„Syn nie umiał znaleźć żony, która byłaby obrotna i umiała pracować na roli. Postanowiliśmy sami wybrać synową”

matka, która szuka żony dla swojego syna fot. Adobe Stock, Halfpoint
„Jacuś prowadzał się z takimi pannami, że pożal się Boże. Pierwsza była Zuzia - taką spódniczkę miała, że prawie majtki jej było widać. Latawica! W dodatku do gospodarki miała dwie lewe ręce. Kolejne kandydatki były niewiele lepsze. Wszystkie chciały wyjeżdżać do miasta!”.
/ 06.10.2021 13:10
matka, która szuka żony dla swojego syna fot. Adobe Stock, Halfpoint

Sąsiadki nieraz pytają mnie, czy sama to wszystko wymyśliłam. Nie wiem: pytają z zazdrością czy kpiną? Co mnie to zresztą teraz obchodzi. Teraz to ja mam ważniejsze sprawy na głowie – czekam na moją pierwszą wnuczkę! Czekam i już się doczekać nie mogę tego naszego małego szczęścia. Przyszłej dziedziczki, która zostanie tu, na gospodarce… A przecież myśleliśmy już z mężem, że nic z tego nie będzie. Że nasz jedynak na stare lata zostanie sam jak palec. Mało to we wsi takich?!

Mieszkam w takim miejscu, gdzie – jak to mówią – diabeł mówi dobranoc. Aż ciężko nieraz miastowym uwierzyć, że tu też normalnie życie płynie. Może tylko trochę wolniej niż u nich. Bocian na łąkę nieraz zaleci, sąsiadka wpadnie na kawę, Stefan z pola wróci. Teraz to i tak nie to samo co kiedyś. Ja przecież jeszcze pamiętam, jak na naszych terenach był pegeer. Człowiek jak się obrobił to nic, tylko po kominkach latał, tu wypił kieliszek, tam herbatę, i tak dzień mu spływał. A teraz? Każdy tylko w ten telewizor się gapi, a młodzi to i w komputer.

A jak lata przyjdą, to ucieka każde stąd gdzie tylko może! Jakby tam gdzieś, daleko, lepszy los czekał… Pragnęłam, żeby dobrze mu było w życiu Nasz jedynak też miał kiedyś taki pomysł w głowie, żeby stąd uciekać, nie powiem. Wielkie miasto mu się marzyło. Sklepy, światła.

– I żeby tak człowieka wszyscy nie znali jak tu, i w okna nie zaglądali, mamuś – powiedział mi raz.

Ale szybko mu ten pomysł razem ze Stefkiem z głowy wybiliśmy.

Bo wiadomo, jak to jest – nie ma nic ważniejszego niż ziemia

Jak człowiek ma ten swój kawałek pola, to zawsze jest co robić, nie powiem, ale jakby gorsze czasy przyszły, to też siebie i swoją rodzinę z ziemi wyżywi. A my się młodsi nie stajemy. Kto da krowom, jak nie nasz jedyny syn? Kto zboże zbierze, jak nie Jacek? Im szybciej sobie zda sprawę z tego, że jego miejsce jest tu, na ojcowiźnie, tym lepiej – tak sobie oboje ze Stefanem umyśliliśmy i tak tego naszego Jacusia wychowaliśmy. Tym bardziej że mamy go tylko jednego. Może w tych rodzinach, gdzie pociech jest więcej, łatwiej takie decyzje przychodzą. Ale ja po tym, jak straciłam drugie dziecko jeszcze jak w ciąży chodziłam, już więcej dzieci nie miałam.

Bóg tak chciał, widać. Nic więc dziwnego, że całą naszą miłość przelaliśmy na tego naszego jedynego. Miał, co chciał, od małego. Zabawki jakie tylko, książeczki jakie tylko, wakacje nawet, choć tu, na wsi, kto to słyszał takie zbytki, żeby dzieciaka gdzieś tam na obozy wysyłać, jak najlepsze powietrze i las ma w domu. Ale jak jechali ze szkołą, nigdy mu nie odmówiłam grosza.

