Martę i Jacka znamy od jedenastu lat – tak długo mieszkamy naprzeciwko siebie. Od razu przypadliśmy sobie do gustu i zostaliśmy nie tylko sąsiadami, ale też przyjaciółmi. Wspólne imprezy, wzajemna pomoc sąsiedzka, a nawet wyjazdy na wakacje. Nasza znajomość stała się jeszcze intensywniejsza, kiedy pojawiły się dzieci. Co prawda, Krzyś Jacków urodził się rok wcześniej od naszego Miłosza, ale taka różnica wieku nie była żadną przeszkodą we wspólnej zabawie.
Bardzo cieszyliśmy się, że mamy takich dobrych sąsiadów. Wiele razy wyciągali do nas pomocną dłoń, a i my odwdzięczaliśmy się różnymi przysługami. Popilnowaliśmy im mieszkania, gdy wyjechali do rodziców, pożyczyliśmy wiertarkę, kiedy ich się zepsuła. Zdarzyło się też, że oni zrobili nam zakupy, gdy całą naszą rodzinę zmogła choroba, albo pożyczali na weekend rowery. Ale najbardziej wdzięczni byliśmy sobie nawzajem za pomoc przy dzieciach.
Gdy oni potrzebowali wyskoczyć wieczorem do kina albo pojechać na grilla do znajomych na cały dzień, my braliśmy do siebie Krzysia. Kiedy natomiast nam wypadła pracująca sobota czy nawet wyjazd w delegację, Miłosz nocował u nich. Chłopcy się przyjaźnili i mimo że są jedynakami, wychowywali się jak bracia.
Byliśmy przekonani, że to przyjaźń, która zostanie im na całe życie. Tym bardziej że Krzysiek był zawsze bardziej przebojowy od Miłosza. Zawsze miał więcej odwagi, chętniej garnął się do ludzi, do innych dzieci, a cichutki i nieśmiały Miłosz szedł jego śladem. Bardzo się z tego cieszyłam, bo mały przy nim dużo zyskiwał. Uczył się śmiałości i otwartości wobec nowych kolegów.
Zauważyłam siniaki na jego rękach
Chłopcy spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Mijały lata, aż w końcu poszli do tej samej szkoły. Pierwszy Krzysio, rok po nim Miłosz. Wtedy ich więź jakby się rozluźniła. Byliśmy z mężem przekonani, że syn sąsiadów – choć jest w innej klasie – stanie się dla naszego Miłosza oparciem. Że sama jego obecność doda zagubionemu pierwszoklasiście otuchy. Zdziwiliśmy się więc, kiedy Miłosz o swoim najlepszym przyjacielu nic nie wspominał.
– Jak tam, synku, fajnie było w szkole? – pytałam na przykład.
– No… – odpowiadał.
– A widziałeś się z Krzysiem?
– Nie, chyba nie. Nie pamiętam.
– Jak to nie pamiętasz, przecież on się uczy dwie klasy obok.
– No nie pamiętam – wzruszał ramionami Miłosz.
Uznaliśmy więc, że ma teraz tylu nowych kolegów i tak dużo wrażeń, że nie starcza mu czasu na starą znajomość. Chłopcy przestali się też nawzajem odwiedzać. Pytaliśmy naszego syna, czy chce iść po szkole do swojego sąsiada, ale on kręcił głową i zamykał się w swoim pokoju. Żałowaliśmy tej znajomości, ale przecież nie można było chłopaków zmuszać do tego, by się ze sobą przyjaźnili.
Zresztą, wkrótce okazało się, że mamy w domu większy problem niż rozpadająca się przyjaźń. Po dwóch miesiącach od rozpoczęcia roku szkolnego Miłosz zrobił się jakiś dziwny. Osowiały, smutny, nerwowy. Wieczorami często bolał go brzuch, a w końcu zaczął nieśmiało podpytywać, czy mógłby nie iść kolejnego dnia do szkoły. Rano natomiast ledwo podnosił się z łóżka.
Wypytywaliśmy go, co się dzieje, ale on przekonywał, że wszystko jest w porządku, że nie ma żadnych problemów. Zaczęliśmy się poważnie martwić i w końcu poszliśmy z mężem na rozmowę do wychowawczyni syna. Pani była zdziwiona, bo Miłosz na lekcjach wyglądał na spokojnego, ale obiecała zwrócić na niego uwagę i dowiedzieć się, o co chodzi.
Mijały kolejne dni. Wychowawczyni się nie odzywała, a strach przed szkołą przybierał u Miłosza na sile. Kiedy więc syn przyszedł któregoś dnia z lekcji zapłakany, musieliśmy interweniować. Tym bardziej że wieczorem odkryłam na jego ręce siniaki. W końcu przyznał, że od dawna dokuczają mu trzej starsi chłopcy.
– Ale co robią?
– Śmieją się ze mnie, że jestem z pierwszej klasy. Wołają też za mną „szczęka!” – chlipnął.
– Przez aparat na zębach?
– Tak.
– A skąd siniaki na rękach?
– Bo mi dają mięśniaki…
– Co takiego?
