„Syn i synowa nie poszczą w wigilię, a przed kolacją już otwierają butelki. Płakać mi się chce, co się stało z tradycją”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Zjadłam wszystko, co przygotowała synowa, mimo że jej dania nie miały nic wspólnego z tradycyjnymi i postnymi. Udawałam, że nie przeszkadza mi, że przed nałożeniem na talerze fotografuje każdą potrawę, by za chwilę umieścić zdjęcie na tych portalach społecznościowych”.
/ 15.12.2023 07:15
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Odkąd sięgam pamięcią, w mojej rodzinie zawsze obowiązywały tradycyjne wartości. Przekazywane przez dziadków i rodziców, umacniały więź między nami, budowały poczucie stabilności i bezpieczeństwa. Tradycje były obecne w naszym życiu na co dzień, ale najmocniej zarysowywały się w święta Bożego Narodzenia. Tak samo starałam się wychować swojego syna. Robiłam wszystko, by kultywował rodzinne wartości, także te świąteczne. Z tym większym przygnębieniem dziś patrzę na to, jak dawne zwyczaje odchodzą w zapomnienie.

Kiedyś było inaczej

W moim rodzinnym domu święta były prawdziwie magicznym czasem
Doskonale pamiętam, jak to kiedyś było. Gdy zbliżały się święta, w przygotowaniach uczestniczyła cała rodzina. Wspólne sprzątanie, ubieranie choinki i przygotowywanie wigilijnych potraw – każdy w domu miał przydzieloną rolę. Moim obowiązkiem było lepienie pierogów. Nie była to najlżejsza ze wszystkich kuchennych prac, ale nie ośmieliłam się narzekać, choć pod koniec ból palców i nadgarstków mocno dawał mi się we znaki. Nie było to przyjemne, ale to uczucie oznaczało, że Boże Narodzenie jest już za pasem.

Prezenty? Wtedy nikt na nie nie czekał. W domu nigdy się nie przelewało, za to nie brakowało pilnych potrzeb. Nic nie szkodzi. Najważniejsza była tradycja – czas spędzany w gronie całej rodziny, wspólne kolędowanie, łamanie się opłatkiem i wieczerza.

Nie zawsze na wigilijny stół trafiało dwanaście potraw, ale zawsze przestrzegaliśmy postu. Tradycyjna zupa grzybowa, pierogi z kapustą i grzybami, kapusta z grochem, karp w galarecie, śledzie w śmietanie i sałatka jarzynowa – tych przysmaków nie mogło u nas zabraknąć. Poza odrobiną swojskiego wina, które przygotowywał mój ojciec, w trakcie wieczerzy dorośli nawet nie myśleli o alkoholu. Dopiero po kolacji mężczyźni raczyli się kieliszkiem czegoś mocniejszego, ale zawsze z zachowaniem należytego umiaru.

Zanim wybiła północ, wyruszaliśmy na pasterkę. Nie przejmowaliśmy się, że nasz dom był oddalony od kościoła o jakieś trzy kilometry, a wtedy grudzień zawsze był biały. Czasami na drodze zalegało tyle śniegu, że nam – dzieciom – sięgał do kolan. Ale tradycja była tradycją i trzeba było jej dochować, nie z przymusu, a z potrzeby serca. Ach, co to były za czasy!

Chciałam, by syn to kontynuował

Zawsze chciałam, żeby mój syn kultywował świąteczne zwyczaje
Jako dorosła kobieta, wyprowadziłam się ze wsi do miasta. Gdy założyłam swoją rodzinę i doczekałam się syna, obiecałam sobie, że dołożę wszelkich starań, by przekazać mu wychowanie, jakie sama odebrałam od swoich rodziców. Wszelkie znaki wskazywały, że podążam dobrą drogą.

Mirek doskonale wiedział, gdzie tkwią jego korzenie. Znał rodzinną historię, a gdy przychodziły święta, radości nie było końca. Nie musiałam go prosić, by pomagał mi w przygotowaniach. Sam garnął się do pracy, mimo że nie jest to typowe dla chłopców. Znał na pamięć wszystkie kolędy i przy stole śpiewał najgłośniej ze wszystkich zgromadzonych. Gdy był już na tyle duży, że mógł chodzić z nami na pasterkę, pierwszy zakładał buty i czekał w przedpokoju na resztę rodziny. Byłam z niego dumna.

W miarę jak dorastał, przywiązywał coraz mniejszą uwagę do bożonarodzeniowej tradycji. Nie był już taki chętny do pomocy, a gdy tylko zjadł, a raczej spróbował świątecznych potraw, od razu odchodził od stołu. Zamiast na pasterkę, wychodził na spotkanie z przyjaciółmi.

Tłumaczyłam sobie, że to naturalne w jego wieku. Wierzyłam, że gdy wyrośnie z okresu buntu, wszystko wróci do normy. „To całkowicie normalne u nastolatków, że wolą spędzać świąteczny czas z kolegami niż z rodzicami. Zmądrzeje za kilka lat” – mówiłam sama do siebie. Niestety, pomyliłam się.

Ignorował wszystko

Gdy z nastolatka zmienił się w młodego mężczyznę, coraz bardziej ignorował wszystko, czego go nauczyłam. Jako 20-latek oznajmił, że na święta wyjeżdża na narty do Austrii. Było mi bardzo przykro, że zamiast bliskich wybrał zabawę. Martwiłam się, że gdy mnie już zabraknie, odejdą także rodzinne tradycje.

– Gdzie popełniliśmy błąd, Zdzisiu? – pytałam męża z bezradnością w głosie.

