„Mój syn spowodował śmiertelny wypadek po alkoholu. Rozumiem, że zrobił źle, ale żeby własna żona wydała go policji?”

Moja synowa wydała syna policji fot. Adobe Stock, motortion
„– Ale przecież to twój mąż, ojciec twoich dzieci. Co będzie, jeśli go zamkną? O tym pomyślałaś? – nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę; nie mogłem zrozumieć czynu Justyny. – Tak, myślałam, tato. My tam na chirurgii ratujemy ludzi, wiem, co przeżywają rodziny, które tracą bliskich. Nie możesz mnie osądzać”.
/ 10.08.2022 13:15
Moja synowa wydała syna policji fot. Adobe Stock, motortion

– Tadek, ty widzisz, co się z Justynką dzieje? Jakby ją ktoś podmienił. Może się z Jarkiem pokłócili? Wiesz coś? – Zosia napadła na mnie w kuchni, jak poszedłem robić herbatę dla gości.

Moja żona to chciałaby, żeby każdy pod dyktando miał dobry humor!

– Daj spokój, Zośka. A nawet jak się pokłócili, to nie wsadzaj nosa w nie swoje sprawy – zrugałem ją.

Wróciłem do stołu i nawet na Justynę nie spojrzałem, bo zajęła się w kącie dziećmi. Syn zachowywał się normalnie.

Tak mi się przynajmniej zdawało

Chyba tylko za dużo wypił. No ale miałem mu żałować, jak przyszedł do ojca na imieniny? Z moim bratem pił, nie zabronię. Potem wszyscy się rozeszli, a Zośka znów swoje:

Ja ci mówię, coś Justynę gryzie. Zawsze taka roześmiana, lubi żartować, kawały opowiadać, a dzisiaj siedziała, jakby kij połknęła. I nie mów, że nie widziałeś – zastrzegła. – A może ona znów jest w ciąży? Mieli się pilnować… – dalej coś tam mamrotała pod nosem, ale ja nie słuchałem.

Cieszyłem się, że moje imieniny się udały. Włączyłem w kuchni radio na program ze starymi przebojami i jak zwykle po imprezie pomagałem żonie wycierać naczynia. Kilka dni później, pod wieczór, skoczył mi cukier albo jakieś inne cholerstwo mnie dopadło, bo bardzo źle się poczułem. Chciałem wezwać lekarza z przychodni, ale nie dało rady.

Jak nie ma gorączki, to musi pan sam przyjść. Ale dziś to już doktor nie przyjmie, trzeba jutro rano po numerek się zgłosić – wyjaśniła recepcjonistka przez telefon.

Oczywiście nasza służba zdrowia jak zwykle zostawia pacjenta samego, kiedy potrzebuje nagłej pomocy! Zadzwoniłem do Justyny, żeby się poradzić. W końcu jest pielęgniarką… O tym, że kiepsko się czuję, wolałem nie mówić żonie. Zaraz wpadłaby w histerię i jeszcze mi pogotowie do domu zaczęła wołać.

– Musi tata jechać do szpitala i zgłosić się do punktu nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej. Ja dziś mam dyżur u siebie, więc niewiele pomogę. Przepraszam, tato, muszę już kończyć…

Poczułem się trochę urażony, bo ani nie spytała, co mi jest, ani się specjalnie moim problemem nie przejęła. Zadzwoniłem więc do syna i poprosiłem, żeby ze mną do tego szpitala pojechał, a on mi na to, że nie ma auta, bo jest w warsztacie.

Weź taksówkę, tato, jeśli sam nie możesz prowadzić. Albo jak chcesz, ja wezwę taryfę i po ciebie podjadę.

W końcu Zosi powiedziałem, że idę się przejść, bo mi duszno, i poszedłem na postój. W szpitalu ponad dwie godziny czekałem na lekarza, więc rad nierad zadzwoniłem do żony, powiedziałem, co i jak. Najważniejsze, że zbadali mnie i okazało się, że alarm był niepotrzebny. Ot, gorzej się poczułem. Za to czekając pod gabinetem w szpitalu, miałem czas, żeby sobie podumać. No i wydumałem, że Jarek wstawił samochód do warsztatu, bo go rozbił, i o to te całe dąsy Justyny. Pewnie duże koszty naprawy i dodatkowo strata zniżek tak ją zmartwiły, że siedziała naburmuszona.

Rozumiem synową. Jarek powinien jeździć ostrożniej

Sam nieraz jadąc z nim jako pasażer, miałem wrażenie, że syn niepotrzebnie szarżuje. Postanowiłem odbyć z nim męską rozmowę, jak tylko nadarzy się okazja. Tak, Jarek zawsze miał słabą głowę Następnego dnia zadzwoniłem do syna, żeby się umówić, a tu telefon nie odpowiada. Justyna też nie odbierała, więc niewiele myśląc, wsiadłem w samochód i pojechałem do dzieci. Miałem szczęście, że akurat Zosia poszła do koleżanki na ploteczki. Wiedziałem, że prędko nie zadzwoni, żeby po nią podjechać.

Miałem więc dość czasu, żeby się z synem rozmówić. W domu jednak go nie zastałem. Otworzyła mi synowa, zapłakana.

– A gdzie są chłopcy? – spytałem zaniepokojony na widok Justyny.

– U mojej mamy. Odwiozłam ich wczoraj. Jarka zatrzymali, tato…

– Gdzie, kto go zatrzymał? – spytałem całkiem zdezorientowany.