Trzeba powiedzieć, Jacek wyrósł nam na dobre dziecko

Matce ani ojcu nigdy nie ubliżył, pijany nie chodził, swoje miejsce w domu znał. Nic dziwnego, że jak skończył te szesnaście czy siedemnaście lat, zaczął się oglądać za dziewczynami. Normalnie, jak to chłopak w jego wieku. Ale co to były za panny, pożal się Boże! Patrzeć nie mogłam, jak się z nimi prowadzał. Ta jego pierwsza niby poważna dziewczyna, to był taki podlotek od niego z klasy. Zuzia. Oczy umalowane, choć dziewczyna ledwo co szesnaście lat skończyła, spódniczka tak krótka, że jakby jeszcze z pół centymetra uciąć to byłoby widać, co nie potrzeba…

Jednym słowem, żadna z niej kandydatka na żonę dla mojego Jacusia. Oczywiście zaraz mu to powiedziałam, jak tylko ludzie na wsi mi donieśli, że się gdzieś pod dyskotekami obściskują.

– Jacek – mówię mu raz jak komu poważnemu. – Ty uważaj! Ta twoja cała Zuzia to latawica. W dziecko cię wrobi i zostawi. Znam ja takie jak ona. A do gospodarki to ona ma dwie lewe ręce. Ona się na wieś, synku, nie nadaje. Już ty sobie lepiej nie zawracaj nią głowy.

Oczywiście Jacek, jak to młodzi, wtedy mnie wyśmiał, ale coś w tej jego głowie z matczynych słów musiało zostać, bo gdzieś tak po dwóch miesiącach od tej rozmowy sam do mnie przyszedł, przytulił się i szepnął:

– Wiesz, mamuś, miałaś rację. Zuza okazała się… Hm, nie taka, jak myślałem. Już nie jesteśmy razem.

Żadna z tych dziewczyn nie chciała zostać na wsi

Przyznam, odetchnęłam. Chłopak jeszcze młody, niech się wyszumi, pewnie, ale kłopoty mu niepotrzebne. No i „szumiał” sobie Jacuś, szumiał, nie powiem. Na dwudzieste piąte urodziny kupiliśmy mu motor, to całkiem mógł przed tymi naszymi wiejskimi pannami szpanować i co rusz inną do domu przyprowadzał. Ale żony z tego jakoś nie widziałam.

– Bo widzisz, mamo – powiedział mi Jacek pewnego razu. – Wszystko jest dobrze, dopóki ja im nie mówię, że zamierzam na gospodarce zostać. A przecież nie mogę ich oszukiwać. Wszystkie te dziewczyny z naszej okolicy, choć tu się wychowały, marzą o mieście. A dla mnie miasto to byłaby największa porażka. Ja wiem, że ja muszę na ojcowiźnie zostać, od lat się przygotowuję do tej roli. I chciałbym, żeby żona mi pomogła. A one się boją konia i krowy, to gdzie taka panna do obejścia! Więc tu nasze drogi się rozmijają…

Po tej rozmowie po raz pierwszy zaczęłam się martwić. Bo człowiek by chciał już wnuki pokołysać, chciałby zobaczyć to swoje dziecko szczęśliwe i ustatkowane, a tu nic tego nie zapowiadało. Na dodatek w telewizji obejrzałam jeszcze program o starych kawalerach. Wypisz, wymaluj o moim Jacusiu za kilka lat! Czterdziestka na karku, a oni wciąż na obiadkach mamusi i pod dyktando tatusia… Aż mi ciarki przeszły po krzyżu, jak sobie to wyobraziłam! Czy taki człowiek może w ogóle być szczęśliwy?!

„Kawaler, lat 26, pozna pannę lubiącą wieś”

Tymi swoimi wątpliwościami podzieliłam się ze Stefanem. I mój mąż, o dziwo, wcale mnie nie wyśmiał, ale całkiem serio się sprawą przejął:

– Wiesz, ja tak sobie myślę – mruknął pewnego dnia po kolacji. – Że my musimy Jackowi żonę znaleźć. Bo co tam z tego jego szukania panienek. Sama widzisz – nic tylko latawice! Człowiek jak młody, to na co innego patrzy – tu mój mąż uśmiechnął się wymownie, a ja tylko wzruszyłam ramionami, bo co też jemu staremu do głowy przychodzi. – Ale w starszym wieku rozumu się nabiera i przejrzenia na oczy, co jest ważne w kobicie. Ja myślę, że my musimy odpowiednią kandydatkę do domu sprowadzić!
– No, ale jak to zrobić? – zafrasowałam się. – Przecież nie zaczepię pierwszej lepszej dziewczyny na przystanku, że szukam żony dla syna!
– Na przystanku może nie – Stefan uśmiechnął się. – Ale od czego masz męża, a mąż ma niezłą makówkę i umie kombinować. Damy ogłoszenie!

