„Syn nie chciał zaprosić mojego chłopaka na ślub. Miał Pawła za wieśniaka, a sam zachował się jak burak ze słomą w butach”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, georgerudy
„Paweł był chłopem. Takim prawdziwym, z dziada pradziada. Słyszałam to w jego głosie, kiedy nawoływał swoje zwierzęta, widziałam w jego sposobie poruszania się. Pociąga mnie jego męskość, stanowczość, a jednocześnie czułość i opiekuńczość. Czułam, że się zakochuję”.
/ 29.07.2022 07:15
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, georgerudy

Krzyś zaplanował sporą imprezę, a właściwie to Anita aranżowała ją przez ostatnie trzy lata. Wiadomo było, że będę siedzieć przy stole razem z młodymi oraz rodzicami przyszłej synowej, ale w ostatnim roku w moim życiu zaszła pewna zmiana. Sądziłam, że to sprawa oczywista, więc nawet nie przypominałam narzeczonym o fakcie, że będą musieli dostawić jedno krzesełko.

– A więc zamierzasz przyjść z Pawłem? – upewnił się z kwaśną miną Krzyś.

– Oczywiście, że zamierzam przyjść z Pawłem! – jego pytanie wydało mi się nie na miejscu. – Dlaczego miałabym przyjść sama, skoro to mój partner życiowy?

Syn uciekł wzrokiem i zasznurował usta

Brakowało tylko, żeby przewrócił oczami. Ale ja nie zamierzałam odpuścić. Zażądałam odpowiedzi, co miało znaczyć to pytanie, czy Paweł pójdzie ze mną na ich ślub.

– Chodzi o to, że… no wiesz… tam będą wszyscy – wciąż nie patrzył mi w oczy. – Rodzina Anity to lekarze, dyrektorzy, jej stryj jest dyrygentem, siostra tłumaczką. Pracowała dla ambasady włoskiej w Warszawie, zna się z dyplomatami i w ogóle… Jej mama jest wicerektorem na uczelni. No, sama rozumiesz, to rodzina ludzi wykształconych, obytych w świecie. Anita planuje to wesele od dawna, dba o każdy szczegół…

Wiedziałam, do czego zmierzał i zacisnęłam zęby. Nie chciał powiedzieć tego wprost, ale mój wybranek serca najwyraźniej nie pasował mu do innych gości. Mój syn po prostu wstydził się, że związałam się z mężczyzną niewykształconym i prostym.

Poznałam Pawła podczas krótkiego urlopu w górach. Od bardzo dawna nie wyjeżdżałam nigdzie sama. Dopóki Krzyś był mały, jeździłam tylko z nim, potem z koleżanką albo na zorganizowane wczasy typu wakacje z jogą, albo zwiedzałam północne Włochy, z autokarem pełnym obcych ludzi. Ale wtedy potrzebowałam pobyć sama ze sobą i naturą, więc wybrałam się do gospodarstwa agroturystycznego w górach.

Paweł był sąsiadem mojego gospodarza. Pierwszy raz zobaczyłam go przez okno jak wyganiał krowy na pastwisko. Był w ubrudzonych kaloszach, jakiejś obszernej roboczej kurtce, na głowie miał czapkę z daszkiem. Koło niego biegły dwa kudłate psy. Gdyby nie ta współczesna czapka, wyglądałoby to jak scena wyjęta z „Chłopów”.

Bo Paweł był chłopem. Takim prawdziwym, z dziada pradziada. Słyszałam to w jego głosie, kiedy nawoływał swoje zwierzęta, widziałam w jego sposobie poruszania się, no i dowiedziałam się od moich gospodarzy.

– Świeże mleko i jajka to od sąsiada mamy. Wszystko ekologiczne, takich pani w mieście nie kupi – zachwalała gospodyni. – U niego kury wolno biegają, krowy na pastwisku się pasą, wszystko jak za dawnych czasów. Pani spróbuje twarożku, to z mleka od jego krów. I jak? Zupełnie inny smak niż kupny, prawda?