– W areszcie – Justyna na dobre się rozryczała i dobrą chwilę trwało, zanim znów była w stanie mówić. – Miał wypadek, potrącił kobietę, ona zmarła i go aresztowali – wyrzuciła na jednym wydechu.

Muszę przyznać, że w tamtej chwili pożałowałem, że nie ma koło mnie Zośki. Ona zachowuje się czasem histerycznie, ale w gruncie rzeczy twardo chodzi po ziemi i na pewno wiedziałaby, co zrobić w tej sytuacji, a na pewno umiałaby uspokoić Justynę. Jednak byłem sam, i to ja musiałem pomóc tej biednej dziewczynie. Rozejrzałem się po kuchni za apteczką.

– Może weź coś na uspokojenie, dziecko – powiedziałem łagodnym tonem.

Synowa skinęła głową, sama sięgnęła do szafki. Wyjęła jakiś flakonik.

– Może tata też weźmie. To ziołowe, nie zaszkodzi – powiedziała. Łyknąłem tabletkę, bo czułem, jak ręce mi się trzęsą.

– Justynko, nie martw się, na pewno wszystko się wyjaśni. Jarka przesłuchają i wypuszczą. A ta kobieta… No… eee…

– Ale nie o to chodzi, tato! Chodzi o to, że on ją zabił! – Justyna znów zaniosła się płaczem i zaczęła się trząść jak osika.

Gdy wreszcie udało mi się opanować u synowej napad płaczu, opowiedziała mi historię, od której ścierpła mi skóra. Jarek został zaproszony na bankiet przez jednego ze swoich ważnych dyrektorów. Impreza odbyła się tydzień wcześniej i była połączona z polowaniem.

Nie wiedziałem, że gustuje w takich rozrywkach

Justyna wyjaśniła, że Jarkowi nie wypadało odmówić, bo ten dyrektor to ważna szycha i takim się nie odmawia. Pojechał więc w poprzedni piątek na polowanie, a wrócił w niedzielę rano.

– A, to dlatego prosił, żebym imieniny na niedzielę przełożył… – przerwałem Justynie.

– Jarek się przyznał, że tam strasznie dużo alkoholu było, a on… wiesz, tato, jaką ma słabą głowę. W sobotę miał już nie pić, żeby w niedzielę wsiąść za kierownicę, ale mówił, że się nie dało – synowa znów była bliska płaczu.

Krótko mówiąc, mój syn prowadził samochód w stanie upojenia. Kompani od kieliszka doradzali mu, żeby pojechał dłuższą trasą, częściowo przez las, to mu dobrze świeże powietrze zrobi. Jeden z tych cwaniaków usiadł na miejscu pasażera i robił za pilota. Z początku wszystko szło dobrze, ale gdy wyjechali z lasu, tuż za jakąś wsią Jarek wpadł w poślizg i z impetem uderzył w kobietę, która szła poboczem. Zamiast wezwać karetkę, mój syn uciekł z miejsca wypadku, bo tak mu doradził tamten!

– Kobietę przywieźli do nas – Justyna już mówiła spokojnie. – Nie wiadomo, kto ją znalazł, kto wezwał karetkę. To pewnie wie policja. U nas na stole umarła. Moja koleżanka miała dyżur. Wszystko mi opowiedziała. O mężu tej biedaczki, jej dzieciach. Podobno wszyscy zaraz za karetką przyjechali do szpitala. Dobrze, że ja wtedy dyżuru nie miałam – twarz synowej wykrzywił straszny grymas.

Nie wiedziałem, co mam jej powiedzieć

Byłem wściekły na syna. Nie mogło mi się pomieścić w głowie, że uległ tej zgrai nieodpowiedzialnych głupków, którzy widząc, w jakim syn jest stanie, kazali mu prowadzić wóz. Jak się zresztą okazało, ten pijany kompan, który za Jarka podjął decyzję o pozostawieniu ofiary na drodze, sam też jest jakimś ważnym dyrektorem czy prezesem…

– Uspokój się, dziecko. Wszystko się jakoś musi ułożyć – pocieszałem Justynę. – Ale powiedz mi, skąd policja od razu wiedziała, że to Jarek?

– Nie od razu, tato – Justynie znów zaczął drżeć głos. – Oni dowiedzieli się wczoraj… ode mnie.

Musiałem kilka razy głęboko odetchnąć, żeby odzyskać mowę.

– Od ciebie?! Justynko, co ty mówisz?

– Tak, tato, to ja poszłam na policję i o wszystkim im powiedziałam.

Ale dlaczego? Jak mogłaś?

– Jezu, tato, przecież Jarek zabił człowieka! Miałam milczeć?!

– Ale przecież to twój mąż, ojciec twoich dzieci. Co będzie, jeśli go zamkną? O tym pomyślałaś? – nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę; nie mogłem zrozumieć czynu Justyny.

– Tak, myślałam, tato. My tam na chirurgii ratujemy ludzi, wiem, co przeżywają rodziny, które tracą bliskich. Nie możesz mnie osądzać.

Miałem mętlik w głowie. Co teraz będzie? Jak mam się z tym sam uporać. Co powiedzieć Zosi? Co powiedzieć wnukom? A może Justyna już im powiedziała? Rany boskie. Co robić? Kręciłem się w kółko, zadając sobie coraz trudniejsze pytania.

Idź już, proszę… – usłyszałem ciche błaganie Justyny, no to wyszedłem.

Syn przyznał się, będzie odpowiadał z wolnej stopy. Nie wiem, jaka spotka go kara. Wiem tylko, że nam wszystkim nie będzie łatwo. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA