„Moja dziewczyna chciała studiować za granicą. A co ze mną? Postawiłem jej ultimatum: albo ja, albo edukacja”

Konflikt w związku fot. Adobe Stock, Damir Khabirov
Po co miała studiować? Tłumaczyłem, że nie tak się umawialiśmy, że te cholerne studia nie są jej do niczego potrzebne. Bo przy mnie ptasiego mleka jej nie zabraknie. W desperacji zagroziłem nawet, że poszukam sobie innej kandydatki na żonę.
/ 29.07.2021 11:42
Konflikt w związku fot. Adobe Stock, Damir Khabirov

W Monice zakochałem się w dzieciństwie. Miałem trzynaście lat, gdy oświadczyłem jej rodzicom, że w przyszłości zostanie moją żoną. Pamiętam, że najpierw spojrzeli na mnie z niedowierzaniem, a potem wybuchnęli śmiechem. Moja wybranka miała wtedy zaledwie dziewięć lat i w przerwach między odrabianiem lekcji bawiła się lalkami i miśkami.

Wcale mnie to jednak nie zniechęciło. Czułem, że jeśli będę cierpliwy, poczekam, aż dorośnie, to ją zdobędę. I postawiłem na swoim. Chodziłem koło niej, no i wychodziłem.

Gdy była w liceum, zostaliśmy parą

Planowałem, że gdy zda maturę, od razu zaczniemy przygotowania do ślubu. Bardzo chciałem założyć rodzinę. Ojciec obiecał, że wkrótce przekaże mi ster w rodzinnej firmie produkującej meble ogrodowe. Przygotowywałem się do tej roli od bardzo dawna, więc byłem pewien, że sobie poradzę. I nie będę musiał martwić się, z czego utrzymam żonę i dzieci.

Niestety, z moich planów małżeńskich nic nie wyszło. Niedługo przed maturą Monika wspomniała, że zanim stanie przed ołtarzem, chce wyjechać do Warszawy, na studia. Początkowo nie traktowałem jej słów poważnie. Myślałem, że to tylko takie gadanie, głupie mrzonki.

Po co miała studiować? Przecież przyszłość miała zapewnioną. Interesy w firmie szły świetnie! Srodze się jednak zawiodłem. Gdy okazało się, że przyjęto ją na uniwersytet, ucieszyła się jak małe dziecko z gwiazdkowych prezentów. I oświadczyła stanowczym głosem, że jedzie, bo nie może zmarnować takiej szansy, bo to zawsze było jej wielkie marzenie.

W pierwszej chwili nie chciałem o tym słyszeć

Na myśl, że mamy się rozstać na tak długi czas, bo aż na cztery lata, robiło mi się słabo. Poza tym bałem się, że w stolicy pozna jakiegoś chłopaka, zakocha się i zostanie tam na zawsze. Wszelkimi sposobami próbowałem więc wybić jej ten pomysł z głowy.

Tłumaczyłem, że nie tak się umawialiśmy, że te cholerne studia nie są jej do niczego potrzebne. Bo przy mnie ptasiego mleka jej nie zabraknie. W desperacji zagroziłem nawet, że poszukam sobie innej kandydatki na żonę. Nie było to trudne. Wokół mnie kręciło się wiele dziewczyn. Zwłaszcza jedna, Andżelika, była wyjątkowo uparta. Przychodziła do mnie, kusiła, wdzięczyła się. Skinąłbym palcem, a już by była moja.

Ale Moniki to nie przekonało. Uparła się na ten wyjazd i już. Mówiła, że zawsze chciała się uczyć, że jeśli ją naprawdę kocham, to powinienem ją wspierać, cieszyć się, że ma szansę realizować swoje marzenia. Tak mnie przekonywała, że w końcu się zgodziłem.

W dniu wyjazdu poszedłem się z nią pożegnać. Musiałem mieć bardzo niewyraźną minę, bo mocno się do mnie przytuliła.

– Kochanie, nie bądź smutny. Nie wyjeżdżam na koniec świata. Będę przecież przyjeżdżać w weekendy – pocieszała mnie.

– No dobrze już, dobrze… Tylko nie szalej tam za bardzo w tej stolicy, nie oglądaj się za facetami. I obiecaj, że do mnie wrócisz – wykrztusiłem.

– No pewnie, że wrócę. Przyrzekam na wszystko – podniosła dwa palce.

Ufałem jej, ale na wszelki wypadek poprosiłem kilku znajomych z Warszawy, by mieli ją na oku. Nasłuchałem się historii o dziewczynach, którym po wyjeździe z rodzinnych wsi kompletnie puściły hamulce.

Chciałem mieć pewność, że moja ukochana sprawuje się dobrze

Trzeba przyznać, Monika dotrzymała słowa. Nie zapomniała, że pojechała do Warszawy się uczyć, a nie szaleć i szmacić na lewo i prawo. Chodziła na wszystkie wykłady, zaliczała egzaminy za pierwszym podejściem. Dodatkowo szlifowała angielski i francuski.

Owszem, bywała czasem w klubach, żeby potańczyć, ale potem, jak donosili znajomi, grzecznie wracała do akademika. I tak, jak obiecała, co weekend przyjeżdżała do domu. Spędzaliśmy wtedy cudowne chwile.

– Wiesz, jestem najszczęśliwszą kobietą pod słońcem – powiedziała mi kiedyś.

– Bo masz mnie? – zaśmiałem się.