– No, biją pięściami za karę….
– Ale którzy to chłopcy?
– Nie wiem… – odpowiedział syn.
Byliśmy pewni, że kłamie. Że doskonale wie, kto się nad nim znęca, tylko boi się wskazać winowajców. Męczyliśmy go więc, żeby podał jakieś fakty na temat tych prześladowców. Chociaż imiona albo klasę, w której się uczyli. Ale Miłosz szedł w zaparte. Nic nie chciał powiedzieć. Dopiero po dwóch dniach, gdy znów przyszedł do domu poobijany, pękł. Trudno wyrazić, jak bardzo byliśmy zaskoczeni.
– To Krzyś cię tak bije?! Synku, na pewno nic ci się nie pomyliło? – dopytywaliśmy z mężem na zmianę.
– Nie, na pewno. Nie kłamię!
– Nie mówimy, że kłamiesz, tylko ciężko nam to zrozumieć. Jesteś pewien, że chodzi o naszego sąsiada, Krzysia? To on…?
– Tak. On to robi, bo chce się podlizać kolegom. Dlatego mnie gnębi.
– Ale przecież wy jesteście przyjaciółmi. Bardzo dobrymi kolegami.
– Już nie… – płakał synek.
Uspokoiliśmy Miłosza i zdecydowaliśmy, że pójdę do sąsiadów i pogadam z Martą. Jasiek został w domu, żeby nie podgrzewać atmosfery. Jest ode mnie bardziej nerwowy. Byłam przekonana, że rozmowa przebiegnie w cywilizowany sposób, bo przecież znaliśmy się już tak długo. Wierzyłam, że moja przyjaciółka znajdzie w sobie dobrą wolę, chęć, by wyjaśnić tę sprawę. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy to ona zaczęła mnie atakować.
– Ale ja nie będę z Krzysiem gadać na ten temat! Co ty mi tu pleciesz? On na pewno nic takiego nie zrobił! – fukała na mnie wściekle.
– Nie mówię, że on to zrobił. Mój syn tak mówi, a ja chciałabym się dowiedzieć, czy to prawda, czy się nie pomylił. Marta, ja tylko proszę, żebyś zamieniła z Krzysiem dwa słowa.
– Nie będę go przesłuchiwała na wasze życzenie. Nie przesadzaj!
– Nie przesadzam! Miłoszowi dzieje się krzywda i chciałabym wyjaśnić sprawę – też się denerwowałam.
– Widzę, że jednak przyszłaś rzucać oskarżeniami – nadęła się sąsiadka.
– Marta, przecież ja cię tylko proszę. A co, jeśli Miłosz ma rację? Jeśli rzeczywiście Krzysiek postanowił zaimponować kolegom i wybrał sobie na ofiarę kogoś, kogo zna? Z kim wie, że sobie poradzi…
– Aleś wymyśliła! Prawda jest taka, że zawsze mieliście z Miłoszem problem, zawsze był wystraszony. Teraz przytłoczyła go szkoła i dlatego wymyśla jakieś niestworzone historie.
Nie mogłam zrozumieć jej reakcji. Nie docierało do mnie, że ktoś, kogo znam tak dobrze, wykazał się takim brakiem wrażliwości i dobrej woli. Opowiedziałam wszystko mężowi, a on się bardzo zdenerwował. Chciał iść do Jacków, żeby z nimi ostrzej porozmawiać, ale w końcu uznaliśmy, że nie ma co wszczynać awantury, skoro nie jesteśmy pewni, czy Krzysiek naprawdę prześladuje Miłosza. Wybraliśmy się więc następnego dnia do wychowawczyni syna.
Przyszli do nas z pretensjami
Nauczycielka przepraszała, że nic nie zauważyła. Przypuszczała, że te łobuzy dręczyły syna na przerwach, kiedy Miłosz znikał jej z pola widzenia. Zapewniała nas jednocześnie, że tym razem nie przegapi niczego. Że zwróci uwagę na to, czy właśnie Krzyś gnębi naszego syna. Czekaliśmy więc, aż wychowawczyni nakryje tych łobuzów na gorącym uczynku, żebyśmy mogli interweniować. W końcu tak się stało. Nauczycielka dyskretnie przypatrywała się na przerwach Miłoszowi i przyłapała trzech chłopców z drugiej klasy, gdy go szarpali. Tak jak przypuszczaliśmy – był wśród nich Krzysiek.
Jeszcze tego samego dnia do naszych drzwi zapukali Marta z Jackiem. Zanim otworzyłam, pomyślałam, że już wiedzą i przyszli przeprosić. Obiecać, że pogadają z Krzysiem. Miałam rację, ale tylko częściowo. Rzeczywiście, dostali powiadomienie ze szkoły, ale nie mieli zamiaru przepraszać. Oni przyszli z pretensjami.
– Co ty za aferę w szkole robisz, do cholery?! – krzyczał na mnie Jacek. – Nakręcasz nauczycielki przeciwko naszemu synowi. Napuszczasz je, żeby na niego polowały, żeby pilnowały go jak jakiegoś łobuza.
