Hanka i ja przyjaźnimy się właściwie od przedszkola. Przez wiele lat jednak rzadko się widywaliśmy. Ja robiłem karierę, podróżowałem, zarabiałem pieniądze, żeniłem się i rozwodziłem. Hanka też miała ciekawe życie, ale zdecydowanie mniej udane. Paweł, jedyny mężczyzna, z którym była naprawdę szczęśliwa, zginął w wypadku, kiedy ich syn miał piętnaście lat i właśnie dostał się do liceum.
Po śmierci Pawła Hanka ze wszystkich sił starała się jakoś pozbierać i żyć dalej dla syna. Ale łatwo tak powiedzieć. Nieszczęście przyszło w najgorszym momencie – Kuba był w bardzo trudnym wieku, potrzebował wsparcia rodziców, a śmierć ojca przecież i dla niego była tragicznym przeżyciem.
Wkrótce zaczął opuszczać się w nauce, wagarować. Regularnie uciekał z klasówek, gubił zeszyty, nie odrabiał prac domowych. Nauczyciele, znając ich sytuację rodzinną, starali się pomóc. Kuba nie był głupi i wywołany do odpowiedzi potrafił zaskoczyć wiedzą, jednak szkoła ma swoje prawa. Zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawiła się matura…
Pomogłem mu odkryć życiową pasję
– Pani Hanno, my znamy waszą sytuację i staramy się pomóc Kubie – przyjaciółka relacjonowała mi rozmowę z dyrektorką. – To jest naprawdę bystry chłopak, ale musi pisać sprawdziany, odrabiać lekcje. Możemy go jakoś przeciągnąć do trzeciej klasy, jednak jak tak dalej pójdzie, nie ma mowy o maturze.
Hanka starała się, rzecz jasna, rozmawiać z synem, ale Kuba pytany, dlaczego ucieka ze sprawdzianów, milczał albo znów odpowiadał półsłówkami.
– Już bym chyba wolała, żeby palił papierosy, pił piwo, rozrabiał albo coś podobnego. A to jest kochane dziecko! Pomaga w domu, wraca na czas, nigdy nie chce, żeby mu coś kupić, nawet nie przeklina! Ja nie mam z nim absolutnie żadnych kłopotów, oprócz tych ze szkołą! – słyszałem.
Traf chciał, że właśnie w tym czasie podjąłem bardzo ważną życiową decyzję. Zrezygnowałem z pracy na etat i postanowiłem pójść na swoje. Z zawodu jestem inżynierem akustykiem i dwadzieścia siedem lat przepracowałem w wielkiej firmie, przy wielkich koncertach, festiwalach. Ale miałem już serdecznie dość tej gonitwy, stresu, życia w hotelach.
Przez te lata trochę zarobiłem. Postanowiłem zaryzykować – założyć własne studio dźwiękowe. Wynająłem lokal, wyremontowałem, wyposażyłem w sprzęt i zacząłem szukać współpracownika – tak zwanego „młodego zdolnego”, który będzie gotów na ciężką pracę i nie będzie od razu żądał za nią kokosów.
– Zawsze tego chciałem, ale robota sama pchała się w ręce, więc jak tu nie zarabiać? Ja już nie muszę mieć nie wiadomo ile pieniędzy! Muszę tylko znaleźć kogoś, komu będę mógł zaufać… – opowiadałem to Hance, siedząc u niej przy stole.
Zaprosiła mnie na kolację, był też, oczywiście, Kuba. Nie odzywał się właściwie, ale miałem wrażenie, że bardzo uważnie słucha tego, co mówię. Nie myliłem się. Hanka zadzwoniła do mnie już następnego dnia.
