„Syn straszył mnie, że zamieszkam z nim i synową, jeśli nie będę dbać o zdrowie. Z tą bezczelną kwoką? Nigdy!”

Nie lubię swojej synowej fot. Adobe Stock, fizkes
„Bardzo kocham swojego syna, lecz z synową nigdy nie mogłam się dogadać. W przeszłości, gdy mieszkali u mnie, często dochodziło między nami do konfliktów. Iwona lubiła rządzić, postawić na swoim, mimo że przygarnęłam ją pod swój dach i powinna była mi okazywać szacunek i wdzięczność. Ale ona zawsze wszystko wiedziała najlepiej i rządziła”.
/ 23.07.2022 15:15
Nie lubię swojej synowej fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy po pobycie w szpitalu syn przywiózł mnie do domu, zrozumiałam, że nic nie będzie już takie samo jak przedtem. Czułam się słaba i chora.

Zawsze byłam energiczną, pełną życia kobietą

Nawet po przejściu na emeryturę nie zasiadłam przed telewizorem z drutami w rękach i motkami wełny w koszyku. Spotykałam się z przyjaciółkami na brydżu, byłam wolontariuszką w schronisku dla zwierząt, chodziłam na wykłady na uniwersytecie trzeciego wieku. Nigdy nie czułam się samotna, choć mąż zmarł dawno temu, jedyny syn, Marek, przeprowadził się z żoną przed laty do innego miasta, a Magdalena, moja dorosła wnuczka, wyjechała do pracy za granicę.

Było mi oczywiście trochę przykro, że rozmawiam z najbliższymi głównie przez telefon i widuję ich właściwie tylko z okazji świąt i rodzinnych uroczystości, ale jakoś się z tym pogodziłam. Doszłam do wniosku, że takie jest życie, i nie ma się o co obrażać ani wpędzać w depresję. Niektóre moje znajome bardzo cierpiały z tego powodu. Żaliły się, że czują się zapomniane przez rodzinę, opuszczone, niepotrzebne. A ja? Dziękowałam Bogu, że jestem sprawna, jak na swój wiek zdrowa, a więc i samodzielna.

Myślałam, że tak będzie do końca moich dni. Niestety…

Pół roku temu miałam zawał

Dokładnie pamiętam tamten koszmarny wieczór. Wracałam do domu. Całe popołudnie spędziłam ze swoimi czworonożnymi podopiecznymi ze schroniska. Wyprowadziłam je na spacer, wygłaskałam. Łóżko. Nie czułam się najlepiej, ale myślałam, że winna jest pogoda. Raz padał deszcz, zaraz potem wychodziło słońce i znowu deszcz. Ciśnienie skakało jak szalone. Byłam już prawie pod blokiem, gdy poczułam potworny ból w piersiach. Nie mogłam złapać tchu. Próbowałam zrobić jeszcze kilka kroków, ale nie byłam w stanie. Nogi się pode mną ugięły, świat zawirował… Upadłam.

Ostatnie, co pamiętam, to przerażony głos sąsiadki, która krzyczy do męża, żeby natychmiast dzwonił na pogotowie. Obudziłam się w szpitalu. Byłam obolała, bo padając, trochę się potłukłam, ale żywa. Natychmiast poprosiłam pielęgniarkę, by zadzwoniła do syna. Przyjechał następnego dnia. Był lekko przestraszony, ale szczęśliwy, że z tego wyszłam.

– Rozmawiałem przed chwilą z lekarzem. Powiedział, że zawał nie był zbyt rozległy, że szybko wrócisz do zdrowia – zapewnił.

– To wspaniale! – ucieszyłam się, podnosząc się na poduszce.

Ale nie od razu. Leż, mamo – powstrzymał mnie syn. – To wymaga czasu. Może więc, jak wyjdziesz ze szpitala, to pojedziesz na kilka tygodni do nas? Zaopiekujemy się tobą z Iwoną, nabierzesz sił, staniesz na nogi… – tłumaczył.

– Dziękuję ci, kochanie, za dobre serce, ale naprawdę poradzę sobie. Możesz spokojnie wracać do domu – odparłam szybko.

