Kiedy byłam mała, lubiłam chodzić na cmentarz. Wydawał mi się miejscem tajemniczym i fascynującym, kryjącym tysiące historii. Błądziłam wśród alejek i odczytywałam nazwiska, daty, epitafia, przyglądałam się wyblakłym fotografiom… Wyobrażałam sobie, kim byli ci ludzie, jak im się żyło z imionami: Alojzy, Anastazja, Eustachy, Pelagia.
Najbardziej lubiłam cmentarz w dzień Wszystkich Świętych. Junikowo wyglądało wtedy jak deptak w niedzielę. Przed wejściem morze kwiatów, wieńców i lampionów. Po asfaltowych alejkach i dróżkach wysypanych żwirem przechadzali się odświętnie ubrani ludzie; wokół unosił się zapach chryzantem i palonego wosku; znajomi odkłaniali się sobie uprzejmie; rodziny spotykały się przy grobach bliskich, plotkowały o tych, którzy jeszcze nie dotarli.
A potem, tuż przed moimi szesnastymi urodzinami, umarł tata i wszystko się zmieniło. Miałam realny powód, by odwiedzać cmentarz i właśnie dlatego nie miałam na to najmniejszej ochoty. Dawna fascynacja minęła, tajemnica okazała się ponurą rzeczywistością, historia – przeznaczeniem, przed którym nie da się uciec. „Co mu teraz po tych kwiatach i lampkach? – myślałam rozgoryczona. – Co go to może obchodzić? Umarł i już nie wróci. Ja zostałam i muszę pamiętać”.
Nie chciałam chodzić na cmentarz
Znaleźli go nad ranem na ławce w pobliskim miasteczku; bez zegarka, pieniędzy, bez życia. Co tam robił? „Niewydolność krążenia” – napisali w raporcie z sekcji zwłok. Innym to wystarczyło; nie dociekali dalej, pogodzili się. Ja nie mogłam. Byłam zła, niemal wściekła! Nie mogłam płakać. Wciąż pytałam: dlaczego? Nie miał prawa mi tego zrobić! Nie w takim momencie.
Ostatnio wciąż się kłóciliśmy. Wrzeszczeliśmy na siebie, potem tata trzaskał drzwiami i wychodził. Uciekał, wciąż uciekał. Dokąd? Dorastałam, wszystko widziałam w odcieniach czerni i bieli, i dla mnie ojciec stanął po stronie ciemności. A jednak nie miał prawa mnie zostawić! Tak zrezygnować, odejść bez słowa pożegnania, wyjaśnienia. Nie miał prawa, zanim…
Obiecałeś, że ze mną zatańczysz, pamiętasz, tato? Powiedziałeś, że zabierzesz mnie na bal i ze mną zatańczysz! Nie dotrzymałeś słowa. Umarłeś. Wyszedłeś i nie wróciłeś. Nienawidzę cię za to!
Pierwsze łzy popłynęły dopiero po dwóch latach. Przyśnił mi się w nocy.
Rzuciłam się w jego kierunku, wołając: „Tato, ty żyjesz?! Wiedziałam! Wszyscy mówili, że umarłeś. Chciałam się upewnić, zobaczyć, czy to na pewno ty, w tej trumnie, ale mi nie pozwolili. Mówili, że mam cię zapamiętać żywego, ale ty żyjesz!”. A potem się obudziłam cała zapłakana i przysięgłam sobie, że żadna siła nie zaciągnie mnie już na cmentarz. Nawet w Dzień Wszystkich Świętych. Nawet w rocznicę śmierci ojca, który umarł – o ironio – w dniu swoich urodzin. Osiemnastego kwietnia.
Ta podwójna rocznica stała się jakąś nową tradycją, z wystawnym obiadem u babci i zjazdem krewnych. Jak stypa powtarzana rok po roku. Dla mnie makabra.
– Skarbie, przecież to nie wypada – argumentowała mama, gdy odmówiłam uczestnictwa w corocznym rytuale. – Co ludzie powiedzą?
Pod pojęciem „ludzie” miała na myśli rodzinę ze strony ojca.
– Mam w nosie, co powiedzą. Latają na cmentarz jak na działkę, sadzą kwiatki, grabią i podlewają, troszczą się o grób jak o żywego człowieka. Za późno! Nic mu teraz po wieńcach i wyczyszczonym nagrobku. Kiedy potrzebował pomocy, kiedy miotał się nie wiedzieć dlaczego, kiedy upijał się z okazji i bez, nie było ich, umyli ręce, woleli nie widzieć. Tylko my dwie zostałyśmy na placu boju. A ty się z nim rozwiodłaś…
– Nie przypominaj mi! – na twarzy mamy pojawił się zbolały wyraz.