– Olaf, wiem, że to kłopot, ale… Wczoraj po twoim wyjściu Kuba spytał, czy mógłby odwiedzić cię w twoim studiu. Próbowałam mu to wyperswadować, no bo po co ci taki dzieciak pętający się pod nogami, ale nie przestawał mnie prosić. Powiedział nawet, że jak mu to załatwię, to będzie siedział nad lekcjami i zda poprawkę z matematyki. Jemu tak bardzo na tym zależy… A gdyby faktycznie trochę się pouczył… Słuchaj, on będzie tylko siedział w kącie i patrzył, nie będzie przeszkadzał, daję ci słowo! To jest naprawdę dobre dziecko…
Przerwałem Hance ten monolog i oczywiście zgodziłem się. Domyślałem się, że Kubie brakuje ojca, dorosłego mężczyzny, na którym mógłby się wzorować. Oczywiście „wujek” to nie to samo, ale zawsze coś. Zaprosiłem Kubę do studia na następny dzień. Postanowiłem, że opowiem chłopakowi o sprzęcie i pokażę, co można na nim zrobić.
Kuba przyszedł pięć minut przed umówioną godziną. Kiedy powiedziałem, że zrobię mu mały wykład, cały się rozjaśnił. Słuchał też całym sobą, pochylał się nad pulpitem, jakby chciał obejrzeć z bliska każde pokrętło. Zapytał, czy może dotknąć. Kiedy się zgodziłem, delikatnie dotykał każdego suwaka, przesuwał palcami, głaskał. Najwyraźniej był zafascynowany.
Zapytałem, czy chce spróbować nagrać na próbę jakiś kawałek płyty. To był oczywiście żart, ale miałem kopię materiałów, więc nic złego nie mógł zrobić. Jeszcze raz powtórzyłem, do czego służą poszczególne przyciski, i wręczyłem Kubie słuchawki. Sam wyszedłem – telefon domagał się, żebym oddzwonił na jakieś dwanaście superpilnych połączeń…
Siedział skulony w kącie i płakał...
Wróciłem po godzinie. Kuba siedział w fotelu, a na twarzy miał wyraz absolutnego szczęścia. Powiedział, że skończył i spytał, czy chcę posłuchać. Uśmiechnąłem się, zachowując powagę, i powiedziałem, że oczywiście. Kuba puścił nagranie…
Kiedy się skończyło, poprosiłem, żeby powtórzył. Miałem nadzieję znaleźć błąd – dowód na to, że trzydzieści lat mojego doświadczenia ma jednak jakieś znaczenie. Nie znalazłem. Kuba zrobił to doskonale. Miał naturalny talent, genialny słuch akustyczny, jaki zdarza się jednemu na tysiąc, może milion. Był do tego stworzony!
Ochłonąłem z pierwszego szoku i dałem mu trudniejszy kawałek. Zrobił to z taką samą łatwością i równie doskonale. Nie było mowy o przypadku. Zrozumiałem, że właśnie znalazłem pracownika, którego szukałem. Musiałem jeszcze tylko przekonać Hankę, że może ta matura z matematyki wcale nie jest Kubie niezbędna w życiu…
Od tamtej pory pracowałem sam od rana do popołudnia, a Kuba przychodził do mnie codziennie po szkole. Już po dwóch tygodniach nie było niczego, czego jeszcze mógłbym go nauczyć, więc zostawiałem go samego z robotą. Po miesiącu wręczyłem Kubie pierwsze pieniądze – zarobił na nie więcej niż uczciwie. To był piątek przed długim weekendem, wiedziałem, że Hanka zamierzała z synem wyjechać na kilka dni, pomyślałem, że młody będzie dumny, kiedy pokaże matce pierwsze zarobione pieniądze.
Sam zostawałem w mieście. Sprowadziłem właśnie z zagranicy nowy, supernowoczesny mikser. Chciałem spędzić weekend na jego ustawieniu, pociągnięciu wszystkich kabli i tym podobnych czynnościach. Specjalnie nie powiedziałem niczego Kubie. Niech chłopak ma niespodziankę. Powinien być zachwycony!