Bardzo kocham swojego syna, lecz z synową jakoś nigdy nie mogłam się dogadać. W przeszłości, gdy mieszkali jeszcze u mnie, często dochodziło między nami do konfliktów. Iwona lubiła rządzić, postawić na swoim, mimo że przygarnęłam ją pod swój dach i powinna była mi okazywać szacunek i wdzięczność. Ale ona zawsze wszystko wiedziała najlepiej i wprowadzała własne rządy.

Nawet do garnków nie pozwalała mi zajrzeć

Na samą myśl, że miałabym z nią spędzić kilka tygodni, robiło mi się słabo. Poza tym byłam przekonana, że poleżę kilka dni w szpitalu i wszystko będzie jak dawniej. Niestety, nie było. Choroba zwaliła nie z nóg. Dosłownie. Z energicznej, wiecznie zabieganej kobiety, stałam się nagle niepełnosprawną staruszką. Na wszystko brakowało mi sił. Na dodatek z przerażeniem zauważyłam, że przy każdym, nawet najmniejszym wysiłku moje serce dosłownie wariowało. Zaczynało walić jak szalone…

Obawiałam się, że nie wytrzyma, i znowu coś się stanie. Właściwie tylko w domu, a dokładniej mówiąc, w łóżku czułam się bezpiecznie. Skończyły się więc wyprawy do schroniska, na uniwersytet, brydża. Zamiast stopniowo wracać do aktywnego życia, leżałam głównie pod kołdrą, gapiąc się w telewizor. Nie wstawałam nawet wtedy, gdy odwiedzały mnie przyjaciółki. Kiedyś śmiałam się ze starszych ludzi, którzy spędzali w ten sposób dzień, litowali się nad sobą, kwękali i stękali z byle powodu. A teraz sama tak się zachowywałam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że wylegując się całymi dniami, tylko sobie szkodzę, jednak strach przed kolejnym zawałem był silniejszy.

Marka oczywiście bardzo martwiła moja bezsilność i bezczynność. Przyjeżdżał co tydzień w sobotę lub niedzielę, by zrobić cięższe zakupy, trochę ogarnąć mieszkanie. Gdy widział mnie w łóżku, łapał się za głowę.

Mamo, tak nie można. Najgorsze masz już za sobą. Musisz się więcej ruszać. Chodzić do sklepu, na spacery… – tłumaczył mi za każdym razem.

– Wiem, wiem, ale cóż ja poradzę na to, że jestem taka słaba, syneczku. Sam zobacz, nie mogę ruszyć ręką ani nogą – jęczałam.

– Może jednak spróbujesz? Pomogę ci. Pójdziemy do parku, zobaczysz, dobrze ci to zrobi – nie ustępował.

– Dziś nie. Ale jutro być może poczuję się lepiej. Wtedy już na pewno wybiorę się na spacer – odpowiadałam na odczepnego.

Obiecujesz? – patrzył mi w oczy.

– Na sto procent – krzyżowałam za plecami dwa palce.

Prawdę mówiąc, to jego zrzędzenie doprowadzało mnie do białej gorączki.

Nie rozumiałam, dlaczego tak się upiera

Jak ja miałam się ruszać, spacerować, gdy po zwykłej wyprawie do sklepu na drugą stronę ulicy miałam mroczki przed oczami i ledwie mogłam oddychać? A po wizycie kontrolnej w przychodni i badaniach czułam się tak, jakbym przebiegła maraton! Obiecywałam więc, że będę się więcej ruszać, nawet kręciłam się przy nim trochę po kuchni, ale gdy tylko Marek wyjeżdżał, wskakiwałam pod kołdrę. Myślałam, że moje zapewnienia są przekonujące, i Marek da mi święty spokój. Chciałam go uspokoić, żeby przypadkiem nie wpadł na pomysł zabrania mnie do siebie do domu!

Okazało się jednak, że nie… To było trzy miesiące po moim wyjściu ze szpitala. Syn jak zwykle zapowiedział w sobotę swój przyjazd. Żeby go nie denerwować i uniknąć zrzędzenia, że znowu leżę, wstałam, pościeliłam łóżko i ubrałam się w domową sukienkę. Byłam pewna, że jak zwykle pokręci się kilka godzin, zrobi to, co zwykle, pogada na temat mojego zdrowia i pojedzie. On miał jednak zupełnie inny plan. Nie od razu zorientowałam się, że Marek zamierza u mnie zostać na dłużej. Dopiero kiedy wtaszczył do przedpokoju walizkę, zaczęło do mnie docierać, że to może nie być zwyczajna, krótka wizyta.

