„Syn spowodował wypadek, uciekł i nie chce się przyznać do winy. Codziennie się biję z myślami: donieść na niego czy nie?”

kobieta, której syn spowodował wypadek fot. iStock by Getty Images, SolStock
„Przed moimi oczami przelatywały obrazy z najpiękniejszych chwil mojego życia. Widziałam wielki brzuch rozkołysany nowym życiem. Zdziwione spojrzenie granatowych oczu noworodka. Drżące usteczka łapczywie chwytające pierś. Małą perełkę ząbka błyszczącą w roześmianej buzi. Pierwsze niezdarne kroki, wilgotny całus i wyznanie: >>A ja się ożenię z moją mamą!<<”.
/ 23.06.2023 09:15
kobieta, której syn spowodował wypadek fot. iStock by Getty Images, SolStock

Stałam już w drzwiach w płaszczu i kozakach, kiedy zadzwoniła Terenia. Pytała, czy pójdę z nią do Biedronki, podobno rzucili jakieś tanie patelnie. Zbyłam ją, że źle się czuję, wtedy zaczęła wypytywać, kiedy mierzyłam ciśnienie, i jakie miałam. Spociłam się jak mysz, nie wiem, czy z nerwów, bo nie lubię kłamać, czy z gorąca. Ledwo skończyłam rozmowę i wyszłam z mieszkania, spotkałam na klatce panią Janeczkę spod szesnastki. Bardzo się na mój widok ucieszyła.

– Miałam do pani zajść, bo mam sprawę – powiedziała, uśmiechając się od ucha do ucha.

Spojrzałam zdziwiona, bo niby w czym mogłabym jej pomóc.

– Leszek dobrze sobie radzi w tej Anglii, co? – zamilkła, czekając na odpowiedź. Milczałam, więc ciągnęła niezrażona. – Bo my tak z moim uradzili, czy by Mareczka na jakieś saksy nie wysłać. U nas pracy nie ma, marnuje się chłopak. Może Leszek pomógłby mu w Anglii robotę załatwić

– Spytam, jak zadzwoni – rzuciłam i wyminęłam ją niezbyt grzecznie, czując, że jeśli natychmiast nie znajdę się na powietrzu, zemdleję.

Tamtej nocy wrócił kompletnie załamany

Mało brakowało, a przez te pogawędki spóźniłabym się na pociąg. Wsiadłam do pustego przedziału, oparłam głowę o ścianę i powtarzałam sobie, że nie mogę zasnąć, bo mnie jeszcze ktoś okradnie. Przypomniał mi się wiersz, który często czytałam Leszkowi, kiedy był mały. Tak go lubił, że po jakimś czasie oboje znaliśmy słowa na pamięć i recytowaliśmy na głosy. „Stoi na stacji lokomotywa, ciężka, ogromna i pot z niej spływa, tłusta oliwa…”. Pociąg gwałtownie zahamował, a ja oprzytomniałam. Kołysana miarowym rytmem wystukiwanym przez koła musiałam się jednak zdrzemnąć.

Tamtej nocy też tak nagle się obudziłam. Na początku nie wiedziałam dlaczego, dopiero po chwili dotarło do mnie, że trzasnęły drzwi. „Pewnie Leszek wrócił do domu” – pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok.

Syn był wtedy u dziewczyny, z którą spotykał się od kilku miesięcy. Mieszkała na wsi kilkadziesiąt kilometrów od nas, dlatego widywali się tylko w weekendy. Zawsze to on do niej jeździł, bo Ewa nie miała prawa jazdy. Coś przebąkiwali, że może za jakiś czas wynajmie coś w mieście, wtedy zamieszkaliby razem, ale mnie się ten pomysł nie podobał. Niby Leszek już swoje lata miał, ona też, ale jednak bez ślubu pod jednym dachem żyć to grzech. A zaczynać wspólne życie od grzechu nie przystoi…

W łazience podejrzanie długo świeciło się światło i słychać było szum lejącej się wody. Zaniepokoiłam się, czy Leszek nie zasnął w wannie, co wcześniej kilka razy mu się zdarzyło. Wstałam, uchyliłam drzwi, i zobaczyłam syna siedzącego na brzegu wanny ze spuszczoną głową.

