Koniec października, a im się zebrało na remont przedszkola! Mało było wakacji? Ale nie – teraz znalazły się wreszcie fundusze i czasowo zamykają placówkę. Co za klops! Mąż w nieustających rozjazdach, ja wreszcie z powrotem na etacie, a tu taka nowina!
– Dyrektorka powiedziała, że nie otworzą wcześniej niż za miesiąc – żaliłam się teściowej. – Nawet nie zapytali rodziców o zgodę, wyobraża sobie mama?
Teściowa instynkt samozachowawczy miała na medal – oczywiście wiedziała, do czego ogródkami zmierzałam.
– A nie możesz wziąć urlopu bezpłatnego? – jeszcze próbowała oddalić od siebie nieuchronną wizję zajmowania się wnukiem.
– Nie, no skąd – tylko wzruszyłam ramionami. – Już i tak im się wydaje, że mi robią cholerną łaskę, przyjmując mnie do sklepu po wychowawczym.
Łukasz obiecał być grzeczny… i był
Sumienie mnie gryzło, nie jestem z kamienia. Doskonale wiedziałam, że stawiam przed matką Marcina poważne zadanie, chyba nawet ponad jej siły... Samym gadaniem Łukasz może zamęczyć na śmierć, a przecież na kłapaniu paszczą się nie skończy. Będzie jeszcze grymaszenie przy jedzeniu, bieganie i wrzaski – wszystkie te sprawy, do których tak przywykłam, że prawie ich nie zauważam, a które normalnego człowieka zwalą z nóg w godzinę.
– Bardzo mamę proszę o pomoc – przeszłam wreszcie do otwartego błagania. – Jestem zupełnie pod ścianą!
Uległa, bo co miała zrobić? Chwała Bogu, asertywność nie jest wynalazkiem jej pokolenia! Przeprowadziłam z Łukaszkiem poważną rozmowę, przynajmniej tyle byłam winna teściowej. Wytłumaczyłam małemu, że babcia jest stara i zmęczona, a taki duży facet jak on, pełnoetatowy przedszkolak, powinien się orientować, że czasami nie wszystko wolno. A nie wolno krzyczeć, biegać i brać do łap cudzych rzeczy bez pytania.
– Rozumiemy się? – zapytałam na końcu.
– Nooo – bąknął Łukasz, wiercąc piętą. – Będę grzeczny, mama. Spróbuję.
– Pamiętaj, Mikołaj wszystko widzi – na zakończenie uciekłam się do szantażu. – A wiesz... Święta już niedługo.
– I dostanę dźwig na baterie?
– Mnie nie pytaj – rozłożyłam ręce. – Wszystko w twoich rękach, chłopie.
No i proszę... Nie doceniłam synka! Grzeczny był jak aniołek. Nawet babcia, odetchnąwszy, stwierdziła, że niepotrzebnie się obawiała, iż nie da rady. Podobno całe pół dnia nic tylko układał klocki albo rysował, poza tym bez szemrania zjadał, co mu podała, nawet jej pomagał w przewijaniu nici, gdy szydełkowała te swoje nieśmiertelne serwety.
– Jakoś to będzie, co tam miesiąc! – uznałam. A w sumie to już tylko dwa i pół tygodnia...
Co ona wygaduje, ma coś z głową?!
I nagle przedwczoraj teściowa zadzwoniła do mnie do pracy. Aż mnie zgięło z lęku, że coś się małemu stało. Przecież ustaliłyśmy, że telefony tylko w sprawach życia lub śmierci!
– Ido – zaczęła tonem, który od razu skojarzył mi się z pogotowiem. – Musisz przyjechać.
– Co się stało? – spytałam bez tchu. – Czy Łukasz miał jakiś wypadek? Wypadł przez okno?! – przypomniałam sobie obluzowaną barierkę.
– Nie, nie – teściowa chyba usłyszała, jak bardzo się przeraziłam. – Łukasz jest cały, tylko...
– Tylko co?
– Wiesz, on chyba zwariował – wydusiła wreszcie. – Poszłam do toalety, a tu nagle jak nie rymnie... No, hałas straszny, Ido. Wypadłam i widzę, że w salonie na podłodze leży potłuczony ten kryształ, co go mój Franek dostał na jubileusz, ten wielki wazon. Pytam Łukasza, kto to zrobił, a on mi mówi, że Bambulaj.