A po co ci ta wielgachna torba? Zamierzasz u mnie zostać? – chciałam się upewnić.

– Wyobraź sobie, że tak. Dostałem trzy tygodnie urlopu i postanowiłem spędzić go u ciebie. Chcę zobaczyć, jak spacerujesz, nabierasz sił, wracasz do zdrowia. Cieszysz się, że zrobiłem ci taką niespodziankę? – zapytał z uśmiechem.

– Cieszę się, cieszę. Tylko po co to poświęcenie… Tak ciężko pracujesz od rana do nocy. Powinieneś gdzieś wyjechać, odpocząć nad pięknym morzem lub w górach. No i twoja żona pewnie nie jest zadowolona, że zostawiłeś ją samą na tak długo… – zrobiłam zatroskaną minę.

– Iwona nie dostała na razie wolnego, więc i tak nigdzie byśmy nie pojechali. Poza tym ma w pracy urwanie głowy, bo robią jakiś nowy projekt, i prawie się nie widujemy. Bardzo chętnie posiedzę u ciebie. Pójdziemy na targ na zakupy, nagotujesz moich ukochanych gołąbków i klopsików w sosie pomidorowym… Iwona ostatnio karmi mnie jakimiś świństwami z puszki, bo nie ma czasu na gotowanie. Brrr, ohydztwo! No i oczywiście wybierzemy się na cmentarz, na grób taty. Tak dawno tam nie byłem. Ostatni raz chyba w ubiegłym roku. Aż wstyd – ciągnął.

– Nie wiem, synku, czy dam radę. Nie czuję się najlepiej. Każdy krok mnie męczy – westchnęłam.

– Naprawdę? A przecież obiecywałaś mi w trakcie każdej wizyty, że powoli będziesz wracać do aktywnego życia, zaczniesz wychodzić z domu. Jeśli dotrzymywałaś słowa, powinnaś być już w niezłej formie. No, chyba że przez cały czas z premedytacją oszukiwałaś – przyglądał mi się uważnie.

– Chciałam dotrzymać słowa, przysięgam. Ale okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Gdy tylko oddaliłam się za bardzo od naszego bloku, to zaraz ogarniał mnie strach, że zasłabnę, rozłożę się jak długa na ulicy i jeszcze sobie coś złamię. A wiesz, że w moim wieku to niebezpieczne. Więc wracałam do mieszkania. Chyba to rozumiesz – tłumaczyłam się pokrętnie.

– Oczywiście, oczywiście… Na szczęście ten problem mamy już z głowy. Możesz bez obaw spacerować. Będę przecież przez cały czas przy tobie i w razie czego cię złapię. Nic się nie martw. Wszystko sobie dobrze zaplanowałem i przemyślałem – mówił z entuzjazmem.

Zazwyczaj rodzice cieszą się z odwiedzin dzieci

Ale ja miałam wtedy nietęgą minę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że syn doskonale wie, że oszukiwałam, i podczas jego nieobecności nawet nie próbowałam wybrać się na spacer. Byłam też pewna, że w czasie swojego pobytu będzie się starał zrobić wszystko, by zmusić mnie do większej aktywności. Bałam się tego jak diabli. Leżenie i bezczynność zrobiły swoje i byłam nawet słabsza niż tuż po wyjściu ze szpitala. Istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że jeśli gdzieś razem wyjdziemy, to naprawdę wyłożę się na ulicy jak długa.

Kiedy więc syn z zapałem opowiadał, co będziemy przez te trzy tygodnie robić, ja zastanawiałam się nad tym, jak się od tego wykręcę. Przez pierwsze trzy dni udawało mi się całkiem nieźle. Przygotowałam co prawda Markowi jego ulubione gołąbki, a potem klopsiki, ale zakupy musiał robić sam. Mówiłam, że nie mogę z nim iść do sklepu, bo kręci mi się w głowie, pogoda jest niestabilna i serca mi omal z piersi nie wyrwie. Wysłuchiwał tych tłumaczeń w miarę spokojnie, bo cieszył się, że przynajmniej przy kuchni stanęłam. Ale czwartego dnia stracił cierpliwość.