Kiedy pięć dni później Kuba wrócił do pracy, akurat rozpętało się piekło. Dostaliśmy kilka zleceń naraz, wszystkie pilne. Pracowałem od rana, a potem zostawiłem młodego. Chciałem się przespać i usiąść na całą noc. W drodze do domu uświadomiłem sobie, że w ogóle nie objaśniłem Kubie nowego sprzętu. Zaraz jednak się uspokoiłem – na stole leżała przecież instrukcja. Jeżeli czegoś nie będzie wiedział, to sobie poczyta.
Wróciłem do studia o ósmej. Już od drzwi czułem, że dzieje się coś dziwnego. Kuby nie było za pulpitem. Rozejrzałem się i zobaczyłem go skulonego w kącie, na podłodze, z głową wciśniętą w ramiona… Kuba płakał. Bezradnie, rozpaczliwie jak małe dziecko… Szybko ukląkłem obok niego.
– Kuba, co się stało? Proszę, uspokój się. Jeśli coś ci się nie udało, zrobimy to jeszcze raz. Jeżeli skasowałeś materiały, są kopie, odtworzymy, jeżeli coś zepsułeś, mam na to gwarancję. Coś takiego się stało, tak?
Wreszcie wyznał prawdę
Kuba pokręcił głową.
– Nie, nie, niczego nie zepsułem, wujku… To jest jakiś inny mikser. Inne przyciski. Próbowałem zgadnąć, ale nie dałem rady… Wiem, tam leży instrukcja, ale ja nie widzę liter…
W ciągu następnego kwadransa, przyciśnięty do muru, powiedział mi prawdę. Trzy lata wcześniej nagle zaczął gorzej widzieć. To było właśnie wtedy, kiedy zginął jego ojciec, więc kłopoty ze wzrokiem w ogóle nie wydawały się Kubie ważne. Było coraz gorzej, ale, ze względu na fatalny stan psychiczny matki, nie miał odwagi dołożyć jej zmartwień. Uznał, że jakoś da radę, a potem to może samo minie. A potem już wiedział, że z jego wzrokiem jest bardzo źle, ale, po dziecinnemu, bał się gniewu matki, że nie przyznał się wcześniej…
Nie mógł czytać ani pisać, dlatego unikał klasówek, „gubił” zeszyty. Trochę nadrabiał w trakcie ustnych odpowiedzi, pomagała świetna pamięć. Kuba miał doskonały słuch, wyrobił sobie pamięć dotykową, stąd bez trudu zapamiętał położenie suwaków i pokręteł. Ale instrukcji nowego miksera nie mógł przeczytać…
– Ja wcale nie muszę dobrze widzieć, wujku. I nie muszę studiować. Chcę być tylko dźwiękowcem, wujku, proszę, nie mów mamie… Ona wpadnie w rozpacz i będzie się czuła winna…
Nie mogłem się na to zgodzić, nawet gdybym miał stracić doskonałego fachowca. Nie było chwili do stracenia. Od razu poszedłem z Kubą do Hanki. Hanka miała wielką ochotę na rozpacz i poczucie winy, ale zdołała się pozbierać. Następnego dnia jechali już do najlepszego okulisty w mieście…
Chciałbym tu napisać, że Kuba odzyskał wzrok i żyje normalnie. Niestety, utratę wzroku udało się tylko zahamować. Ale zrobił maturę w szkole specjalnej, a potem skończył studia na Akademii Muzycznej. Dziś ma własne studio nagrań, bardzo cenione wśród muzyków. W naszym zawodzie niedowidzący wcale nie są na gorszej pozycji – pod warunkiem że nie próbują tego ukrywać. Natomiast Hanka, dzięki Kubie, poznała pewnego klawiszowca. Ale to już zupełnie inna historia…
Czytaj także:
„20 lat męczyłam się w urzędzie, aż w końcu powiedziałam dość. Zaczęłam zarabiać na swojej pasji, a wszystko dzięki córce”
„Dla mojego męża liczyły się tylko pieniądze i status. Odciął mnie od wszystkich przyjaciół, którzy zarabiali mniej od nas”
„Przez chciwość i głupotę stoczyłem się na samo dno. Marzyłem o wielkich pieniądzach, a skończyłem jako bezdomny”