Mamy troje dzieci. Najstarszy syn jest za granicą, dwoje mieszka w tym samym mieście co my. Staraliśmy się zapewnić im dobry start w życie. A łatwo nie było! Ja pracowałam jako sekretarka w państwowej firmie, więc nie zarabiałam wiele. Mąż był technikiem RTG. Harował jak wół, byle dzieciakom niczego nie zabrakło, przez co dom był tylko na mojej głowie.
Ale nie narzekaliśmy. Ciężką pracą dorobiliśmy się dużego mieszkania, dzieci miały swoje pokoje, były porządnie ubrane i nawet w czasie największego kryzysu w lodówce nie brakowało jedzenia. Przede wszystkim zaś mieliśmy siebie. Dobraliśmy się z mężem jak w korcu maku. Pewnie, że zdarzały się nam kłótnie czy nieporozumienia, jak w każdym małżeństwie. Zwłaszcza, kiedy oboje byliśmy zmęczeni, pieniądze się kończyły i nasza cierpliwość też. Ale to były drobiazgi, wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. I tak staraliśmy się wychować dzieci – że liczą się przede wszystkim ludzie i ich uczucia, a nie pieniądze.
Najstarszy syn, ten, który wyjechał za granicę, powiedział ostatnio, że dzięki nam wie, co jest ważne w życiu. Te słowa to najpiękniejszy prezent, jaki mogą usłyszeć rodzice. Niestety, jeśli chodzi o młodsze dzieci, chyba nie odnieśliśmy sukcesu wychowawczego…
Tak duże mieszkanie jest nam niepotrzebne
Córka dość wcześnie wyszła za mąż. Nie ma co ukrywać – była w ciąży. Pomagaliśmy jej, jak tylko się dało. Urodziła dziecko na drugim roku studiów i bardzo nam zależało, żeby je ukończyła, żeby miała wykształcenie. Dlatego po pracy biegłam do niej, zajmowałam się wnukiem, starałam się ją odciążyć.
Mąż, chociaż już przecież nie był najmłodszy, wziął dodatkową fuchę, żeby wspomóc młodych finansowo. Teraz już oboje mają pracę, kupili mieszkanie, a na świat przyszło ich drugie dziecko, córeczka. Młodszy syn też się już ożenił i też ma córkę.
Ja pierwsza przeszłam na emeryturę, a właściwie najpierw na rentę, bo zdrowie nie pozwalało mi pracować. Dzieci natychmiast wykorzystały fakt, że siedzę w domu i zaczęły częściej podrzucać mi wnuki. Kocham je oczywiście i chętnie się nimi zajmuję, ale naprawdę mam kłopoty zdrowotne. Po latach siedzenia za biurkiem wysiadł mi kręgosłup, muszę chodzić na rehabilitację. Dlatego coraz częściej odmawiałam dzieciom, a one, niestety, miały o to do mnie pretensje.
Kiedy Andrzej, mój mąż, też przeszedł na emeryturę, doszliśmy do wniosku, że sprzedamy mieszkanie. Dla nas było za duże, poza tym mieszkaliśmy na trzecim piętrze w bloku, bez windy. Andrzej narzekał na nogi, ja na kręgosłup. Postanowiliśmy znaleźć małe mieszkanko, na parterze, najlepiej z ogródkiem. Powiedzieliśmy o tym dzieciom i wtedy się zaczęło.
– Takie mieszkanie jak wasze tylko zyskuje na wartości, zostawcie je, bo jak teraz sprzedacie, to tylko stracicie… – przekonywał nas młodszy syn.
– Tu są pokoje dla naszych dzieci, jak będą starsze, to gdzie będą zostawały na noc? – martwiła się córka.
Tylko Robert, najstarszy syn, nas popierał, a nawet zaczął wyszukiwać w internecie oferty. Właściwie to on znalazł nam nasze nowe lokum. Dwa pokoiki z kuchnią z dużym ogródkiem w starej kamienicy. Okolica była cicha, spokojna, idealna dla nas. I co ważne – cena bardzo atrakcyjna!
