Kiedy miałam dziewiętnaście lat, dostałam się na studia i po raz pierwszy w życiu byłam zakochana. Mój wybranek miał na imię Michał, uprawiał lekkoatletykę i zazdrościły mi go wszystkie koleżanki na roku.
Mieszkał w eleganckiej kamienicy, miał własny pokój, co w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku nie było takie częste, mógł do siebie zapraszać, kogo tylko chciał...
Kiedy ja przychodziłam, jego mama robiła zawsze skwaszoną minę. Nie lubiła mnie, chciała innej dziewczyny dla swojego jedynaka!
Pamiętam, że farbowała włosy na kruczą czerń i miała wysoki, piskliwy głos. Naprawdę okropna kobieta.
– A twoja mama gdzie pracuje? – pytała. – Ojciec jest kim z zawodu? Ty wiesz, że Michał musi przede wszystkim skończyć studia? Ty się tak mocno nie angażuj, Michał jest jeszcze młody, musi poznać życie!
Czułam się bardzo niepewnie, kiedy tak mnie lustrowała i stawiała do kąta, ale Michał tylko się z tego śmiał. Taka byłam zabawna!
– Mama znowu ma zły humor, a ty jesteś pod ręką, to sobie używa. Nie przejmuj się nią! – mówił.
Nigdy nie stanął po mojej stronie. Łagodził, tłumaczył, pocieszał mnie, ale nie powiedział wyraźnie, żeby ta baba się ode mnie odczepiła. Byliśmy ze sobą prawie pięć lat i nie pamiętam, żebym czuła się ważniejsza niż ona!
Skończyliśmy naukę, trzeba było pomyśleć co dalej i… właśnie wtedy każde z nas poszło w swoją stronę. Ot tak, po prostu. Nigdy tego specjalnie nie żałowałam, chociaż mój pierwszy mąż dał mi nieźle popalić!
Drugi był tylko ciut lepszy, więc po rozwodzie odetchnęłam z ulgą. „Nareszcie wolna! – pomyślałam. – Sama sobie jestem panią, żaden ćwok nie będzie mną rządził!”
Tego mojego pierwszego, Michała, nigdy już nie spotkałam, nawet przypadkiem w tramwaju albo na ulicy…Ktoś mi powiedział, że się ożenił, miał dzieci, że tę żonę zamienił na inną, potem na jeszcze inną, a w końcu został sam, bez przydziału.
Jakoś mnie to nie dziwiło
Pamiętałam, że kiedyś uważał się za centrum wszechświata. Ja byłam dla niego niczym gwiezdny pył, który go trochę zasłaniał i przeszkadzał w normalnym rozwoju. Niby mnie doceniał, chwalił, że jestem ładna, inteligentna i sympatyczna, ale byłam tylko cząstką materii wypełniającej przestrzeń kosmiczną. Niczym więcej…
W życiu tak czasem bywa, że ludzie się schodzą, rozstają, odnajdują, znowu spotykają. Czasami na dobre, czasami na złe… Najczęściej autorem takich powrotów jest zwykły przypadek. I ze mną było podobnie.
Zobaczyłam go na portalu społecznościowym. Nie zamieścił swojego zdjęcia, ale wszystko się zgadzało: wiek, wykształcenie, miasto, znajomi… Pomyślałam, że fajnie byłoby go znowu zobaczyć i bezmyślnie kliknęłam, wysyłając mu zaproszenie.
Diabli wiedzą, co mnie podkusiło?
Długo nie odpowiadał. Później się przyznał, że rozkręcał właśnie nowy związek i był tym zajęty, więc musiało minąć sporo czasu, zanim znowu odzyskał wolność i pomyślał o mnie.
Trochę pisaliśmy, wspominając dawne czasy. Wypytywał, jak mi się żyje, czy pracuję, i gdzie, a nawet, czego się w życiu dorobiłam. Był miły jak zwykle… Prosił o moje aktualne zdjęcia, a ponieważ nie mam się czego wstydzić, więc mu je wysłałam. W odpowiedzi przysłał same komplementy i zachwyty.