Wolał zająć się rodziną, niż edukacją

Zaciekawiło mnie to, co mówiła, i zaczęłam wypytywać o sąsiada. Wtedy jeszcze nie myślałam, że mi się podoba, chociaż ta mocna, wyprostowana sylwetka, pewny siebie chód sprawiały, że wyglądałam przez okno częściej niż tylko po to, by sprawdzić pogodę.

Gospodyni była niezmiernie gadatliwa i kiedy zorientowała się, że może podzielić się ze mną ploteczkami i historiami na jego temat, nie mogła przestać mówić.

– On tak wygląda jak dziad leśny, ale to młody człowiek – zapewniła. – Czterdzieści coś lat. Braci ma dwóch i siostrę, ale wszyscy młodzi stąd uciekają i sam został na gospodarstwie, tylko z mamą, co mu zmarła w zeszłym roku. Pięknie się nią opiekował, bo ona leżała od piętnastu lat, a on wszystko sam przy niej robił. Dziewczynę kiedyś miał, miejscową, ładną, ale się zniecierpliwiła, że on nie chce matki zostawić i się z nią w końcu ożenić. I w końcu go zostawiła.

– Ojca jego to ja dobrze pamiętam, straszny z niego był pijak. Dzieci bił, żonę z siekierą ganiał. Aż raz po pijaku zimą do rowu wpadł – jak go rano znaleźli, to już sztywny był. I wie pani, niby tragedia, bo wdowa, i to jeszcze w ciąży, bo dzieci półsieroty, ale wszyscy wiedzieli, że teraz to im będzie lżej. A ten Paweł najstarszy, opiekował się rodzeństwem, w polu robił, bydło obrabiał, no wszystko sam! Jakby był głową rodziny, a to przecież nastolatek jeszcze był.

W ten sposób dowiedziałam się, dlaczego nasz sąsiad nie skończył szkoły i miał tylko osiem klas. Potem, kiedy już się z nim związałam, tłumaczyłam to Krzysiowi. Chciałam, żeby zrozumiał, że mój ukochany nie był głupi ani leniwy, po prostu jego życie tak się potoczyło, że musiał zarobić na rodzinę i zaopiekować się młodszymi braćmi i maleńką siostrzyczką.

Dla mnie był bohaterem, a nie nieukiem

Sądziłam, że syn to rozumie. Poznał Pawła, kiedy mój luby przyjechał do miasta mnie odwiedzić. Wyglądało na to, że go polubił. Rozmawiali o piłce nożnej, jakichś tam ligach mistrzów czy nie wiem czym, i dobrze widziałam, że do tego nie potrzeba wykształcenia, bo wiedzę Paweł miał o tych piłkarzach taką jak i Krzysio, pan magister inżynier po politechnice.

Anita też raz spotkała mojego, nazwijmy to, chłopaka. Wpadła na chwilę na krótko przed obroną doktoratu, zdenerwowana i niewyspana ze stresu. Widziałam, że po rozmowie z Pawłem o dzikich zwierzętach w Afryce – mój ukochany uwielbiał oglądać filmy przyrodnicze i znał mnóstwo faktów o przyrodzie – wyszła jakby spokojniejsza, mniej znerwicowana. A teraz nagle syn zadaje pytanie, czy Paweł musi być na ich weselu?!

– Chodzi ci o to, żeby mój partner nie narobił ci wstydu przed rodziną przyszłej żony? – zapytałam, kręcąc głową z niedowierzaniem. – Czego się tak boisz? Że przyjdzie do kościoła w kaloszach ubrudzonych gnojówką i w waciaku?

– Mamo, przestań, wiesz, że naprawdę go lubię… Syn wreszcie spojrzał mi w oczy i zebrał się na odwagę, by powiedzieć to, co myśli. – Ale sama wiesz, że to… no… wieśniak. Rozumiem, że go lubisz, ale naprawdę, mamo… Myślałem, że to taka faza. Spodobał ci się, bo góral, ale iść z nim na wesele syna…

Przerwałam mu. Nie przeszkadzało mi, że nazwał mojego lubego wieśniakiem. Tak, był nim, to szczera prawda. Nie to mnie uraziło, tylko opinia, że zainteresowałam się Pawłem z powodu fanaberii.

