Pamiętam, jak pierwszego dnia roku szkolnego weszłam do klasy poznać moich nowych uczniów. Wszyscy siedzieli w ławkach w miarę normalnie i grzecznie. A Anka? Rozparła się na krześle, położyła nogi na blacie i jak gdyby nigdy nic gadała przez komórkę. Nie opamiętała się nawet wtedy, gdy koło niej stanęłam.
Od początku był z nią problem
– Wyłącz to i usiądź jak człowiek – powiedziałam ostrym tonem.
– A niby dlaczego? – prychnęła.
– Bo to lekcja w pierwszej klasie gimnazjum, a nie piknik, i obowiązują tu pewne zasady – odparłam.
– Zasady są po to, żeby je łamać, co nie, ludzie? – rozejrzała się po klasie.
Zrobiłam to samo i zauważyłam, że wiele dzieciaków patrzyło na nią z wielkim podziwem. Zaimponowało im, że smarkula stawia się wychowawczyni.
Anka stawiała się nie tylko mnie. Nie minął miesiąc, a narzekali na nią wszyscy nauczyciele. Skarżyli się, że przeszkadza na lekcjach, wychodzi bez pytania, rozmawia przez telefon… A jak ktoś jej zwróci uwagę, to robi głupie miny albo bezczelnie pyskuje.
Uczniowie też nie mieli z nią łatwego życia. Ci, którzy ją podziwiali, mieli spokój. Ale innych gnębiła. Docierały do mnie informacje, że wybiera sobie ofiary i znęca się nad nimi bez litości. Ośmiesza, poniża. Oczywiście bardzo mi się to nie podobało, ale niewiele mogłam zrobić.
Anka wszystkiego się wypierała, na gorącym uczynku jej nie przyłapałam, a uczniowie nabrali wody w usta. Nikt nie chciał nic powiedzieć. Nie wiem, czy ze strachu, czy z poczucia źle pojętej lojalności.
W każdym razie dziewczyna czuła się bezkarna i bez skrupułów terroryzowała całą szkołę. Powoli zaczęłam tracić nadzieję, że ktoś wreszcie przemówi jej do rozumu…
Uwzięła się na chorą dziewczynę
Pewnego dnia, na dużej przerwie, wpadła do pokoju nauczycielskiego pani Iwona, matka jednej z moich uczennic. Była cała roztrzęsiona.
– Pani Małgorzato, musimy natychmiast porozmawiać! – krzyknęła.
– Boże drogi, Julitka gorzej się poczuła? – zapytałam przerażona.
Dziewczynka była chora na białaczkę, przeszła serię chemioterapii, a mimo to, gdy akurat nie leżała w szpitalu, dzielnie przychodziła do szkoły. Ale od od rana nikt jej nie widział.
– A żeby pani wiedziała! Leży w domu i płacze. Od wczoraj nie można jej uspokoić. Nie chce jeść, nigdzie wychodzić! – wykrzyczała mi matka Julitki.
Zamurowało mnie. Mama mojej uczennicy była ciepłą, serdeczną kobietą i nigdy się w ten sposób nie zachowywała. Skoro więc wybuchła, musiała mieć poważny powód.
– Ale co się stało? – dopytywałam.
– Co? Niech pani sama się przekona, co ta dziewucha zrobiła mojej córce. I jeszcze filmik z tego nakręciła i wrzuciła do internetu! – wykrzyknęła ze łzami w oczach.
Podsunęła mi przed oczy smartfon. To, co zobaczyłam na ekranie, było przerażające. Aż trudno mi to opisać. Biedna Julita zasłaniała rękami swoją łysą głowę i błagała z płaczem, żeby Anka oddała jej perukę. A ta machała nią w lewo i prawo, śmiejąc się do rozpuku.
Na koniec przycięła część peruki nożyczkami i założyła Julicie na głowę, chichocząc, że taka niesymetryczna fryzura bardziej do żarówek i łysoli pasuje. W tle słyszałam śmiech innych dziewczynek.