– Nie popełniliśmy żadnego błędu. Po prostu, takie mamy czasy. Ot wszystko.

– Czasy czasami, ale wartości przecież wynosi się z domu.

– Teraz młodzi szukają wartości w Internecie. Mają dostęp do całego świata i chcą sięgać coraz dalej. Musimy się chyba pogodzić, że nasze pokolenie było ostatnim, dla którego tradycja coś znaczyła. 

Musiałam przyznać mu rację. Rodzice mogą wychodzić z siebie, ale ich pociechy i tak będą same kształtowały swój światopogląd. Los chciał, że tamte święta były ostatnimi, które spędziłam razem z mężem. Nie chciałam robić synowi wyrzutów, że czas z rodziną zamienił na narty, ale to po prostu było silniejsze ode mnie.

– Śmiałeś się, że święta będą też za rok. Owszem, będą. Ale nie spędzisz ich już z ojcem – wytknęłam mu.

– Wiem, mamo i strasznie mi z tego powodu przykro. Obiecuję, że nigdy już nie przełożę przyjemności nad bliskich.

Byłam w szoku

Jak obiecał, tak zrobił. W następne święta zasiadł przy stole z rodziną, tak samo rok później. Gdy Mirek ożenił się z Patrycją, zadeklarował, że od teraz wigilię będziemy spędzać u niego w domu.

„Zawsze ciężko pracowałaś, żebyśmy mieli wspaniałe święta. Teraz moja kolej”. Sprawił mi ogromną radość tą deklaracją. Wyglądało bowiem na to, że moje starania nie poszły na marne. Byłam jednak w błędzie, bo przygotowana przez nich wieczerza wigilijna nie miała nic wspólnego z tradycją.

Już w progu poczułam, że coś jest nie tak. „Gdzie zapach grzybów i smażonego karpia?” – pomyślałam. Zamiast tradycyjnych, z kuchni dochodziły jakieś egzotyczne zapachy, których nawet nie umiałam z niczym skojarzyć. Wiem, że młodzi gotują inaczej, ale to nawet nie przypominało aromatu świątecznych potraw. Gdy weszłam do salonu, powitali mnie pozostali zgromadzeni – rodzice i rodzeństwo mojej synowej.

– Siadaj, mamo – poprosiła Patrycja. – Za chwilę podam drinki.

– Drinki? Tak przed wieczerzą? – zapytałam zdziwiona.

– No jasne! Przecież trzeba sobie zaostrzyć apetyt – odpowiedział za nią Mirek.

Zanim się obejrzałam, stół był zastawiony alkoholami, których nazw nie potrafię nawet wymówić, a gospodarze i goście ochoczo sięgali po kieliszki i szklanki. Pomyślałam sobie wtedy, że w tym tempie jeszcze przed wieczorem wszyscy będą na rauszu.

„Zdzisiek przewraca się teraz w grobie” – wyszeptałam sama do siebie. 

Mięsne dania w postny wieczór

Kilka godzin później Patrycja zaczęła przynosić z kuchni naczynia ze świątecznymi potrawami. „Na początek bulion azjatycki z chow mein i krewetkami i wieprzowina z kapustą po chińsku” – zaanonsowała swoje przysmaki.

– A czy później podasz coś postnego i bliższego świątecznej tradycji? – zapytałam.

– Mam jeszcze kaczkę po pekińsku. Tego wieczora to będzie gwóźdź programu – powiedziała z dumą, a goście nagrodzili ją brawami, jakby wyrażali swoje uznanie wybitnemu szefowi kuchni.

Opuściłam głowę. Nie chciałam, żeby widzieli, jak napływają mi łzy do oczu.

– Coś nie tak, mamo? – zapytał Mirek.

Wszystko jest nie tak, synu. Przecież to nie są świąteczne potrawy. Gdzie postne dania? Gdzie kolędy i opłatek? – pytałam bezradnie.

– Marysiu, mamy dwudziesty pierwszy wiek. Dajmy już spoczywać tradycji w spokoju i cieszmy się świętami w nowoczesnym wydaniu – odpowiedział mi wyraźnie wstawiony Marek, ojciec Patrycji. 

– Może i świat idzie do przodu, ale ja nie zapominam o najwspanialszych tradycjach – stwierdziłam.

Nie mówiłam już nic więcej na ten temat. Nie chciałam psuć atmosfery, więc robiłam dobrą minę do złej gry. Zjadłam wszystko, co przygotowała moja synowa, mimo że jej dania nie miały nic wspólnego z tradycyjnymi i postnymi. Udawałam, że nie przeszkadza mi, że przed nałożeniem na talerze fotografuje każdą potrawę, by za chwilę umieścić zdjęcie na tych portalach społecznościowych.

Jak przystało na kulturalnego gościa, dotrzymałam gospodarzom towarzystwa po wieczerzy. Podziękowałam za miły czas i wróciłam do domu. Ale wiem jedno – nie chcę już takich świąt. Za rok to ja przygotuję wigilię, choćbym miała sama usiąść do stołu. 

Czytaj także: „Wigilię zamiast przy choince, spędzam na cmentarzu. Pierogi na grobie rodziców smakują słonymi łzami”
„W tamtym roku zrobiłam wigilię last minute. Bratowa przywiozła tylko puste pojemniki, by mieć w co zapakować jedzenie” „Sąsiadka zaczęła rodzić na klatce schodowej. Pomogłam jej, bo wszystko jest ciekawsze od samotnej Wigilii”

 

Redakcja poleca

REKLAMA