To nie żadna fanaberia!

Zakochałam się w nim jeszcze podczas tamtego urlopu, kiedy z ciekawości poszłam po świeże mleko od kozy. Kazał mi przyjść wieczorem, gdy skończy pracę w polu i oborze. Spodziewałam się, że zastanę go w roboczych ubraniach, może brzydko pachnącego. Ale drzwi otworzył mi wykąpany, w dżinsach i czarnej koszulce, pod którą wyraźnie rysowały się jego mocne mięśnie i twardy, płaski brzuch.

Dał mi to mleko, a ja skorzystałam z okazji, że wielki czarny kot usadowił mi się na kolanach i zaczęłam coś mówić o swojej kotce. Po chwili do kuchni wszedł kolejny kot, też czarny. Przy trzecim, identycznym, musiałam zadać żartem pytanie, czy para się czarną magią. Roześmiał się szczerze, ciepłym barytonem i już wiedziałam, że będę się starała przeciągnąć tę wizytę tak długo, jak się da.

Opowiedział mi, że ludzie w okolicy są przesądni i jak kotka rodzi czarne kociaki, to je zabijają, żeby nie przyniosły pecha.

– Więc wszystkim mówię, żeby ich, broń Boże, nie topili czy zakopywali, to ja je wezmę – wyjaśnił pochodzenie kociego stadka. – Moje się nie rozmnażają. Mam znajomego weterynarza, sterylizuje i kastruje mi je po znajomości. Żyją sobie jak chcą, tylko przychodzą na jedzenie. Albo na pieszczoty jak ten tutaj Chlorek.

Kochał też psy. Wszystkie cztery, jakie miał, podrzucono mu pod bramę. Jeden był ślepy, drugi wyraźnie potrącony przez samochód, dwa były zdrowe, ale najwyraźniej nikt ich nie chciał. Rozmawialiśmy więc o zwierzętach, siedziałam i gładziłam aksamitne futro Chlorka, piłam herbatę z konfiturami i… coraz bardziej się zakochiwałam.

Oczywiście, wiedziałam, że to szaleństwo

Przecież ja byłam kobietą z miasta, z wyższym wykształceniem, które zdobyłam mimo to, że podczas studiów urodziłam dziecko i zostałam z nim sama. Miałam nawet propozycję zrobienia doktoratu z nauk politycznych, ale zrezygnowałam z tego pomysłu, bo trzeba było iść do pracy, by utrzymać Krzysia.

W pewnym sensie moja historia była podobna do historii Pawła, on musiał zrezygnować z wykształcenia, ja z dalszego rozwoju, żeby zająć się osobami od nas zależnymi, tyle że ja byłam już dorosła, a jego spotkało to w dzieciństwie.

Powiedziałam mu o tym wszystkim podczas naszego drugiego spotkania. Również o ojcu Krzysia, który uciekł za granicę, żeby nie płacić alimentów, i nigdy nie utrzymywał z nami kontaktów. Rozmawialiśmy o wszystkim, czułam się w towarzystwie Pawła, jakby otulał mnie miękki, ciepły koc pachnący czekoladą.

Zanim wyjechałam, nasza znajomość zdążyła wejść także na poziom fizyczny i było to doświadczenie, jakiego nie spodziewałam się zaznać jeszcze w tym życiu. Kiedy wróciłam do swoich gospodarzy, moja gospodyni aż zmrużyła oczy, przyglądając mi się z uśmiechem. Wiedziałam, co zobaczyła. Czułam, że promienieję od środka i nie jestem w stanie skontrolować szerokiego uśmiechu na twarzy.

Potem było trudniej. Ja wciąż pracowałam w urzędzie, nie miałam tyle urlopu, by ciągle jeździć w góry. Paweł nie mógł zostawiać zwierząt dłużej niż na dwa, trzy dni, bo tylko na tyle mógł prosić kogoś o pomoc w doglądaniu dobytku. Myśleliśmy nad rozwiązaniem, wiedzieliśmy, że nie możemy żyć w związku na odległość. Za bardzo chcieliśmy być razem każdego dnia. I – co równie ważne – każdej nocy.