– To potworne… – wykrztusiłam, gdy film się skończył.
– A tak, potworne! Jak czegoś nie zrobicie z tą Anką i jej koleżaneczkami, to wezmę sprawy w swoje ręce. Pożałują, że się urodziły! – zagroziła pani Iwona, która była aż czerwona ze złości.
– Proszę nic nie robić, bo tylko biedy sobie pani napyta. Zajmę się tym – obiecałam, zastanawiając się w duchu, jak powinnam się zachować.
– Byle szybko. Bo nie ręczę za siebie! Za męża zresztą też nie! – groziła mama Julity.
– Jeszcze dzisiaj! Przysięgam! – podniosłam dwa palce.
Musiałam coś z tym zrobić
Po wyjściu mamy Julity zatopiłam się w myślach. Prawdę mówiąc, nie miałam pojęcia, co zrobić. Zadzwonić na policję? Za mały kaliber. Przyjadą, spiszą notatkę i tyle. A dyrektor się na mnie wkurzy, że psuję opinię szkole.
Porozmawiać z Anką? Albo ją postraszyć? Czym? Nauczycielom przecież nic nie wolno. Zaraz zaczynają się oskarżenia o znęcanie psychiczne i takie tam różne. Poza tym czułam, że to nic nie da. Dziewczyna wzruszy ramionami i powie, że to był tylko głupi żart, nic takiego.
Wezwać do szkoły jej matkę? Robiłam to niejeden raz. Broniła córki jak lwica.
Gdy tylko wspominałam, że córka źle się zachowuje, pyskuje nauczycielom – ta kobieta natychmiast się naburmuszała i krzyczała, że to pomówienia, więc do sądu szkołę poda.
Bo jej Ania to porządnie wychowana, grzeczna dziewczynka, dobra uczennica i koleżanka. I tak dalej, i tak dalej… Nic do niej nie docierało.
– Może zadzwonić do ojca Anki i zaprosić go na rozmowę? – mruknęłam do siebie.
Co prawda, na pierwszym zebraniu z rodzicami usłyszałam od matki Anki, że to bardzo zapracowany biznesmen, dlatego w razie potrzeby mam kontaktować się tylko z nią, ale postanowiłam spróbować.
Miałam nadzieję, że może on zamiast się od razu pieklić, spokojnie mnie wysłucha, przyjmie do wiadomości, że córka nie jest aniołkiem, i przemówi jej do rozumu. Nadzieja była nikła, lecz to lepsze niż nic. Wyszperałam w notesie numer komórki i zadzwoniłam.
– Dzień dobry, dzwonię ze szkoły pana córki – przedstawiłam się.
– Tak…? – ojciec Anki wyraźnie nie wiedział, z kim rozmawia.
– Jestem jej wychowawczynią – doprecyzowałam.
– Aaa, dzień dobry. Przepraszam, ale jestem bardzo zajęty. W sprawach szkoły proszę dzwonić do żony. Ona jest bardziej kompetentna i zorientowana – wyglądało na to, że chce się rozłączyć.
– Nie tym razem. Tym razem muszę koniecznie porozmawiać z panem. I to jeszcze dzisiaj – powiedziałam szybko.
– To naprawdę coś ważnego? Zaraz mam ważne spotkanie… – próbował mnie zbyć.
– Gdyby tak nie było, tobym nie dzwoniła – przerwałam mu.
Po drugiej stronie zapanowała cisza.
– Dobrze, będę za pół godziny – usłyszałam wreszcie obietnicę.
Ojciec o niczym nie wiedział
Przyjechał punktualnie. Zaprosiłam go do pokoju nauczycielskiego i od razu przeszłam do rzeczy. Bez owijania w bawełnę powiedziałam mu, jak zachowuje się w szkole jego córka. Wobec uczniów i nauczycieli. Im dłużej mówiłam, tym bardziej marszczył brwi.
