„Przez chciwość i głupotę stoczyłem się na samo dno. Marzyłem o wielkich pieniądzach, a skończyłem jako bezdomny”

bezdomny na ulicy fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosłem się z domu. Gangsterzy mogli mieć znajomych w różnych częściach kraju. Zmieniłem więc wygląd. Podejrzewałem, że będą próbowali znaleźć mnie przez biuro meldunkowe. Przestałem się więc posługiwać dowodem osobistym. A jak nie wiadomo, kim jesteś, to przestajesz istnieć”.
/ 01.09.2022 16:30
bezdomny na ulicy fot. Adobe Stock, Halfpoint

Pewnego dnia na ulicy zaczepił mnie reporter telewizyjny i spytał, czy mam jakieś hobby. Odpowiedziałem, że owszem, takie jak wszyscy, żeby starczyło do pierwszego. Nie sądzę, żeby puścili moją wypowiedź na antenie. Nie była zbyt optymistyczna, a ludzie nie lubią oglądać na ekranie smutasów.

Oczywiście przez te wszystkie lata nie tylko wzdychałem do dużych pieniędzy, ale próbowałem sięgnąć po fortunę. Grałem regularnie w totka. Przez jakiś czas pracowałem też na dwóch etatach. Po skończonej pracy biegłem do domu, jadłem szybki obiad, robiłem kanapki i pędziłem na cieciówkę, żeby w nocy pilnować budowy. Kombinowałem wtedy, że nie tylko oszczędzę dodatkową pensję, ale i nie wydam za wiele na prąd, którego w domu nie używałem.

Nie wziąłem pod uwagę faktu, że jak ktoś ma niewiele, to nie powinien oczekiwać, że spadnie mu na głowę Niagara forsy, ale co najwyżej kropelka. Po pół roku wreszcie do mnie dotarło, że dopiero po dwudziestu latach takiej orki miałbym na koncie sumę, która by mnie satysfakcjonowała. To nie był sposób na wzbogacenie się dla takiego niecierpliwca jak ja. W końcu jak długo można mieszkać w maleńkiej kawalerce?

Dziewczyny nie zwracały na mnie uwagi, gdyż ubierałem się niemodnie i nie stać mnie było, by zaprosić je w atrakcyjne miejsca. Nie miałem nawet wystarczającej ilości pieniędzy, żeby wyrównać krzywy zgryz i rozjaśnić wybarwienie zębów. Nie będę mówił o wymianie starego auta na nowe i kilku innych sprawach, które czynią naszą egzystencję wygodną. Reasumując, uznałem, że życie zaoferowało mi bytowanie poniżej średniej, a ja nie chciałem się na to zgodzić.

Miałem dostać kilka stówek za nic

Rzuciłem więc nocne stróżowanie i zająłem się handlem. Od jednych kupowałem (jak mi się wydawało) taniej, a innym sprzedawałem drożej. Po roku okazało się, że na interesie straciłem kilka tysięcy złotych.

– Widzę, że pan też kręci się za groszem, żeby trochę dorobić – pewnego dnia zaczepił mnie ziomek, który rozkładał się ze starzyzną obok mojego stoiska.

– Nie bardzo mi to wychodzi, więc niedługo rzucę to w diabły.

– Mnie też nie szło, ale  wie pan, dziś traktuję swój biznes jako relaks. Ktoś przyjdzie i kupi, dobrze. Nie kupi, też nie będę narzekał.

– Wygrał pan na loterii?

– Grałem, ale wiesz pan, jak to jest. Wygrywa tylko ten, kto już ma. Do golasa pieniądze nie idą. Na szczęście trafiłem inną robotę. Dużo się nie narobię, ale za to sporo zarobię.

– Przecież komuna się skończyła. Gdzie tak dają za nicnierobienie? – zapytałem trochę rozbawiony.

– Jak pan chcesz, to mogę poznać pana z takim jednym. Facet jest trochę strachliwy, więc trzeba popatrzeć, czy ktoś go nie śledzi.

– I za to dobrze płaci?

– Spróbuj pan, to się dowiesz. Ale najpierw gość będzie chciał z panem pogadać. Byle kogo nie zatrudnia.