– Dobrze się czujesz? – spytałam.

Nie odpowiedział. W tym momencie zauważyłam na podwiniętych rękawach jego koszuli czerwone plamy. Jakby… krew?

Stało się coś? – zadrżałam.

– Potrąciłem psa – odparł, nie podnosząc głowy.

Zrobiło mi się żal syna. Wiedziałam, jak kocha zwierzęta. Dlatego, kiedy umarł jego ojciec, przygarnęłam młodziutkiego wilczura, który miał za zadanie złagodzić cierpienie niespodziewanie osieroconego ośmiolatka. Maks doskonale spełnił swoje zadanie i przez piętnaście lat był dla Leszka prawdziwym przyjacielem. Syn odwdzięczył mu się za wierność, pielęgnując go troskliwie w jego ostatnich dniach, a potem wyprawiając godziwy pochówek.

– Ale dlaczego jesteś zakrwawiony, jeśli potrąciłeś go samochodem? – dociekałam.

– Przecież musiałem przenieść go na pobocze – odparł niemal szeptem. – Zostaw mnie samego…

Odtwarzałam sobie tę scenę potem setki razy, próbując znaleźć w niej coś, co powinno mnie zaniepokoić. Jedno niepasujące słowo, gest, cokolwiek. Bezskutecznie. Dlatego wierzyłam, że nadany w telewizji komunikat, że policja szuka sprawcy wypadku, w którym zginął rowerzysta – akurat tamtego wieczora i na tamtej trasie – to tylko zbieg okoliczności. Przecież mój syn nie mógł nikogo zabić! A już na pewno by mnie nie okłamał.

A jednak go o to spytałam. To było cztery dni później, gdy Leszek wrócił do domu kompletnie pijany, co mu się prawie nigdy nie zdarzało. Poprzedniego dnia też pił, mniej, ale pił. I dzień wcześniej także…

– Synu, dlaczego pijesz? – zapytałam, łudząc się jeszcze, że próbuje w ten sposób zapomnieć o zupełnie czym innym, nie o wypadku. Może pokłócił się z Ewą? Albo zwolnili go z pracy… – Co cię tak gryzie? – wykrztusiłam, pomagając mu dojść do łóżka.

Położył się, zwinął jak dziecko i wymamrotał w poduszkę:

– Zabiłem człowieka.

Wiele razy prosiłam go, żeby się przyznał

W nocy nie zmrużyłam oka. Płakałam, modliłam się za nieznajomego mężczyznę, któremu mój syn odebrał życie, potem znowu płakałam. Chodziłam po mieszkaniu, zastanawiając się, co teraz będzie z Leszkiem. Czy znajdzie w sobie odwagę, by przyznać się do swojego czynu? Zrobił źle, uciekając, ale to przecież był wypadek, zdarzenie losowe, nie mógł trafić za nie do więzienia, a jeśli już, to nie na długo.

Ranek zastał mnie przycupniętą na brzegu łóżka Leszka. Czekałam aż się obudzi, aby mu powiedzieć:

Musisz się przyznać, synu.

– Nie mogę – odparł zdziwiony, nie pamiętając poprzedniego wieczora. – Nie dam rady…

– Dasz! – chwyciłam go za rękę i mocno uścisnęłam, jakbym tym gestem miała dodać mu odwagi.

Pójdę do więzienia

– Nie pójdziesz, to był wypadek.

Długo milczał, siedząc na łóżku i patrząc przed siebie pustym wzrokiem. A potem nagle zaczął mówić.