– A żebyś wiedział! Kumple z uczelni myślą tylko o przyjemnościach i zabawie. Nie zastanawiają się, co będzie, gdy skończą studia, nie myślą o przyszłości. A ty zawsze byłeś taki poukładany, odpowiedzialny. Cieszę się, że zakochałeś się właśnie we mnie.

– Czyli jak już skończysz naukę, to wracasz na dobre i bierzemy ślub?

– Oczywiście! Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej – zapewniła gorąco.

Wierzyłem jej, bo dlaczego miałem nie wierzyć? Poprosiłem nawet mamę, by rozejrzała się za odpowiednią salą weselną. Chciałem, żeby nasz ślub był najcudowniejszy, niezapomniany. Monika obroniła pracę magisterską na piątkę. Wróciła do domu szczęśliwa i dumna jak paw.

Chwaliła się, że była najlepsza na roku, że po wręczeniu dyplomów promotor powiedział jej, że dawno nie miał tak zdolnej studentki.

Gratulowałem jej, zachwycałem się, ale wcale nie z tej piątki

W duchu cieszyłem, że studia ma już za sobą, że wreszcie będziemy razem. Założymy rodzinę, doczekamy się dzieci. Urządziłem nawet z tej okazji wielkie przyjęcie w ogrodzie. Zaprosiłem nasze rodziny, znajomych. Wszyscy świetnie się bawili, ale od czasu do czasu zerkali na nas znacząco. W pewnym momencie odciągnąłem więc Monikę na bok.

Słuchaj, musimy szybciutko ustalić datę ślubu. Choćby przybliżoną. Ludzie spodziewają się, że ją wreszcie ogłosimy – zagadnąłem.

– Wiem, ale jest maleńki problem – zająknęła się.

– Jaki? Czyżbyś zakochała się w jakimś bogatym i przystojnym warszawiaku i postanowiła mnie porzucić? – zachichotałem.

– Nie! Byłeś i jesteś tym jedynym i wiem, że to z tobą chcę spędzić resztę życia.

– To o co chodzi? – zdumiałem się.

– O to, że po wakacjach chcę wrócić na uczelnię.

– Słucham? Ale po co? Przecież już skończyłaś studia!

– Magisterskie. A dziekan zaproponował mi studia doktoranckie. Stwierdził, że jestem bardzo zdolna i powinnam się nadal kształcić, rozwijać. To nie wszystko. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, dostanę stypendium naukowe za granicą. Ja na uczelni w Szkocji albo Francji. Wyobrażasz to sobie? Bo dla mnie brzmi to jak sen – opowiadała podekscytowana.

Aż się zatrząsłem. Nie wierzyłem, że znowu chce mnie wystawić do wiatru.

– Nie wyobrażam sobie! Zwłaszcza że nawet nie raczyłaś mnie poinformować o twoich planach! – wrzasnąłem.

Spojrzała na mnie spłoszona.

– Miałam ci powiedzieć… Przysięgam… Ale jakoś nie było okazji… Zrozum, to dla mnie kolejna wielka szansa…

– Czyli już podjęłaś decyzję?

– W zasadzie tak. Wiem, że obiecywałem ci coś innego, ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że dostanę tak świetną propozycję. Mam nadzieję, że to zrozumiesz i poczekasz jeszcze te dwa, trzy lata… Zobaczysz, miną jak z bicza strzelił – próbowała się do mnie przytulić.

– Nie poczekam! – odepchnąłem ją gwałtownie – Jeżeli chcesz robić karierę naukową, proszę bardzo. Droga wolna. Ale z nami koniec. Już dostatecznie byłem cierpliwy!

– Żartujesz, prawda? – spojrzała na mnie przerażona.

– Nigdy nie byłem bardziej poważny! Wybieraj więc – albo zostajesz i bierzemy ślub, albo żegnaj na zawsze. Masz miesiąc na odpowiedź – wycedziłem, a potem odwróciłem się na pięcie i odszedłem, nie oglądając się na gości.

Bałem się, że jeśli usłyszę od niej choćby słowo, to nie wytrzymam i jej przyłożę.

Nie chciałem robić z siebie idioty

Od tamtej pory minęły dwa tygodnie. We wsi aż huczy. Ludzie gadają ponoć tylko o mnie i o Monice. Zastanawiają się, czym to się wszystko skończy. A niech gadają sobie, ile wlezie. Ja wiem jedno: tym razem nie ustąpię. Kocham Monikę i chcę z nią spędzić resztę życia, ale nie dam się dłużej wodzić za nos.

Po tamtym przyjęciu była u mnie ze trzy razy. Prosiła, płakała, nawet klęczała u moich stóp. Zapewniała o swojej wielkiej miłości. Ale ja byłem nieugięty. Już raz zgodziłem się, by spełniła swoje marzenia. Teraz przyszedł czas, by ona przypomniała sobie o moich.

Chcę mieć dom, żonę na miejscu, dzieci

I to wkrótce, a nie w jakiejś nieokreślonej przyszłości, gdy mojej narzeczonej minie pęd do wiedzy. Jeśli więc wybierze wyjazd, nie chcę jej więcej oglądać na oczy.

Wiem, że będę cierpiał, ale wcześniej czy później o niej zapomnę. Zwłaszcza że w okolicy nie brakuje pocieszycielek. Andżelika już przechadza się pod moim domem. To całkiem niezła dziewczyna… Może więc za dwa tygodnie zaproszę ją na jakiś wypad do miasta albo nawet gdzieś dalej, a co. O ile oczywiście Monika się w końcu nie opamięta. 

Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"

Redakcja poleca

REKLAMA