„Syn rzucił medycynę, bo posłuchał dziewczyny. Nie mogę uwierzyć, że jest takim głupcem i marnuje swoją przyszłość”

poważna kobieta fot. iStock by Getty Images, Anna Efetova
„– I co niby będziesz robił? – spytałam nagle ostro. – Skoro nie medycyna, to co? Jak masz zamiar zarabiać na życie? – Chcę spróbować czegoś innego. Może zajmę się plastyką... Zawsze mnie to interesowało”.
/ 04.11.2024 22:00
poważna kobieta fot. iStock by Getty Images, Anna Efetova

Nie wiem, co bardziej mnie dobija – to, że mój syn zrezygnował ze studiów medycznych, czy to, że zrobił to, bo posłuchał pierwszej lepszej dziewczyny. Ani razu nie przyszła do naszego domu, a ja widziałam ją zaledwie kilka razy. Uśmiechnięta, drobna, taka… urocza, z tymi swoimi blond lokami i modnym plecakiem przewieszonym przez ramię. Niby grzeczna, niby ambitna i pracowita, a tak namieszała w moim życiu.

Nie mogę przestać o tym myśleć

Każdego dnia, gdy patrzę na puste biurko z rzuconym niedbale stetoskopem w pokoju Krzysia, czuję się, jakby coś we mnie pękało. Tak długo na to pracowałam. Korepetycje z biologii, chemii, próbne testy. Pamiętam, jak przesiadywaliśmy godzinami nad książkami, a ja mówiłam mu, że to wszystko jest warte wysiłku, bo kiedyś zostanie lekarzem. Ważnym, podziwianym, ratującym życie. Owszem, inżynierowie, informatycy – to też dochodowe zawody, ale to lekarze budzą respekt. Lekarze są szanowani. Ludzie ich potrzebują.

Od zawsze miałam takie marzenie. Chciałam, żeby moje dziecko miało to, czego ja nie mogłam osiągnąć. Ja, Grażyna, córka nauczycielki z małej wsi, która musiała porzucić swoje marzenia, żeby zająć się domem i rodziną. Gdy Krzysiu był jeszcze w gimnazjum, już wtedy widziałam, że jest inteligentny, że może daleko zajść. Zawsze chciał pomagać innym. Miał chyba zaledwie siedem lat, kiedy operował swoje misie i jak opowiadał, że kiedyś chce leczyć ludzi. Jak łatwo te dzieci zmieniają zdanie...

Inwestowałam w naukę syna

Dopingowałam go z całego serca. Cała pensja szła na kursy, na najlepszych korepetytorów. Mój mąż, Piotr, mówił mi wtedy, że może przesadzam, że chłopak potrzebuje oddechu. Ale ja wiedziałam, że bez mojej presji syn nie osiągnie tego, co miał osiągnąć. Świat jest okrutny, bezwzględny i wynagradza tylko najciężej pracujących. Wiedziałam, że to, co robię, jest dla jego dobra. Wszyscy tak mówili. Nawet nauczyciele w liceum byli pod wrażeniem, że tak go motywuję.

W końcu dostał się na te wymarzone studia. Został studentem medycyny! To był najszczęśliwszy dzień mojego życia. Gdy zaczął się rok akademicki, byłam tak podekscytowana, jakbym to właśnie ja zaczynała te studia. Widzieć, jak wchodzi na uczelnię w białym kitlu, gotowy ratować świat... Płakałam ze szczęścia. Cała nasza rodzina była z niego dumna. Nawet Piotr, który wcześniej podchodził do tego sceptycznie, przyznał, że wszystko było tego warte.

A teraz? Wszystko przepadło. Studia, na które ja wydałam tysiące złotych, poświęciłam niezliczone godziny, by go do nich przygotować. I to wszystko przez tę wywłokę. Jakąś pierwszą lepszą dziewuchę, która zawróciła chłopakowi w głowie.

– Bo przecież trzeba robić to, co się kocha – powiedział.

Myślałam, że zemdleję

– Mamo, zrozum, nigdy nie chciałem być lekarzem – powiedział mi kilka tygodni temu, kiedy ostatecznie oznajmił, że złożył wniosek o wykreślenie go z listy studentów.

Nigdy nie chciałeś być lekarzem? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Krzysiu, przecież ty zawsze o tym mówiłeś! Marzyłeś, że będziesz kiedyś leczył ludzi!

Krzysztof spojrzał na mnie tym swoim spokojnym, zmęczonym wzrokiem, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Czy ja wyglądam na kogoś, kto nie rozumie prostych przekazów? Wyglądam na głupią?

– To ty marzyłaś o tym, żebym został lekarzem, mamo. Zawsze robiłem to dla ciebie, ale to nie było moje marzenie.

Te słowa utkwiły mi w głowie na długo. „Dla mnie?”. Czy to źle, że chciałam dla niego lepszego życia? Co w tym złego, że chciałam, żeby miał stabilną przyszłość, żeby nie musiał martwić się o pieniądze, o to, co będzie robił? A teraz… Teraz on mówi mi, że to było wszystko dla mnie? To było dla niego!

– A kto ci w ogóle to wszystko wmówił? – wybuchłam wtedy. – Ta twoja Marta? Przecież to ona ci to podsunęła!

– To nie tak, mamo. Marta po prostu pomogła mi zrozumieć, że powinienem robić coś, co mnie uszczęśliwia. Że to nie twoje marzenia powinny mną kierować, tylko moje własne. I miała rację.

Wpadłam wtedy w furię. On miał mieć przyszłość, miał być kimś! Życie, do którego ona go namawiała, było moim największym koszmarem. Nie wychowałam niezdecydowanego, rozlazłego chłopaka, który zmarnuje najlepsze lata swojego życia na lawirowaniu, na „poszukiwaniu siebie”. Wychowałam człowieka sukcesu, który miał stać się „kimś”!

