„Starość, nie radość” – myślałem sobie, patrząc dość obojętnie na krajobrazy przesuwające się za oknem niczym w kolorowym kalejdoskopie. Początkowa fascynacja po kilku dniach dość męczącej podróży ustąpiła zmęczeniu. Czułem się wykończony i naprawdę cieszyłem się bardzo, że część objazdowa wycieczki dobiega końca, chociaż przecież marzyłem o tym wyjeździe przez wiele miesięcy wcześniej. Grecja była krajem, który od dawna pragnąłem poznać. Kiedyś, jako młody człowiek, bardzo fascynowałem się jej kulturą i dawnymi religiami. Tyle razy chciałem tutaj przyjechać, ale jakoś nigdy się nie składało. Moją żonę nie ciągnęło ani do Grecji, ani – prawdę mówiąc – do żadnego innego, odległego kraju.
Beata w ogóle nie przepadała za podróżami
Uwielbiała spędzać czas na naszej działce i potem w domu robić przetwory. Nigdy nie było dobrego momentu na wyjazd, bo a to dojrzewały czereśnie, a to porzeczki i wiśnie.
– Wyjadę na dwa tygodnie, a tutaj mi wszystko z drzew opadnie! – mówiła żona, zirytowana moimi kolejnymi wyjazdowymi pomysłami.
Goniła do pracy na grządkach zarówno mnie, jak i nasze dzieci, Grzesia i Kasię. One najszybciej się zbuntowały i kiedy tylko dorosły, powiedziały: koniec! Wolą nie jeść domowych dżemików i pić kompocików, byleby tylko mogły gdzieś normalnie wyjechać na wakacje. Kiedy żona niedawno odeszła, po ciężkiej chorobie, cierpiałem bardzo. Ale przyznaję także, że z prawdziwa ulgą sprzedałem wreszcie tę działkę – koszmar mojego życia. Naprawdę żałowałem, że nie potrafiłem tak wpłynąć na żonę, żebyśmy jednak gdzieś razem wyjeżdżali. Podróże przecież kształcą, wzbogacają – to wcale nie są truizmy… Ale także męczą – uśmiechnąłem się siebie, marząc już o tym, aby w końcu dotrzeć do swojego hotelu. Wiedziałem, że to trochę potrwa, bo specjalnie wybrałem nieduży hotelik na uboczu, z dala od turystycznego centrum. Byłem pewny, że autokar najpierw rozwiezie ludzi do tych wszystkich sieciowych molochów, a potem pojedzie do mojego. Byłem także pewien, że dotrę tam sam, jak zwykle, bo z reguły nikt inny spośród Polaków nie miał zamiaru spędzać urlopu w takiej dziurze, jaką wybierałem ja, bez żadnych atrakcji. Zdziwiłem się więc, że na kolejnym postoju wsiadła do naszego autokaru para mniej więcej w moim wieku, i kiedy w autobusie zostaliśmy już tylko oni i ja, nabrałem pewności, że jadą do tego samego celu.
To była prawda, zostaliśmy zakwaterowani w tym samym hotelu i szybko przekonaliśmy się, że jesteśmy tam jedynymi Polakami. Oprócz nas pełno było Anglików i Niemców w starszym wieku, co przynajmniej mnie bardzo odpowiadało. Anglicy wieczorami grali w karty, Niemcy pili piwo, a ja… zaznajomiłem się z Ewą i Rafałem.
Okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi
On był dawniej jakimś kierownikiem w niedużej spółdzielni produkcyjnej, ona nauczycielką matematyki. Teraz – oboje już na emeryturze – raz na jakiś czas podróżowali, podobnie jak ja, realizując swoje marzenia.
– Nie stać nas na wiele, ale staramy się oszczędzać – usłyszałem. – Zresztą nie mamy specjalnie na co wydawać – dodał Rafał z jakąś melancholią w głosie.
Spędzaliśmy miłe popołudnia i wieczory albo siedząc przy lampce wina, albo spacerując po okolicy. Było bezpiecznie, przyjemnie. Dobrze się czułem w ich towarzystwie, co mnie nawet dziwiło, bo z natury jestem raczej samotnikiem. Dzięki ich towarzystwu, przypomniała mi się historia sprzed lat. Pewnego dnia, podczas kolejnej przechadzki, najpierw usłyszałem, a potem zobaczyłem motocykl swoich marzeń! Cudowną maszynę o silniku wielkiej mocy. Zawsze kochałem motory. Jako młody człowiek miałem jeden, chociaż oczywiście dużo skromniejszy i tańszy. Kiedy się ożeniłem, na jakiś czas zapomniałem o swojej pasji, a potem niespodziewanie do niej wróciłem. Znajomy sprzedawał motor, o czym dowiedziałem się przez przypadek. Cena była okazyjna, a maszyna piękna. Chodziłem wokół mniej niczym kot wokół miski ze śmietaną, ale jakoś nie mogłem się zdecydować. Co powie na to Beata? Czy jako ojciec rodziny powinienem jeździć na motorze? – w mojej głowie pojawiały się takie pytania. Zwlekałem, aż w końcu znajomy dał mi znać, że ma poważnego kupca.
