„Syn ma dziecko w drodze i kredyt na karku i właśnie wyleciał z pracy. Został na lodzie, bo szef wolał zatrudnić kolegę”

ojciec pociesza syna fot. Adobe Stock, fizkes
„– Wiesz, tato, przede wszystkim martwię się o dach nad głową – przyznał Łukasz. – Przez trzy miesiące będę jeszcze dostawał pensję, zanim skończy się okres wypowiedzenia. Ale potem? Nie będzie mnie stać na spłatę kolejnych rat. Chyba musimy sprzedać mieszkanie, tylko gdzie mamy się podziać? – mówił z goryczą”.
/ 23.02.2023 07:15
ojciec pociesza syna fot. Adobe Stock, fizkes

Łukasz przyszedł do nas niezapowiedziany, co mu się właściwie nigdy nie zdarza. Od razu wiedziałem, że coś jest nie tak. I miałem rację, niestety.

– Zredukowali mnie, tato – powiedział z westchnieniem.

Jęknąłem w duchu. Nie spodziewałem się, że synowi w ogóle grozi niebezpieczeństwo nagłego zwolnienia.

– Nie rozumiem. Przecież dotychczas bardzo cię cenili w tej firmie – zauważyłem.

– Tak, ale układy się zmieniły. Wymienili dyrektora, a nowy chce zatrudnić swoich znajomych. Nagle okazało się, że nie jestem im potrzebny na etacie, chociaż może ewentualnie dadzą czasem jakieś zlecenie. Oczywiście usłyszałem wygodne wytłumaczenie, że wszystkiemu winien kryzys, konieczne są oszczędności…

Masz niespłacony kredyt – przypomniałem mu.

– Myślisz, że tego nie wiem? I jeszcze Kinga jest w siódmym miesiącu – dodał Łukasz łamiącym się głosem.

Racja, przecież synowa niedługo będzie rodzić! Pracodawcy Łukasza doskonale o tym wiedzieli, lecz okazało się, że los pracowników nie miał dla nich najmniejszego znaczenia.

„To tak ma wyglądać polityka prorodzinna? Czemu państwo nie chroni młodych na dorobku?!” – pomyślałem wściekły. 

Naszego prezesa nikt nie potrafił zastąpić

Nagle przypomniałem sobie, że przed laty sam miałem podobną sytuację, a potem długo nie mogłem odbić się od dna. Tyle tylko, że wtedy w naszym kraju była zupełnie inna sytuacja…

Skończył się socjalizm, a czasy, kiedy każdy miał pracę i groszową płacę, odeszły do historii. Z dnia na dzień zamykano dawne przedsiębiorstwa, w których przedtem zatrudniano setki niepotrzebnych pracowników. Firma, w której pracowałem przez lata, splajtowała…

Z dnia na dzień zostałem bezrobotnym. Musiałem łapać, co się trafiło, żeby utrzymać żonę i dzieci. I tak po kolei wylądowałem w kilku nieciekawych firemkach, których właściciele nie gwarantowali pracownikom żadnego bezpieczeństwa. Przeciwnie – jeśli tylko się dało, oszczędzali na ludziach, a termin wypłaty nigdy nie był pewny.

Mimo wszystko miałem fart, bo po kilku niefortunnych wpadkach, dzięki swoim kwalifikacjom znalazłem posadę w niewielkiej, lecz dobrze prosperującej spółce handlowej. Dostałem porządną umowę o pracę. Współwłaściciel i zarazem prezes firmy dotrzymywał wszystkich ustaleń, przestrzegał terminów wypłaty, a na dodatek każdy pracownik miał zapewniony dostęp do opieki medycznej w renomowanej prywatnej firmie. Bajka!

Każdego dnia szedłem do pracy z ochotą. Miałem wyznaczony cel, wiedziałem, co mam robić, ile dostanę pieniędzy na koniec miesiąca. Mało tego – mogłem liczyć na dobrą premię. Niestety, moje szczęście nie trwało długo… Prezes, który trzymał całą firmę mocną ręką, zginął w wypadku. Jechał na drugi koniec Polski na rozmowę z dyrektorem współpracujących z nami zakładów. Była zima, zakręt na szosie wśród pól okazał się paskudnie oblodzony. Nasz młody prezes przepadał za szybką jazdą. No i stało się. Wpadł w poślizg i wylądował na drzewie. Śmierć na miejscu.

– Taki dobry chłopak…! – płakała księgowa, kiedy następnego dnia zebraliśmy się, by zastanowić się nad sytuacją. – Bez niego ta firma już nigdy nie będzie taka sama – dodała ponuro.

No i miała rację. Nastały nowe rządy. Dwaj pozostali wspólnicy przejęli obowiązki zmarłego, ale wyraźnie nie dawali sobie rady. Donosy, skarbówka, kolejne rozprawy… Kiedyś wyłożyli kapitał na rozruch firmy i chcieli czerpać z tego zyski, a zupełnie nie przewidzieli, że będą musieli sami ją prowadzić. Dotąd koordynacją wszystkich działań, kontraktami, zatrudnianiem pracowników zajmował się jeden człowiek. Gdy go zabrakło, sprawny mechanizm zaczął szwankować. Na domiar złego, w sprawy firmy zaczęli się wtrącać członkowie najbliższej rodziny zmarłego.

Z dnia na dzień rozgorzały poważne konflikty z pozostałymi wspólnikami, a i tamci nie potrafili dogadać się ze sobą. Zaczęły się kłótnie, bałagan w dokumentach i wzajemne obwinianie się o niekompetencję. Głośne pyskówki były na porządku dziennym. Nowy zarząd nie panował nad sytuacją.