Przyszła i namieszała

Ta cała Marta pojawiła się w jego życiu nie tak dawno, zaledwie kilka miesięcy po rozpoczęciu studiów. W którymś momencie Krzysiek zaczął coraz częściej o niej mówić. „Marta to, Marta tamto”. Przyznam, na początku nie widziałam w tym niczego złego. Miałam nadzieję, że to przelotna fascynacja, która pewnie szybko minie, a syn znowu skupi się na tym, co naprawdę ważne. W najgorszych koszmarach nie potrafiłam przewidzieć, że tak to się skończy...

Zaczęło się stopniowo. Zauważyłam, że Krzysiek przestał tak intensywnie się uczyć. Kiedy wracał do domu, zamiast spędzać czas nad książkami, wychodził z Martą. Niby niewinne, młodzieńcze zauroczenie, ale jednak czułam, że zmienia coś w jego zachowaniu, w jego priorytetach. Zawsze byłam dobrą obserwatorką, a może po prostu znałam swojego syna lepiej niż on sam. Widziałam, jak zmienia się jego nastawienie do studiów. Kiedyś z pasją opowiadał o zajęciach z anatomii, o sekcjach zwłok, o wykładach z farmakologii. A teraz? Coraz częściej mówił, że „to nie jest takie, jak myślał”, że „nie czuje się tam dobrze”. Kompletne bzdury. Już wtedy powinnam była się zorientować, że jest pod czyimś wpływem.

Ta Marta go zmieniła. Nie mogę tego inaczej wyjaśnić. Przyszła, namieszała mu w głowie tym swoim „bądź sobą” i „rób to, co kochasz”. Kto tak mówi? Życie to nie bajka, nikt nie ma czasu na takie głupoty! Każdy musi robić to, co jest dla niego najlepsze, a nie to, co sprawia mu przyjemność. Może jeszcze chciałby podróżować po świecie, grać na gitarze i pisać poezje? I żyć z zasiłku dla bezrobotnych? Przecież to niepoważne!

Chciałam przemówić mu do rozsądku

Któregoś dnia postanowiłam, że muszę nim potrząsnąć, uświadomić mu, jaki błąd popełnił. Krzysiek siedział naprzeciwko mnie, a ja ze wszystkich sił próbowałam opanować nerwy.

– Krzysztofie, czy ty rozumiesz, co robisz? Rujnujesz sobie szansę na stabilną, szczęśliwą przyszłość.

Spojrzał na mnie z... dziwnym smutkiem w oczach.

– Mamo, inaczej rozumiemy szczęście. Ja po prostu nie chcę spędzić reszty życia robiąc coś, co mnie nie interesuje. Wiem, że dla ciebie to ważne, ale nie mogę się tak poświęcić dla ciebie. Nie czuję tego. I proszę, przestań widzieć w Marcie wroga. Marta otworzyła mi oczy, uszczęśliwiła mnie.

Ta dziewczyna wlazła w życie mojego syna i wszystko zniszczyła. Jak mogła mu coś takiego wmówić? Jak on, taki inteligentny chłopak, mógł to wszystko tak po prostu odrzucić?

Myślałam, że to żart

– I co niby będziesz robił? – spytałam nagle ostro. – Skoro nie medycyna, to co? Jak masz zamiar zarabiać na życie?

– Chcę spróbować czegoś innego. Może zajmę się plastyką... Zawsze mnie to interesowało, ale nigdy nie miałem odwagi powiedzieć ci, że to bardziej mnie pociąga niż medycyna.

Plastyka?! Mój syn będzie ubogim malarzem czy innym podrzędnym grafikiem w korporacji? Jak on może myśleć, że coś takiego przyniesie mu szczęście? A ta Marta... Jej przecież wcale nie zależy na tym, co dla niego najlepsze. Ona chce, żeby żył w jakiejś utopii. Nie mogę uwierzyć, że mój własny syn dał się tak omotać.

– Grażyna, daj mu trochę swobody. Może on naprawdę wie, co robi? –  odezwał się w końcu Piotr.

– Słucham? –syknęłam wrogo. – Wyście wszyscy chyba powariowali! Zachowujecie się jak dzieci, jakbyście nie wiedzieli, jak działa świat! Rozumiem, że takie głupoty wygaduje studenciak, ale ty, dorosły facet?!

Krzysiek wstał. Widocznie miał dość tej rozmowy, bo odszedł bez słowa, zostawiając mnie samą w kuchni z Piotrem. Siedziałam w ciszy, próbując zrozumieć, jak to wszystko mogło się tak zepsuć.

Od tygodni nie mogę przestać o tym myśleć. Nie mogę pozwolić, żeby syn zrujnował sobie życie, ale nie wiem, jak go powstrzymać, dopóki jest pod wpływem tej dziewuchy. On po prostu tego nie rozumie. Ale ja nie poddam się tak łatwo. Może to jeszcze nie koniec tej historii. Może jeszcze zrozumie swój błąd... Chociaż coraz trudniej mi w to uwierzyć.

Grażyna, 51 lat

Czytaj także: „Na pogrzeb żony zamiast kwiatów przyniosłem balony. Teściowa stwierdziła, że robię cyrk i mnie przeklęła”
„Na własnej piersi wychowałem bezduszne i chciwe potwory. Gdyby mogli, wyrwaliby mi poduszkę spod głowy”
„Bogata kuzynka przyjeżdżała do nas po wiejskie jajka i kiełbasę. Gdy w końcu kazałam jej zapłacić, obraziła się"

Redakcja poleca

REKLAMA