„Syn się rozwiódł i straciłam kontakt z wnuczką. Gdy zobaczyłam list w skrzynce, zamarłam”

Smutna kobieta fot. Adobe Stock, Red Stock
A przecież pomogłabym, gdybym wiedziała, o co chodzi. I potem nagle wszystko runęło z wielkim hukiem, i doczekaliśmy się pierwszego rozwodu w rodzinie. Nawet nikt nas, rodziców, nie uprzedził!
/ 26.05.2021 22:11
Smutna kobieta fot. Adobe Stock, Red Stock

Gdy zobaczyłam obrazek narysowany niewprawną dziecięcą rączką, na chwilę serce stanęło mi w piersi! Moja wnusia! Ledwo drzwi się zamknęły za gośćmi, zeszła ze mnie cała energia niczym powietrze z przekłutego balona.

Powiedziałam Jackowi, że posprzątam później, i poszłam się położyć do sypialni.

– Co ci jest? – mąż przyszedł za mną i przycupnął na skraju łóżka. – Nie cieszysz się, że o nas pamiętają?

– Cieszę – mruknęłam bez specjalnego przekonania. – Po prostu zmęczona jestem. Ten Maciuś jest taki hałaśliwy. No bo kto to widział, żeby sześciolatek nie mógł chwili usiedzieć spokojnie. Wszystko musi wziąć do ręki, biega, krzyczy, wtrąca się w rozmowy dorosłych, przerywa… I nikt nie zwróci mu nawet uwagi, że to niegrzecznie!

Elizka była zupełnie inna – przymilna i słodka, a przy tym nasze kontakty nie miały w sobie nic z powierzchowności. To do mnie przybiegała, gdy miała problemy w przedszkolu, gdy jej ktoś dokuczył na podwórku, a potem, gdy rozwód rodziców wisiał już na włosku, zostawała nawet za ich zgodą na noc.

Tęskniłam za nią, i to bardzo, czasem nawet mi się śniła i potem przez cały dzień chodziłam rozbita…

– Za pół roku Michałowi i Joli urodzi się dziecko, podobno to ma być dziewczynka – szepnął Jacek. – Znów będziesz miała wnusię…

Nie zastąpisz jednego drugim

I nawet, w głębi duszy, bym nie chciała, bo nie warto się przywiązywać. A jeśli małżeństwo syna nie przetrwa, tak jak pierwsze? Znów mam cierpieć przy rozstaniu?! To tak bolało! Czasem sobie wyrzucam, że nie interweniowałam, gdy u rodziców Elizki źle się działo.

Mała popłakiwała i narzekała, że rodzice się kłócą, syn mnie zbywał, że nic się nie dzieje, normalne spory jak w każdym małżeństwie, i jeszcze mi przypominał, że i my z Jackiem prztykaliśmy się, gdy był dzieckiem. Synową widywałam coraz rzadziej, pamiętam nawet, jak pomyślałam kiedyś, że izoluje się w smutku jak w kokonie, nie poprosi o radę.

A przecież pomogłabym, gdybym wiedziała, o co chodzi. I potem nagle wszystko runęło z wielkim hukiem, i doczekaliśmy się pierwszego rozwodu w rodzinie. Nawet nikt nas, rodziców, nie uprzedził! Michał tylko raczył poinformować po fakcie, gdy synowa wyjechała już do swojej matki. Nawet nie zdążyłam się z Elizką pożegnać.

Czasem podrzucałam jakiś prezent dla wnusi, gdy syn jechał ją odwiedzić, oczywiście, gdy o tym wiedziałam… Czy Michał teraz, gdy już związał się na stałe z Jolą, w ogóle jeszcze utrzymuje kontakty z córką? Tego nie wiem.

Boże, jednego go miałam, a nie potrafiłam porządnie wychować, żeby wiedział, co w życiu jest ważne. I babcią też jestem do niczego. Nawet nie wiem, gdzie teraz mieszka moja jedyna wnuczka! Kiedy zaproponowałam zimą, że zrobię dla niej gwiazdkową paczkę, syn spojrzał na mnie, jakbym się sama z choinki zerwała, burknął coś, że płaci dość alimentów, żeby jej matka sama zrobiła.