Dla nich liczyła się tylko kasa

Atmosfera stała się nie do zniesienia, a konflikt między współwłaścicielami narastał. Sprzeczali się oczywiście przede wszystkim o sprawy finansowe i tak się zacietrzewili w tej swojej walce, że w końcu zaczęli donosić na siebie nawzajem do urzędu skarbowego. W firmie pojawili się kontrolerzy. Było jasne, że zapiekła złość między trzema stronami konfliktu już dawno przekroczyła granice zdrowego rozsądku, i że odbije się to na pracownikach.

Wszyscy zatrudnieni ciągle starali się normalnie pracować, jednak brakowało towaru. Nie mogliśmy go kupić, bo zarząd nie zgadzał się na wydatki. Traciliśmy kolejnych odbiorców, których kiedyś z trudem pozyskaliśmy. Dawniej walczyliśmy o nowe kontrakty jak lwy, teraz zostało to zaprzepaszczone przez chciwość paru osób. Zaczęły się sprawy sądowe. Wspólnicy składali kolejne pozwy, domagając się pieniędzy od pozostałych udziałowców i oskarżając ich o oszustwa. Pracownicy nikogo już nie obchodzili i przyszłość firmy też. Właścicielom chodziło wyłącznie o wyrwanie dla siebie jak największych pieniędzy.

Ja i koledzy byliśmy wzywani jako świadkowie na kolejne rozprawy i, chcąc nie chcąc, zostaliśmy wciągnięci w bezsensowne konflikty. Powoli docierało do nas, że firma nie ma szans na przetrwanie. Mimo to jeszcze ciągle się co do tego łudziliśmy, choć już zdążyliśmy zapomnieć o premiach i zaczynało brakować pieniędzy na wypłaty.

Ostatecznie skłóceni wspólnicy zdecydowali się na likwidację biznesu. Nie obyło się bez kolejnej sprawy sądowej. I w końcu przyszedł dzień, gdy wszyscy pracownicy dostali wymówienia.

Tamta historia bardzo mocno wstrząsnęła moim życiem prywatnym. Nie chodziło wyłącznie o pieniądze i pracę, chociaż myśl, że przez kolejne miesiące nie przyniosę do domu nic, była przerażająca. Chodziło mi jednak również o to, że w tak paskudny sposób został zaprzepaszczony dorobek kilkunastu ludzi, a były prezes nawet nie doczekał się żadnego dowodu pamięci od swoich wspólników. Zupełnie się załamałem.

Przez kilka miesięcy po upadku tamtej spółki zupełnie nie byłem sobą i najbliżsi mieli ze mną ciężkie życie. Tymczasem, zanim znalazłem następną pracę, zdążyliśmy wydać skromne oszczędności na codzienne wydatki…

Żal mi go. Jak teraz sobie poradzi?

Na szczęście nie musiałem spłacać żadnej pożyczki jak teraz mój syn. W końcu znalazłem zatrudnienie, a po pierwszej wypłacie w nowym miejscu uznałem, że najgorszy okres mamy za sobą. Powoli wszystko znów zaczęło się dobrze układać.

Nie miałem do nikogo pretensji za tamto zwolnienie. Powiedziałem sobie, że był to tylko pechowy zbieg okoliczności. Przecież dopóki był z nami prezes, doceniał mnie i dawał to jasno do zrozumienia. Dostawałem premie, byłem potrzebny firmie i to mi dawało satysfakcję. Bez niego wszystko się rozsypało. Błąd zarządu spółki polegał na tym, że losy firmy zależały od jednego człowieka, który okazał się niezastąpiony. Wtedy straciłem pracę, jednak nie straciłem nadziei.

Mój syn znalazł się w znacznie gorszej sytuacji. Naiwnie wierzył, że jest jednym z filarów firmy. Ufał swoim pracodawcom, bardzo się starał, zostawał po godzinach, oddał szefom swoje najlepsze pomysły, dzięki którym firma nieźle zarabiała. Sądził, że w ten sposób buduje sobie przyszłość, a jego wysiłek jeszcze zaprocentuje.

Pełen chęci do pracy i wiary w przyszłość założył rodzinę. Młodzi niedawno wzięli kredyt mieszkaniowy, wkrótce urodzi się ich pierwsze dziecko. I co? Nagle zostali bez środków do życia!

– Wiesz, tato, przede wszystkim martwię się o dach nad głową – przyznał Łukasz. – Przez trzy miesiące będę jeszcze dostawał pensję, zanim skończy się okres wypowiedzenia. Ale potem? Nie będzie mnie stać na spłatę kolejnych rat. Żeby nie stracić tego, co już zapłacone, powinniśmy sprzedać niespłacone mieszkanie, tylko gdzie mamy się podziać? – mówił z goryczą.

Syn dostaje z byłej firmy jakieś zlecenia, bo osoba zatrudniona na jego miejsce zupełnie sobie nie radzi. Niewielka to pociecha, bo nigdy nie wie, ile mu zapłacą, i czy będzie kolejne zamówienie.

Czytaj także:
„Wyrzucili mnie z pracy, a ja jak pantoflarz wstydzę się powiedzieć o tym żonie. Wiem, że urządzi mi hiszpańską telenowelę”
„Po latach harówy pozbyli się mnie z pracy, jak niepotrzebnego śmiecia. Byłam pewna, że wygryzła mnie ta biuściasta małolata”
„Szef dobierał się do mnie, a gdy zaprotestowałam, zwolnił mnie z pracy. Okazało się, że wszystko widziała jego żona”

Redakcja poleca

REKLAMA