Po sprzedaży naszego starego mieszkania wystarczyło nie tylko na kupno i porządny remont nowego, ale jeszcze sporo zostało! Od razu wszystkie oszczędności włożyliśmy na lokatę, żeby nie leżały na zwykłym koncie i nie traciły na wartości.
– Jak się trochę uzbiera, to część wyjmiemy i pojedziemy do Włoch! – oznajmił zadowolony Andrzej.
– Jak to do Włoch? – zdziwiłam się, bo nigdy nie wyjeżdżaliśmy za granicę.
No, jak dzieci były małe, to raz pojechaliśmy wszyscy razem do Bułgarii. Ale tak, to nie stać nas było na takie wojaże. A jeszcze do Włoch?!
– Pamiętasz, jak kiedyś oglądaliśmy folder ze zdjęciami i stwierdziliśmy, że na stare lata tam pojedziemy? – zapytał, a ja uśmiechnęłam się do swoich wspomnień.
– Ale to były tylko takie mrzonki…
– Nie mrzonki, a marzenia, a teraz nadszedł czas na ich realizację – stwierdził stanowczo mój małżonek. – Poza tym myślę, że i na twój kręgosłup i na moje nogi taka ucieczka w ciepłe kraje na jesień to dobry pomysł. A jak kupimy bilety wcześniej, to będzie tanio. Robert tak mówił!
W naszym nowym mieszkaniu wiele czasu spędzaliśmy nad zastanawianiem się, co zrobimy za miesiąc, a co za rok, gdzie pojedziemy, które miejsca koniecznie musimy odwiedzić. Prawdę mówiąc, cieszyliśmy się jak dzieci, że wreszcie możemy zrobić coś dla siebie. Zresztą, od razu widać było rezultaty. Ja miałam czas na rehabilitację, Andrzej nie musiał wdrapywać się na trzecie piętro – oboje odżyliśmy. Niestety, młodszy syn i córka inaczej patrzyli na zmiany w naszym życiu.
– Mamo, skoro już postawiliście na swoim i zamieniliście mieszkanie, to może pożyczycie nam na samochód? – zapytała Hanka. – Po co mamy brać kredyt i spłać kolosalne odsetki? Będziemy wam oddawać w ratach.
– Ale my wszystko mamy na lokacie, nie możemy wyjąć pieniędzy przed czasem – tłumaczył Andrzej.
– Jak to? Myślałam… No nic, jak sobie chcecie – stwierdziła obrażona i ostentacyjnie wyszła z pokoju.
A kiedy wreszcie wyjechaliśmy do tych Włoch, w dodatku na prawie miesiąc, obraził się dla odmiany Bartek.
– Jak to wyjeżdżacie? – zdziwił się. – A kto zajmie się Małgosią, jak się rozchoruje? Przecież wiecie, że pierwszy raz posyłamy ją do przedszkola, zaraz na pewno złapie jakieś choróbsko!
– To poprosisz o pomoc teściową – podsunęłam mu pomysł.
– Chyba żartujesz! Ona jeszcze pracuje, a poza tym wiesz, że niechętnie zajmuje się wnuczką…
– Ale my już wykupiliśmy miejsce i mamy bilety na samolot – tłumaczył spokojnie mój mąż. – I mamie, i mnie dobrze zrobi pobyt w cieplejszym klimacie.
Robert doradził nam wyjazd do sanatorium
Oczywiście nie ugięliśmy się. Pojechaliśmy. Ale dzieci wytykały nam to jeszcze długo. Gdy wróciliśmy, usłyszeliśmy, że bardzo się zawiedli, bo mieli nadzieję na pomoc z naszej strony. Oni są zapracowani, nie mają czasu na nic, trudno jest znaleźć dobrą opiekunkę, a przecież nikt nie będzie tak kochał wnuków i się nimi zajmował, jak babcia i dziadek.
