Beatę poznałem w sanatorium. Pierwszego dnia usiadła przy moim stoliku w jadalni, bo nie było innego wolnego miejsca. Zaczęliśmy rozmawiać i tak już zostało do końca turnusu. Nie chodziło nam wcale o jakieś miłosne przygody. Ona straciła niedawno męża, mnie trzy lata wcześniej zmarła ukochana żona.
Oboje czuliśmy się samotni i szukaliśmy towarzystwa
Ot tak, do pogadania, tylko na czas pobytu w sanatorium… Od tamtej chwili spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Chodziliśmy na spacery i imprezy organizowane dla kuracjuszy. Dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie.
– Mam nadzieję, Janku, że się kiedyś jeszcze spotkamy – powiedziała pod koniec turnusu Beata, wręczając mi swój numer telefonu zapisany na niewielkiej karteczce.
– Oczywiście, Beatko. Wkrótce się odezwę – zapewniłem.
Prawdę mówiąc, nie zamierzałem do niej dzwonić. Co prawda, mieszkaliśmy w tym samym mieście, ale myślałem, że jak wrócę do normalnego życia, to szybko nowa znajomość wyleci mi z głowy. W sanatorium miałem mnóstwo wolnego czasu, mogłem zapomnieć o bożym świecie, w domu już nie. Miałem przecież na głowie codzienne obowiązki, stresującą i bardzo zajmującą pracę i syna na drugim roku studiów.
Zresztą nie przypuszczałem, że Beata czeka na telefon ode mnie. Jak mówiła, też była bardzo zajętą osobą. Podejrzewałem, że byłem dla niej miłą, ale przelotną znajomością, a numer podała mi, bo tak wypadało. A jednak mijały kolejne dni, a ja wciąż myślałem Beacie. W pewnym momencie złapałem się na tym, że bardzo za nią tęsknię.
Brakowało mi naszych wspólnych spacerów
Któregoś dnia chwyciłem więc za telefon i wystukałem jej numer.
– Pamiętasz mnie jeszcze? Poznaliśmy się w Nałęczowie – zapytałem.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na chwilę kompletna cisza.
– Uff… Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz – usłyszałem.
Zaczęliśmy się spotykać. Im lepiej poznawałem Beatę, tym stawała mi się bliższa. Była taka szczera, otwarta, opiekuńcza… Po śmierci ukochanej żony nie dopuszczałem do siebie myśli o związku z inną kobietą. Kręciło się koło mnie kilka pań, ale wszystkie odprawiłem z kwitkiem. Tym razem było inaczej. Zakochałem się jak wariat, i to z wzajemnością. Po roku znajomości byłem gotowy oświadczyć się Beacie. Wiedziałem, że na to czeka, ale zwlekałem. Powód był jeden: syn. Robert nie wiedział, że widuję się z Beatą. Był bardzo związany z matką i bałem się, że będzie na mnie wściekły, nie zrozumie, jak mogłem spojrzeć na inną kobietę.
Pamiętam, jak po pogrzebie podszedł do mnie zapłakany.
– Tato, obiecaj mi jedno, że nigdy nie zapomnisz o mamie – wychlipał.
– Oczywiście, synku, że nie zapomnę. Była najwspanialszą żoną na świecie. Drugiej takiej nie ma i nie będzie – przytuliłem go.
Od tamtej pory często siadaliśmy wieczorami na kanapie i wspominaliśmy czasy, gdy Irenka była z nami. Jej śmierć bardzo nas do siebie zbliżyła.
Przecież mieliśmy tylko siebie
I teraz miałem synowi powiedzieć, że w moim życiu pojawił się ktoś jeszcze? Na samą myśl o tym, jak zareaguje, ciarki przechodziły mi po plecach. Gdy więc wychodziłem na randkę, kłamałem. Mówiłem, że idę pograć w brydża z kolegami, na ryby albo muszę zostać dłużej w pracy. Beacie trochę się to nie podobało.
– Słuchaj, Janeczku, musisz mu o nas powiedzieć, przecież nie robimy nic złego. My też mamy prawo do miłości – przekonywała mnie.
– Masz rację. Zrobię to. Może nawet jutro – obiecywałem.
Ale jakoś nie mogłem zebrać się na odwagę. I pewnie kłamałbym tak do dziś, gdyby nie przypadek. To było dwa tygodnie temu. Umówiłem się z Beatą w kawiarni na Starówce. Jak zwykle przyniosłem jej bukiet kwiatów. Siedzieliśmy przy stoliku w kącie i rozmawialiśmy, trzymając się za ręce.
W pewnym momencie poczułem na sobie czyjś wzrok. Spojrzałem ponad głową Beaty. W drzwiach stał Robert w towarzystwie kilku kolegów. Chłopcy śmiali się, coś do niego mówili, ale nie zwracał na nich uwagi. Wpatrywał się we mnie jak zaczarowany.
A potem nagle w tył zwrot i wyszedł
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłem zareagować.
– Kto tam był? – Beata odwróciła się w stronę drzwi. – Masz taką minę, jakbyś ducha zobaczył.