Zgodziłem się, żeby umówiono mnie z „tamtym gościem”. Spotkałem się z nim dwa dni później. Z wyglądu przeciętniak. Z gadki też nic szokującego. Ale kiedy wyciągnął portfel, to proszę siadać i drzwi zamykać. Jeszcze nie widziałem, żeby ktokolwiek miał aż tak wypchany pugilares, i to samymi dwustuzłotówkami. „To dlatego chciał – przebiegło mi przez głowę – żeby ktoś spoglądał za jego plecy, kiedy sam za nie nie patrzył”.

W czasie spotkania gadaliśmy o niczym. Taka tam gadka szmatka. No i pod koniec rozmowy usłyszałem, że może i się nadam.

– A niby co miałbym robić? – zaciekawiłem się więc.

– Dobre pytanie. Lubię konkretnych gości – Teodor, jak kazał mi się do siebie zwracać, uśmiechnął się szeroko. – Dziś, na ten przykład, wieczorkiem, będę potrzebował obstawy. Jadę do jednej panienki. Zabawię u niej godzinę, może dwie. Ty posiedzisz w samochodzie na ulicy i się porozglądasz.

– Na co mam zwracać uwagę?

– Pojawi się radiowóz, zrobi się zamieszanie, to do mnie zadzwonisz. Zobaczysz kilku facetów w cywilu, którzy będą chcieli wejść do budynku, znowu dasz mi cynk. Panienka ma zazdrosnego męża. Może wezwać policję, ale może i nasłać na mnie łobuzów. Wiesz, człowieku, jak jest – roześmiał się ponownie – strzyżonego pan Bóg strzyże. Za taki wieczór płacę sześć stówek. Pasuje?

Zgodziłem się bez mrugnięcia okiem.

Okazało się, że takich wypadów w miesiącu będzie sześć, może i osiem. Szybko przeliczyłem i wyszło mi, że zarobię całkiem niezłą sumkę. Wieczorem Teodor dał mi telefon komórkowy z zapisanym numerem do siebie. Przesiedziałem w samochodzie dwie godziny. Potem Teodor wyszedł z jakimś gościem. Dostałem sześć stów i oddałem mu pożyczony mi telefon. Byłem wolny.

Pięć dni później dostałem sygnał, że będę potrzebny na trzy godziny. Tym razem miałem dostać osiem stów. No i znowu siedziałem w aucie i rozglądałem się po osiedlowej uliczce. Raz na piętnaście minut miałem wyjść i obejść apartamentowiec dookoła.

Wplątałeś mnie pan w niezłą kabałę!

Po miesiącu uradowany podliczyłem, że w ten leniwy sposób przygarnąłem sześć tysięcy złotych – żyć nie umierać. Jak dobrze pójdzie – kombinowałem w duchu – to w ciągu roku na czysto i bez podatku zarobię naprawdę sporo kasy. Wreszcie uwierzyłem, że los zaczął się do mnie uśmiechać.

W rzeczywistości byłem frajerem, jakich mało. Któregoś dnia przypadkowo usłyszałem w telewizji o serii włamań do mieszkań w naszym mieście. Potem rozpoznałem na zdjęciach domy, pod którymi parkowałem samochodem. I przestraszyłem się. W końcu dotarło do mnie, że nie chodziło o tajemne schadzki, ale okradanie mieszkań. Jak mogłem być takim naiwniakiem?

Dobiegałem czterdziestki, a życie niczego mnie nie nauczyło. Uświadomiłem sobie, że jak policja złapie złodziei, to tamci bez skrupułów opowiedzą o mnie.

Cztery dni później zadzwonił Teodor i powiedział, że wybiera się do innego miasta. Miałem dostać ustaloną kasę plus dodatkową stówę za benzynę. Odpowiedziałem, że to pomyłka i rzuciłem słuchawkę, jakby sparzyła mnie w dłonie. Znowu zachowałem się jak naiwniak. Kto uwierzy w bajeczkę, że w ciągu paru dni wyprowadziłem się z własnego mieszkania? Niby z jakiego powodu? Następnego dnia ujrzałem faceta z pchlego targu, który poznał mnie z Teodorem.

– No i jak się szanownemu panu żyje? – spytał uradowanym głosem.