Na początku mieliśmy wyrzuty sumienia. Bo rzeczywiście, zostali przez miesiąc bez żadnej pomocy. Od razu więc zaproponowałam, żeby w najbliższy weekend sobie odpoczęli, a my zajmiemy się maluchami. Skwapliwie skorzystali. W kolejny zresztą też… I w jeszcze następny.
Zaczęli też dzwonić w tygodniu z prośbami, żeby przyprowadzić Krzysia ze szkoły, zająć się Alą, bo opiekunka jest chora, albo pojechać po Małgosię, bo dzwonili z przedszkola, że mała ma katar i temperaturę. Po dwóch miesiącach byliśmy już z mężem zwyczajnie zmęczeni! Pożaliłam się nawet Robertowi, że mam tego dość i chętnie bym znowu wyjechała.
– To wyjedź – odparł. – Moim zdaniem powinniście z tatą pojechać na przykład do sanatorium.
– Sanatorium? Tam trzeba czekać rok na miejsce! – zaprotestowałam.
– To się zapiszcie i poczekajcie, a na razie możecie przecież pojechać prywatnie, prawda? Jak będzie trzeba, to dołożę wam brakującą sumę.
Andrzej zachwycił się pomysłem, kompletnie o tym nie pomyśleliśmy!
– Przecież mamy pieniądze, możemy szaleć – stwierdził i zasiadł przed komputerem, by przejrzeć oferty.
No właśnie, bo kolejną zmianą, jaka nastąpiła w naszym życiu, był zakup komputera i podłączenie go do internetu! Ja rzadko z niego korzystam, ale Andrzej jest zafascynowany. I muszę przyznać, że coraz lepiej sobie radzi. Teraz też już po godzinie przyniósł mi wydrukowane oferty.
– To jest fajne miejsce – powiedział, pokazując mi jedną z nich. – Mają chyba najlepsze propozycje zabiegów dla nas. No i zobacz te okolice, będziemy mieli gdzie spacerować!
– Ale co dzieci powiedzą? Znowu będą narzekać – miałam wątpliwości.
– Bez przesady! Chyba mamy prawo do własnego życia, co? Wystarczająco dużo już dla nich zrobiliśmy.
Miał rację, ale dzieci oczywiście znowu się oburzyły. Jednak tym razem Andrzej nie wytrzymał i powiedział, co myśli o ich zachowaniu.
– Całe życie ciężko harowałem, żebyście mieli, co trzeba – powiedział. – Teraz jestem schorowany i choć nie narzekam, że musiałem tak dużo pracować, to mam prawo odpocząć.
– Ale my potrzebujemy pomocy! – protestowała córka.
– Wszystkie babcie opiekują się wnukami! – wtórował jej syn.
– My też będziemy to robić – włączyłam się do dyskusji. – Ale w granicach rozsądku. Nie wyręczymy was w wychowaniu waszych dzieci. A jeżeli nie zadbamy teraz o siebie, to za chwilę w ogóle nie będziemy w stanie wam pomagać.
Burknęli coś o egoizmie, po czym obrażeni wyszli. Zrobiło mi się przykro. Andrzej mnie pocieszał, ale widziałam, że i jego ich postawa boli. Co prawda, gdy już byliśmy w tym sanatorium, dzwonili, pytali, jak nam się podoba, czy jesteśmy zadowoleni. Ale niesmak pozostał. No, bo czy my naprawdę postępujemy egoistycznie?!
Czytaj także:
„Żona nie może pogodzić się z naszym rozstaniem. A ja chcę, żeby po prostu zniknęła z mojego życia”
„Mąż zostawił mnie dla młodszej, piękniejszej i... pyskatej. Już po rozwodzie on i jego mamusia tego żałowali”
„W przypływie samotności odezwałam się do byłego i to był okropny błąd. Ten furiat chce znowu ładować się do mojego życia”