„Mąż zdradził mnie z młodą siksą i złamał mi serce. Po latach dałam mu kolejną szansę, a on znowu mi to zrobił”

Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин
„Szumiało mi w głowie, ale nie na tyle, żeby nie wiedzieć, co robię. Tyle że nie miałam pojęcia, dlaczego to robię. Przecież to Albert, mój były mąż, ten zdrajca, któremu się myliły imiona kochanek!”.
/ 25.07.2022 10:00
Zdradzona kobieta fot. Adobe Stock, Руслан Галиуллин

Nie wierzę, że jestem w tym samym punkcie, w którym byłam osiem lat temu. Tylko starsza i jeszcze głupsza niż wtedy. Jeszcze bardziej żałosna. Gdyby ktoś opowiedział mi tę historię, nie uwierzyłabym. Ale to ja jestem jej główną bohaterką…

Wyszłam za mąż, mając 22 lata

Byłam zakochana na zabój i myślałam, że Pana Boga za nogi złapałam, gdy Albert mi się oświadczył. Moje koleżanki powoli wychodziły za mąż i czułam, że na mnie też nadszedł czas. Chciałam spędzić resztę życia z tym człowiekiem.

No i pragnęłam tego wszystkiego, co wiąże się ze ślubem i weselem. Białej sukni, kwiatów, przyjęcia, tortu, tańców, zabaw z didżejem. Ustalania menu, wieczoru panieńskiego, pięknych zdjęć. To naiwne, teraz to wiem, ale wtedy byłam gówniarą, a takiego romantycznego rozmachu chcą młode dziewczyny.

Co prawda, nie wyprawiliśmy wielkiego wesela, ale roboty i tak było całkiem sporo. Żonglowałam kolorami, fakturami, gatunkami kwiatów i rodzajami koronki, ciesząc się jak dziecko i niecierpliwie wypatrując naszego wspólnego życia.

Wiedziałam, że codzienność to nie wesele, pełne kolorów i pyszności, więc nie czułam się ani trochę rozczarowana. Nie chcieliśmy jeszcze decydować się na dziecko, zamierzaliśmy najpierw nacieszyć się małżeńskim życiem, może zwiedzimy trochę świata, a na pewno ogarniemy finanse i mieszkanie. Dla Alberta taka rzeczywistość była zbyt szara. Dlatego mnie zdradził.

Dokładniej, zdradzał mnie nagminnie, z różnymi dziewczynami. Dowiedziałam się o jednej, gdy po prostu wróciłam wcześniej z pracy. Źle się czułam, miałam dreszcze i podejrzewałam, że za chwilę gorączka całkiem mnie rozłoży, więc zwolniłam się i pojechałam prosto do domu.

Wezmę coś na przeziębienie, wyśpię się, a jutro po niedyspozycji nie będzie śladu – myślałam. No i zastałam mojego męża z jakąś brunetką. Gołych. W naszym łóżku. Kiedy raczyli mnie dostrzec, odbył się cały ten festiwal pisku, wstydu, zbierania ubrań i zasłaniania nimi tego i owego.

– Kochanie, ja… ja ci to wszystko wytłumaczę – jąkał się Albert. – To… to nie jest tak, jak myślisz. Jola…

– Aneta! – warknęła dziewczyna, zakładając sukienkę. – Nie dość, że żonaty, to jeszcze imiona mu się mylą. Wiej, kobieto! – poradziła mi i sama uciekła.

A my zostaliśmy w przerażająco teraz ciasnej przestrzeni naszego mieszkania. Żadne słowa, które mój mąż z siebie wyrzucał, nie miały znaczenia. Niemal nie słyszałam, jak powtarza, że mnie kocha, że to przypadek, że go poniosło…

Chwyciłam torbę, której zwykle używałam, gdy szłam na siłownię, spakowałam do niej kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Płakać, a także chorować, bo gorączka brała mnie coraz bardziej.

Moje małżeństwo trwało niecałe 3 lata

Wiedziałam, że nie wybaczę zdrady, więc zostanę rozwódką jako dwudziestopięciolatka, w wieku, w którym spora część kobiet nie miała jeszcze kandydata na narzeczonego. Płakałam cały dzień i całą noc, głaskana przez mamę po włosach.

– Całe szczęście, że nie macie dzieci…

Tak, ja też się cieszyłam, że nasz rozwód nie zniszczy nikomu więcej życia, choć w tamtej chwili wolałam się skupić na moim bólu, a nie na cierpieniu hipotetycznych dzieci. Rozwód uzyskaliśmy na pierwszej rozprawie. Sędzia nie miała wątpliwości wobec naszych zgodnych zeznań. No bo czemu tu zaprzeczać?

Skoro został, biedny, przyłapany in flagranti? Miałam szczerą nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę tego „dziada”, jak o nim myślałam. Niech sobie teraz bzyka, kogo chce i gdzie chce, byle z daleka ode mnie!

Długo nie mogłam się pozbierać. Szukałam przyczyny w sobie, chcąc się zmienić, chcąc wyeliminować to, co we mnie szwankowało.

Nie miałam ochoty na budowanie związku

Najpierw musiałabym zaufać, a jak miałam zaufać obcemu facetowi, skoro miłość mojego życia zdradzała mnie i oszukiwała, do końca twierdząc, że kocha tylko mnie? Paranoja jakaś.

W końcu zaryzykowałam, bo ile można się katować celibatem, nie tyle fizycznym, co uczuciowym. Poszłam na jedną randkę, drugą, trzecią… Udało mi się stworzyć dłuższy związek, który jednak nie przetrwał roku. Po kolejnych dwóch falstartach poznałam Pawła i po blisko trzech latach zaczęłam myśleć, że chyba niepotrzebnie tak mocno się zarzekałam, że już nigdy nie wezmę ślubu.

Z Pawłem mogłabym spędzić resztę życia. Miałam nadzieję, że on ze mną też. Wszystko na to wskazywało. Mieszkaliśmy razem, było nam cudownie w łóżku, poza nim też dobrze się układało. Napomknęłam więc pewnego razu przy kolacji, że moglibyśmy zalegalizować nasz związek, zorganizować jakąś małą uroczystość…

– Chyba żartujesz, kotku? – usłyszałam w odpowiedzi. – Dobrze nam razem, nie przeczę, ale jak zaczynasz gadkę o ślubie, to pewnie zaraz zaczniesz marudzić na temat dzieci…

– A co w tym złego? Moglibyśmy pomyśleć o dzieciach. Nie robię się młodsza. Mam prawie trzydzieści lat, jesteśmy razem od trzech, więc…

– O, nie, myszko, tak się nie bawię. Dziękuję, ale nie. Myślę, że to jest ten czas, kiedy powinienem zmienić kurs.

– Słucham?

Z kim ja byłam przez ten czas?!

Nie mogłam uwierzyć w to, co Paweł w tamtej chwili zrobił – wstał i zaczął pakować swoje rzeczy. Nie miał ich za wiele, był minimalistą. Trochę ubrań, parę książek, żadnych pamiątek i bibelotów. Po prostu spakował się, powiedział, że było miło, ale to już koniec naszej wspólnej drogi… i po prostu wyszedł.

Nawet nie spytałam, gdzie będzie spał, gdzie zamieszka… Siedziałam przy stole, przy którym pół godziny wcześniej zamierzałam omówić plany na resztę życia, jak odrętwiała. Boże, to chyba jakiś jeden wielki, nieśmieszny żart. Paweł rzucił mnie, ot tak, bo śmiałam myśleć i mówić o wspólnej przyszłości? Po trzech latach zostawiał mnie w pięć minut? Bez żadnych wątpliwości, bez żadnego zawahania?

Znowu pytałam samą siebie, co ze mną nie tak, skoro kolejny raz trafiłam na palanta? Zmarnowałam z nim czas. Dlaczego nie wyłapałam jakichś sygnałów? Dlaczego nie zapalała mi się w głowie czerwona lampka? Byłam w rozsypce.

I wtedy spotkałam Alberta. W knajpce. Ja siedziałam przy jednym stoliku, on przy drugim. Oto kara za to, że nie chciało mi się gotować. Miałam ochotę wyjść, ale podszedł i zapytał, czy może się przysiąść. Milczałam, co uznał za zgodę. Usiadł i od razu zaczął mnie przepraszać za tamtą sytuację, za to, że był tak głupi, że…

– Było, minęło – przerwałam mu. – Lepiej powiedz, co u ciebie.

Nie chciałam wspominać przeszłości, zwłaszcza przykrej. Tyle że nie bardzo miałam się czym pochwalić, nic takiego w moim życiu się nie działo. W jego też rewelacji nie było. Kilka tygodni wcześniej rozstał się z moją następczynią. Po ponad pięciu latach. Okradła go, wyczyściła konto, do którego dał jej dostęp, wyniosła z mieszkania, co tylko się dało, i zniknęła.

Okej, pomyślałam, on ma gorzej, i trochę się odprężyłam. Zamówiliśmy butelkę wina, żeby opić nasze troski, pechy i nieszczęścia, a potem jeszcze jedną, bo trochę się tych żalów uzbierało. Gdy się żegnaliśmy, zakręciło mi się w głowie. Albert mnie złapał, przyciągnął do siebie, podtrzymał… A potem jakoś tak… zaczęliśmy całować się jak szaleni.

Szumiało mi w głowie, ale nie byłam na tyle pijana, żeby nie wiedzieć, co robię. Tyle że nie miałam pojęcia, dlaczego to robię. Przecież to Albert, mój były mąż, ten zdradziecki dziad, któremu się myliły imiona kochanek!

Ale… to był także mój Albert, którego kochałam, uwielbiałam, z którym czułam się tak wspaniale, że za niego wyszłam, który teraz bardzo żałował tego, co się stało, tego, że mnie stracił… Wylądowaliśmy w łóżku. Sześć lat przerwy nie miało znaczenia. Wiedzieliśmy o swoich ciałach wszystko, i przez dotyk niemal czytaliśmy sobie w myślach. A rano… dostałam śniadanie do łóżka.

– Milenko… a może byś rozważyła… wzięła pod uwagę… mnie i ciebie, no wiesz, znowu razem? W łóżku nadal jest między nami chemia, szkoda to zmarnować. Obiecuję – uniósł dwa palce – że nigdy więcej nie dotknę żadnej innej kobiety, nawet nie spojrzę, choćby paradowała przede mną nago. Tylko daj mi ostatnią szansę. Co, Miluś?

Westchnęłam. Czułam się zmęczona na samą myśl, że znowu miałabym zaczynać randkowanie z jakimś nowym facetem, bez pewności, że coś z tego wyjdzie, nie wiedząc, jakie grzeszki ma na sumieniu, jakie tajemnice skrywa, jakie cechy wylezą, gdy zamieszkamy razem. Alberta znałam. Od najgorszej strony też. Kochałam go kiedyś i być może znowu udałoby mi się go pokochać?

Co szkodziło spróbować? Zgodziłam się

Nie spieszyliśmy się. Na początku nikomu nie mówiliśmy o tym, że wróciliśmy do siebie, ale w końcu zaczęliśmy się razem pokazywać na rodzinnych spędach. Moja mama zbladła, gdy zobaczyła u mojego boku Alberta. Potem wzięła mnie na stronę i szeptała nerwowo:

– Dziecko, oszalałaś? Już zapomniałaś, dlaczego wzięliście rozwód? Kto raz zdradził, zrobi to znowu, a to nałogowy babiarz!

Byłam głucha na to, co mówiła.

– Zaczynamy nowy rozdział – tłumaczyłam jej. – Teraz będzie inaczej. Jesteśmy dorośli, starsi, mądrzejsi o błędy, które popełniliśmy. Już wiemy, ile kosztowało nas to rozstanie, więc oboje będziemy się starać, by tym razem się udało.

Zdawało się, że to działa, że oboje dbamy o nasz związek jak o noworodka, a ten się odwdzięcza, pięknie się rozwijając. Pół roku później wybraliśmy się do urzędu stanu cywilnego, by drugi raz wziąć ślub. Tylko my i świadkowie, nie było nawet moich rodziców, którzy… Cóż, nie wiem, czy w ogóle by przyszli.

Ciągle byli bardzo sceptyczni wobec Alberta i tego, co „wyprawiamy”. Ale nie zależało nam na fecie. Wesele już było, biała suknia też. Teraz liczyła się głównie nasza odzyskana miłość. Czułam się najważniejsza na świecie, gdy Albert wypowiadał słowa przysięgi. Czułam, że tym razem naprawdę zrobimy wszystko, by nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe.

Minęły 2 lata. To niemożliwe

Któregoś dnia mój mąż zasiedział się pod prysznicem, a jego telefon dzwonił i dzwonił. Zerknęłam, ciekawa, kto się tak dobija. „Szef2”. Odebrałam więc, chcąc uspokoić niecierpliwego przełożonego, i bardzo się zdziwiłam, gdy damski głos w słuchawce wyszeptał gorączkowo, że mąż dziś zostaje w domu, więc bzykanko odwołane.

Siedziałam z telefonem w dłoni, aż Albert wyszedł z łazienki.

– Twój szef dzwonił. Odebrałam, bo się dobijał…

– Tak? Czego chciał? – spytał, wesolutki jak szczygiełek, wycierając włosy ręcznikiem.

Wybierał się na „służbową kolację”. Aha. Już wiedziałam, jak wyglądały te kolacje i wieczorne zebrania, na które ostatnio wybierał się dość często. „Taki okres w pracy, kochanie” – tłumaczył mi. „Jak dostanę awans, to wyhamuję, a dodatkowa kasa zawsze się przyda, prawda?”.

– To był szef numer dwa. Bzykanko odwołane, mąż zostaje w domu – wyjaśniłam i patrzyłam, jak zaczerwieniony od prysznica Albert gwałtownie blednie. – Rozumiem, że mój mąż w takim razie też zostaje w domu, tak?

– Posłuchaj… – zaczął, ale uniosłam dłoń.

– Milcz. Po prostu się zamknij.

Nie zamierzałam słuchać. Znowu mi to zrobił, choć obiecywał, zarzekał się, przysięgał, choć niby kochał mnie najbardziej na świecie. Było dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem. Byłam starsza, podobno powinnam być mądrzejsza. Tymczasem on robił ze mnie idiotkę w identyczny sposób.

Mama miała rację: kto raz zdradził, zrobi to znowu

Ponoć nie sposób wejść dwukrotnie do tej samej rzeki, bo woda wciąż płynie, nurt się zmienia. A jednak ja dwa razy weszłam w ten sam układ, bo Albert nic a nic się nie zmienił. Dziad. Sędzia nie mogła uwierzyć, że drugi raz złożyłam pozew o rozwód.

Przyznała, że spotkała się z drugim ślubem tej samej pary, nawet kilkukrotnie, ale z drugim rozwodem już nie. I co z tego, że przyznała mi rację, iż mąż oszukał mnie dwukrotnie? Co z tego, że mnie rozumiała i orzekła rozwód po raz kolejny z jego winy?

Moje serce krwawiło, dusza cierpiała, upokorzenie pozbawiało chęci do życia. Chciałam zakopać się pod ziemią i tam zostać. Było mi potwornie wstyd. Od dwóch lat dowodziłam wszystkim wokół, że nie mają racji, a tymczasem widzieli więcej niż ja.

– Całe szczęście, że nie mieliście dzieci – pocieszyła mnie znowu mama.

Tak, całe szczęście… Choć to oznacza, że raczej nie będę już ich mieć. Niby wiem, że mam jeszcze czas, ale chyba nigdy nikomu nie zaufam na tyle, by się zdecydować na związek i rodzicielstwo.

To uczucie potwornego zawodu trudno opisać. Dawałam się oszukiwać i zdradzać osobie, która już raz mi to zrobiła. Za pierwszym razem potężnie zachwiała moim światem, moją pewnością siebie, moją wiarą w miłość. Z drugim razem je zdruzgotała. Trzeciego nie będzie, bo mogłabym tego nie przeżyć.

Czytaj także:
„Śmierć męża była dla mnie tragedią. Kiedy znowu się zakochałam, poczułam się jak zdrajczyni”
„Ostatnio byłem kiepskim mężem, a żona, zamiast się mnie pozbyć, ożywiła nasze małżeństwo na nowo. Anioł, nie kobieta!”
„Nocna mara spędzała mi sen z powiek. Mąż pod osłoną nocy zagroził mi, że >>moje dni są policzone<<”

Redakcja poleca

REKLAMA