Albo wiedział, co jest grane, albo nie miał zielonego pojęcia, do jakiego wepchnął mnie szamba. Tym razem nie byłem aż tak naiwny, żeby nie domyślić się, że facet rżnie głupa. Postanowiłem zatem mówić z nim bez owijania w bawełnę.

– Wplątał mnie pan w niezłą kabałę. Siedziałem na ulicy i strzegłem bezpieczeństwa bandziorów, którzy okradali cudze mieszkanie. Wie pan, co by się stało, gdyby złapała mnie wtedy policja? – zapytałem.

– No właśnie, co? – facet spojrzał na mnie, jakbym urodził się przed godziną.

– Zostałbym aresztowany. To chyba oczywiste! – krzyknąłem.

– Za siedzenie w samochodzie? – znajomek z bazarku roześmiał się głośno. – Każdemu wolno zatrzymać się autem w dowolnym punkcie miasta. Pan nie zna Teodora, a Teodor pana. Po co zaraz trząść portkami?

– Nie trzęsę, ale pisałem się na coś innego.

– Że będzie pan ochraniał kochanka, który zakrada się do niewiernej żony?

– No właśnie.

Gość po raz pierwszy spojrzał na mnie z uwagą i politowaniem, jakby zobaczył kogoś niespełna rozumu.

– Ale w końcu już pan wie, o co naprawdę chodziło. No i dlatego, kiedy powiedziało się „A”, trzeba powiedzieć „B”.

– Czyli niby co takiego?

– Podjął się pan określonej pracy, został do niej zaangażowany, więc nie może pan odejść z dnia na dzień.

Wolałem uciec niż im pomagać

Po moim milczeniu facet najwyraźniej zorientował się, że kombinuję różne rozwiązania tej patowej sytuacji. W przeciwieństwie do mnie nie był naiwniakiem.

– Oczywiście mógłbyś pan iść na policję i wykłapać dziobem wszystko, co jest panu wiadome. Ale przekalkulujmy, czy jest to opłacalne. Było nie było, brałeś pan udział w przestępstwie. Zaś zdradzony Teodor dodałby w zeznaniach, że nie tylko siedziałeś, człowieku, w samochodzie, ale i pomagałeś im dołować towar ze skoku.

– Ale przecież to nieprawda!

– Masz pan na to dowody?

Pokręciłem przecząco głową.

– Więc wyrok murowany. Choćby nawet miał wynosić kilka miesięcy. A za murem Teodor ma sporo znajomków. To wszystko honorni ludzie, a tacy nie lubią sprzedawczyków. Może się więc zdarzyć, że na spacerniaku, kiedy będzie z góry świeciło ładne słonko, ktoś sprzeda panu kosę w brzuch. Oczywiście możesz pan nie kapować, siedzieć w domu i nie odpowiadać na telefony. Ale wtedy Teodor pofatyguje się do pana osobiście. Co mu wtedy pan powie?

– Że się zwalniam.

– Zwolnić się, człowieku, to możesz z pracy. A to jest umowa między poważnymi ludźmi. Przez ciebie ktoś nie zarobi pieniędzy, na które liczy. Czy w takim wypadku taki ktoś będzie zadowolony, czy też przeciwnie, zagotuje mu się pod pokrywką? Ja bym obstawiał to drugie. A wtedy Teodor może być nawet wyrozumiały dla takiego gościa, że w nerwach przestawił panu twarz z przodu do tyłu.

Jeszcze tego wieczora spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy i wyniosłem się z domu. Gangsterzy mogli mieć znajomych w różnych częściach kraju. Zmieniłem więc wygląd. Podejrzewałem, że będą próbowali znaleźć mnie przez biuro meldunkowe. Przestałem się więc posługiwać dowodem osobistym. A jak nie wiadomo, kim jesteś, to przestajesz istnieć. Tylko bezdomni nie pytają, kim jesteś i jaki masz PESEL. No i zostałem bezdomnym w obcym mi mieście, do którego przyjechałem pociągiem.

Nauczyłem się żebrać, żeby mieć z czego żyć. Życzliwi biedacy wskazali kilka noclegowisk i powiedzieli kogo i dlaczego unikać. Najbardziej miałem uważać na gliniarzy. Dosyć szybko i boleśnie się o tym przekonałem.