– Jeśli naprawdę chcesz kupić ten motor, to teraz jest ostatnia szansa – powiedział mi szczerze.
No to kupiłem… Grzegorz był tym zachwycony, a żona obraziła się na mnie na kilka dobrych tygodni. Jakoś to przetrwałem, a motorem byłem zafascynowany! Musiałem jednak przyrzec Beacie, że nigdy nie będę woził na motorze naszych dzieci. I słowa dotrzymałem. Niestety, Grzegorz sam połknął bakcyla, i kiedy tylko osiągnął odpowiedni wiek, zrobił prawo jazdy na motor. Byłbym chyba potworem nie ojcem, gdybym mu wtedy nie pożyczał swojego jednośladu, zanim zbierze pieniądze na jakieś własne cudo. Dawałem mu więc motor na weekendowe przejażdżki. Podczas jednej z nich syn miał wypadek…
Co mnie podkusiło?
Do dzisiaj dziękuję Bogu, że wyszedł z tego cało, chociaż nadal kuleje. Najważniejsze jednak, że żyje. Sam nie wiem, cobym zrobił, gdybym go stracił. Pamiętam dobrze ten dzień, kiedy zadzwonili do mnie ze szpitala, że Grzegorz jest u nich na intensywniej terapii. Kiedy odłożyłem słuchawkę, nie wiedziałem, czy mam o tym powiedzieć od razu żonie, czy jakoś spróbować ją przygotować na to, że być może nasze ukochane dziecko nigdy się nie wybudzi ze śpiączki. Ona jednak od razu wywnioskowała po mojej minie, że stało się coś złego, i nie dała mi ani krztyny możliwości ukrycia czegokolwiek. Chwilę potem, gdy ochłonęła, zarządziła, że natychmiast jedziemy do szpitala. To ona prowadziła wtedy samochód, ja nie dałem rady utrzymać kierownicy, tak bardzo mi się trzęsły ręce. Czułem się winny wypadku, bo to przecież ja zaraziłem syna pasją do motocykli. Beata mi tego nigdy nie powiedziała, ale byłem pewien, że myśli podobnie; ona także uważała, że gdyby nie ja i „ta kupa żelastwa”, którą zawsze ściągałem na działkę i trzymałem w szopie, to ten wypadek by się nigdy nie zdarzył. Grzegorz leczył się po nim długo, to były miesiące rehabilitacji.
Wiedziałem, że pewnie już nigdy nie weźmie do ręki nie tylko motocyklowej kierownicy, ale być może nawet nie wsiądzie za kółko. Miał uraz i wcale mu się nie dziwiłem. Po wypadku syna temat motocykli przestał w naszym domu istnieć. Porzuciłem swoją pasję, ale kiedy widziałem na ulicy taką piękną maszynę jak tamtego wieczoru w Grecji, nie mogłem powstrzymać zachwytu.
– Piękna sztuka, prawda? – powiedziałem do Rafała.
– Nie lubię motorów – stwierdził. – Łatwo na nich o wypadek.
– To prawda…
Wróciło do mnie wspomnienie wypadku Grzegorza. Zamilkłem, ale nie mogłem o tym zapomnieć. I podczas kolacji, sam nie wiem dlaczego, pod wpływem jakiegoś dziwnego impulsu, zwierzyłem się moim znajomym z tego, jakie wtedy targały mną emocje. Wróciły nagle do mnie wszystkie obrazy tamtego dnia. Opowiadałem im, a oni milczeli… Pokazałem nawet zdjęcie mojego syna. Nie zwróciłem wtedy uwagi na to, że żona Rafała lekko zbladła i dość szybko się pożegnała, wymawiając bólem głowy.
– Pewnie za dużo wypiłaś tego greckiego wina – powiedziałem do niej ze współczuciem.
– Możliwe – zaskoczył mnie chłodny ton w jej głosie, ale złożyłem go na karb złego samopoczucia.
– Ja też już pójdę – pożegnał się ze mną Rafał.