– Nic o tym nie wiedziałem. Żona zawsze zapewniała, że Ania jest bardzo w szkole chwalona i lubiana. Dobrze się uczy, nie sprawia kłopotów – wtrącił mężczyzna, gdy przerwałam, by złapać oddech.
Ciśnienie skoczyło mi do dwustu.
– Proszę wybaczyć, ale pańska żona ma klapki na oczach. A prawda jest zupełnie inna! Pańska córka to potwór. Okrutny, bez serca! – zdenerwowałam się.
– Nie przesadza pani? – ciągle nie wierzył w moje słowa.
– Przesadzam? Proszę zobaczyć, co zrobiła dziewczynce chorej na białaczkę! – krzyknęłam i odtworzyłam mu filmik.
Oglądał w milczeniu. Nie odezwał się nawet wtedy, gdy filmik się skończył.
Siedział tylko i patrzył w ekran. Zauważyłam jednak, że aż zaciska zęby.
– I co, przesadzam? – zapytałam, zniecierpliwiona jego milczeniem.
– Nie – wycedził.
– No więc, co zamierza pan z tym zrobić? – zapytałam mocno zdenerwowana.
– Jeszcze nie wiem, ale coś zrobię – wstał i zaczął szykować się do wyjścia.
– Doprawdy? Ciekawe tylko kiedy! – parsknęłam zdenerwowana.
– Jeszcze dzisiaj – odparł ojciec Anki i ruszył w stronę drzwi.
– Co mam powiedzieć mamie tej dziewczynki? Była u mnie, bardzo roztrzęsiona! – krzyknęłam za nim.
Odwrócił się.
– Że ją przepraszam, zapłacę za nową perukę, a nawet dwie. I żeby przyprowadziła jutro córkę do szkoły… O której ma pani lekcję z klasą? – zapytał.
– O dziewiątej czterdzieści. – odparłam.
– No to o dziewiątej czterdzieści – przytaknął na moją odpowiedz.
– Nie wiem, czy się zgodzi. Mała jest w strasznym stanie. Po tych wydarzeniach nie chce wychodzić z domu – poinformowałąm go zgodnie z prawdą.
– Bardzo proszę ją przekonać. Ja też przyjdę z córką i załatwimy sprawę. Tę, a może przy okazji i inne… A teraz muszę się już pożegnać. Mam kilka ważnych spraw do załatwienia – powiedział i wyszedł.
Gdy zamknęły się za nim drzwi, zadzwoniłam do pani Iwony i streściłam rozmowę.
– Mam gdzieś jego przeprosiny i pieniądze za perukę. Chcę, żeby ta wstrętna dziewczyna poniosła jakąś karę! Zrozumiała, jak bardzo skrzywdziła moje dziecko! – krzyknęła w słuchawkę drżącym głosem.
– Wiem… Jej ojciec nie mówił za wiele, ale widziałam, że był bardzo poruszony i oburzony. Może więc jednak przyprowadzi pani Julitę do szkoły? Zobaczymy, co się wydarzy… – namawiałam ją.
– Spróbuję. Ale niczego nie obiecuję. – pani Iwona zakończyła rozmowę.
Nie spodziewałam się tego
Julitka przyszła następnego dnia do szkoły. Dzieciaki bardzo się ucieszyły i natychmiast ją obstąpiły. Tylko kilka dziewczynek trzymało się z boku. Pomyślałam, że to pewnie te, których chichot było słychać na filmiku.
Głównej sprawczyni jednak ciągle nie było. Mimo że 9:40 dawno już minęła. Czułam się bardzo zawiedziona. Wprawdzie nie spodziewałam się niczego wielkiego, ale miałam nadzieję, że Anka chociaż przeprosi Julitę w obecności wszystkich uczniów. Widać jednak nawet ojciec nie był w stanie jej do tego skłonić.
– No dobrze, otwórzcie podręcznik na stronie 152 – postanowiłam zacząć lekcję.
I wtedy otworzyły się drzwi.