– Wypiłem raptem dwa piwa, ale kto mi uwierzy? Ten rowerzysta pojawił się nie wiadomo skąd. Nie zdążyłem zahamować. Usłyszałem tylko uderzenie i taki jakby plask… – wyrzucał z siebie słowa, a one wbijały mi się w serce niczym strzały. Niemal czułam, jak w mojej piersi skapują kropelki krwi, powoli pozbawiając mnie czucia, oddechu, a za chwilę na pewno życia. – Wyskoczyłem z samochodu i pobiegłem w ciemność, łudząc się jeszcze, że to mi się tylko wydawało. Wtedy go zobaczyłem…

W ciszy, która zapadła, słychać było tylko nasze przyspieszone oddechy. Potem, gdzieś za oknem ktoś kichnął, trzasnęły jakieś drzwi, zaszczekał pies. Po chwili Leszek nabrał powietrza i dziwnie spokojnym głosem dokończył:

– Przeciągnąłem go na pobocze, ułożyłem jakby spał, przykryłem kurtką, nie wiem czemu, bo przecież już nie żył, i wróciłem do domu. Samochód wstawiłem do garażu kumpla, a potem poszedłem do pracy.

Naprawdę myślałam, że umieram. Przed moimi oczami przelatywały obrazy z najpiękniejszych chwil mojego życia. Widziałam wielki brzuch rozkołysany nowym życiem, które w nim kwitło. Zdziwione spojrzenie granatowych oczu noworodka. Drżące usteczka łapczywie chwytające pierś. Małą perełkę ząbka błyszczącą w roześmianej buzi. Pierwsze niezdarne kroki nieuchronnie prowadzące do radosnego „bęc!” na pupie. Kartkę z kolorowym rysunkiem, którego nikt nie rozumiał, a dla mnie wydawał się bezcennym dziełem sztuki. Zeszyt z czerwoną szóstką. Wilgotny całus i prawdziwie męskie wyznanie: „A ja się ożenię z moją mamą!”.

Nie umarłam.

Następne dni były koszmarem. Oboje z Leszkiem staczaliśmy się równią pochyłą w rozpacz. Męczyły nas wyrzuty sumienia. Nieraz błagałam go, aby przerwał cierpienie – nasze i rodziny zmarłego mężczyzny – zgłaszając się na policję, ale nie chciał nawet o tym słyszeć. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam zrobić tego za Leszka. Ale jakże to wydać własnego syna? To tak, jakbym się go wyrzekła.

Musiałam to z siebie wyrzucić i podczas spowiedzi opowiedziałam, co się wydarzyło. Miałam nadzieję, że usłyszę, co powinnam robić, ale ksiądz nie dał mi konkretnej rady. Powiedział tylko:

– Kieruj się swoim sumieniem.

Przez kilka kolejnych dni moje sumienie walczyło z matczyną miłością. Już wydawało mi się, że wygrywa – chwytałam wtedy słuchawkę telefonu, żeby wybrać numer policji, i nagle odkładałam ją, zalana falą lęku o syna.

Wiedziałam, że to właśnie to miejsce

W sobotę postanowiłam pojechać do Ewy. Chciałam spytać, czy poważnie myśli o Leszku, i czy będzie czekać, gdyby on, nie daj Boże, trafił do więzienia. Nie wiedziałam, czy widzieli się od dnia wypadku. Wsiadłam do autobusu, który miał mnie do niej zawieźć, ale nie dotarłam na miejsce. Mniej więcej w połowie drogi zauważyłam na poboczu drewniany krzyż, a przy nim wypalony, a może zdmuchnięty przez wiatr znicz.

– Proszę się zatrzymać! – zawołałam, i ruszyłam w stronę wyjścia.

– Tutaj? W polu? – spytał zdziwiony kierowca.

Stanęliśmy kawałek dalej, przy ścianie lasu. Śniegu tu było znacznie więcej niż w mieście, więc zanim doszłam do krzyża, miałam już całkiem przemoczone buty. Trzęsłam się z zimna i rozpaczy, rozgrzewana tylko ciepłem łez, które błyskawicznie zamieniały się w raniące twarz sopelki lodu.

Przy krzyżu nie było żadnej tabliczki, ale ja wiedziałam, czułam, że to tutaj. Objęłam ramionami drewniany symbol męki i zaczęłam się żarliwie modlić… Najpierw za duszę zmarłego, a potem o oświecenie.

Wskaż mi drogę, Ojcze przenajświętszy, podpowiedz, co mam robić – błagałam.

