„Po latach harówy pozbyli się mnie z pracy, jak niepotrzebnego śmiecia. Byłam pewna, że wygryzła mnie ta biuściasta małolata”

wściekła kobieta fot. Adobe Stock, Bits and Splits
„– Świetnie, Kasiu, że to mówisz. Bardzo mi się przyda w sądzie, kiedy pozwę firmę o dyskryminację ze względu na wiek. Dziękuję. No nie patrz tak na mnie, chyba to oczywiste, że nagrywam naszą rozmowę? – mina Katarzyny, gdy wypowiadałam to kłamstwo trochę poprawiła mi humor”.
/ 04.12.2022 14:30
wściekła kobieta fot. Adobe Stock, Bits and Splits

Moja pierwsza myśl, gdy wyszłam z gabinetu szefowej? „Dobrze że się nie popłakałam”. Choć chyba gdy kobieta jest zwalniana na pół roku przed wejściem w okres ochronny, to ma prawo sobie popłakać?

Nie wiem, czy to powód do dumy czy wstydu, ale całą moją karierę zawodową spędziłam w jednej firmie. Zaczynałam jako stażystka i powoli pięłam się po szczeblach kariery. Dziesięć lat temu zaczęłam kierować departamentem. Wtedy podlegałam bezpośrednio pod prezesa.

Dwa lata temu, po kolejnych zmianach, w firmie pojawiło się stanowisko dyrektora zarządzającego. Zajęła je „pozyskana” z konkurencji trzydziestoparoletnia Katarzyna. Nie miałam z nią łatwego życia. Ale nawet w najczarniejszych snach nie spodziewałam się, że ot tak, bez powodu, wyrzuci mnie z pracy.

Przez pierwsze lata nie miałam żadnego powodu, żeby szukać szczęścia gdzie indziej. Po moim pierwszym poważnym awansie zainteresowali się mną head hunterzy. Pierwszemu odmówiłam, drugiemu też. Przy trzeciej propozycji doszłam do wniosku, że pójdę na rozmowę. Trochę z ciekawości, jak takie spotkania wyglądają, trochę żeby się przekonać, ile jestem naprawdę warta.

Owszem, zaproponowano mi wyższą pensję. Ale prowadzący rozmowę nie mógł mi powiedzieć, o jaką firmę chodzi i jakie dokładnie stanowisko. Uznałam, że nie warto kupować kota w worku. Mniej więcej w tym czasie rozpadło się moje małżeństwo. Żeby zostać w moim ukochanym mieszkaniu, musiałam spłacić byłego męża. Wzięłam kredyt. To nie był dobry moment, żeby myśleć o zmianie pracy.

W naszej firmie oczywiście nie było idealnie

Pojawiały się konflikty, były zwolnienia, pretensje. Ale nikt nikomu nie robił ewidentnych świństw. Odkąd zaczęłam na to zwracać uwagę – nikogo, kto lada chwila miał wejść w okres ochronny, nie zwolniono. Dlatego kiedy Katarzyna wezwała mnie do gabinetu, spodziewałam się kolejnej trudnej rozmowy, ale nie wypowiedzenia.

Oficjalnym powodem mojego zwolnienia było połączenie dwóch wydziałów i likwidacja mojego stanowiska. Ale Katarzyna nawet nie próbował ukryć, że „robi to teraz, bo zaraz byłoby za późno”. Pracownica HR-u kopała ją nerwowo pod stołem, ale moja szefowa nie zwracała na nią uwagi. Byłam w szoku, spociły mi się ręce. Ale mój mózg pracował na pełnych obrotach.

– Świetnie, Kasiu, że to mówisz. Bardzo mi się przyda w sądzie, kiedy pozwę firmę o dyskryminację ze względu na wiek. Dziękuję. No nie patrz tak na mnie, chyba to oczywiste, że nagrywam naszą rozmowę? – mina Katarzyny, gdy wypowiadałam to kłamstwo trochę poprawiła mi humor.

Otworzyła usta i zamknęła je dwa razy. Jak ryba. Wstałam i spokojnie wyszłam z gabinetu. Byle dojść do łazienki albo gdzieś, gdzie nikt mnie nie będzie widział. Byle się nie poryczeć na widoku.

– Pani Ewo, proszę zaczekać – usłyszałam głos kadrowej, która wybiegła za mną z gabinetu.