– Jesteś jeszcze ładniejsza niż byłaś! – zachwycał się. – Wystrzałowa babka z ciebie! Jak modelka!
– Też jestem ciekawa, jak teraz wyglądasz – napisałam mu.
– Zobaczymy się na żywo – zapowiedział. – Zapraszam cię na kawę w realu. Powspominamy…
Na początku grudnia umówiliśmy się na spotkanie. Przyszłam wcześniej, ale on i tak już czekał.
Był nadal przystojny, tylko strzygł się bardzo krótko, żeby ukryć nieco przerzedzone włosy. Ale sylwetkę miał niezłą, bez piwnego brzucha. Na powitanie mocno mnie wyściskał i wycałował!
– Gdzie ja miałem rozum, kiedy wypuszczałem z rąk taki skarb? – zawołał na mój widok. – Nigdy chyba nie odżałuję tych straconych lat!
– Skąd wiesz, że jest czego żałować? – studziłam jego zapał. – Nie wszystko złoto, co się świeci!
Czas mijał szybko, gadaliśmy o młodych latach, o tym co było później, i co jest teraz. O wszystkim…
– Nie spiesz się – powiedział, kiedy po dwóch godzinach chciałam się zbierać. – Odwiozę cię przecież. Powiedz tylko, gdzie mieszkasz?
Życie nauczyło mnie ostrożności, dlatego powiedziałam mu, że zadzwonię po taksówkę, bo mieszkam na drugim końcu miasta, a poza tym, nie wracam do domu, bo umówiłam się z przyjaciółką… To wszystko było oczywiście kłamstwem.
– Mamy czas na wzajemne wizyty – łagodziłam jego zapał. – Będziemy w kontakcie. Odezwę się do ciebie.
Powiedziałam taksówkarzowi, żeby objechał osiedle dookoła i dopiero wtedy podałam mu swój adres.
Mieszkałam bardzo blisko kawiarni, gdzie się spotkaliśmy z Michałem i zwyczajnie bałam się, że może się jeszcze plątać gdzieś w pobliżu…
Niby się nie rozczarowałam, niby wszystko było w porządku, pogadaliśmy i w ogóle, a jednak po tym spotkaniu zostało mi niemiłe wrażenie.
Nie spodziewałam się go zobaczyć…
Po pierwsze, nie dostałam kwiatów. Po tylu latach niewidzenia, mężczyzna, który umawia się z bliską mu kiedyś kobietą kupuje bukiet albo przynajmniej mały bukiecik. Ten, który przychodzi z pustymi rękoma jest albo skąpcem, albo kompletnym dupkiem ukierunkowanym na siebie.
Michał nie podarował mi nawet zeschłego badyla… Nie pomyślał o tym, czy może tak był pewny swojego uroku, że to zlekceważył? Tak czy siak postąpił nie tak, jak należy.
Po drugie – to on mnie zapraszał, więc nie powinien czekać, aż wyciągnę portfel, a potem skrupulatnie obliczać, ile wyniesie rachunek podzielony na pół. Kelner czekał na napiwek, a Michał liczył pieniądze co do grosika, nie zostawił nawet złotówki więcej. Było mi strasznie głupio!
I w końcu, po trzecie, trochę za bardzo mnie wypytywał jak mieszkam. Czy wygodnie, jaki mam sprzęt, pralkę i lodówkę. Nawet zażartowałam, że zachowuje się jak komornik, który chce mi zająć majątek! Tylko się krzywo na to uśmiechnął…
Dlatego postanowiłam, że więcej się nie dam namówić na żadne kawy ani herbaty. W ogóle nie chcę go więcej widzieć. Ten facet to nieporozumienie.
Oczywiście dzwonił, pisał, nie dawał mi spokoju, ale byłam twarda jak stal.
– Nie znajdę czasu – mówiłam. – Zbliżają się święta, mam kupę roboty, zresztą wyjeżdżam… Może się jeszcze odezwę.