Zgłupiałam. Moja pierwsza myśl była taka, że teściowej coś się porobiło z głową. Może to początki alzheimera? A ja jej powierzyłam moje jedyne dziecko!
Obiecałam, że wyrwę się wcześniej. Kiedy to tylko było możliwe, zwolniłam się ze sklepu i pognałam do teściowej.
W mieszkaniu panował idealny spokój. Łukasz oglądał atlas ryb, a jego babcia właśnie kończyła gotować pomidorową. Sielanka.
– Sama z nim pogadaj, bo ciągle mi mówi o Bambulaju! – syknęła znad garnka. – Może chociaż z rodzonej matki nie będzie robił wariatki!
Usiadłam zatem przy synku i zaczęliśmy rozmawiać. Tak, wazon się potrzaskał w drobniutki mak! Nie, oczywiście, że to nie Łukasz go rozbił; on jest grzeczny, tak jak obiecał. To Bambulaj. Kto?
– Bambulaj, mój kolega – wyjaśnił mi syn, a potem pochylił się ku mnie i szepnął konfidencjonalnie na ucho: – On jest niewidzialny, mamo.
– Czemu? – spytałam odruchowo też szeptem.
– Żeby nie denerwować babci – Łukasz obejrzał się w stronę kuchni. – Wiesz...
– No ale przecież ją wkurzył! – nie wytrzymałam i wybuchłam. – Skoro to twój koleś, nie mogłeś mu powiedzieć, żeby nie zrzucał tego badziewia?!
– Co to „badziewia”? – zapytał syn, lecz ja na to tylko machnęłam ręką, więc z ociąganiem wyjaśnił: – Powiedziałem Bambulajowi, ale on nie wierzył, że się potrzaska. Mówił, że jest grube. Że zrobi ekspyryment.
– Eksperyment – poprawiłam syna machinalnie i westchnęłam: – Gdzie ten gagatek teraz jest, możesz mi powiedzieć?
– A co? – spytał czujnie synek.
– A zamierzam mu powiedzieć, że moje dziecko się z łobuzami nie bawi! – wyjaśniłam.
Na to Łukasz, że akurat teraz Bambulaj sobie poszedł, ale on mu wszystko powtórzy, proszę bardzo. Tylko czy tamten posłucha? Okropnie się nudzi, bo tak się składa, że u niego też jest remont przedszkola.
Przyznaję, niezbyt wychowawczo – w desperacji człowiek chwyta się czego popadnie – poradziłam Łukaszkowi, by przypomniał koledze, co Mikołaj przynosi niegrzecznym dzieciom. Na to synek tylko wydął wargi:
– Mówiłem. Powiedział, że ma to w nosie... Jego tata w pracy jeździ na prawdziwym dźwigu i nawet go czasem zabiera!
Wróciliśmy do domu, po drodze wspólnie rozważając, jak usadzić Bambulaja.
Mąż miał z nim rozmawiać po męsku
Łukasz zgadzał się ze mną, że trzeba go okiełznać, tyle tylko, że w następnych dniach wyimaginowany przyjaciel mojego syna psocił nadal: tłukł szklanki, smarował po obrusie kompotem, ba, posunął się nawet do tego, że pokreślił babci cały zeszyt z przepisami! W desperacji zadzwoniłam do męża, licząc na dobrą radę, lecz się jej nie doczekałam... Obiecał tylko, że gdy wróci, pogada z Łukaszem PO MĘSKU.
Co to niby ma znaczyć?! Martwiłam się, ale to było nic, bo dziś, gdy odbierałam małego od babci, ta zasunęła mi większą rewelację: rozmawiała z sąsiadkami i one poradziły, żeby udać się z małym do lekarza.
– To może być jakaś choroba. – oświadczyła teściowa.
No, bez przesady! Przecież nawet w filmach dla dzieci bywają opowieści o wymyślonych przyjaciołach!
– Jeżeli jesteś dobrą matką, powinnaś Łukaszka przebadać, zanim będzie za późno – usłyszałam.
Zupełnie się pogubiłam...
Czytaj także:
„Siostra świsnęła mi miłość sprzed nosa. U boku miała faceta moich marzeń, a i tak uganiała się za kochankami”
„Nie rozumiałam, że dziecko mogło zrobić coś tak okrutnego. Musiałam interweniować za wszelką cenę”
„Rodzice przehulali majątek po babci. Nie wiem, czy będę umiała im wybaczyć, że zostawili mnie bez grosza”