Żałowałem, bo chętnie bym sobie porozmawiał
Poszedłem do pokoju i dość szybko zasnąłem, a rano obudziłem się wypoczęty. Było jeszcze za wcześnie na śniadanie, kelnerzy rozstawiali dopiero stoły na hotelowym tarasie. Powietrze było rześkie, chociaż już robiło się gorąco i było jasne, że za moment zacznie palić słońce. Pomyślałem, że pójdę popływać. To był wspaniały pomysł! Woda w niedużym hotelowym basenie była po prostu cudowna. Napawałem się tym, że jestem sam, co w ciągu dnia było niemożliwe, bo pływało w nim wtedy mnóstwo osób, szukając ochłody. Robiłem kolejną rundę i byłem już nieco zmęczony, gdy nagle…
To było tak przedziwne uczucie, że w pierwszym momencie zwyczajnie nie wiedziałem, co się ze mną dzieje! Coś na mnie nagle spadło i zaczęło mnie wciągać pod wodę… Zachłysnąłem się, nie mogąc złapać tchu, zacząłem się szamotać, ale byłem już zmęczony i poczułem, że tracę siły. Boże, dopomóż! – pomyślałem, gdy nagle zrozumiałem, co się dzieje. To był Rafał! To on mnie zaatakował i teraz podtapiał! Przeżyłem prawdziwy szok i z tego szoku na moment przestałem walczyć. Błyskawicznie poszedłem pod wodę i nie wiem, co by ze mną było, gdyby nie kelnerzy, którzy wskoczyli do basenu i mnie wyciągnęli. Potem okazało się, że nie zauważyli wcale, że Rafał mnie podtapia. Oni myśleli, że ja sam zacząłem tonąć, a ten człowiek mnie próbuje ratować i nie daje rady. Byłem im wdzięczny, a jednocześnie… sam nie wiem, dlaczego im nie powiedziałem prawdy.
– Co ty wyrabiasz?! – krzyknąłem tylko do Rafała, gdy już doszedłem do siebie na brzegu basenu. – Odbiło ci?
A on spojrzał na mnie tylko takim dziwnym, jakby obłąkanym wzrokiem i powiedział:
– Chciałem, żebyś wiedział, jak to jest, kiedy się umiera…
– Zwariowałeś? – byłem w szoku.
– To za Jagodę – padły wtedy słowa, które wprawiły mnie w jeszcze większe zdumienie, a potem zmroziły.
Nie powiedziałem, że kiedy mój syn miał wypadek, nie jechał sam, ale ze swoją dziewczyną. Byli ze sobą od kilku miesięcy i widziałem, jak bardzo są zakochani.
Grzegorz myślał nawet o ślubie
Wiem o tym, bo mi powiedział, że to miłość jego życia, że jest tego pewien, i że to jest właśnie kobieta, z którą chce mieć dzieci. Niestety, dziewczyna zginęła w wypadku. Mój syn do dzisiaj się z tym nie pogodził, chociaż po latach spotkał inną wspaniałą kobietę i założył z nią rodzinę. Ta dziewczyna, która zginęła w wypadku, miała na imię Jagoda. Nigdy nie poznałem jej rodziców. Kiedy opowiadałem o wypadku Grzegorza, nie miałem więc pojęcia, że są nimi Rafał i jego żona. Gdybym miał chociaż cień podejrzenia, trzymałbym gębę na kłódkę! A tak… Mój Boże...
Byłem nadal w szoku po tym, jak mnie Rafał zaatakował, ale gdzieś w głębi duszy rozumiałem go i mu współczułem. Ja miałem nadal swoje dziecko, nawet jeśli kulejące i okaleczone psychicznie, bo Grzegorz nadal obwiniał się o ten wypadek i chodził do psychoterapeuty. A oni swoją córkę stracili bezpowrotnie. Jagoda była jedynaczką – to wiedziałem. Zrozumiałem więc, co mieli na myśli, mówiąc, że nie mają na co wydawać pieniędzy na starość. Ja swoje wnuki rozpieszczałem prezentami, oni nie mieli absolutnie żadnych szans na własne. Do końca pobytu w hotelu nie odzywaliśmy się już do siebie. Oni mnie kompletnie ignorowali, jakbym był powietrzem, a mnie to było na rękę. A kiedy wracaliśmy do kraju, czułem się bardziej zmęczony niż przed urlopem. I naszła mnie taka refleksja, że moja żona niegdyś miała jednak trochę racji – czasami lepiej człowiek wypoczywa na własnej działce.
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”