To było w niedzielne popołudnie. Pogoda była ładna, więc postanowiłem pograć z Jaśkiem w piłkę. Mały to uwielbia, więc gdy wyszliśmy z mieszkania, popędził schodami w dół jak wariat. Na parterze nagle się jednak zatrzymał.
– Co się stało, synku? Dlaczego tak stoisz? – zdziwiłem się.
– Słyszysz? Pies strasznie piszczy i drapie. O tu, w mieszkaniu tej starszej pani
– wskazał na drzwi.
– Pewnie domaga się spaceru. Chodźmy już, bo niedługo zrobi się ciemno i z gry nic nie będzie – ruszyłem do wyjścia, ale Jasiek nadal tkwił w miejscu.
– To może trzeba go wyprowadzić?
– Jego pani na pewno zaraz z nim wyjdzie. Zawsze wychodzi i spaceruje z nim po osiedlu – machnąłem ręką.
– A jak dzisiaj nie ma siły? Albo jest chora? Albo nie może? Zapukaj i zapytaj
– mały nie ustępował.
– Co się tak upierasz? Przecież nawet nie znasz tej pani! – wzruszyłem ramionami.
– To nieznajomym się nie pomaga? A myślałem, że trzeba wspierać wszystkich potrzebujących. Tak przynajmniej mówiliście z mamą.
– Bo to prawda.
– To ta pani jest jakimś wyjątkiem?
– Oczywiście, że nie. Ale… Ale na pewno ma kogoś bliskiego, kto pomaga jej w trudnych sytuacjach.
– A jak nie ma?
– To… – zamilkłem, bo nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć.
– To trzeba zapytać, prawda? – Jasiek dokończył za mnie.
– Prawda – odparłem zawstydzony i nacisnąłem dzwonek.
Była taka szczęśliwa!
Sąsiadka otworzyła po dłuższej chwili. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie czuje się najlepiej. Nie bardzo wiedziałem, jak mam jej zaproponować pomoc, ale Jasiek nie miał tego problemu. Przedstawił się i zapytał wprost, czy nie nie trzeba wyprowadzić pieska na spacer. Bo jeśli tak, to on i ja jesteśmy chętni. Na twarzy starszej pani pojawiał się wielki uśmiech.
– O Boże, niebo mi was chyba zesłało! – zawołała. – Mój Reks uwielbia długie spacery. Ale ja ostatnio trochę chorowałam i zupełnie opadłam z sił…. Biedak bardzo z tego powodu cierpi, bo nie mam nikogo bliskiego, kto mógłby mnie wyręczyć…
– To my z tatą zabierzemy go na bardzo długi spacer. I dziś, i jutro, i dopóki będzie trzeba. Niech się pani nie martwi. Reks tak się zmęczy, że nie będzie miał siły łapami przebierać – wtrącił się Jasiek.
– Naprawdę? Dziękuję, bardzo dziękuję… Nawet nie wiecie, ile to dla mnie znaczy… I dla mojego Reksa…
– Eee, nie ma za co… To naprawdę nic takiego… Zwykła sąsiedzka pomoc – wykrztusiłem czerwony jak burak.
– Nie taka zwykła, oj, nie… Dziś prawie każdy żyje własnym życiem, nie ma czasu rozglądać się wokół siebie. Pomyśleć o starych, samotnych… Ale wy jesteście inni. To piękne, bardzo piękne. I budujące, bo oznacza, że są dobrzy ludzie na tym świecie – odparła wzruszona.
Spojrzałem na synka
Promieniał radością i dumą. A ja? Nie wiedziałem, gdzie ze wstydu oczy podziać. Tamtego popołudnia nie zagrałem z synem w piłkę. Do zmroku krążyliśmy z Reksem po osiedlu. Wrócił do swojej pani wybiegany i szczęśliwy. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do domu. Gdy Jasiek poszedł do swojego pokoju, żeby się przebrać, opowiedziałem o wszystkim żonie. Słuchała jak zaczarowana.
– No i jak się z tym wszystkim czujesz, kochanie? Chyba nie najlepiej? – zapytała, gdy skończyłem.
– To mało powiedziane! Czuję się jak ostatni idiota. Filantrop teoretyk, który potrafi tylko pięknie gadać. Uczyłem dziecko, że trzeba pomagać, a jak przyszło co do czego, to chciałem odwrócić głowę, licząc, że ktoś mnie w tej pomocy wyręczy. Porażka, totalna porażka! – westchnąłem załamany.
– Oj, chyba jednak jesteś dla siebie za surowy! – powiedziała żona.
– Tak myślisz?
– No pewnie. Sam może nie zdałeś egzaminu z pomagania, ale twój syn zdał. Zapamiętał to, czego go uczyłeś, i postawił na swoim. Masz więc powód do dumy – uśmiechnęła się.
Zrobiło mi się nieco lżej na sercu, ale ciągle było mi wstyd, że to Jasiek okazał się mądrzejszy i bardziej wrażliwy ode mnie. Od tamtej pory minął miesiąc. Sąsiadka czuje się już trochę lepiej, ale nadal ją odwiedzamy z Jaśkiem i zabieramy jej Reksa na długie spacery. Syn tak bardzo polubił tego psiaka, że coraz częściej wspomina o tym, że chciałaby mieć podobnego, własnego. Chyba się z żoną zgodzimy…
Czytaj także:
„Sąsiadka była wściekła, że mój mąż zajmuje się jej dziećmi. Jak to? Że mężczyzna niańczy? To niepojęte!”
„Gdy wróciłam z wyjazdu, okazało się, że gospodynią w moim domu jest sąsiadka. Mąż szybko znalazł za mnie zastępstwo”
„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”