Tydzień po przyjeździe, pewnego popołudnia, przysiadłem na ulicznym murku, zmęczony długim chodzeniem. Na pobliskim straganie handlarka wykłócała się z klientem o cenę pomarańczy. Po chwili odsapki wstałem i ruszyłem w stronę podziemnego przejścia. Wtedy zza pleców usłyszałem krzyk, „Łap złodzieja!”. Nawet się nie obejrzałem. Nie była to moja sprawa. Wtem ktoś szarpnął mnie za rękaw.

– Gdzie ci tak spieszno?

Zobaczyłem policjanta. Dlaczego mówił do mnie na „ty”?

– My się znamy? – odpowiedziałem.

– Zaraz cię poznam – bysiowaty gliniarz miał minę podrażnionego buldoga. – Dokument tożsamości, już.

Już nie myślę o dużych pieniądzach

Co to zdanie miało znaczyć? „Czy ma pan jakiś…?”, „Czy posiada pan…?”. Jeszcze nie potrafiłem się przyzwyczaić, że stałem się ulicznym przedmiotem. Że inni mówią do mnie w trzeciej osobie, zaś moja godność nie ma żadnego znaczenia. Starszy posterunkowy miał na sobie czysty mundur. Może tej nocy spał z kobietą. Potem rano zjadł dobre śniadanie i popił gorącą herbatą lub kawą. Wydawał się silny i pełen niezmierzonej wobec mnie pogardy.

– Słyszałeś, co powiedziałem? Dokumenty.

– Nie mam.

Nigdy cię tu wcześniej nie widziałem. Skąd jesteś?

Po zastanowieniu wskazałem za siebie.

– Stamtąd.

Policjant zdzielił mnie pałą przez plecy.

– Do radiowozu – ten wskazał drzwi stojącego nieopodal samochodu.

– Dlaczego?

Wtedy bysio uśmiechnął się wzgardliwie, odsłaniając luft w bocznym uzębieniu.

– Bo w tym kraju właśnie zaczął się sezon na odstrzał takich jak ty, sierściuchów. Jazda.

Popchnięty, zatoczyłem się na wóz policyjny. Gliniarz otworzył z tyłu drzwi. Wskazał palcem, żebym ładował się do środka. Znalazłem się w metalowej klatce, jakbym był dzikim zwierzęciem niebezpiecznym dla otoczenia. Zawieziono mnie na dołek. Parę godzin później zostałem wypuszczony na wolność.

Zacząłem pić, żeby zapomnieć. Kiedyś chciałem być bogaty, a oto wylądowałem na samym dnie życia. Miałem jednak w sobie instynkt zachowawczy. Dałem się zaciągnąć znajomkowi do klubu anonimowych alkoholików. Tam spotkałem wolontariuszkę, która była prawniczką – pomagała takim jak ja sierściuchom wyjść z bezdomności. Nie miałem nic do stracenia.

Opowiedziałem jej swoją historię, jak trzy lata wcześniej uciekłem z rodzinnego miasta. Kawalerka nie była własnościowa, więc z pewnością administracja dawno już przejęła lokal za niepłacenie czynszu. Monika pomogła mi znaleźć zatrudnienie. Zostałem dozorcą w jednej ze wspólnot mieszkaniowych. Pozwolono mi wyremontować dwudziestometrową komórkę przy garażu. Przy pomocy dobrych ludzi urządziłem w niej mieszkanie z kuchenką i łazienką.

Od tamtej pory minęło już siedem lat. Ludzie sobie chwalą moją pracę, a ja jestem wdzięczny losowi, że nie zmarniałem na dnie. Już nie myślę o wielkich pieniądzach. Dostałem od losu coś znacznie większego – szczęście. Chyba mogę uważać się za farciarza. 

Czytaj także:
„Żona zorganizowała mi całe życie. Myślałem, że to z miłości, ale dotarło do mnie, że więziła mnie jak zwierzę w klatce”
„Mam 52 lata i pracuję na kasie w monopolowym. Klienci mnie upokarzają, a szef w wieku mojego syna wiecznie krytykuje”
„Gdy tylko zobaczyłam tę cizię, wiedziałam, że chce ukraść mi męża. Postanowiłam, że będę o niego walczyć jak lwica”

Redakcja poleca

REKLAMA