„Syn nie chciał się wyprowadzić, więc to my opuściliśmy mieszkanie. W końcu zaczęliśmy żyć jak ludzie, nie jak służba”

Leniwy syn fot. Adobe Stock, highwaystarz
Przestaliśmy zapraszać gości, bo nagle mieszkanie zrobiło się zbyt małe. Niewiele też wychodziliśmy, bo żona zawsze miała coś pilniejszego do roboty w domu. Nasze życie zaczynało przypominać dwudziestoczterogodzinną obsługę hotelową, skoncentrowaną na jednym gościu.
/ 20.10.2021 07:27
Leniwy syn fot. Adobe Stock, highwaystarz

Jasne, bardzo kocham swojego syna, ale nie aż tak bardzo, aby podporządkowywać mu całe swoje życie. Tym bardziej że chłopak ma już dwadzieścia trzy lata.

Ależ ja byłem dumny z narodzin syna! Oczywiście, do samego rozwiązania utrzymywałem, że ucieszę się z każdego dziecka, byle przyszło na świat zdrowe, ale to było tylko takie gadanie. Syn przepełniał mnie atawistyczną radością: oto pojawił się ktoś, komu przekażę wszystkie życiowe umiejętności. Boże, jarałem się tym jak nawiedzony, a teraz nawet nie wiem, jakie by to miały być te męskie sprawności – przecież do dzisiaj nie umiem wymienić cieknącej uszczelki w kranie, a do zawieszania półek wzywam fachowca.

Z perspektywy czasu wydaje mi się, że ambicja wychowania potomka rodzaju męskiego jest zupełnie chora. Nie dane nam było mieć już więcej dzieci, więc nie mam, że tak się wyrażę, materiału porównawczego, ale jako ojciec Janusza nigdy się nie spisałem. Może moje wyobrażenia o ojcostwie przerosły rzeczywistość, a może to ja nie dorosłem do rzeczywistości…

Janusz był zawsze bardzo żywym dzieckiem – był tak ruchliwy, że nie nadążałem za nim fizycznie ani psychicznie. Nikt zresztą nie nadążał, co było naprawdę stresujące. Po jakimś czasie stwierdzono u niego ADHD, ale w niczym to nie zmieniło sytuacji. Samo przebywanie z tym dzieciakiem w jednym pokoju powodowało u mnie rozstrój nerwowy objawiający się najczęściej bólami brzucha.

Odnosiłem wrażenie, że młody skupia się głównie na tym, żeby mnie prowokować i, mimo upływu lat, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Stawiał mnie w sytuacjach, których zawsze starałem się unikać: otwartych konfrontacji. Musiałem podnieść głos albo wręcz szarpać się z maluchem, by wyegzekwować jakikolwiek posłuch. To nie leżało w mojej naturze – czułem się mocno niekomfortowo w roli dyktatora.

Ojcowska miłość kontra sympatia

Magda, moja żona, miała lepszy kontakt z synem, choć moim zdaniem wynikało to z większego pobłażania jego roszczeniom.

– Nie ma się co upierać przy drobiazgach, kochanie – tłumaczyła, kiedy zarzucałem jej niekonsekwencję w wychowaniu. – Najważniejsze, żeby wszyscy byli zadowoleni.

– Uniknęliśmy jednej awantury – upierałem się przy swoim. – Ale to się zemści w przyszłości, zobaczysz. – Nie mam już sił do walki o byle pierdołę. Wierzę, że kiedy Januszek dorośnie i stanie się bardziej rozumny, jego zachowanie się zmieni. Tak przecież twierdzą lekarze, no nie?

Moim zdaniem na dobre to nie miało prawa wyjść, ale nie chciałem się kłócić. Janusz rósł i, rzeczywiście, trochę bardziej się kontrolował. Nadal miał problemy z utrzymaniem dłuższej koncentracji, ale przynajmniej próbował. Podstawówkę w każdym razie przebrnął, choć kosztowało go to trochę wysiłku, a nas nerwów. W gimnazjum było wyraźnie lepiej i z każdym rokiem się poprawiało. Kiedy poszedł do średniej szkoły, zrobił się z niego całkiem fajny i inteligentny chłopak.

W końcu kontakt z nim przestał być stresujący, tyle że wolał się już zadawać z rówieśnikami niż ze mną. To nic złego i świadczyło raczej o normalnym rozwoju, ale i niewątpliwa złośliwość losu, bo był to jedyny czas, kiedy mogliśmy się zbliżyć. Wcześniejsze lata, kiedy normalnie powinno się budować więzi, jawiły mi się jako totalne znużenie, przed którym uciekałem, kiedy tylko nadarzała się okazja. Nie wiem, czy powinienem siebie za to winić, ale nie miałem siły na nic więcej.

– Nigdy tak naprawdę go nie lubiłeś – zarzuciła mi niedawno Magda. – Wiem, że go kochasz jako rodzic, ale to nie to samo.

Nie wiem, może nie to samo.

Kiedy nasz syn wydoroślał… Nie, źle to ująłem. Kiedy w wieku dwudziestu czterech lat podjął decyzję o kolejnej zmianie kierunku studiów, pierwszy raz głośno powiedziałem: Nie!

– Jeśli zamierzasz studiować przez resztę swojego życia, do czego, oczywiście, masz prawo, musisz zacząć sam się utrzymywać – oznajmiłem. – W twoim wieku…

– Tak, tak – przerwał mi podniesionym tonem. – Znam na pamięć historię o bohaterstwie waszego pokolenia. Jeżeli nie mogę się kształcić w kierunku, który mnie interesuje, rzucam te studia i idę do roboty. Zadowolony?

Tymczasem domek po babci stoi pusty

Trudno powiedzieć, żebym skakał z radości, ale uważałem, że pora najwyższa, by Janusz poznał smak prawdziwego życia. Trochę pracy jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a wysiłek włożony w zarobienie paru groszy powinien go nauczyć szacunku do pieniędzy. I tak najwyraźniej interesował go tylko sam proces studiowania, a nie zdobycie jakichkolwiek kwalifikacji, zaś na podobne fanaberie byliśmy stanowczo za mało majętni. Wrócił więc znów do rodzinnego domu.

Przyjął się do pracy w magazynie, potem objął stanowisko kasjera w supermarkecie. To jednak wciąż nie było to, więc przez trzy miesiące szukał następnego zajęcia. Dostał posadę u znajomego w barze, ale się z nim pokłócił, i poszedł do biura pracy po kolejną ofertę.

O ile się nie mylę, został kierowcą samochodu dostawczego, bo zaczął bardzo wcześnie wstawać. Narzekał przy tym, że nie może się wyspać w mieszkaniu, w którym do późna w nocy toczy się życie. No cóż, żona pracowała w domu i rzeczywiście najlepiej jej się pisało nocą, ale żeby to przeszkadzało komuś, kto leży w drugim pokoju? Mnie w każdym razie nie wadziło, za to budziły mnie późne powroty Janusza z sobotnich imprez.

Widać było wyraźnie, że nawzajem działamy sobie na nerwy. Rozumiałem, że młody człowiek ma zupełnie inny rytm dnia, inne priorytety, inne rozrywki, ale wkurzało mnie, że on wciąż oczekuje naszych ustępstw.

Dlaczego to ciągle my, rodzice, mamy ponosić ofiary?

– Nie chciałbyś się wyprowadzić do domu po babci? – zaproponowałem kiedyś synowi. – Miałbyś większy luz i niezależność.

– Do tej rudery na zadupiu? – oburzył się. – Co niby miałbym tam robić? Daj spokój, ojciec, sprzedajcie to wreszcie jakiemuś frajerowi. Taki był plan, ale jakoś nie mogliśmy znaleźć dobrego kupca. Może za dużo chcieliśmy, próbując uzyskać sumę pozwalającą na kupno kawalerki dla syna w mieście? Póki co, mieszkaliśmy razem i wszystko wskazywało na to, że Janusz jest jedynym beneficjentem tego układu. Jako członek klasy robotniczej uważał, że nikt nie ma prawa żądać od niego wysiłku fizycznego po fajrancie, w związku z czym obowiązek utrzymania czystości w mieszkaniu spadał na resztę towarzystwa, czyli na mnie i Magdę.

Janusz z dumą dorzucał czterysta złotych do rodzinnego budżetu, co według niego zapewniało godziwe życie. Nic bym nie mówił, gdyby nie zrobił się przy okazji strasznie roszczeniowy. Obiady na życzenie, szynka tylko jednego gatunku, bo inne nie smakują… Oboje z żoną niezauważalnie weszliśmy w rolę służebną.

– Nie przesadzaj – mówiła Madzia, wyjmując kolejną partię pączków z wrzącego oleju. – Jestem jego matką i nic mi się nie stanie, jeśli czasami nasmażę pączków. Wiesz przecież, jak je lubi.

– Kobieto! – próbowałem jej uzmysłowić rzeczywisty stan. – Wczoraj piekłaś jego ulubiony pasztet, a w czwartek do późna siedziałaś przy sałatce jarzynowej. Nie wspomnę, że sama zmywasz naczynia po tych wykwintnych posiłkach, a on w tym czasie toczy bitwy na ekranie komputera. Pora przeciąć pępowinę, mówię ci.

– Chcesz go wyrzucić z mieszkania? – spytała. – Jestem tym też zmęczona, wierz mi, ale przecież on za swoją pensję nie jest w stanie niczego wynająć, nie mówiąc o reszcie wydatków. Jeśli nie on, to może… my?

Miała rację, Janusz nie podołałby takim finansowym obciążeniom, choć gdyby zdecydował się w końcu na poważny związek ze swoją dziewczyną, byłoby im łatwiej. No i moglibyśmy im trochę pomóc na początku.

– Poważny związek? – prychał Janusz z pogardą. – Kto dziś wchodzi w takie układy? Dobrze jest, jak jest, tata. Pewnie. Oboje wiszą na utrzymaniu rodziców, a jak mają ochotę trochę się poprzytulać, spotykają się u jednego lub drugiego. Nawet się nie krępują!

Dla mnie to nie do przyjęcia. Albo się chce z kimś być i robi wszystko, żeby razem zamieszkać i dzielić się sobą na co dzień, albo się nie zawraca dupy dziewczynie. Pora wziąć odpowiedzialność za siebie. Magda nigdy się nie przyznała, ale wspólne mieszkanie z Januszem też nie wychodziło jej na zdrowie. Zalegała z materiałami do wydawnictwa, bo wypracowany rozkład dnia co rusz ulegał zmianie i ciężko jej się było skoncentrować na pracy.

Przestaliśmy zapraszać gości, bo nagle mieszkanie zrobiło się zbyt małe. Niewiele też wychodziliśmy, bo żona zawsze miała coś pilniejszego do roboty w domu. Nasze życie zaczynało przypominać dwudziestoczterogodzinną obsługę hotelową, skoncentrowaną na jednym gościu.

Znowu odezwały się bóle brzucha i byłem kłębkiem nerwów, gotowym wybuchnąć z byle powodu. Nawet Magdzie coraz trudniej przychodziło ukryć irytację i zmęczenie. Sytuacja, w której tkwiliśmy, wydawała się nie do rozwiązania, ale chodził mi po głowie pewien plan i byłem coraz bardziej zdeterminowany, by wreszcie go zrealizować.

– Dość tego, moja droga – powiedziałem któregoś dnia. – Pora się rozstać z dzieckiem i nacieszyć się dla odmiany własnym życiem.

– Rozmawialiśmy o tym – zmęczonym głosem przerwała Magda. – Nie wyrzucimy chłopaka na bruk.

– Nie wyrzucimy – zgodziłem się. – Sami się wyprowadzimy, bo Januszowi za bardzo się tu podoba, by się wyniósł z własnej woli. Rozpuściliśmy smarkacza jak dziadowski bicz. Zrobiliśmy to, naprawdę.

To znaczy opuściliśmy nasze stare mieszkanie. Oczywiście, przekonanie do tego pomysłu Magdy zajęło mi trochę czasu i nie wylądowaliśmy na bruku, tylko w domku po teściowej pod miastem, ale udało nam się i przyznam, że miałem z tego nielichą satysfakcję. Dla mnie trzydzieści kilometrów dzielących mnie od zakładu pracy nie stanowiło problemu, bo w miejskich korkach i tak traciłem godzinę na dojazd. Żona zyskała spokój potrzebny przy pisaniu, a syn… Na początku nie dowierzał w to, co się dzieje. Potem, kiedy już został sam w mieszkaniu, które musiał utrzymać, spanikował.

Dzwonił po kilka razy w ciągu dnia, żebyśmy przestali się wygłupiać i wrócili, a kiedy dotarło do niego, że nasza decyzja jest nieodwołalna, wziął się w końcu w garść. Sam gotuje i sprząta po sobie, choć raz na tydzień jego matka nie wytrzymuje i przyjeżdża pomóc. Opanował obsługę pralki i odkurzacza, no i rzecz najważniejsza: chyba myśli o poproszeniu swojej dziewczyny o rękę. Tego się nie spodziewałem, mam tylko nadzieję, że jak urodzi im się dziecko, nie będą chcieli obarczyć nas jego wychowaniem. Zastrzegłem już, że ja się na to nie piszę. Niech Janusz pokaże teraz, co potrafi, i niech mój wnuk nauczy go tego, czego ja jako ojciec nie potrafiłem.

Czytaj także:
„Zdaniem mojej mamy jestem starą panną. Nie planuję jednak w desperacji rzucać się na pierwszego lepszego faceta”
„30 lat temu rozwiedliśmy się, bo ból po stracie córki nie pozwolił nam być razem. Teraz los dał nam drugą szansę”
„Wymyśliłam sobie chłopaka, żeby zabłysnąć przed znajomymi w pracy. Było mi wstyd, że po 30-tce jestem dziewicą”

Redakcja poleca

REKLAMA