– Właśnie, że ci przypomnę – byłam bezwzględna. – Ale spoko, miałaś do tego prawo. Nie najmowałaś się na świętą. Zresztą moja wina jest większa. Ja przestałam go kochać…
– Nieprawda! – mama chciała mnie przytulić, ale wymknęłam się z jej objęć, co czyniłam od dwóch lat.
– Nieprawda, po prostu pogubiłaś się w tym wszystkim, byłaś młodziutka, zbuntowana, teraz też…
– Teraz mam osiemnaście lat i nie pójdę tam. Nie zmuszaj mnie. Nie potrzebuję chodzić na cmentarz, żeby o nim pamiętać. Gorzej. Pewnie nigdy nie uda mi się zapomnieć.
Miał jakieś problemy. Czy to przeze mnie?
Nie myliłam się. Mimo upływu lat nie pogodziłam się z przedwczesną i niejasną śmiercią mojego ojca. Miałam żal, nie wiedzieć o co i do kogo. Wciąż przerzucałam się wspomnieniami. Tymi złymi i dobrymi. Bo były dobre chwile. To tata nauczył mnie jeździć na rowerze i na nartach, on posadził mnie po raz pierwszy na konia, on nauczył mnie pływać, zaraził pasją do fantastyki i mitologii. Dlatego wciąż od nowa pytałam samą siebie, czy mogłam mu jakoś pomóc.
Bo coś go dręczyło, miał problemy, z którymi sobie nie radził. Czy ja byłam jednym z nich? O czym myślał przed śmiercią? O mnie? Czy miał żal? Już się nie dowiem. Czy gdybym wtedy kochała go bardziej, czy gdybym w ogóle go kochała…? Ale przecież w końcu pojawiły się łzy. Czy to nie dowód, że był mi bliski mimo wszystko?
Niepewność ciągnęła się za mną jak cień. Zmroziła moje stosunki z rodziną ojca, która udawała, że nie ma sprawy. Przeszkadzała w kontaktach z własnym mężem, którego zamęczałam wspomnieniami i wyrzutami.
– Mam dość! Babrzesz się w tym, nie pozwalasz zagoić się ranom. Przestań! – zażądał ostatnio Olek. – Daj ojcu wreszcie umrzeć, kobieto. Nie wykopuj go wciąż od nowa i nie zadawaj pytań, na które już ci nie odpowie. On umarł! Koniec, kropka.
Rozpłakałam się i obraziłam.
Ale wiedziałam, że ma rację. Musiałam z tym skończyć. Musiałam się z tatą wreszcie pożegnać.
Tłukłam się po domu, nie mogąc sobie znaleźć miejsca, i czułam, jak głęboko we mnie coś wzbiera, odnajduje drogę na powierzchnię… I zrozumiałam, skąd się brała moja wściekłość. Wtedy byłam za młoda, by pojąć, że myliłam ją z rozpaczą. Obwiniałam się o to, że nie kochałam taty. Prawda zaś była taka prosta: rozstaliśmy się w gniewie i nie mieliśmy szansy się pogodzić. Pora więc to zrobić. Najwyższa i najlepsza, bo akurat dziś przypadała rocznica jego śmierci i urodzin.
Od podjęcia decyzji minęła ledwie godzina, a już przekraczałam bramę cmentarza na Junikowie. Nie musiałam długo szukać; choć nie byłam tu od bardzo dawna, znałam drogę na pamięć. Zapadł wieczór, świeciły już latarnie. Szłam wolno w korytarzu wyżłobionym w ciemności bielą alejki. Nie bałam się. Było tu pięknie i spokojnie. Takiego cmentarza nie znałam. Miejsce wiecznego odpoczynku, pogodzenia z losem, pokory wobec nieskończoności.
Dotarłam na miejsce.
– Cześć, tato, to ja. Jestem – przywitałam się, odgarniając śnieg z napisu na tablicy. – Długo czekałeś…
Naraz mnie to uderzyło. Miałam teraz dokładnie tyle samo lat, co mój tata, gdy umarł. Paradoks czasu. Ja i ojciec staliśmy się rówieśnikami. Wreszcie mogliśmy porozmawiać jak równy z równym.