– Mój syn – wykrztusiłem.
– Naprawdę? To dlaczego do nas nie podszedł? – zdziwiła się.
– No…
– Aha, nie powiedziałeś mu jeszcze o nas? – domyśliła się
– No nie. Wiem, że powinienem, ale jakoś nie mogłem się zebrać.
– To może czas najwyższy to zrobić? Lepszej okazji nie będzie
– Chyba tak… Pogadam z nim, a potem zadzwonię i powiem, co i jak – odparłem, wstając od stolika.
Po wyjściu z kawiarni nie pojechałem od razu do domu. Przez dobrą godzinę krążyłem po mieście, zastanawiając się, co powiedzieć Robertowi. Ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Wreszcie doszedłem do wniosku, że pójdę na żywioł. Jak mnie Robert zaatakuje, to zacznę się bronić. A potem się zobaczy.
Nie mogę bać się własnego syna
– Co ma być, to będzie – mruknąłem do siebie, wchodząc do mieszkania.
Syn siedział na kanapie i oglądał jakiś film. Gdy wszedłem do salonu, nawet nie odwrócił wzroku od ekranu. Trochę zbiło mnie to z tropu. Spodziewałem się od razu gigantycznej awantury, pytań, a tu cisza. Usiadłem obok niego.
– Możesz to wyłączyć? Musimy poważnie pogadać – zacząłem.
Posłusznie nacisnął pilota.
– O czym? Może o tej kobiecie, z którą widziałem cię w kawiarni?
– Dokładnie. Ma na imię Beata – wykrztusiłem i zaraz zamilkłem, bo głos mi uwiązł w gardle.
– No i co z tą Beatą? To jakaś twoja znajoma z pracy? – poganiał mnie.
– Słuchaj, wiem, że bardzo kochałeś mamę… Ja też… I tak, jak ci obiecałem, nigdy o niej nie zapomnę… Ale ty pewnie wkrótce poznasz fajną dziewczynę, ożenisz się, odejdziesz… Ja nie chcę zostać na starość sam – z trudem wypowiadałem słowa.
Syn lekko się skrzywił.
– Tato, rany, możesz mówić prościej, bez tych wstępów?
– No dobrze. Zakochałem się w Beacie, ona też mnie kocha. I chcemy ze sobą spędzić resztę życia – wypaliłem, a potem zamknąłem oczy i skuliłem się w sobie, czekając na wybuch wściekłości i pretensji; lecz nic takiego nie nastąpiło.
– Ale numer! Długo się znacie? – usłyszałem rozbawiony głos syna.
Ostrożnie otworzyłem oczy. Robert uśmiechał się od ucha do ucha.
– Ponad rok. Poznaliśmy się w sanatorium w Nałęczowie. Po powrocie zadzwoniłem do niej i tak się zaczęło… – odparłem ostrożnie.
– Zaraz, zaraz! To te wszystkie wyjścia na brydże, ryby, późne powroty z pracy to była ściema? Wymykałeś się na randki?
– Dokładnie tak.
– Jak dziecko, jak dziecko – syn pokręcił głową z niedowierzaniem. – Dlaczego mi o niczym nie powiedziałeś?
– Szczerze? Bałem się, że ci się to nie spodoba. Pomyślisz, że za szybko zapomniałem o mamie, szukam szczęścia w objęciach innej kobiety i w ogóle… – plątałem się.
– Daj spokój, jestem dorosły, mam rozum – machnął ręką. – To mówisz, że chcesz się ożenić z tą Beatą?
– No tak…
– A oświadczyłeś się już?
– Jeszcze nie. Najpierw chciałem porozmawiać z tobą.
– I zwlekałeś, zwlekałeś. Gdybym nie wszedł do tej kawiarni, pewnie byś zwlekał dalej. Na miejscu tej Beaty dawno bym cię już pogonił!
– No dobrze, nie znęcaj się nad starym ojcem, tylko mów, co o tym myślisz.
– Szczerze? Żeń się, proszę bardzo. Choćby jutro. Nie widzę przeciwwskazań – stwierdził.
– Naprawdę? – nie dowierzałem jeszcze.
– Naprawdę, naprawdę. Tylko najpierw chciałbym ją poznać. Aha, i uprzedzam, że nie będę jej nazywał mamą. I wolałbym z wami nie mieszkać. Nie chcę przeszkadzać nowożeńcom. Ściany są cieniutkie – zachichotał, a potem włączył telewizor i wrócił do oglądania filmu.
A ja poczułem, jak wielgachny kamień spada mi z serca. Po rozmowie z synem od razu zadzwoniłem do Beaty i opowiedziałem jej o wszystkim. Była zachwycona.
– Wiesz co? Twoja żona musiała być naprawdę wspaniałą kobietą – powiedziała w pewnym momencie.
– Tak? A dlaczego? – zdziwiłem się.
– Bo świetnie wychowała waszego syna. Chłopak rozumie, że ty też zasługujesz na szczęście.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”