Przyspieszyłam kroku i w ostatniej chwili dopadłam toalety dla niepełnosprawnych. Wiedziałam, że kadrowa stoi pod drzwiami, więc odkręciłam kran i wepchnęłam sobie do ust pięść. Dziesięć minut płakałam bezgłośnie. Potem umyłam twarz, przyczesałam włosy i wyszłam. Kadrowej nigdzie nie było widać. Katarzyny też nie.

Doczekałam w mojej kanciapie do wieczora. Gdy biuro opustoszało, spakowałam swoje rzeczy w pudło znalezione przy ksero. „Jaki banał” – przeszło mi przez myśl, gdy szłam do windy z dorobkiem moich 30 lat pracy w zwykłym szarym kartonie.

Telefon służbowy zostawiłam na biurku. Wieczorem odpaliłam z przyzwyczajenia służbową pocztę. W skrzynce miałam mail od szefowej HR. „Pani Ewo. Miło mi poinformować panią, że z uwagi na pani staż pracy w naszej firmie i zasługi zarząd postanowił oprócz standardowej półrocznej odprawy wypłacić pani premię dodatkową w wysokości trzech pensji”. Rozbawiło mnie to.

Mój blef koniec końców bardzo się opłacił!

Przez miesiąc oficjalnie ciągle byłam pracownikiem, wykorzystywałam zaległy urlop. Do firmy poszłam jeszcze tylko raz, podpisać obiegówkę i zabrać resztę rzeczy. Dla kilkunastu zaprzyjaźnionych koleżanek i kolegów urządziłam popijawę w barze.

Pierwszy dzień bezrobocia przywitałam kacem gigantem. Leczyłam go białym winem, więc wytrzeźwiałam dopiero po trzech dniach. W końcu się zmobilizowałam i poszłam do urzędu pracy. Pani w okienku nie pozostawiła mi żadnych złudzeń.

– W pani wieku i z takimi kompetencjami? Nie ma mowy, nie znajdzie pani pracy. Gdyby była pani kucharką albo kosmetyczką, to może coś by się znalazło. Ale zapraszam na kursy zawodowe, o, tam jest oferta – urzędniczka pokazała na korkową tablicę.

Mogłam się zapisać na kurs kroju albo makijażu. Pomyślałam, że na razie sobie odpuszczę. Odgrzebałam wizytówki tych head hunterów, którzy kiedyś próbowali mnie zwerbować. Jeden już nie żył, drugi dawno zmienił pracę. Jedyny, do którego udało mi się dodzwonić powiedział mi wprost, że dla kobiety w moim wieku nie ma żadnych propozycji.

Nie dałam się zniechęcić. Napisałam CV, list motywacyjny i przez miesiąc słałam je na każdą ofertę pracy dla menedżera, jaką znalazłam. Na rozmowę zaprosiły mnie trzy firmy. Chyba tylko po to, żeby mieć w papierach, że są otwarte na kandydatów w każdym wieku. Żadna z tych rozmów nie trwała dłużej niż pięć minut. I kończyła się standardowym: odezwiemy się.

Po miesiącu postanowiłam zmienić strategię. Doszłam do wniosku, że potrzebuję jakiejkolwiek pracy, którą będę umiała dobrze wykonywać. I że tak naprawdę to nie mam już ochoty użerać się z pracownikami, szefami, raportami wydajności… Znam biegle angielski, świetnie posługuję się Excelem, nie mam problemów z kontaktami z ludźmi, jednym słowem – jestem idealną kandydatką na sekretarkę!

Przeczytałam też w necie, że w podaniu o pracę nie ma obowiązku podawania wieku. Przerobiłam CV tak, żeby nie dało się z niego tak od razu wywnioskować, jak duże mam doświadczenie. I wysłałam je do kilku firm szukających sekretarek, asystentek, nawet recepcjonistek. I nic. Cisza. Wściekła zadzwoniłam do jednej z nich.

– Dlaczego się nie odezwaliśmy? – szefowa HR nie pozostawiła mi żadnych złudzeń. – Pani ma za wysokie kwalifikacje na to stanowisko, byłam pewna, że przysłała pani ofertę pomyłkowo.

Nie wiem jak, ale udało mi się ją przekonać, żeby załatwiła mi rozmowę kwalifikacyjną.