– Przepraszam, tato, i proszę, ty też mi wybacz. Pogódźmy się. Nie będę już dociekać, co ukrywałeś, co robiłeś na tej ławce w obcym mieście, co się naprawdę stało. Zachowaj swoją tajemnicę dla siebie. Chciałabym ją poznać, chciałabym ci pomóc, ale już nie mogę, prawda? Po prostu… – szeptałam. – Pogódźmy się, tato.
Za plecami usłyszałam nagle czyjeś kroki. Drgnęłam i odwróciłam się spłoszona. Otworzyłam szerzej oczy z niedowierzaniem. Znałam ze zdjęć tę wysoką, patykowatą postać, tę szczupłą twarz z cieniem zarostu, ciemne oczy, czarne, opadające na czoło włosy…
– Tata? – powtórzyłam absurdalnie, bo przecież wiedziałam, do kogo należy wierne odbicie mojego ojca z czasów studenckich.
Oto, gdzie kryła się cała tajemnica.
– Urodziłem się 15 maja 1996 roku – powiedział na poły wyzywająco, na poły żałośnie; potem w napięciu czekał na moją reakcję.
Spojrzałam na cyfry na nagrobku. Policzyłam szybko.
– Jesteś pogrobowcem – stwierdziłam, sama się dziwiąc, skąd mi się wzięło to anachroniczne słowo.
– Tak. I twoim bratem – potwierdził, choć wcale nie musiał.
Na pewno myślał o mnie z miłością
Staliśmy, wpatrując się w siebie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, nawet uczuć swoich nie umiałam nazwać. To ci dopiero prezent: dostać brata na przeprosiny!
– Przyszłam na cmentarz pierwszy raz od osiemnastu lat – wyznałam.
– To cud, że się spotkaliśmy.
– Przeznaczenie – odparł chłopak, uśmiechając się krzywo.
Odpowiedziałam takim samym krzywym uśmiechem. Byliśmy rodzeństwem, bez wątpienia. Powinnam być na niego zła, że to przez niego tata… ale w przebłysku intuicji zrozumiałam, że ten chłopak niczemu nie jest winien. Nie on był przyczyną problemów mojego ojca; on był tylko ich skutkiem, dzieckiem jego błędów i słabości. Dzieckiem, z którym los obszedł się gorzej niż ze mną, bo on w ogóle nie miał ojca.
– Jeździsz na nartach? – zaskoczyłam go, ale przytaknął, a potem odwrócił pytanie:
– A ty konno?
Uśmiech od ucha do ucha rozjaśnił mi twarz, gdy kiwnęłam głową.
– Masz dołki w policzkach! – wykrzyknął z pretensją. – Ja nie mam…
– Za to masz czarne włosy, których zawsze ojcu zazdrościłam. Umiesz pływać? – indagowałam dalej.
– Wstyd przyznać, ale nie – mruknął niechętnie. – Próbowałem, ale brak mi cierpliwości i… nauczyciela.
– Ja cię nauczę! Tak jak kiedyś mnie nauczył tata – powiedziałam odruchowo. – Nasz tata – dodałam już świadomie. – I opowiem ci o nim.
Mój brat najpierw spojrzał mi w oczy, poczekał, aż pojawią się w nich łzy, a potem przytulił mnie z całych sił. Pachniał jak tata, wodą cedrową i papierosowym dymem. Wtuliłam się w niego, po dziecinnemu, z wdzięcznością, bo zrozumiałam nareszcie, że to ja sobie muszę wybaczyć.
Przecież sama jestem rodzicem, wiem, na czym to polega. Czując tak dobrze zapamiętany zapach, tonąc w mocnym uścisku niemal ojcowskich ramion, pojęłam w końcu, że tata nigdy nie miał do mnie żalu, że o nic mnie nie obwiniał, a jeżeli myślał o mnie przed śmiercią, to tylko z miłością, którą i ja czułam. Wreszcie bez żadnych pytań i wątpliwości.
Ta historia zdarzyła się już osiem lat temu. Dziś mój brat i ja jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Spotykamy się niemal codziennie. Moje dzieci go uwielbiają. Cudownie mieć brata.
Czytaj także:
„Byłam dla Rafała panienką na telefon. Brał, kiedy potrzebował, a i tak było mu mało. Ten drań zrobił dziecko innej”
„Pół miesiąca pracuję na żłobek, bo babcie nie chcą zająć się wnukiem. Ale to ja krzywdzę dziecko, bo wróciłam do pracy”
„Mam kochającego męża i romans z szefem. Niczego nie żałuję, bo to on otworzył mi drogę do kariery”