– Nie wtrącaj się, mamo – dodał na zakończenie. – To nie jest twoja sprawa. I teraz, proszę, przychodzi z tą całą Jolą, z jej rozwydrzonym synem i oczekuje, że będę zachwycona, bo pamiętają o moich imieninach! Czy to moja wina, że nic nie czuję do tego dzieciaka oprócz wielkiego znużenia, które ogarnia mnie na sam jego widok?

Przecież nie łączą nas więzy krwi, wspólne wspomnienia, nic! Następnego dnia nawet próbowałam porozmawiać o tym z mężem, ale Jacek uważa, że jesteśmy już za starzy, żeby stawiać warunki. Może i źle się to ułożyło, nie tak jak powinno, ale co robić?

Michał ma teraz nowe życie i – powiedzmy sobie szczerze – nie będzie się z nami liczył. Zaczniemy być kłopotliwi, to zniknie i pojawi się za rok. Już tak raz zrobił, gdy się wydało, że nie obronił dyplomu. „Dobrze jest jak jest” – to motto mojego męża. I drugie: „Lepiej nie będzie”. No cóż, wygląda na to, że powinnam się z tym pogodzić…

Schodziłam właśnie do piwnicy po warzywa, gdy zaczepił mnie listonosz. Pani Krysiu, dobrze, że panią widzę. Adres pomylony, ale to chyba jest do pani – wyciągnął z torby sfatygowaną kopertę i podał mi. Imię i nazwisko się zgadzało, ulica i numer nie bardzo.

– To dość rzadkie nazwisko – wzruszył ramionami mężczyzna. – Nikt inny tutaj tak się nie nazywa. Wzięłam zatem list, potem załatwiłam, co było do zrobienia, i wróciłam na górę. „Ciekawe… – pomyślałam. – Przynajmniej wiadomo, że nie żaden rachunek, bo ci się nigdy nie mylą, tyle dobrego”.

Rzadko miewam przeczucia, ale tym razem serce biło mi jak dzwon, a ręce tak się trzęsły, że nie mogłam okularów założyć. Kiedy z koperty wypadł obrazek narysowany dziecięcą rączką, od razu wiedziałam, że to dzieło Elizki.

– Chryste, dziękuję – aż jęknęłam. A potem siedziałam długie minuty i patrzyłam na rysunek z kwiatkami i serduszkiem, na którym niewprawna dłoń nakreśliła dwie postacie kobiece, małą i dużą… Boże, czy to na pewno ja i moja ukochana wnusia? Dopiero po czasie dotarło do mnie, że w kopercie coś jeszcze jest. Wyjęłam złożoną na pół kartkę.

Elizka bardzo tęskni za Panią, obiecałam, że spróbuję pośredniczyć, bo żal mi małej bardzo. Straciła dom, ojca, nie wiem, czy babcię również, ale uznałam, że warto zapytać.

Poniżej było nazwisko i adres oraz podpis: „ta druga babcia”.

Kiedy mąż wrócił ze sklepu, pokazałam list

Byłam pewna, że się ucieszy, ale chłodno stwierdził, że lepiej udawać, że nic nie dostaliśmy.

– W końcu adres był pomylony… Po co pchać palce między drzwi? – spytał. Coś się we mnie załamało i wykrzyczałam mu w twarz, że fakt, iż nasz syn to drań, który rzucił żonę z dzieckiem dla jakiejś lafiryndy, nie oznacza, że i ja mam się wyrzec wnuczki!

– Nie wiadomo, jak było – Jacek był niewzruszony. – Musimy być lojalni! Czy naprawdę muszę stracić ukochane dziecko tylko dlatego, że mój syn ma nową rodzinę, której nawet nie lubię?

Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy

Redakcja poleca

REKLAMA