– Bardzo panią proszę. Mam naprawdę kilka poważnych argumentów, które przemawiają za mną. Proszę dać mi szansę.

Chodziło o posadę sekretarki dyrektora niedużej firmy handlującej sprzętem AGD. Rozmawiać miał ze mną mój potencjalny szef.

– Witam, proszę… – przywitał mnie i urwał w pół zdania, gdy na mnie spojrzał. Na oko byliśmy rówieśnikami. – Proszę siadać, już do pani idę – zdołał w końcu dokończyć.

Kto lepiej zrozumie dyrektora niż ktoś, kto sam nim był?

Miałam plan. Przygotowałam sobie całą przemowę. I chciałam ją wygłosić, nie dopuszczając nikogo do głosu. Pan dyrektor był tak skonfundowany moim wiekiem, że przewaga była po mojej stronie. Zaczęłam mówić.

– Tak, wiem, spodziewał się pan młodej dziewczyny. Ale proszę mnie wysłuchać. Po pierwsze – co może jasno nie wynika z mojego CV, bo uznałam, że nie będę się tym chwalić – jeszcze dwa miesiące temu miałam dyrektorską posadę. I mam naprawdę niezłe doświadczenie w zatrudnianiu sekretarek. Tak jak pan przez lata uważałam, że to praca dla młodych dziewczyn. Przewinęło się ich przez mój dział kilkanaście. Większość po pół roku zaczynała się rozglądać w firmie za ambitniejszą pracą. Oczywiście dawałam każdej referencje i po chwili musiałam szukać jej następczyni. Oraz uczyć ją wszystkiego od początku. Te nieliczne, które nie szukały lepszej pracy, nie robiły tego dlatego, bo zachodziły w ciążę. Nawet jak wracały, to i tak ich ciągle nie było, bo jak nie dzieci chorowały to one.

Pięć lat temu się poddałam

Zatrudniłam panią Halinkę, już wtedy na emeryturze. I wreszcie miałam święty spokój. Chciałabym zostać dla pana właśnie taką panią Halinką. Wiem, że będę zarabiać trzy razy mniej niż jako pani dyrektor. I w ogóle mnie to nie martwi. Mam oszczędności. Ambicje zawodowe już dawno zrealizowałam. Nie zamierzam dybać na pana posadę. Nie będę brać zwolnień na dzieci. Nie będę cały dzień siedzieć na Facebooku czy uaktualniać konta na Instagramie. Ba, ja nawet umiem liczyć bez kalkulatora. I proszę pomyśleć, kto lepiej wie, jakiej pomocy potrzebuje dyrektor, niż ktoś, kto nim był przez pół życia!

Sprawdziłam, ile razy w ostatniej dekadzie pana firma szukała sekretarki dyrektora. Siedem razy! Siedem rekrutacji, pewnie pięć razu tyle spotkań, siedem pracownic, które musiały uczyć się wszystkiego od nowa. Ile lat zostało panu do emerytury? Dziesięć, dwanaście? Gwarantuję, że jak da mi pan szansę, to dzisiejsza rozmowa będzie pana ostatnią w karierze. No i proszę pomyśleć, że małżonka będzie spokojniejsza… – to ostatnie zdanie dodałam w ostatniej chwili.

Facet miał na palcu obrączkę, a na biurku zdjęcie sympatycznej blondynki. Dopięłam swego. Facet nie miał pojęcia, co powiedzieć. Ale gdy odprowadzał mnie do drzwi, nie wyglądał na zirytowanego. Raczej zaciekawionego. Jego „dziękuję, odezwiemy się do pani wkrótce” brzmiało jakoś inaczej niż wszystkie poprzednie. Mam nadzieję, że się udało. Bo drugi raz już chyba nie dam rady powtórzyć tego występu…

Czytaj także:
„Syn lokalnego krezusa przejechał moją córkę na pasach. Policja rozłożyła ręce, więc sam postanowiłem dać mu nauczkę”
„Pijany lowelas na weselu przystawiał się do mojej żony. Trochę go poturbowałem, więc teraz chce mnie oskubać z pieniędzy”
„Mąż zostawił mnie przez SMS-a. Chciałam zemsty, więc nakłamałam córkom, że latami mnie krzywdził, a znajomym, że mnie okradł”

Redakcja poleca

REKLAMA