„Syn potrącił człowieka na moich oczach i uciekł z miejsca wypadku, pozbył się samochodu. Nie wydałam go”

Wypadek samochodowy fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1
„– Przestań płakać, to nie moja wina – powiedział. – Zagapiłem się, śpieszyłem się, żeby odebrać Gosię. Stoi teraz na ulicy w tym deszczu. Pamiętaj, nic nikomu nie mów, nic nie widziałaś, później to wszystko załatwię – wsiadł z powrotem do auta i odjechał”.
/ 11.08.2021 12:45
Wypadek samochodowy fot. Adobe Stock, dusanpetkovic1

Widziałam dokładnie ten wypadek. Ale gdy zorientowałam się, kto siedział za kółkiem, od razu… zapomniałam.

Burza rozpętała się dosłownie w kilkadziesiąt sekund. Cały dzień z nieba lał się żar, słońce świeciło jak na Saharze i nic nie zapowiadało zmiany pogody. Nawet prognozy. Wracałam z pracy piechotą, bo mąż rano wziął mój samochód. Jego auto stało w warsztacie, a potrzebował pilnie pojechać na spotkanie z klientem. Szłam niezbyt szybko, odpisując jednocześnie na SMS-y od koleżanki. Tuż przed wejściem na osiedle skręciłam jeszcze w jedną z pobliskich ulic, żeby zrobić zakupy na kolację.

Wtedy właśnie niebo zakryły granatowe chmury i zerwał się silny wiatr. Podbiegłam pod przystanek, żeby przeczekać. Zaczęło lać jak z cebra i zrobiło się ciemno jak w nocy. Ludzie pouciekali do samochodów, a ja mogłam się schronić tylko pod tą wiatą…

Siedziałam skulona na ławce, nogi miałam już zupełnie mokre

Wtedy zobaczyłam zbliżającą się postać. Kolorowa koszulka, czerwone spodenki. Jakiś chłopak jechał na rowerze. A raczej próbował jechać, bo wiatr i deszcz skutecznie mu to utrudniały. „Boże, co za desperat” – zdążyłam pomyśleć i w tym momencie z prostopadłej ulicy nadjechał samochód. Skręcił w jednokierunkową z piskiem opon, ledwo wyrobił się na zakręcie.

Rowerzysta krzyknął i w ułamku sekundy znalazł się na masce samochodu. Usłyszałam potworny odgłos ciała uderzającego najpierw o blachę auta, a później spadającego na jezdnię. Nastała głucha cisza przerywana tylko grzmotami z oddali i szumem ulewy. Rozejrzałam się dookoła. Nikogo nie było. Deszcz padał coraz większy. Z samochodu nikt nie wysiadał.

Podbiegłam do rowerzysty. Leżał twarzą do ziemi. Koszulka, choć przemoknięta od deszczu, zdążyła już nasiąknąć krwią. Byłam w szoku. Działałam jak automat. Wyciągnęłam telefon, zadzwoniłam po pogotowie. Nie odważyłam się ruszać tego chłopaka, mógł mieć przecież złamany kręgosłup. Bałam się też, że nie żyje.

Podeszłam do samochodu. Prawie nic nie widziałam, szyby były w nim kompletnie zaparowane. Zaczęłam walić pięścią w drzwi. Wystraszyłam się, że kierowca też może być ranny. Po dłuższej chwili ktoś otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. Podniosłam głowę i… kolana się pode mną ugięły.

Przy aucie stał mój syn

Był w kompletnym szoku. Blady jak ściana, nie od razu mnie poznał.

– Chryste, synku, co ty zrobiłeś? – zaczęłam lamentować. To go ocuciło.

– Przestań płakać, to nie moja wina – powiedział. – Zagapiłem się, śpieszyłem się, żeby odebrać Gosię. Stoi teraz na ulicy w tym deszczu. Pamiętaj, nic nikomu nie mów, nic nie widziałaś, później to wszystko załatwię – wsiadł z powrotem do auta i odjechał.

Cały czas byłam w tak silnym stresie, że nawet nie zastanawiałam się, co tak naprawdę kazał mi robić syn. Za chwilę przyjechało pogotowie, później policja. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że kierowca zbiegł z miejsca wypadku.

– Nie pamiętam, jak wyglądał samochód, kierowcy nie widziałam, to trwało kilkanaście sekund, poza tym widoczność była mocno ograniczona – skłamałam policjantom. Powiedzieli, że mam się zgłosić na komendę następnego dnia. Jacek pojawił się w domu po kilku godzinach.

– Gdzie masz ten samochód? – zapytałam. – Czyj on w ogóle jest?

– To samochód Gosi, ojciec sprowadził go dla niej z Niemiec dwa tygodnie temu. Ale już go nie ma, nie przejmuj się. Został rozłożony na części, jest nie do znalezienia.

– Synu, ty chyba zabiłeś tego chłopaka – rozpłakałam się.

– Uspokój się, mamo – przytulił mnie Jacek. – Mama Gosi pracuje w szpitalu, chłopak na razie był operowany. Obiecała więcej dowiedzieć się jutro. Najważniejsze, żebyś ty nie powiedziała nic policji. Nie było innych świadków oprócz ciebie, nikt mnie nie wyda.

– Jak mogłeś na niego tak po prostu wjechać? – nadal to wszystko wydawało mi się koszmarnym snem, z którego zaraz się obudzę.

– Nie wiem, naprawdę – Jacek schował głowę w dłonie. – Może jechałem za szybko, przez burzę nic nie było widać… Nie wiedziałem, że ta ulica była jednokierunkowa, w ogóle nie zauważyłem tego rowerzysty.

Skłamałam na policji

Powtórzyłam, że nie pamiętam ani jak wyglądał samochód, ani numeru rejestracyjnego. Kierowca odjechał, nie zostawił wyraźnych śladów. Sprawę umorzono. Rowerzysta po dwóch miesiącach wyszedł ze szpitala. Miał złamane obie nogi, roztrzaskaną miednicę. Na razie chodzi o kulach.

Mam potworne wyrzuty sumienia, wiem, że należy mu się odszkodowanie od mojego syna. Tylko jak mielibyśmy mu zapłacić? Przecież wtedy wszystko się wyda… Ostatnio Jacek zaproponował, że ktoś znajomy namówi pewną fundację, żeby wzięła tego chłopaka pod swoje skrzydła i wtedy on anonimowo przeleje mu pieniądze na dalsze leczenie.

Czytaj także:
„Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę, a jego matka miała pretensje”
„Moja żona się nade mną znęcała. Mówiła, że jestem nikim, biła, a gdy straciłem pracę... zabroniła jeść"
„Byłem pewien, że mam kobietę idealną. Gdy poznałem jej przeszłość, nie mogłem uwierzyć. Weronika była... prostytutką"

Redakcja poleca

REKLAMA