Kiedy wróciłam z pracy, Hieronima nie było w domu. Zajrzałam do jego pokoju – nie było plecaka, łóżko wciąż straszyło rozkopaną pościelą… Nie wrócił jeszcze ze szkoły?! Zadzwoniłam, ale syn nie odbierał połączenia, więc nagrałam się na pocztę głosową z krótkim pytaniem, czy żyje.
„Wszystko w porządku” – odpisał i to by było na tyle, jeśli chodzi o osobiste kontakty z moim jedynym dzieckiem.
– Mam tego dosyć – stwierdził mąż, gdy przyjechał z kancelarii pół godziny później.
– Skończyły się wakacje i chciałbym, żeby ten chłopak przestał się włóczyć jak bezpański pies. Kiedy zamierza wziąć się za lekcje? O, śmieci się przesypują w kuble. Czy to nie jest przypadkiem obowiązek Hirka? Co się, do cholery, dzieje z tym dzieciakiem?
– Stracił przyjaciela – przypomniałam.
– To było dwa miesiące temu – stwierdził Witold. – Pasowałoby przyjąć fakty do wiadomości i żyć dalej, prawda?
Trudno żyje się dalej po stracie, wiem o tym najlepiej, bo do teraz nie mogę myśleć o mamie bez łez w oczach, choć minęły trzy lata, odkąd odeszła. Może Hieronim po prostu wdał się we mnie ze swoją wrażliwością? Chociaż, z drugiej strony, kolega to nie rodzona matka. Pewnie i tak drogi chłopców rozeszłyby się wcześniej czy później, wiadomo, jak jest z takimi licealnymi przyjaźniami! I ja miałam kiedyś kumpele od serca, a teraz nawet nie wiem, co się z nimi dzieje.
Żyje się tylko raz. No wiem, to przecież banał
Hieronim wreszcie wrócił, zmarnowany i nieobecny duchem. Widać było, że połajanki spływają po nim jak woda po kaczce.
– Jesteś w maturalnej klasie – próbował przemówić mu mąż do rozumu. – Po prostu musisz zakasać rękawy, tu chodzi o twoją przyszłość, człowieku!
– To idę się uczyć – syn wzruszył ramionami i zniknął za drzwiami swojego pokoju.
Po chwili doszły nas dźwięki muzyki i byłam gotowa się założyć, że Hirek leży na łóżku, gapiąc się w sufit.
– Co najmniej, jakby stracił miłość życia – mruknął mąż. – Czy on jest normalny?
Postukałam się wymownie w czoło. Co za pomysły! Syn nie chce z nami na temat straty rozmawiać i ja mu się w zasadzie nie dziwię. Żadne z nas nie lubiło tego całego Kosmy – uważaliśmy, że to nie jest dobry materiał na przyjaciela naszego jedynaka. Jakiś taki milczek, nie zagadał, gdy przychodził, obiadem się nie poczęstował, bo weganin… Zawsze słuchawki na uszach, czarne ciuchy – dziwak i tyle.
Sportu żadnego nie uprawiał, więc Hirek też zarzucił treningi, łazili razem na koncerty i jakieś wieczorki poetyckie, cholera wie gdzie. Witold się cały czas denerwował, żeby mu cudak planów nie pokrzyżował – dużo to trzeba, żeby wybić komuś studia prawnicze z głowy, skoro to tyle lat niewdzięcznej nauki? A przecież już dawno postanowił, że syn przejmie po nim kancelarię!
Przy kolacji Hieronim za wiele się nie odzywał, zjadł też bez przyjemności, choć zrobiłam jego ulubione naleśniki z serem.
– Jak tam w szkole? – zagadywał mąż.– Ruszyliście już z kopyta?
– Normalnie, jak we wrześniu – wzruszył ramionami syn. – I już się zaczyna gadanie o studniówce. Bez sensu.
– Czemu bez sensu? – żachnęłam się. – Taki bal ma się raz w życiu!
– Każdy dzień ma się tylko raz w życiu – mruknął Hirek. – A potem się umiera.
– Tylko bez filozofii, dobrze? – zareagował mąż. – Jak człowiek uważa, to trochę pożyje.
– Ale w końcu i tak umrze – stwierdził Hirek z dziwną satysfakcją. – To nieuniknione. Zakopią go do ziemi i cześć pieśni.
Witold odsunął krzesło, wstał i ostentacyjnie wyszedł z jadalni.
– Mogłeś sobie darować, synu, te komentarze – powiedziałam.– Wiesz, że ojciec nie znosi jałowych rozważań.
– To nie są jałowe rozważania – teraz Hieronim wstał. – To esencja tego całego bajzlu.
No i zostałam przy stole sama z rozgrzebanymi na talerzach naleśnikami. Rozżalona, a jakże, a to wcale nie był jeszcze koniec dnia.
Co mamy niby robić? Rozpaczać razem z nim?
Po jakiejś godzinie wywabiły mnie z gabinetu krzyki w pokoju syna. Okazało się, że mąż nakrył go na tym, że, zamiast się uczyć, ogląda na telefonie schroniska górskie. Postanowiłam się nie wtrącać – miałam dość ich obu. Jeden coraz bardziej skryty i usuwający się w cień, drugi coraz mocniej napierający. Dla kogoś bez nadmiarów testosteronu było to po prostu nie do zniesienia.
– Grażyna, chodź, posłuchaj, co twój synalek teraz wymyślił – nie było mi jednak dane cieszyć się neutralnością. – Proszę cię bardzo, żebyś potem nie gadała, że to ja wydziwiam.
Powlokłam się za Witkiem jak skazaniec.
– Nic takiego, mamo – uspokoił mnie syn. – Chciałem po prostu pojechać z chłopakami na weekend w Bieszczady. Nigdy tam jeszcze nie byłem.
– W wielu miejscach nie byłeś – prychnął Witold. – Nie zamierzam finansować jakichś pierdół, w dodatku w roku szkolnym. Masz co robić.
Hieronim w odpowiedzi potrząsnął skarbonką i przypomniał, że przepracował połowę wakacji. Poza tym, dodał, nigdy jeszcze nie miał problemów z nauką, sam potrafi ją zaplanować i nikt nie musi go nadzorować.
– Nie jestem już dzieckiem – dodał. – Mam skończone dziewiętnaście lat.
– A we łbie pstro! – burknął mąż. – O co chodzi? Chcesz się rzucić ze szczytu z tęsknoty za swoim Kosmą czy jak?
Jak można coś takiego powiedzieć? Ale Hieronim nawet nie mrugnął.
– Nie zamierzam tracić życia na dogadzanie ci, tato – powiedział, a ja aż zmartwiałam na myśl, o tym, co zaraz nastąpi. – Mam je jedno.
– I jeśli będziesz mnie słuchał, gwarantuję ci, że będzie długie i szczęśliwe – stwierdził Witold. – Wiem, że to nic miłego widzieć, jak kolegę rozjeżdża samochód ale stało się. Czasu nie cofniesz, trzeba żyć dalej.
– Po babci tak nie rozpaczałeś – wyrwało mi się pod adresem syna.
Hirek wzruszył ramionami.
– Babcia była stara, miała raka i wszyscy wiedzieli, że tak się to skończy – wyjaśnił.– A Kosma był młody, miał jakieś plany, marzenia… Jak ja.
– Ty nadal możesz mieć – mruknęłam.
– Jak długo? – zapytał syn. – I co to w ogóle znaczy, tato, że gwarantujesz mi długie życie? Nikt nie ma takiej mocy!
Usiadł przy biurku i ukrył twarz w dłoniach. Witold coś tam jeszcze gadał, przekonywał, że trzeba się wziąć w garść, kijem rzeki nie zawrócisz i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, takie tam.
Patrzyłam na to wszystko i bardzo chciałam być gdzie indziej; może nawet w jakichś cholernych Bieszczadach.
– Dobra, nigdzie nie jadę – Hieronim wstał i otworzył przed nami drzwi. – Nie ruszam się stąd. Tylko już sobie idźcie, błagam. Dajcie mi święty spokój, proszę.
Czuję, że jako rodzice, dajemy plamę, a z drugiej strony, co niby mielibyśmy zrobić? Towarzyszyć synowi w rozpaczy i pozwolić, by szanse życiowe minęły go jak niezatrzymujący się na podrzędnych stacjach pociąg?
Czytaj także:
„Mojego męża-marynarza nie było nawet przy porodzie. Córkę poznał dopiero, gdy miała pół roku”
„Nie potrafiłem pokochać syna. Jego widok przypominał mi, że żona poświęciła dla niego życie. Wybrała jego, zamiast mnie”
Mąż to seksoholik. Zaciąga mnie do łóżka o każdej porze. Wydało się, gdy nie wyłączył mikrofonu podczas pracy zdalnej