– Za oknem świeci słońce, wieje przyjemny chłodny wiaterek, ciśnienie masz modelowe. Mamo, jedziemy do taty, na cmentarz – zarządził z samego rana.

– Nie ma mowy. Od bramy do grobu jest chyba z kilometr. Żebym nie wiem jak się starała, nie dojdę. Jedź sam – zaprotestowałam.

– O, co to, to nie! Poradzisz sobie. Poza tym tacie jest na pewno już bardzo przykro, że o nim zapomniałaś – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy.

Wiedział, gdzie uderzyć, żeby trafić w czuły punkt. Bardzo kochałam męża i było mi głupio, że przez chorobę zaniedbałam jego grób.

– No dobrze, pojadę, ale jak zasłabnę, to będziesz mnie miał na sumieniu – poddałam się.

Rany Boskie! Iwona przyjedzie?

Droga do grobu męża nie była łatwa. Przed zawałem pokonywałam ją w góra dwadzieścia minut. I to obładowana kwiatami i zniczami. A teraz wlokłam się noga za nogą, sapiąc jak parowóz, i przystając co chwila. Gdy dotarłam wreszcie na miejsce, czułam się tak, jakbym wdrapała się na Mount Everest. Ledwie żywa osunęłam się na ławeczkę. Minęło dobrych kilka minut, zanim się pozbierałam i byłam w stanie zapalić na grobie męża znicz.

– Ty to chyba chcesz, żebym się tu obok ojca za chwilę położyła – powiedziałam do syna, ciągle z trudem łapiąc powietrze.

– Właśnie że tego nie chcę i dlatego zmuszam cię do wysiłku, mamo – odparł spokojnie Marek.

– Ale przecież widzisz, że nie daję rady – jęknęłam.

– Jak to nie dajesz? Przecież jesteśmy na miejscu. A ty ciągle oddychasz. Może z trudem, ale jednak – uśmiechnął się Marek i wyjął z torby butelkę wody. – Napij się…

– Tym razem jakimś cudem się udało. Ale następnym mogę paść trupem. Na przykład w drodze powrotnej do samochodu – obruszyłam się.

– Nie padniesz, nie padniesz. Wyniki badań masz modelowe. Wiem, bo zajrzałem do twoich papierów… Jesteś taka zamęczona, bo nic nie robisz, tylko się wylegujesz w łóżku – znowu zaczął starą śpiewkę.

– Ile razy mam ci powtarzać, że na nic więcej nie mam siły?!

– Odzyskasz je, jeśli zaczniesz chodzić, normalnie żyć. Zobaczysz, mamuś, jeśli się zmobilizujesz, rozruszasz kości, wzmocnisz serce, to za kilkanaście dni wyprawa na cmentarz będzie dla ciebie zwyczajnym spacerkiem – upierał się.

– O nie, kochany! Więcej mnie nie namówisz na żadne takie wyprawy! Koniec, kropka! Za wiele mnie to kosztowało – zdenerwowałam się.

– Mimo wszystko będę próbował – syn się nie poddawał.

– I nic nie wskórasz. Chyba nie zamierzasz zmuszać mnie do chodzenia siłą, nie daj Boże, sterroryzować? – zapytałam z przekąsem.

Syn przez chwilę się zastanawiał.

Rzeczywiście, chyba się na to nie odważę. Może zabraknąć mi silnej woli, a przede wszystkim stanowczości. Za bardzo cię kocham, żeby bezwzględnie naciskać – odparł.

– No właśnie, więc skończmy z tym cyrkiem. Jak przyjdzie czas, to wrócę do aktywnego życia. A na razie błagam cię, daj mi święty spokój – powiedziałam stanowczym tonem.

Ale syn jakby mnie nie słuchał.

– Tak, rzeczywiście, mogę być za miękki… Ale Iwona raczej nie będzie wobec teściowej taka łagodna – ciągnął dalej, jakby do siebie.

– Twoja żona?!

– Owszem – skinął głową.

A niby co ona ma do mojego zdrowia? – zdziwiłam się.