– To nie jest żadna faza – odpowiedziałam twardym głosem synowi. – Paweł i ja chcemy razem zamieszkać.

– Co? Tutaj?! – przerażenie w oczach Krzysia ugodziło mnie prosto w serce.

Te słowa wtrząsnęły Krzysiem

– Nie, nie tutaj – uspokoiłam go z naciskiem. – Paweł ma gospodarstwo, zwierzęta, które go potrzebują. I w życiu bym mu tego nie zrobiła. On należy do wsi, do gór. Tutaj spotkałoby go za dużo złych rzeczy. Na przykład takich jak to, że syn jego partnerki nie chce go na swoim weselu, bo się wstydzi jego wiejskiego pochodzenia i braku wykształcenia przed rodziną żony. Bo dla niego obcy ludzie są ważniejsi niż człowiek, który kocha jego matkę, troszczy się o nią i chce z nią spędzić życie. Więc nie musisz się martwić, skarbie. Nie narobimy ci wstydu, mieszkając blisko ciebie.

Chyba nareszcie dotarło do niego, że zachowywał się jak snob, żeby nie powiedzieć… burak. Przeprosił za swoje słowa i zapewnił, że mój partner będzie szczególnie mile widziany na jego ślubie.

Najśmieszniejsze jest to, że na weselu Paweł rozmawiał swobodnie z panem profesorem, ojcem panny młodej, i ową tłumaczką, która jadała oficjalne kolacje z dyplomatami. Wbrew pozorom, nie opowiadał im o rozrzucaniu obornika ani dojeniu krów.

Potrafił się dostosować do atmosfery, umiał znaleźć wspólny temat z każdym. Owszem, nie czytał Kafki ani nigdy nie uczył się o funkcjach liniowych, ale czy to naprawdę wyznacza poziom intelektualny człowieka?

Niedługo po weselu zaczęłam się pakować. Dzisiaj mieszkam w górach, właśnie karmię ze strzykawki trzy nowe czarne kocięta, które ktoś podrzucił pod naszą bramę w foliowej torbie. Mam też psy, krowy, kozę i całą masę drobiu. Ja, pani magister, z niespełnionymi ambicjami napisania doktoratu, chodzę sobie w kaloszach i waciaku po oborze i oporządzam krowy, karmię kury…

Ja także zostałam wieśniaczką! 

Zajmuję się również ogrodem, hoduję kwiaty, zioła. Mam wrażenie, że całe moje życie dążyło do tego właśnie momentu. Że wszystko mnie doprowadziło do Pawła, naszych czarnych kotów i wspólnego życia.

Zrezygnowałam z pracy urzędniczej, ale przynajmniej lata spędzone na czytaniu pism o dotacje unijne nie poszły na marne. Mam pomysł, jak przekształcić nasze gospodarstwo w farmę ekologiczną, którą de facto jest. Trzeba tylko wyrobić certyfikaty, ale ja przecież wiem, jak się do tego zabrać. Siedziałam w tym latami.

Chcemy dostać dotacje na rozbudowę zabudowań gospodarczych i stworzenie pasieki, żeby produkować własny miód. Mam też masę pomysłów, jak zarobić na utrzymanie ciągle powiększającej się gromadki naszych czworonogów dzięki sprzedaży ekologicznych produktów.

Krzyś i Anita przyjeżdżają do nas, kiedy robi się ładnie. Już nikomu nie przeszkadza, że mój partner jest wieśniakiem. Co więcej, ja także zostałam wieśniaczką! I jest mi z tym bardzo, bardzo dobrze!

Czytaj także:
„Tego kwiatu jest pół światu, ale córka musiała wybrać Anglika. Jak na miłość boską ja, prosta babka, mam się z nim dogadać?”
„Mąż zdradził mnie z młodą siksą i złamał mi serce. Po latach dałam mu kolejną szansę, a on znów zrobił ze mnie idiotkę”
„Mój chłopak, gdy widzi swoich kumpli, zmienia się w aroganckiego drania. Traktuje mnie, jak nic niewarty stary rupieć”

Redakcja poleca

REKLAMA