Tego, co się potem wydarzyło, nie zapomnę chyba do końca życia. Do klasy wszedł ojciec Anki, siłą ciągnąc za sobą córkę. Anka opierała się, prosiła, żeby ją puścił. Zauważyłam, że dwiema rękami przytrzymuje na głowie czapkę. W końcu stanęli przed tablicą.
– Wczoraj dowiedziałem się, że moja córka naśmiewała się z chorej na raka koleżanki. Próbowałem z nią na ten temat spokojnie i rzeczowo porozmawiać, ale niewiele do niej docierało. Dostała więc lekcję, którą na pewno zrozumie i na długo zapamięta. A jak nie, to powtórzymy zabieg – powiedział ojciec i jednym ruchem ściągnął Ance czapkę.
Zamarłam. Anka była… łysa jak kolano! W klasie zapanowała kompletna cisza. Jak makiem zasiał. Uczniowie z niedowierzaniem patrzyli na Ankę. To nie była już ta pewna siebie, butna i pyskata dziewczyna. Wyglądała jak kupa nieszczęścia. Skulona, zapłakana, z opuchniętymi oczami…
Miałam wrażenie, że chce się zapaść pod ziemię. Wiem, że nie powinnam się do tego przyznawać, ale poczułam satysfakcję. Pomyślałam, że teraz już wie, co czują jej ofiary. Dostała za swoje.
– Nie masz klasie, a przede wszystkim chorej koleżance, nic do powiedzenia? No, proszę, czekam – naciskał ojciec.
– No więc… – zaczęła.
Zanim zdążyła wypowiedzieć następne słowa, stało się coś nieoczekiwanego: z ławki nagle wstała Julita, podeszła do Anki i chwyciła ją za rękę.
– Nie martw się. Włosy ci odrosną. Bardzo szybko. Może nawet gęstsze i ładniejsze, niż miałaś – wyszeptała.
Anka podniosła głowę.
– Pomożesz mi wybrać perukę? Masz większe doświadczenie niż ja. Tata nas zawiezie do sklepu. Nawet zaraz – wykrztusiła.
– Jasne, że ci pomogę – uśmiechnęła się Julita.
– To jak, tato? – Anka zwróciła się do ojca.
– Najpierw zapytaj panią, czy was zwolni z lekcji – odparł.
– Możemy, proszę pani? – Anka spojrzała na mnie. – Wszystko nadrobimy… Przysięgam – w jej zapłakanych oczach było błaganie.
– Możecie, możecie… Ale na matematykę wróćcie, bo pani Karolina będzie się wściekać – wykrztusiłam i zaczęłam ścierać tablicę, żeby ukryć zmieszanie.
Bo teraz, dla odmiany, zrobiło mi się potwornie wstyd. To ja, dorosła osoba, pedagog z wykształcenia, cieszyłam się w duchu, że Anka dostała nauczkę. A chora trzynastolatka okazała współczucie i miłosierdzie…
Wierzycie w cuda? Ja nie, ale sądzę, że tamtego dnia w naszym gimnazjum numer 6 wydarzył się prawdziwy cud. Dziewczynki wróciły z zakupów uśmiechnięte, w takich samych perukach. I od tamtej pory są nierozłączne.
Tak, zostały przyjaciółkami. Siedzą w jednej ławce, na przerwie też się nie rozstają. Anka przy Julicie bardzo złagodniała. Owszem, czasem zdarza się jej pokazać rogi, ale w porównaniu z tym, co było kiedyś, postęp jest wielki. Lekcja była więc sroga, pewnie zdaniem wielu zbyt sroga, ale skuteczna.
Czytaj także:
„Synowi dokuczali w szkole, więc żona zarządziła nauczanie domowe. Problem w tym, że to ja miałem robić za nauczyciela”
„Po pierwszym dniu pracy nauczyciela chciałem iść na emeryturę. Na samą myśl, że będę musiał wrócić, robiło mi się słabo”
„Uwzięłam się na nielubianego ucznia, a on odpłacili mi pięknym za nadobne. Nie mam już czego szukać w zawodzie nauczyciela”