– Pani znała Jakuba?

Odwróciłam się i zobaczyłam starszego mężczyznę, przyglądającego mi się z uchylonego okna samochodu. Nawet nie usłyszałam, kiedy nadjechał.

– Zobaczyłam krzyż i postanowiłam się przy nim pomodlić – odparłam wymijająco.

– Pani wsiada, podrzucę do autobusu, dziś okropnie zimno.

Zdziwiła mnie ta propozycja, ale z chęcią z niej skorzystałam.

Jechaliśmy w milczeniu. Po kilku minutach samochód zatrzymał się na przystanku autobusowym. Wysiadłam i podziękowałam, wtedy mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy i powiedział:

– Pocieszenie można znaleźć tylko w prawdzie.

Musiałam to zrobić, nie miałam innego wyjścia

Wiele razy zastanawiałam się, kim był. Może księdzem z miejscowej parafii? Albo krewnym zmarłego? A może po prostu życzliwym kierowcą, który spełnił dobry uczynek? Kimkolwiek był, chciałam wierzyć, że zesłał go Bóg, aby wskazał mi właściwą drogę.

Następnego ranka zadzwoniłam na policję i powiedziałam:

– Mój syn zabił człowieka.

Nie wiem, jakim cudem te słowa przeszły mi przez gardło, ale tak się stało. Znalazłam w sobie dość siły. Podałam nazwisko i adres, i zaraz potem poszłam na mszę. Leszek jeszcze spał. Wiedziałam, że gdy wrócę, już go nie będzie.

Już drugi rok raz w miesiącu wsiadam w pociąg i jadę prawie sto kilometrów, by zobaczyć się z synem. Za każdym razem serce mi pęka, gdy widzę go takiego smutnego i zagubionego. Źle znosi więzienie. Bardzo schudł, cerę ma niezdrową, oczy puste i pozbawione życia.

„Może dziś będzie inaczej?” – pocieszam się, wyglądając przez okno. Za chwilę pociąg zatrzyma się na stacji. Zbiorę swoje rzeczy, wysiądę, i pójdę do autobusu, który powiezie mnie dobrze znaną trasą do więzienia. W bramie pokażę dowód i pozwolę, by strażnik przeszukał paczkę, którą przywiozłam dla Leszka. Jest w niej, jak zawsze, kilka gazet, cukier, herbata, kawa, czekolada.

Potem pozwolę się poprowadzić do sali widzeń, usiądę przy stoliku i będę się wpatrywać w metalowe drzwi. W końcu się otworzą i zobaczę w nich swojego synka. Mocno go uściskam, pewnie powiem, że dobrze wygląda, choć oboje będziemy wiedzieli, że to nieprawda. Leszek upewni się, czy dobrze się czuję, może też spyta o Ewę, choć coraz rzadziej o niej wspomina, i czy w domu wszystko w porządku. Na pewno będziemy się śmiać, kiedy mu opowiem, jak sąsiedzi zazdroszczą mi syna, który rzekomo tak świetnie sobie radzi w Anglii. Potrzymamy się za ręce, pogłaskamy po twarzy albo włosach i zaraz rozlegnie się „koniec widzenia!”.

Po wyjściu z więzienia zajdę do kościoła, żeby podziękować Panu Bogu za tę naszą wspólną z Leszkiem godzinę, za chwilę radości, którą będę wspominać przez najbliższy miesiąc. Potem jeszcze pomodlę się za świętej pamięci Jakuba i za jego rodzinę. A na koniec może poproszę o zdrowie, ale to już króciutko, żeby zdążyć na pociąg o piątej piętnaście.

Czytaj także:
„Mój syn spowodował wypadek, w którym stracił ukochaną. Po latach rodzice dziewczyny postanowili się zemścić na mnie”
„Mój syn spowodował śmiertelny wypadek po alkoholu. Rozumiem, że zrobił źle, ale żeby własna żona wydała go policji?”
„Syn potrącił kobietę i uciekł z miejsca wypadku. Chyba wezmę winę na siebie, bo nie chcę, żeby miał syf w papierach”

Redakcja poleca

REKLAMA