„Syn powiedział w przedszkolu, że go maltretuję. Szybko dostał nauczkę. Weekend spędził na pogotowiu opiekuńczym"

Mężczyzna, który odzyskał syna fot. Adobe Stock, Kostia
„Stasio opowiadał w przedszkolu, jak to ja go codziennie zamykam wieczorem na balkonie. Robię to za karę, gdy jest niegrzeczny. Rozmowy nie pomogły. Dopiero weekend spędzony na oddziale pogotowia opiekuńczego dał mu nauczkę za kłamstwo...".
/ 03.08.2021 14:12
Mężczyzna, który odzyskał syna fot. Adobe Stock, Kostia

Każdy wie, że maluchy obdarzone są dużą wyobraźnią i często wymyślają niestworzone historie. Jak można ślepo wierzyć w ich słowa?!

– Poproszę pana na chwilę do gabinetu – uśmiechnęła się grzecznie dyrektorka przedszkola, kiedy przyszedłem po Stasia. – Chyba musimy porozmawiać…

– Prawdę mówiąc, trochę się spieszymy – spojrzałem na syna, a potem na zegarek. – Nie możemy tego odłożyć do jutra?

– Nie, to sprawa niecierpiąca zwłoki – odparła stanowczo. – Stasiem zajmie się koleżanka – wskazała na opiekunkę.

Choć z twarzy dyrektorki nie znikał śmiech, było w nim coś sztucznego i wymuszonego. Z niepokojem spojrzałem na Stasia, lecz jego pogodna buzia nie zdradzała, żeby stało się coś złego.

Po chwili znaleźliśmy się w gabinecie

– Chciałam się z panem rozmówić, zanim będę musiała wezwać policję – zaczęła, a ja aż podskoczyłem z przerażenia.

– Słucham?! Policję do Stasia?! – zawołałem. – Przecież on ma 5 lat!

– Nie chodzi o niego, tylko o… – zawahała się, po czym spojrzała na mnie wymownie. – Chodzi o pana.

– Jak to o mnie? Co pani mówi?!

Dyrektorka zaczęła wyjaśniać, a moje oczy z każdym jej słowem robiły się coraz większe ze zdziwienia. Otóż podobno od tygodnia Stasio opowiadał, jak codziennie zamykam go wieczorem na balkonie. Robię to za karę, gdy jest niegrzeczny. Mój syn spędza godzinę lub dwie na mrozie do czasu, aż przeprosi za swoje zachowanie.

Dyrektorka w związku z tymi opowieściami musiała już przedsięwziąć pewne kroki, bo nie wolno jej takich rzeczy lekceważyć. Dlatego Staś rozmawiał już z panią psycholog, a ta stwierdziła, że jego opowieści wyglądają na prawdopodobne.

Oczywiście wszystkiemu zaprzeczyłem i powiedziałem, że nic takiego się nigdy nie wydarzyło. Obiecałem też, że sam porozmawiam na ten temat z synem.

Dyrektorka po chwili zastanowienia powiedziała, że da mi kredyt zaufania, ale jeśli Staś wciąż będzie opowiadał takie historie, ona wezwie policję. Skinąłem głową ze zrozumieniem i wyszedłem.

Najchętniej zaraz po pożegnaniu dyrektorki nakrzyczałbym na syna, ale obawiałem się, że takie zachowanie może być potraktowane jak potwierdzenie mojej winy. Wolałem to odłożyć na później.

Dlatego zabrałem Stasia z przedszkola i nie odzywałem się przez całą drogę do domu. Dopiero tam opowiedziałem o wszystkim Ani, mojej żonie, i wspólnie zażądaliśmy od niego wyjaśnień.

Spojrzał na nas zdziwiony

– Przecież dwa dni temu nie mogłem oglądać telewizji i musiałem siedzieć
w swoim pokoju – odpowiedział.

– Ale synku, twój pokój to nie jest zimny balkon – powiedziała łagodnie Ania.

– Ja bym chyba wolał siedzieć na balkonie. Tam się coś dzieje – odparł Stasio, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.

No i nakrzyczałem na małego. W złości powiedziałem nawet, że skoro opowiada takie rzeczy, to następnym razem naprawdę zamknę go na balkonie, żeby oduczył się kłamać. Jednak już następnego dnia pożałowałem tych słów. Ania wróciła ze Stasiem z przedszkola i oznajmiła mi, że też miała pogadankę z dyrektorką.

Otóż nasz syn twierdził, że tym razem tata kazał mu siedzieć na balkonie cztery godziny. Żona próbowała tłumaczyć dyrektorce, że to niemożliwe, bo przecież wczoraj był duży mróz, więc gdybyśmy wystawili dzieciaka na balkon, toby się musiało u niego skończyć odmrożeniami.

Dyrektorka znów zagroziła wezwaniem policji. Wydaje mi się, że sama nie do końca wierzyła w opowieści Stasia, ale bała się bezczynności i tego, że ktoś jej może zarzucić niedopatrzenie obowiązków. Zwłaszcza w dzisiejszej atmosferze, kiedy co i rusz się mówi w mediach, że właściwe organy nie zauważyły w odpowiedniej chwili oznak maltretowania dzieci.

Nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy przeprowadzić bardzo poważną rozmowę ze Stasiem i postarać mu się wyjaśnić konsekwencje jego działań. Nie było to wcale proste zadanie, bo chociaż pięciolatki miewają bogatą wyobraźnię, to nie są w stanie objąć nią czegoś takiego jak zabranie przez pogotowie opiekuńcze.

Rozmowę postanowiła przeprowadzić sama Ania. Stwierdziła bowiem, że ja się zbyt łatwo unoszę i mogę palnąć coś głupiego. Nie zgadzałem się z tym, lecz dla świętego spokoju nie protestowałem. Niech robi, co chce; może jej się uda.

Żona była zadowolona z tej rozmowy. Mówiła, że Stasio wydawał się bardzo poruszony perspektywą rozłąki z nami.

Dlatego myśleliśmy, że sprawa jest już załatwiona i problem więcej się nie powtórzy. Nie zwróciliśmy uwagi, że następnego dnia nasz syn poszedł do przedszkola z mocno wypchanym plecakiem.

Dlaczego był tak wypchany, dowiedziałem się, gdy poszedłem odebrać syna. Kiedy przedszkolanka powiedziała mi, że nie mogę tego zrobić, bo go już nie ma, uznałem to za jakiś ponury żart. Zacząłem wrzeszczeć, więc wezwała dyrektorkę.

– Pana syna zabrała policja na pogotowie opiekuńcze – wyjaśniła spokojnie.

– Ależ… to niemożliwe! – zawołałem. – Przecież z nim rozmawialiśmy!

– Powiedział, że cały wieczór spędził na balkonie – skrzywiła się. – Do przedszkola przyszedł już spakowany.

Wszystko, co działo się później, było jakimś niewyobrażalnym koszmarem

Nie mogliśmy nawet zobaczyć się ze Stasiem. Do naszego domu przyszedł kurator na wywiad środowiskowy. Pokłóciliśmy się z nim, bo był to człowiek straszliwie ograniczony, działający według utartych schematów. Nie docierało do niego, jaka krzywda nas spotkała.

Na szczęście w sprawę Stasia zaangażowali się sąsiedzi. Wszyscy podpisali się pod listem, który zaświadczał, że nigdy nie słyszeli z naszego domu żadnych krzyków czy awantur i że nie działo się nic, co mogłoby wskazywać na maltretowanie.

Przez dwa dni poruszyliśmy niebo i ziemię, żeby Stasia dostać z powrotem. Ale był akurat weekend i wydawało się, że nikogo nasz dramat nie obchodzi. Wszystkie organa uważały, że spełniły swój obowiązek, oddzielając biedne, krzywdzone dziecko od okrutnych rodziców.

Syna zobaczyliśmy dopiero w poniedziałek, gdy udało nam się przekonać sędziego z sądu rodzinno-opiekuńczego, że zaszła jakaś horrendalna pomyłka.

Staś był przerażony. Jak tylko nas zobaczył, podbiegł do nas, wskoczył w moje ramiona, przytulił się mocno i szepnął:

– Tatusiu, zabierz mnie stąd…

Wróciliśmy do domu. Staś był brudny i wymęczony. Mówił, że w nocy nie spał. W swojej grupie spotkał jakiegoś chłopca, który go uderzył kilka razy i mówił, że jak Staś zaśnie, to on mu poderżnie gardło. Tym razem nasz syn raczej nie konfabulował, miał kilka siniaków na ręku i plecach.

Zmieniliśmy mu przedszkole

Wciąż pozostawaliśmy pod nadzorem kuratora. Staś powoli dochodził do siebie, na pewno dobrze zapamiętał tę lekcję i nie będzie wymyślał kolejnych historii. Jednak pobyt w tym strasznym miejscu wyraźnie odbił się na jego psychice.

Z radosnego, pogodnego dziecka stał się strachliwy i wycofany. Kiedyś spytałem go, czemu nie przestał opowiadać tych niestworzonych historii.

– Bo ja myślałem, że będzie fajnie – powiedział. – Takie wakacje bez was. Bo wy mi nigdy nie pozwalacie samemu nigdzie chodzić. A ja już jestem duży.

Czas leczy rany, Staś kiedyś przestanie się bać. Czy jednak naprawdę musiał przeżyć to wszystko?

Dyrektorka nie mogła chwilę pomyśleć, zanim uwierzyła dziecku? A inne instytucje nie mogły sprawdzić choćby elementarnych faktów?

Jedno wiem na pewno. Wszyscy, którzy zajmują się zawodowo pomocą dzieciom, powinni dobrzeć przemyśleć tę historię…

Czytaj także:
„Moja dziewczyna chciała studiować za granicą. A co ze mną? Postawiłem jej ultimatum: albo ja, albo edukacja”
„Moja córka jest psychopatką. Prześladuje i obraża w internecie słabszą dziewczynkę. To mogło skończyć się tragedią..."
„Córka nie chce mojej pomocy po porodzie. Zamiast tego woli niańczyć męża i dziecko. Co za naiwna dziewucha”

Redakcja poleca

REKLAMA