Z początku pomysł wydał mi się nieco dziwaczny. Ale potem, jak tak pomyślałam… Na naszej wiosce nie było co panny szukać, bo wszystkie te dziewczyny Jacek znał od dziecka i skoro do tej pory nie zapałał do którejś wielkim uczuciem, to nie ma się co łudzić, że teraz mu się odmieni. A po drugie, to nie było z kogo wybierać, bo co ciekawsze dziewczyny pouciekały do miasta. Pod pretekstem jakichś spraw z nasionami zabraliśmy się więc z mężem któregoś dnia do miasta, dawać ogłoszenie.

Wymyślać tam nic specjalnie nie chcieliśmy. Ot, prosto i na temat: dział matrymonialny, gazeta lokalna (przecież nie będziemy panny dla syna szukać gdzieś na Pomorzu!), treść też prosta: „Kawaler, bez zobowiązań, lat 26, pozna pannę w podobnym wieku, lubiącą wieś”. Stefan chciał jeszcze dopisać „robotną”, ale szybko go od tego pomysłu odwiodłam, bo gotowa jeszcze sobie pomyśleć, że szukamy niewolnicy, a nie żony dla syna! Potem daliśmy adres skrzynki pocztowej, co ją specjalnie do tego celu założyliśmy, żeby listy na nasz domowy adres nie przychodziły, ot i wszystko.

Co się potem zaczęło dziać, to nie da się opisać!

Listów przyszło tak dużo, że tę naszą wynajętą skrzynkę po prostu zapchały po brzegi! Od razu doszliśmy ze Stefanem do wniosku, że odpisać każdej pani nie damy rady, przeczytać dokładnie jej historii też nie. Zaczęliśmy więc oddzielać od razu, mechanicznie, wszystkie kobiety z dziećmi i kobiety z bardzo daleka. Tym sposobem zostało około trzydziestu listów, na które trzeba by odpisać, jakoś się z tymi paniami umówić… Jednym słowem, praca na pełen etat! A my przecież nie próżnujemy. Robota w polu i obrządek nie poczekają.

– Nie lubię siedzieć bezczynnie! – oznajmiła

Jeszcze na tej poczcie spojrzeliśmy na siebie z rozpaczą. Chyba oboje ze Stefkiem pomyśleliśmy w tej samej chwili, że wzięliśmy za dużo na swoje barki. I to nasze zrozpaczenie zobaczyła „panienka z okienka”, jak ją nazwałam od pierwszej chwili. Dziewczyna, która pracowała na poczcie, najwyraźniej się nudziła. Mogła być nieco młodsza od naszego syna i wydawała się całkiem sympatyczna. Od razu zwróciłam uwagę na to, że nie miała, jak wiele jej rówieśniczek, wypacykowanych oczu i pazurów.

– W czymś mogę pomóc? – zapytała sympatycznym głosem, zdziwionym spojrzeniem obrzucając stertę listów.
– A, nie… bo my… – zaczął się jąkać Stefek, bo on jak przychodzi do gadki z jakąś obcą babką, to zaraz języka w gębie zapomina. Musiałam wziąć sprawy w swoje ręce!
– A, bo widzi pani, taki kłopot mamy trochę wstydliwy – pochyliłam się nad dziewczyną, żeby postronne osoby na poczcie nie słyszały, o czym rozmawiam. – Syn nam nie chce się żenić. Żony mu szukamy – dodałam, jakby czekając, czy urzędniczka zacznie się śmiać.

Ale nic takiego się nie stało. Dziewczyna dalej patrzyła na mnie wyczekująco, jakby jeszcze nie usłyszała wszystkiego.

– Ale sama pani widzi, tych listów tyle przyszło… Kiedy przeglądać to wszystko? – westchnęłam, ośmielona jej zainteresowaniem.
– Wie pani co… przepraszam za śmiałość – zastrzegła się szybko. – Ale może mogłabym pomóc? Ja wiem, że to dość osobista sprawa, a ja nawet nie znam państwa syna, ale może ja po prostu przejrzę te listy, przygotuję kilka szablonów odpowiedzi i państwo będziecie mogli je powysyłać. Bo wiecie, ja mam pewnie więcej czasu niż państwo… Sama przecież wiem, jak to jest na roli – dodała jeszcze, i całkiem mnie tym kupiła.
– Wie pani? – ożywił się mój małżonek, jak tylko usłyszał znajomy temat.
– Tak, moi rodzice mają gospodarstwo. Ale nie tutaj – zastrzegła się szybko dziewczyna. – Na Mazurach. Ja przyjechałam się tu uczyć w mieście, ale – tu zaczerwieniła się jakby ze wstydem – oblałam egzaminy na pielęgniarkę. No to się zatrudniłam na razie na poczcie, wynajęłam stancję, no i będę próbować za rok. A ja jestem nienawykła tak całe dnie siedzieć bezczynnie, to nudzi mi się, jak o piątej pocztę zamkną. Chętnie pomogę.

Jacuś wprost nie mógł oderwać od niej oczu

– To wspaniale! – Stefan aż ręce zatarł z radości. – A my może będziemy się mogli jakoś odwdzięczyć?
– Nie, nie, ja nie chcę pieniędzy – dziewczyna szybko pokręciła głową, jakby z zażenowaniem, że w ogóle mogliśmy tak pomyśleć. – Ja tak z dobrego serca…
– No, to będziemy pani bardzo wdzięczni – ucieszyłam się i ja, że tak szybko kamień spadł nam z serca. – To co, zapraszamy do nas na niedzielę, to sobie obejrzymy co nieco tych kandydatek, co? Pani… pani…?
– Kasiu – szybko zreflektowała się dziewczyna, wyciągając rękę. – Katarzyna.

I tak to umówiliśmy się z Kasią na niedzielny obiad. Owszem, niecodzienna to była sytuacja, ale czy codziennym jest, żeby starsi rodzice szukali drugiej połówki dla dorosłego syna?! Całą niedzielę, od rana, krzątałam się po kuchni. Nagotowałam cały gar rosołu, normalnie, jak to u nas, i czekałam na Kasię. Jacek nadziwić się nie mógł, co to się u nas dzieje.

– Jakiś gość przyjedzie? Babcia? – usiłował się dopytywać, ale oboje ze Stefkiem jakbyśmy wody w usta nabrali.
– A jak ona nie przyjdzie? Listy weźmie, zabawę sobie z nas zrobi? Przecież my jej w ogóle nie znamy, tej całej Kasi! – powiedział nagle Stefan, a mnie aż zimny pot na czoło wystąpił.

Bo niby ma chłop rację… Kasia jednak nie wystawiła nas do wiatru. Przyszła, a jakże. A właściwie – przyjechała na rowerze. Przywiozła ze sobą sześć listów, które wybrała jako najbardziej rokujące. Tylko że… jakoś nie było sposobności nawet o listach porozmawiać. Bo jak tylko Kasia weszła, to Jacek tak się zaczął na nią gapić, że ja, jako matka, od razu przeczułam, co się święci. No i miałam rację. Mój syn zakochał się w Kaśce po uszy!

Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej synowej Oczywiście nie nastąpiło to zaraz podczas tego pierwszego obiadu, tylko jakiś czas później. Kasia zaczęła nas częściej odwiedzać i wkrótce zostali parą! A w zeszłym roku wzięli piękny ślub tu u nas, na wsi. Nie mogliśmy sobie wymarzyć lepszej synowej niż Kasia! Bo ona jest na wieś stworzona: rozumna, obrotna, pracowita jak mało kto. No, a przy tym kocha Jacka ogromnie, to się widzi. Która matka nie chciałaby takiego szczęścia dla swojego jedynaka?! A teraz spotkało nas jeszcze większe szczęście. Młodzi właśnie nam powiedzieli, że spodziewają się córeczki! Dziadek już robi dla niej huśtawkę.

Tu u nas niedaleko, gdzie Jacek i Kasia budują swój wymarzony dom na rodzinnej ziemi. A listy? Listy zostawili, choć im wiele razy mówiliśmy, żeby spalili je w piecu. Ponoć chcą córeczce opowiadać, jak to rodzice ich swatali. Och, ci młodzi… 

Czytaj także:
Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę, gdy adoptowaliśmy Marysię
Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę i nazywali ryczącą czterdziestką
Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia

Redakcja poleca

REKLAMA