– Opowiadałem jej co nieco o twoim zachowaniu w ostatnich tygodniach. Nie była zachwycona. Gdy wyjeżdżałem do ciebie, stwierdziła, że raczej nie będzie mi łatwo wyciągnąć cię z domu, zmusić do aktywności. Jesteś przecież taka uparta… – zaczął tłumaczyć.

– Jak możesz! – obruszyłam się.

Mamo, błagam, daj mi skończyć. No więc Iwona obiecała, że jeśli ja sobie z tobą nie poradzę, to mnie po tych trzech tygodniach u ciebie zastąpi – wypalił.

Zamarłam. Dobrze, że siedziałam na ławeczce bo chyba bym się przewróciła.

– Żartujesz, prawda? – wykrztusiłam. – Powiedz, że to żart.

– Wcale nie. Za tydzień, najdalej dwa, Iwona skończy projekt i będzie wreszcie mogła wziąć wolne. Z tego, co mi mówiła, wynika, że z zaległym urlopem z ubiegłego roku jest tego ponad półtora miesiąca – odparł.

– Słucham?!

– Naprawdę! Obiecała, że przyjedzie i postawi cię na nogi. A sama wiesz, jaka ona jest. Jak sobie coś postanowi, to tak musi być, i już. Nieraz się z tego powodu kłóciłyście w przeszłości – przypomniał mi.

– No właśnie! I dlatego uważam, że blefujesz! Twoja żona nigdy nie poświęciłaby dla mnie swojego cennego urlopu! Na pewno woli poleżeć gdzieś na plaży, niż opiekować się teściową – zakrzyknęłam.

Syn tylko się uśmiechnął.

Zapewniam cię, że to zrobi. Może faktycznie nie kocha cię tak mocno jak rodzoną matkę, ale zależy jej na twoim zdrowiu. Tak samo jak mnie. Więc nie łudź się, mamo, że zrezygnuje. Przyjedzie i wprowadzi tu swoje porządki – zapewnił.

– Nie ma mowy! Masz do niej zadzwonić i natychmiast wybić jej ten głupi pomysł z głowy! – zażądałam.

– Teraz to ty żartujesz! Za żadne skarby nie sprzeciwię się Iwonie. Nie mam ochoty na piekło w domu! A poza tym, dlaczego mam jej wybijać ten pomysł z głowy? Przecież mnie też zależy, żebyś stanęła na nogi – odparł z niewinną minką.

Byłam zdruzgotana

– To szantaż! Ojciec się w grobie przewraca, gdy to słyszy – powiedziałam rozżalonym tonem.

Na to syn podszedł do mnie i mocno mnie przytulił.

– A ja sobie myślę, mamo, że bardzo się cieszy – odparł ciepło.

Nie muszę chyba mówić, co było dalej. Poddałam się „terrorowi” syna. Wolałam już to, niż półtora miesiąca męczarni z synową. Na samą myśl, jak bierze mnie do galopu, pogania, poucza, ciarki mi po plecach przechodziły. Gdy więc następnego dnia Marek zaproponował spacer do parku, nawet nie próbowałam protestować… Wiedziałam, że tylko tak się uchronię przed wizytą Iwony. Początki powrotu do normalnego życia nie były łatwe. Szybko się męczyłam, co chwila musiałam odpoczywać. Serce oczywiście waliło mi jak oszalałe, ale syn tak sprytnie zabawiał mnie rozmową, że w pewnym momencie przestałam zwracać na to uwagę.

Po kilku dniach ze zdumieniem i radością stwierdziłam, że czuję się coraz lepiej. Wracały mi siły i dawna energia. Serce też przestało wariować. Nawet po półgodzinnej przechadzce i gotowaniu kolejnej porcji gołąbków dla Marka biło rytmicznie, spokojnie. Gdy po trzech tygodniach żegnałam się z synem, obiecałam, że nie będę już spędzać dni w łóżku.

Mam nadzieję. Bo jak nie, to wiesz… – pogroził mi palcem.

Tym razem dotrzymałam obietnicy. Jestem aktywna. Znowu spotykam się z przyjaciółkami na brydżu, chodzę na wykłady, coraz częściej zaglądam do schroniska dla zwierząt. Spacerując z psiakami po okolicznych polach, zastanawiam się, co by ze mną było, gdyby nie determinacja syna. No i strach przed synową…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA