„Na widok sąsiadki dostawałam palpitacji serca. Złośliwa baba nazywała mnie kurtyzaną i z uśmiechem zatruwała mi życie”

Złośliwa sąsiadka fot. Adobe Stock, ajr_images
„Sąsiadka zawsze łomotała, póki nie otworzyłam. Wyrabiał mi się odruch Pawłowa, kiedy słyszałam, że stoi za drzwiami. Zaczynały mi się trząść ręce z bezsilnej złości, że znowu będę musiała z przylepionym do twarzy uśmiechem wysłuchiwać jej obelg”.
/ 22.04.2022 05:42
Złośliwa sąsiadka fot. Adobe Stock, ajr_images

Nazywaliśmy ją smoczycą.

– Nie otwieraj – syknął Tomek, znikając w najdalej położonym pokoju obszernego mieszkania kuzynki Anki.

– Tchórz – szepnęłam za nim ze złością.

Pukanie przeszło w rytm ciągły i nie zamierzało ustać.

– Proszę otworzyć, tu sąsiadka – do łomotów dołączył silny wokal. – Słyszę was!

– Zaraz wyważy drzwi – głowa Tomka wyjrzała z kryjówki.

Tyle to i ja wiedziałam, a raczej tego właśnie się obawiałam. Ta kobieta miała dużą siłę przebicia, drewniana zapora mogła okazać się niewystarczająca. Westchnęłam i stawiłam smokowi czoła.

– Przepraszam, że musiała pani czekać, byłam w łazience – wyprodukowałam fałszywy uśmiech, który nikogo nie mógł zmylić.

– Trzeba było poprosić narzeczonego, żeby otworzył. A może to wcale nie narzeczony? – zapuściła wścibskie oko w głąb mieszkania.

– To chyba nie pani sprawa – wycedziłam, porzucając maskę uprzejmości. Sorry, ale Anka nie mogła ode mnie tego wymagać.

– Może i nie moja – zgodziła się podejrzanie łatwo. – Ale nie wiem, co na to administracja budynku. Czy twój hm… kolega ma prawo przebywać w mieszkaniu doktorostwa? Ty jako rodzina, to rozumiem, ale on? Oj, chyba nie.

– Nie ma pani racji – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

– Wiesz co? Ja to sprawdzę. Pójdę, powiem, co widziałam i zobaczymy.

– A co pani widziała?

– Że miałaś pilnować mieszkania kuzynostwa, a sprowadzasz sobie chłopaków – wypaliła smoczyca z satysfakcją.

W pokoju, gdzie ukrył się Tomek, zarejestrowałam gwałtowny ruch. Dla niego liczba mnoga musiała być sporym zaskoczeniem.

O mało nie popłakałam się z bezsilnej złości

– Dlaczego pani to robi? – spytałam, bo żaden rozsądny argument nie przyszedł mi do głowy.

– Bo ktoś musi pilnować porządku. To przyzwoita kamienica, dlatego miałam poważne wątpliwości, gdy pani Anna oznajmiła, że podczas ich dwuletniej nieobecności mieszkania będzie pilnować młoda kuzynka. Doktorowa zapewniła mnie jednak, że jesteś osobą poważną i godną zaufania, więc, choć niechętnie, zgodziłam się na taki układ.

– Anka pytała panią o zgodę?

Niedowierzanie w moim głosie nastawiło ją do mnie jeszcze gorzej.

– Nie wprost, ale to właśnie miała na celu, informując mnie o twoim czasowym pobycie. Natomiast nic nie wspominała o towarzyszących ci chłopakach – odparła godnie, obrzucając mnie wiele mówiącym spojrzeniem. Gdybym miała odrobinę przyzwoitości, zapadłabym się ze wstydu pod ziemię.

– Anka o wszystkim wie – zapewniłam słabo, szykując się do zamknięcia drzwi.

Smoczyca wykonała ruch, jakby zamierzała zastawić je nogą.

– No, nie wiem. Chętnie bym to z nią omówiła.

– Proszę to zrobić. Do widzenia pani.

Przekręciłam szybko klucz patentowego zamka i z ulgą oparłam się o ścianę.

– Poszła? Uff, co to za wredna baba.

Tomek opuścił kryjówkę, spojrzał na drzwi i zaczął się śmiać.

– Zaryglowałaś nas? Tak się boisz?

– A ty nie? Przed chwilą chowałeś się przed nią po kątach.

– Wolałabyś, żebym wystąpił jako pan domu? Jestem tylko jednym z wielu chłopaków, których tu gościsz.

O mało się nie pokłóciliśmy. Jad smoczycy działał pod jej nieobecność i to nawet wtedy, gdy znajdowała się na innym piętrze. Kiedy ochłonęłam już po ostrej wymianie zdań, zadzwoniłam do Anki, żeby poradzić się, co mam robić.

Koleżanka poradziła, by ją po prostu pokochać

– Lenka, zasada jest prosta – lubisz ludzi, którzy ciebie lubią – powiedziała Anka bez wahania.
– Kiedy to prawda. Pomyśl ciepło o Teresie. Jest samotna…

– Widocznie zasłużyła sobie na taki los – wtrąciłam ze słuszną zawziętością. – To niemożliwe, żeby ją polubić. To wstrętne, złośliwe babsko, nie wiem, jak możesz ją znosić, mieszkam tu dopiero od dwóch miesięcy i już nie mogę wytrzymać. Ciągle mnie nachodzi.

– Nie nam oceniać, różnie ludziom się w życiu układa. Uśmiechnij się do niej, zaskocz ją sąsiedzką wizytą z ciastem. Tylko koniecznie własnej roboty, Teresa na pewno doceni miły gest.

– Mam się jej podlizywać?

– Spróbuj, co ci szkodzi – zaśmiała się Anka.

– Wolałabym, żebyś do niej zadzwoniła i poprosiła, by zostawiła mnie w spokoju.

– Nie mam jej numeru telefonu – odparła wykrętnie Anka.

W tle usłyszałam, że jej mąż i pan doktor w jednej osobie świetnie się bawi.

– Anka nie może tego zrobić – wyjaśnił życzliwie. – Jeśli twoja smoczyca zwęszy trop, nie da nam spokoju.

No pięknie, oni się zabezpieczyli, a ja zostałam sama na placu boju. Oczywiście nie zamierzałam piec ciasta dla wrednej sąsiadki, ale skoro Anka spodziewała się, że skorzystam z jej rady, mogłam pójść na ustępstwo i kupić jakiegoś słodkiego pagaja, niech stracę. Podrzucę smoczycy pod drzwi i ucieknę, zanim zdąży strzelić we mnie jadem.

Ostatecznie stanęło na placku ze śliwkami, który Teresa przyjęła jak należny i oczekiwany hołd. Nie zaprosiła mnie do środka, zlustrowała placek i łaskawie skinęła głową. O mało mnie krew nie zalała, ale zmilczałam i nawet udało mi się uśmiechnąć, jak nakazała Anka.

Następnego dnia znów usłyszałam znienawidzone pukanie. Otworzyłam, chociaż wolałabym tego nie robić.

– Proszę, oto merengi z kremem. Własnej roboty – powiedziała z naciskiem smoczyca, podsuwając mi pod nos misternie zapakowany dar. Ułożone w zgrabny stosik merengi spoczywały na talerzu, a ten zapakowany był w szeleszczący celofan i przewiązany wstążką.

– Dziękuję – wyjąkałam, czując, że oto nadchodzi wyczekiwane ocieplenie sąsiedzkich stosunków.

– Nie ma za co. Ucz się, jak powinien wyglądać podarunek. Nawet skromne ciasto z cukierni nabiera wówczas wyglądu.

A jednak pomyliłam się. Między nami wciąż pływały kry lodowe o ostrych krawędziach. Zaniosłam merengi do kuchni i rozpakowałam pod zachwyconym okiem Tomka. Złapał jedną i wpakował całą do ust. Sięgnął łakomie po drugą i nagle przestał żuć.

Wyjął z szafki miskę i jednym ruchem przełożył kruche merengi, odsłaniając talerz ozdobiony bukiecikiem kwiatów i jakimiś sepiowymi girlandami. Odwrócił go do góry nogami i uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Tak mi się wydawało, jest identyczny z serwisem obiadowym babci.

– Co?

– Spójrz na znak, to element z tarczy herbowej elektorów saskich, dwa skrzyżowane miecze wymalowane kobaltem pod glazurą. Sygnatura manufaktury porcelany z Miśni. Sądząc po zdobieniach, talerz pochodzi z drugiej połowy XVIII wieku.

– Jest cenny?

– Dla kolekcjonera na pewno. Można taki kupić za dwie stówy. Ciekawe, czy smoczyca ma tego więcej.

– Na co czekać, dowiedzmy się – poderwałam się z miejsca.

Nie spodziewałam się, że możliwy jest rozejm

Teresa musiała czatować pod drzwiami, bo otworzyła, zanim zdążyłam zadzwonić.

– Ten talerz jest zbyt cenny, by darować go nielubianej sąsiadce – uśmiechnęłam się, tym razem bez przymusu.

Smoczyca lekko się stropiła, ale szybko wróciła do formy. Cierpliwie wysłuchała wyjaśnień Tomka i skinęła głową za całe podziękowanie.

– No proszę, a ja chciałam wyrzucić ten zdekompletowany serwis – powiedziała, oglądając talerz ze wszystkich stron.

– Z tyłu jest znak manufaktury – podpowiedział usłużnie Tomek. W obecności smoczycy stawał się zwykłym wazeliniarzem.

Teresa przekręciła nieumyty talerz, z którego spadło kilka okruszków na jej wypucowaną do połysku podłogę. Spojrzała na mnie wymownie, ale nie powiedziała słowa, co uznałam za wielki sukces.

Dwa dni później spotkaliśmy ją na schodach. Odpowiedziała półgębkiem na moje powitanie i rozjaśniła się na widok Tomka.

– Witam pana magistra – zaćwierkała. – Jakże miło, gdy za ścianą mieszka mężczyzna i to w dodatku znawca porcelany. Chciałabym, żeby pan rzucił okiem na resztę moich talerzy, nigdy nie wiadomo, czy nie trafi się mały skarb, prawda?

Osłupiały Tomek nie protestował, gdy skierowała go do swojego mieszkania. Nie poszłam za nimi. Robię, co mogę, ale upłynie jeszcze sporo czasu, zanim polubię Teresę. Już nie smoczycę.

Czytaj także:
„Moje kryształowo czyste wspomnienie męża, zburzyło się po jego śmierci. Rysą na szkle okazał się jego... nieślubny syn”
„Córka zmusiła mnie, żebym wybierał pomiędzy nią, a kobietą, którą kocham. Przez jej fanaberie straciłem miłość życia”
„Justyna udawała moją przyjaciółkę, a po cichu próbowała skłócić mnie z mężem. Postanowiłam dać tej małpie nauczkę”

Redakcja poleca

REKLAMA