody dziewczynę, ledwie trzymającą się na nogach. Obejmowała swój wielki brzuch i co chwila wycierała nos. Nie mogła przestać płakać.

– Wie pani, kim jestem? – zapytała, a ja po prostu kiwnęłam głową. – Więc pewnie wie pani też, że urodzę dziecko Krystiana… Tylko, że mam kłopot. To Krystian płacił za wynajem naszego mieszkania. Swoje mieliśmy kupić dopiero po podziale majątku… – mimowolnie zerknęła w stronę, gdzie Marianna rozmawiała w żałobnikami. – Teraz to chyba nic z tego nie będzie… A ja nie mam pracy. Na zleceniu byłam, ale przez ciążę…

Nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Ludzie nam się przyglądali, a ja po prostu powoli szłam, myśląc, że syn zostawił nam wszystkim niezły bigos. Nie miałam wobec tej kobiety żadnych zobowiązań. Przecież świadomie wdała się w romans z żonatym mężczyzną. A teraz była tylko rysą na pięknym obrazie, jaki ksiądz namalował w kościele. Na nieskazitelnym portrecie mojego syna. Tylko patrzeć, jak ludzie się zorientują i wybuchnie skandal, nim zwiędną kwiaty na świeżym grobie… Czy ona nie mogła po prostu sobie pójść?

– Porozmawiam z Marianną – wykrztusiłam w końcu. – Dziecko przecież też dziedziczy. Ona jest prawniczką, wie, że tak to jest. Niech się pani nie martwi, będzie pani zabezpieczona.

– Mieliśmy się pobrać zaraz po ogłoszeniu rozwodu… – rzuciła bez związku. – Widzi pani? Dał mi pierścionek? Jak to możliwe, że on… że już nigdy…

Zaczęła płakać tak rozdzierająco, że zatrzymałam się, żeby ją przytulić. Ledwie mogłam objąć ją ramionami, tak wielki był jej brzuch między nami, ale starałam się mocno ją przygarnąć. I nagle poczułam przez materiał sukienki, jak dziecko mnie kopnęło! Raz i drugi! Oniemiałam ze wzruszenia.

Dotknęłam jej brzucha i nagle zrozumiałam! Nie, nigdy nie wyprę się tej dziewczyny! Ona będzie matką mojego wnuka i należy do rodziny! Miała być moją nową synową, tylko los zdecydował inaczej. Ale przede wszystkim, przez cienki materiał i jej skórę dotykałam właśnie kogoś bardzo ważnego: dziecka Krystiana, dla którego będę babcią!

– Basia, wszyscy czekają… – Waldek podszedł do nas ze zniecierpliwioną miną. Widać było jego niechęć do Anity.

Tuż za nim szła zawsze wścibska bratowa i jej córka, największe plotkary w czterech wsiach.

– Zaczekajcie, muszę pomóc Anicie – odparłam. – Waldek, wiesz, kto to, prawda? A ty, Elu? To narzeczona Krystiana, matka jego dziecka – odruchowo pogładziłam jej brzuszek. – Tak, Krystian i Marianna byli w trakcie rozwodu. Anita miała być jego drugą żoną.

Widok wytrzeszczonych oczu bratowej i jej córki na długo zostanie mi w pamięci. Pół godziny później wszyscy mówili już tylko o Anicie i skandalu małżeńskim. Marianna nie została na stypie. Chciałam okazać jej wdzięczność, że wszystkim się zajęła, ale nie zdążyłam jej złapać. Potem zadzwoniłam. Niechętnie zamieniła ze mną kilka zdań. Sprawa spadkowa była w toku, ale póki co Anita nie miała gdzie się podziać.

– Może więc mama weźmie tę Anitę do siebie – zaproponowała Marianna pozornie neutralnym tonem, ale wyczułam w tym złośliwość. – Zgodnie z prawem, może domagać się alimentów od dziadków 

Wiem, że czuła się zraniona przez mojego syna. Anita nie zamieszkała u nas, ale byliśmy gotowi na taką możliwość. Mieszka w mieście, pomagamy jej finansowo, zwłaszcza od kiedy urodził się Mikołaj. To niesamowite, jak dziecko, które jest owocem tak skomplikowanej sytuacji i jeszcze w łonie matki było świadkiem tak silnych emocji, może być tak cudownie spokojne.

Kiedy patrzę w oczy Mikołaja, widzę stoicki spokój i bezmiar cierpliwości do tego pogmatwanego świata dorosłych. Mój wnuk patrzy mi w oczy, uśmiecha się, ściska mój palec, jakby mówił: „Nie martw się, babciu, wszystko się ułoży. A teraz pokołysz mnie i zaśpiewaj o dwóch małych kotkach…”.

Czytaj także:
„Przyjaciółki się ode mnie odwróciły, bo zostałam singielką. Uznały, że jestem samotna, zdesperowana i łasa na ich mężów”
„Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia. Weszło mu to na ambicję”
„Mąż odszedł, zostawił mnie bez pieniędzy, wyrzucił z domu i serca, a ja całe życie poświęciłam jemu i dzieciom”

Redakcja poleca

REKLAMA