Jakie było moje zdumienie, kiedy w Wigilię, późnym popołudniem, gdy ludzie szykują się do uroczystej kolacji, odezwał się dzwonek do drzwi. Byłam prawie gotowa do wyjścia, bo ten wieczór spędzałam z rodziną, więc już w czapce i kozakach otworzyłam drzwi. Na progu stał Michał. Z walizką i dużą torbą przewieszoną przez ramię… Zamarłam!
– Co ty tutaj robisz?– wyjąkałam.
– Skąd znasz mój adres?
– Głuptasku – roześmiał się. – Myślałaś, że cię nie namierzę? Chciałaś się schować przede mną?
– Nie chciałam się chować, ale cię nie zapraszałam. W dodatku na Wigilię – odparłam zdenerwowana.
– Jestem bez zaproszenia. Jako gość z drogi… Masz chyba dla mnie dodatkowe nakrycie? – spytał.
– Nie mam żadnego nakrycia. Poza tym właśnie wychodzę… Nie mogę ci poświęcić ani jednej chwili.
– Nie szkodzi. Ja zaczekam. Pokaż mi tylko, gdzie się mogę rozłożyć z ciuchami i możesz lecieć. Ja sobie dam radę – oznajmił pewny swego.
Szczęka mi opadła. Co za bezczelny typ! Jak można przychodzić do kogoś w Wigilię i robić taki cyrk?! Jedno wiedziałam na pewno. Muszę go jak najszybciej spławić. Bo jeśli się do mnie raz wpakuje, już się go nigdy nie pozbędę. Rany boskie, co ja najlepszego zrobiłam?
– Słuchaj – jeszcze próbowałam być grzeczna, ale jednocześnie otworzyłam drzwi na klatkę schodową, żeby w razie czego zaalarmować sąsiadów. – U mnie nie ma miejsca. Poza tym nie prowadzę hotelu, pomyliłeś się.
Pchał się do środka, jakby nie słyszał, co do niego mówię.
– Skarbie – zamruczał. – Nie możesz mnie wyrzucić! Przez pamięć na dawne lata… No dobrze, powiem ci prawdę! Nie mam gdzie mieszkać. Chwilowo, dopóki nie wygram sprawy z moją byłą… Do tego czasu mógłbym się zainstalować u ciebie. Chyba mnie nie wyrzucisz w taki wieczór?
– Urwałeś się z choinki?– wrzasnęłam tym razem już naprawdę rozwścieczona. – Nie rozumiesz ludzkiej mowy, czy jak? Spadaj, bo wezwę policję i oskarżę cię o napad.
Kopnęłam jego walizkę tak mocno, że przeleciała przez korytarz i grzmotnęła w drzwi sąsiadów. Natychmiast otworzyli, pewnie stali z okiem przy wizjerze.
– Co jest pani Gabrysiu, potrzebna pani jakaś pomoc? Obywatel się niegrzecznie zachowuje w świętą noc, kiedy się rodzi Dzieciątko? Uspokoić? Pogonić? Proszę mówić.
– Nie trzeba. Pan sam grzecznie pójdzie, skąd przyszedł. Prawda?
Michał był już przy windzie. Poczłapał tam, kiedy sąsiad się wtrącił. Wtaszczył do niej bagaże, odwrócił się i powiedział ze zdumieniem:
– Jak ja się mogłem tak pomylić? Ależ z ciebie jędza. I to w Wigilię! W życiu bym nie przypuszczał!
– Kto to był, pani Gabrysiu?– zapytał potem sąsiad. – Zna go pani?
– A, to taki pajac urwany z choinki – uśmiechnęłam się. – Nikt ważny. Więcej tu nie wróci.
Czytaj także:
„Mąż szantażował mnie i groził, że skrzywdzi naszego syna. Gdy zażądałam rozwodu, porwał Krzysia i wywiózł do Niemiec”
„Zdradziłam męża, bo za bardzo mnie kochał. Osaczał mnie swoją miłością, więc uciekłam do przystojnego masażysty”
„Mąż nie zniósł tego, że zarabiam więcej od niego. To nie moja wina, że zamiast szukać pracy, gnije w domu i gra w gry”