– Jeśli macie problem z dzieckiem, pójdźcie z nim do psychologa, a nie róbcie z naszego Krzysia oprawcy! – dorzuciła swoje trzy grosze Marta.
– Hola, hola! – odcięłam się w końcu. – Kto tu ma problem z dzieckiem? To wasz Krzysiek naszego Miłosza prześladuje, szarpie go i bije. Czy wy już całkiem rozum straciliście?
– Jakoś nikt się na naszego syna nie skarży, tylko wy!
– Bo widocznie upatrzył sobie na ofiarę Miłosza. Znają się, więc łatwo mu go prześladować.
– My też dobrze znamy waszego Miłoszka! – krzyczała Marta. – Niezły z niego kłamczuszek!
– Wiesz co, Marta? Tego to się po was nie spodziewałam. Ale dość tego. Krzysiek ma przestać prześladować naszego syna! Jak nie, to najpierw załatwiam sprawę przez szkołę, a potem przez policję. Zrozumiano?! – zażądałam w końcu.
– Histeryczka!
– Zadufani w sobie ślepcy!
To była nasza ostatnia rozmowa. Od tamtej pory z życzliwych, zaprzyjaźnionych sąsiadów staliśmy się wrogami. Nie odzywamy się do siebie, na klatce schodowej udajemy, że się nie znamy. Muszę przyznać, że bardzo źle mieszka się w takiej atmosferze. A była szansa, żebyśmy się pogodzili. I to za sprawą chłopców.
Któregoś razu siedziałam na balkonie, a Miłosz bawił się na dole, na placu zabaw. W pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi, że podszedł do niego jakiś chłopiec. Dopiero po pewnym czasie zauważyłam, że już we dwóch bawią się w piaskownicy żołnierzykami. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że tym chłopcem jest Krzysiek.
W pierwszym odruchu chciałam biec na dół i zabrać syna do domu, ale wtedy zrozumiałam, że nie dzieje się nic złego. Że chłopcy bawią się w najlepsze i w tej jednej chwili puścili całą tę kłopotliwą przeszłość w niepamięć. Kto wie, może Krzysiek zrozumiał, że ma w Miłoszu przyjaciela? Może już nie potrzebował imponować kolegom? W każdym razie traktowali się tak, jakby nic złego się między nimi nie wydarzyło.
Myślałam więc, że przyjdzie czas, że i my pogodzimy się z Martą i Jackiem. Ja naprawdę byłam gotowa o wszystkim zapomnieć. Dla dobra chłopców i stosunków sąsiedzkich. W końcu byliśmy na siebie skazani. Niestety, oni widzieli sprawę inaczej.
Któregoś dnia Miłosz wrócił z podwórka zapłakany. Wystraszyłam się, że znów go ktoś prześladuje. Że może Krzysiek wpadł na pomysł, by kolejny raz skrzywdzić naszego syna. Zaczęłam więc go pytać, co się stało. W końcu mi powiedział.
– Bo ja się chciałem bawić z Krzysiem! – zapłakał.
– No przecież możesz, synku, przecież się pogodziliście.
– Ale to nieważne!
– Dlaczego, nie rozumiem…
– Bo Krzysiek powiedział, że jego rodzice zabronili mu się ze mną widywać! Powiedzieli mu, że mamy się nie lubić! – wypalił Miłosz.
Opadły mi ręce. Nie wiedziałam, co powiedzieć synowi. Takiego zacietrzewienia i uporu się nie spodziewałam. Żeby dorośli ludzie przez swoją głupotę krzywdzili dzieci? Jakoś uspokoiłam roztrzęsionego syna, a potem, wieczorem opowiedziałam wszystko Jaśkowi. Postanowiliśmy machnąć ręką na sąsiadów. Cóż innego mieliśmy zrobić?
Tylko raz dałam Marcie do zrozumienia, co o niej myślę. Wybiegła wtedy z bloku na plac zabaw, bo zobaczyła, że Krzyś mimo wszystko bawi się jednak z Miłoszem. Złapała go za rękę i zaciągnęła do domu. Wyszłam na klatę i patrzyłam, jak tarmosi płaczącego syna.
– No i na co się tak gapisz?! – wysyczała do mnie.
– Na coś bardzo żałosnego – powiedziałam, po czym zamknęłam za sobą drzwi i… się popłakałam.
Nie widzę już szans na pogodzenie między naszymi rodzinami. Jakoś się do tej zimnej wojny przyzwyczailiśmy. Tylko czasem nam szkoda dzieci. Miłosz do dziś podpytuje o Krzysia, a ja nie wiem, jak mam mu to wszystko wytłumaczyć.
Czytaj także:
„Mąż został na weekend z półtoraroczną córką. Dzwonił do mnie 50 razy dziennie i pytał o wszystko. Tatuś roku...”
„Sąsiad truje nas dymem z papierosów, a w spółdzielni rozkładają ręce. Cóż, będzie trzeba, to pogonię śmierdziela miotłą”
„O tym, że mam brata, dowiedziałam się po 18 latach. Wtedy zrozumiałam, z czym zmagał się ojciec przed śmiercią”